Czternasty Doktor Who

Zawsze powta­rzam, że nie­zwy­kłość Dok­to­ra Who pole­ga na tym, że nie da się go oce­niać w stan­dar­do­wy spo­sób, ponie­waż znacz­nie waż­niej­sze od fabu­ły czy boha­te­rów jest to, jakie emo­cje ten serial wywo­łu­je w widzu.

23-go listo­pa­da minę­ło sześć­dzie­siąt lat od pre­mie­ry Dok­to­ra Who i z tej oka­zji nie­daw­no wyemi­to­wa­no trzy odcin­ki spe­cjal­ne. Obcho­dy tego jubi­le­uszu były dla mnie tak eks­cy­tu­ją­ce, że – ja widzi­cie – po raz pierw­szy, od bar­dzo daw­na, zna­la­złam powód, by napi­sać nowe­go Dyrdymała!

Zapnij­cie więc pasy, zaopa­trz­cie w kanap­ki oraz ter­mos pełen gorą­cej her­ba­ty na dro­gę. Zabio­rę was bowiem w emo­cjo­nu­ją­cą (i to chy­ba dość dosłow­nie) wypra­wę przez Whoniversum.

Głów­nym punk­tem tej podró­ży będą oczy­wi­ście nie­daw­no wyemi­to­wa­ne, odcin­ki spe­cjal­ne. Jed­nak poza kwe­stia­mi zwią­za­ny­mi z rege­ne­ra­cją i zakoń­cze­niem, Dyr­dy­mał nie będzie raczej zawie­rał spoilerów.

Goto­wi? Świet­nie! W takim razie startujemy!


PS. W kil­ku miej­scach poja­wią się lin­ki do fil­mów na YouTu­be. Pamię­taj­cie, że moż­na w nich uru­cho­mić auto­ma­tycz­nie wyge­ne­ro­wa­ne, pol­skie napisy.

Nadziejolot

Kie­dy odkry­je się nowy, cie­ka­wy serial (lub serię ksią­żek), to obco­wa­nie z takim dzie­łem uskrzy­dla. Leci­my, z pod­eks­cy­to­wa­niem odkry­wa­jąc nowe lądy i prze­ży­wa­jąc kolej­ne przy­go­dy. Nie­ste­ty nic nie jest ide­al­ne i podróż z cza­sem może stać się wybo­ista. Jakiś odci­nek oka­że się kiep­ski, pewien wątek zosta­nie roz­wią­za­ny w nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy spo­sób, poja­wi się głu­pi zwrot akcji. Mimo to dalej prze­mie­rza­my ten świat. Dla­cze­go? Bo wehi­kuł, w któ­rym się poru­sza­my, jest tro­chę, jak balon. Wznie­śli­śmy się nim w prze­stwo­rza, bo napom­po­wa­li­śmy go tymi wszyst­ki­mi, pozy­tyw­ny­mi emo­cja­mi, któ­re na począt­ku wywo­łał w nas serial. Dzię­ki temu nawet, jeśli coś będzie nie tak, to nie roz­bi­je­my się i nie zakoń­czy­my naszej podró­ży od razu, bo balon wciąż będzie napom­po­wa­ny wystar­cza­ją­co moc­no, by uno­sić nas dalej. Co jed­nak, jeśli serial nie­mal zupeł­nie prze­sta­nie dostar­czać pali­wa, dzię­ki któ­re­mu lecimy?

W takiej sytu­acji może­my stwier­dzić, że dość, że wystar­czy i zakoń­czyć podróż albo… zacząć pom­po­wać balon samo­dziel­nie. Tym razem już nie mie­szan­ką pozy­tyw­nych emo­cji, ale – naszą nadzieją.

PS. Wiem, że praw­dzi­we balo­ny nie dzia­ła­ją tak, jak to wyżej opi­sa­łam. W tym Dyr­dy­ma­le wystę­pu­ją jed­nak meta­fo­rycz­ne balo­ny, któ­re muszą być wypeł­nio­ne pali­wem, żeby lecieć. Czy­li dzia­ła­ją tro­chę, jak ste­row­ce, ale też chy­ba nie do koń­ca… Po pro­stu nie zasta­na­wia­jaj­cie się zbyt moc­no, czy dzia­ła­nie balo­nów w tym Dyr­dy­ma­le jest zgod­ne z pra­wa­mi fizy­ki i inny­mi zasa­da­mi, dobrze?

Doctor Who jest naj­dłuż­szym lotem nadzie­jo­lo­tem, jaki kie­dy­kol­wiek miałam.

Pierw­sze czte­ry sezo­ny unio­sły mnie chy­ba wyżej, niż jaki­kol­wiek inny serial. A potem przy­szedł Jede­na­sty Dok­tor i Ste­phen Mof­fat, i dosta­wy pozy­tyw­nych emo­cji się skoń­czy­ły. Zaczę­ło się pom­po­wa­nie seria­lu nadzie­ją. Napraw­dę chcia­łam polu­bić Jede­na­ste­go i pod­czas oglą­da­nia jego przy­gód mieć taką samą fraj­dę, jak wcze­śniej. Jed­nak TO COŚ mię­dzy nami nie chcia­ło zaskoczyć.

Nie uda­ło się w tym odcin­ku, ale to nic, może uda się w kolej­nym – stwier­dza­łam, a obłok nadziei wypeł­niał balon.

Nie uda­ło się w tej serii, ale w następ­nej już na pew­no wszyst­ko będzie OK – myśla­łam, wtła­cza­jąc do balo­nu kolej­ne por­cje nadziei.

Poja­wi­ła się nowa towa­rzysz­ka – podmuch rado­ści uniósł mój balon odro­bi­nę wyżej.

Zmia­na towa­rzysz­ki jed­nak nie popra­wi­ła seria­lu – pom­po­wa­nie balo­nu nadzie­ją zaczę­ło się na nowo.

Odci­nek na pięć­dzie­się­cio­le­cie, powrót Dzie­sią­te­go Dok­to­ra, wście­kłe brwi Dwu­na­ste­go w kul­mi­na­cyj­nej sce­nie – dosta­łam pali­wo, by lecieć dalej!

Dwu­na­sty Dok­tor oka­zał się faj­niej­szy, od Jede­na­ste­go, jed­nak wciąż oglą­da­nie seria­lu nie dawa­ło mi takiej rado­ści, jak kie­dyś, więc nadzie­ja dalej była głów­nym pali­wem moje­go balonu.

Nowa towa­rzysz­ka Dwu­na­ste­go – to było to, cze­go serial potrze­bo­wał! W koń­cu zaczę­łam na nowo cie­szyć się lotem przez Whoniversum!

Nie­ste­ty moja radość oka­za­ła się przed­wcze­sna, bo tyl­ko pierw­sza poło­wa serii była uda­na, resz­ta oka­za­ła się total­nym roz­cza­ro­wa­niem. Na szczę­ście zaraz miał się zmie­nić nie tyl­ko Dok­tor, ale tak­że show­run­ner seria­lu. A klu­cze do TAR­DIS odda­no nie byle komu, bo Chri­so­wi Chib­nal­lo­wi, czy­li oso­bie, któ­ra stwo­rzy­ła moje uko­cha­ne Bro­ad­church. Dla­te­go byłam prze­ko­na­na, że teraz już wszyst­ko będzie dobrze. Mój balon znów wzle­ciał na wyż­szy pułap, wypeł­nio­ny mie­szan­ką eks­cy­ta­cji i nadziei.

Chib­nall oka­zał się jed­nak zdra­dziec­kim dra­niem i ostrze­lał mój nadzie­jo­lot serią roz­cza­ro­wań. Ja jed­nak byłam upar­ta – dotar­łam już tak dale­ko i nie mia­łam zamia­ru teraz się pod­da­wać! Uzu­peł­nia­łam więc pali­wo w moim wehi­ku­le dalej, licząc na to, że może w następ­nej sce­nie, w kolej­nym odcin­ku, w nowym sezo­nie… kie­dyś w koń­cu polu­bię Trzynastkę.

A potem mój nadzie­jo­lot został stor­pe­do­wa­ny poci­skiem Time­less Child. I to nie­ste­ty był cios osta­tecz­ny. Pozba­wio­na sił, opa­dłam na dno gon­do­li. Prze­sta­łam pom­po­wać balon nadzie­ją, bo sama już jej nie miałam.

Nie potra­fi­łam jed­nak zakoń­czyć podró­ży natych­miast. Pozwo­li­łam, by pozba­wio­ny pali­wa, podziu­ra­wio­ny i poszar­pa­ny przez Time­less Child nadzie­jo­lot, opa­dał coraz niżej i niżej. Uda­ło mi się dole­cieć do fina­łu sezo­nu o Flu­xie. Potem balon bez więk­szych emo­cji osiadł na ziemi.

Nie obej­rza­łam ostat­nich odcin­ków spe­cjal­nych z Trzy­nast­ką. Niby wie­dzia­łam, że ma się poja­wić nowy Dok­tor i nowy show­run­ner, ale byłam zbyt zmę­czo­na, by lecieć dalej. Stra­ci­łam nadzie­ję na to, że ten serial zno­wu mnie zachwyci.

Kie­dy wszyst­ko wyda­wa­ło się stra­co­ne, do moje­go roz­bi­te­go balo­nu pod­szedł Rus­sell T. Davies, czy­li show­run­ner pierw­szych czte­rech serii Dok­to­ra Who. Stwier­dził, że z powro­tem przej­mu­je pie­czę nad seria­lem i zaczął napra­wiać mój balon.

Wie­dzia­łam, że nie jestem jedy­ną oso­bą, któ­rej nadzie­jo­lot roz­bił się nie­daw­no w kra­inie Who­ni­ver­sum. Od jakie­goś cza­su oglą­dal­ność seria­lu piko­wa­ła w dół, przez chwi­lę mówio­no nawet, że Dok­tor Who zosta­nie anu­lo­wa­ny. Przy­wró­ce­nie Davie­sa na sta­no­wi­sko show­run­ne­ra było więc ewi­dent­nym chwy­ta­niem się ostat­niej deski ratunku.

Trzy­na­sta Dok­tor rege­ne­ro­wa­ła. Obok Davie­sa poja­wił się David Ten­nant i zaczął mu poma­gać w napra­wie moje­go nadzie­jo­lo­tu. A póź­niej dołą­czy­ła do nich jesz­cze Cathe­ri­ne Tate.

Ja jed­nak, zamiast z rado­ścią obser­wo­wać, jak ta trój­ka sta­ra się umoż­li­wić mi dal­szy lot, stwier­dzi­łam ponu­ro, że muszą być napraw­dę zde­spe­ro­wa­ni, sko­ro przy­wró­ci­li nie tyl­ko naj­bar­dziej cenio­ne­go przez Who­vian show­run­ne­ra, ale też naj­bar­dziej lubia­ne­go przez wszyst­kich Dok­to­ra i jego towarzyszkę.

Jed­ną z dziur w nadzie­jo­lo­cie zace­ro­wał Ber­nard Crib­bins, któ­ry wró­cił do roli Wil­fre­da Mot­ta. Dru­gą zała­ta­ła infor­ma­cja, że za pro­duk­cję seria­lu znów będzie odpo­wia­dać Julie Gard­ner i Phil Col­lin­son. Trze­cią napra­wi­ła wia­do­mość, że ścież­kę dźwię­ko­wą ponow­nie skom­po­nu­je Mur­ray Gold. Kolej­ne uszko­dze­nie zakle­ił pla­ster z ogło­sze­niem, że nowe odcin­ki będą się poja­wiać na Disney+, zaraz po pre­mie­rze na BBC.

– Spójrz, w koń­cu prze­sta­li­śmy geo-dys­kry­mi­no­wać Who­vian miesz­ka­ją­cych poza Wiel­ką Bry­ta­nią! – stwier­dził dum­nie Ten­nant. – Czyż to nie wspaniałe?

Ja jed­nak cią­gle nie byłam prze­ko­na­na. Nie wie­rzy­łam, że to wszyst­ko może się udać.

Na hory­zon­cie poja­wi­ła się pre­mie­ra pierw­sze­go odcin­ka na sześć­dzie­się­cio­le­cie seria­lu. Davies, Ten­nant i Tate napom­po­wa­li mój nadzie­jo­lot na tyle, że zaczął on chy­bo­tli­wie uno­sić się kil­ka cen­ty­me­trów nad zie­mią. Pali­wa nie było dużo, wie­dzia­łam, że wystar­czy go na bar­dzo krót­ki lot. Mało tego – kon­struk­cja balo­nu dalej była uszko­dzo­na na tyle moc­no, że wystar­czy­ła­by jed­na, drob­na tur­bu­len­cja, żeby się roz­bił. I tym razem była­by to kata­stro­fa, któ­ra napraw­dę moc­no by mnie zabolała.

Jed­nak Davies, Ten­nant i Tate rado­śnie zachę­ca­li mnie do dal­sze­go lotu. Czy mogłam się im oprzeć? Oczy­wi­ście, że nie! Dla­te­go nie­pew­nie weszłam z powro­tem na pokład nadzie­jo­lo­tu i roz­po­czę­łam dal­szą podróż…

Niedouczona Trzynastka

Zanim pole­ci­my dalej, muszę zrzu­cić balast i powie­dzieć wam, cze­mu oglą­da­nie ostat­nich sezo­nów Dok­to­ra Who było dla mnie tak męczące.

Wyja­śnie­nie będzie dość krót­kie, bo moim zda­niem wszyst­kie pro­ble­my tych serii wyni­ka­ły z jed­nej rze­czy: z tego, że Chris Chib­nall nie rozu­miał Dok­to­ra Who.

Bo Dok­tor, któ­re­go ja polu­bi­łam, był przede wszyst­kim posta­cią nie­zwy­kle empa­tycz­ną. Nawet gbu­ro­wa­ty Dwu­na­sty, choć potra­fił być nie­przy­jem­ny dla innych, to przej­mo­wał się ich losem. Trzy­nast­ka może i mówi­ła, że się trosz­czy, ale nie było tego widać w jej działaniach.

Dok­tor, któ­re­mu ja kibi­co­wa­łam, choć miał dość dobry kom­pas moral­ny, to cza­sem się mylił. Na szczę­ście zawsze miał na pokła­dzie TAR­DIS kogoś, kto zakwe­stio­no­wał jego osąd. Trzy­nast­ka nato­miast w wie­lu momen­tach zacho­wy­wa­ła się wręcz przy­tła­cza­ją­co nie­mo­ral­nie, ale żaden z jej towa­rzy­szy nigdy nie miał z tym problemu.

Dok­tor, któ­re­go ja podzi­wia­łam, był posta­cią galak­tycz­nie tole­ran­cyj­ną. I kie­dy na przy­kład któ­ryś z jego towa­rzy­szy śmiał się z wyglą­du jakie­goś kosmi­ty, to Dok­tor przy­po­mi­nał, że nie nale­ży oce­niać kosmi­tów wedle „ludz­kich” stan­dar­dów. Tym­cza­sem Trzy­nast­ka potra­fi­ła przez cały sezon kpić z tego, że jeden z kosmi­tów wyglą­da jak pies i pozwa­la­ła swo­im towa­rzy­szom rów­nież z tego żartować.

Dok­tor, na któ­rym mi zale­ża­ło, wie­dział, że TAR­DIS jest czymś wię­cej, niż tyl­ko maszy­ną. Na pew­no nie pozwo­lił­by na to, by nie tyl­ko jego, ale w ogó­le jaka­kol­wiek TAR­DIS ule­gła znisz­cze­niu. I nigdy nie dopro­wa­dził­by do znisz­cze­nia TAR­DIS któ­rejś ze swo­ich inkar­na­cji. Tym­cza­sem Trzy­nast­ka tak wła­śnie zro­bi­ła i nawet powie­ka jej przy tym nie drgnęła.

I wresz­cie, choć mój Dok­tor na pierw­szy rzut oka wyda­wał się być naj­mą­drzej­szą i naj­od­waż­niej­szą isto­tą w cza­so­prze­strze­ni, to po bliż­szym pozna­niu oka­zy­wa­ło się, że jak na stan­dar­dy Wład­ców Cza­su był dość prze­cięt­ny. Cza­sem cze­goś nie wie­dział, bo kie­dy uczy­li o tym w szko­le, to on był na waga­rach albo nie uwa­żał. Nie prze­szedł nie­któ­rych prób, któ­rym pod­da­wa­ni byli Wład­cy Cza­su, bo był zbyt tchórz­li­wy. Ba, oblał nawet egza­min z pilo­to­wa­nia TAR­DIS! Wszyst­kie te wady nie czy­ni­ły jed­nak Dok­to­ra gor­szym, tyl­ko prze­ciw­nie – były jego naj­więk­szą zale­tą. Kie­dy więc oka­za­ło się, że Trzy­nast­ka jest Time­less Child, pierw­szym Wład­cą Cza­su, wybrań­cem i tak dalej, to było to coś, cze­go w naj­mniej­szym stop­niu nie mogłam zaakceptować.


Wiem, że dla nie­któ­rych Who­vian nie­zwy­kle istot­ne było to, że w Dok­to­ra w koń­cu wcie­li­ła się kobie­ta. I że część widzów świet­nie się bawi­ła, śle­dząc jej przy­go­dy. Nie twier­dzę, że ich oce­na jest nie­pra­wi­dło­wa. Dla mnie jed­nak oglą­da­nie błę­dów, któ­re wymie­ni­łam wyżej, było podwój­nie bole­sne, bo zaufa­łam Chib­nal­lo­wi. Napraw­dę wie­rzy­łam w to, że dzię­ki nie­mu Trzy­nast­ka sta­nie się moim ulu­bio­nym Dok­to­rem. A on nie dość, że podziu­ra­wił mój nadzie­jo­lot nie­speł­nio­ny­mi ocze­ki­wa­nia­mi, to na doda­tek tra­fił go rakie­tą z głu­pi­mi pomysłami.

Wystar­czy jed­nak tra­ce­nia cza­su na Trzy­nast­kę i Chib­nal­la! Balast został zrzu­co­ny, pora lecieć dalej!

Destination Skaro

Wcze­śniej tro­szecz­kę wpro­wa­dzi­łam was w błąd, bo moja dal­sza podróż nadzie­jo­lo­tem nie roz­po­czę­ła się w dniu pre­mie­ry pierw­sze­go odcin­ka spe­cjal­ne­go, tyl­ko tydzień wcze­śniej. Wte­dy wła­śnie w ramach Chil­dren in Need (to bry­tyj­ska akcja cha­ry­ta­tyw­na podob­na do nasze­go WOŚP) wyemi­to­wa­no kil­ku­mi­nu­to­wy fil­mik Desti­na­tion Ska­ro. I te parę scen dało mi jed­ną z rze­czy, któ­rych od daw­na bra­ko­wa­ło mi w Dok­to­rze Who – HUMOR! Nie mam tu jed­nak na myśli typo­wej kome­dii lub inne­go slap­stic­ku. Naj­lep­sze żar­ty w Dok­to­rze Who wyni­ka­ją z samo­świa­do­mo­ści jego twór­ców, któ­rzy poka­zu­ją, iż zda­ją sobie spra­wę z tego, że serial ma w sobie coś kiczo­wa­te­go i absur­dal­ne­go. I wła­śnie taki rodzaj humo­ru tutaj dostałam.

W Desti­na­tion Ska­ro jest jesz­cze jed­na, cudow­na rzecz. Widzi­cie fil­mik powy­żej? Może­cie go obej­rzeć? Niby nic w tym nie­zwy­kłe­go, jed­nak do tej pory takie dodat­ko­we mate­ria­ły bar­dzo czę­sto albo nie poja­wia­ły się na ofi­cjal­nym kana­le Dok­to­ra Who na YouTu­be, albo były scho­wa­ne za geoblokadą.

Dla­te­go cie­szy mnie, że podej­ście twór­ców seria­lu do resz­ty świa­ta w koń­cu się zmie­ni­ło i otwo­rzy­li się oni na Who­vian spo­za Wiel­kiej Bry­ta­nii. Nawet jeśli ta zmia­na wyni­ka tyl­ko i wyłącz­nie z tego, iż teraz współ­pro­du­cen­tem Dok­to­ra Who jest Disney+, któ­ry wymu­sił taką otwartość.

The Star Beast – pierwsze wrażenie

Kolej­na niby bła­ha, ale jed­nak w przy­pad­ku Dok­to­ra Who nie­zwy­kła rzecz. W sobo­tę wie­czo­rem po pro­stu roz­sia­dłam się wygod­nie na kana­pie, włą­czy­łam Disney+ na tele­wi­zo­rze i mogłam bez pro­ble­mu obej­rzeć pierw­szy z trzech spe­cjal­nych odcin­ków. I to na doda­tek z pol­ski­mi napi­sa­mi! Uwierz­cie mi, po tych wszyst­kich latach kom­bi­no­wa­nia z oglą­da­niem tego seria­lu, to było cudow­ne, choć zara­zem nie­co sur­re­ali­stycz­ne doświadczenie.

Odci­nek roz­po­czął się kosz­mar­nym pro­lo­giem. Wyglą­da­ło to tak, jak­by dzień przed pre­mie­rą, ktoś w Disney'u zorien­to­wał się, że potrze­bu­ją stre­ścić, o co cho­dzi widzom, któ­rzy nigdy wcze­śniej nie oglą­da­li Dok­to­ra Who. Szyb­ko posta­wio­no więc Ten­nan­ta na gre­en scre­enie, żeby mógł powie­dzieć kil­ka słów, a potem w tle wsta­wio­no kosmicz­ny wyga­szacz ekra­nu. Dużo natu­ral­niej wypa­dła część z Don­ną i strasz­nie szko­da, że nie uda­ło się cze­goś podob­ne­go zro­bić z Dok­to­rem (któ­ry mógł prze­cież opo­wie­dzieć to wszyst­ko, co powie­dział, jakie­muś przy­pad­ko­wo spo­tka­ne­mu kosmicie).

Doctor Who - The Star Beast - Intro

Ojoj, nawet nie wiem, jak to skomentować…

Nigdy nie prze­pa­da­łam za intrem w sezo­nach Trzy­na­stej Dok­tor. Wiem, że nawią­zy­wa­ło ono do kla­sycz­nych serii, ale dla mnie wyglą­da­ło jak nie­cie­ka­we, kosmicz­ne glu­ty. Kie­dy więc poja­wi­ło się nowe intro – peł­ne kolo­rów, z dyna­micz­nym moty­wem muzycz­nym i po pro­stu – kipią­ce opty­mi­zmem, byłam pod wra­że­niem. Niby to drob­nost­ka, ale jed­nak faj­nie, że serial otwie­ra­ją napi­sy, któ­rych nie chce się przewijać!

Nowy, stary Doktor

Kie­dy poja­wi­ły się pierw­sze plot­ki o tym, że David Ten­nant może powró­cić do roli Dok­to­ra na sześć­dzie­się­cio­le­cie seria­lu, bałam się, że zro­bią z akto­rem to samo, co dzie­sięć lat wcze­śniej, czy­li nało­żą mu kilo maki­ja­żu na twarz i każą uda­wać, że dalej jest tym samym, Dzie­sią­tym Dok­to­rem, co w 2008 roku. W odcin­ku na pięć­dzie­się­cio­le­cie było bowiem tro­chę widać, że Dzie­sią­ty nie wyglą­da do koń­ca tak, jak powi­nien. Gdy­by więc ten sam Dok­tor miał poja­wić się tak­że teraz – myślę, że nikt już by się na to nie nabrał.

Na szczę­ście twór­cy seria­lu wpa­dli na inny pomysł – Ten­nant wcie­lił się w nowe­go, Czter­na­ste­go Dok­to­ra, któ­ry jest star­szy od Dzie­sią­te­go, przez co wyglą­da na oso­bę w takim samym wie­ku, jak gra­ją­cy go aktor. To z kolei spra­wia, że Dok­tor wyda­je się nie tyl­ko doj­rzal­szy, ale też bar­dziej zmę­czo­ny. Oczy­wi­ście nie wyni­ka to tyl­ko z tego, że Ten­nan­to­wi przy­by­ło zmarsz­czek, bo David swo­im spoj­rze­niem zawsze potra­fił oddać, że jego boha­ter prze­żył ponad tysiąc lat i nie zawsze były to przy­jem­ne doświad­cze­nia. Jestem jed­nak pew­na, że gdy­by twór­cy seria­lu uży­li TAR­DIS, porwa­li Ten­nan­ta z 2008 roku i zatrud­ni­li do roli Czter­na­ste­go Dok­to­ra, to odbiór tej posta­ci był­by zupeł­nie inny.

Podo­ba mi się tak­że to, że Czter­na­sty dostał nowy strój. Sty­li­stycz­nie nawią­zu­ją­cy do ubio­ru Dzie­sią­te­go, ale jed­nak zupeł­nie inny. Dalej lek­ki, ale jak­by bar­dziej poważ­ny. Zmia­na kolo­ru płasz­cza z jasne­go na ciem­ny tak­że wyszła na dobre, bo znów – w jakiś spo­sób pod­kre­śli­ła doj­rza­łość i zmę­cze­nie bohatera.

Żeby jed­nak nie było – Czter­na­sty Dok­tor nie jest cał­ko­wi­tym ponu­ra­kiem! Kie­dy w pierw­szej sce­nie wycho­dzi z TAR­DIS i zaczy­na z opty­mi­zmem prze­cho­dzić się po mie­ście – czu­je­my tę radość. Kie­dy się śmie­je – nie spo­sób nie zaśmiać się razem z nim. A kie­dy jest pod­eks­cy­to­wa­ny – nam też udzie­la się ten nastrój.


Nie­zbyt spodo­bał mi się pro­jekt nowe­go śru­bo­krę­ta sonicz­ne­go. Wyda­wał mi się zbyt podob­ny do śru­bo­krę­ta Jede­na­ste­go i za bar­dzo baje­ranc­ki. Nie­mniej, choć dalej uwa­żam, że nic nie prze­bi­je pro­sto­ty śru­bo­krę­ta z pierw­szych czte­rech serii, to jed­nak kie­dy zoba­czy­łam nowy śru­bo­kręt w akcji, w dło­niach Czter­na­ste­go Dok­to­ra, to jakoś się do tego gadże­tu prze­ko­na­łam. Pomysł na to, że moż­na nim ryso­wać ekra­ny i pola ochron­ne, tak­że wyda­je mi się cał­kiem fajny.

Donna i reszta bohaterów The Star Beast

Kim jed­nak był­by Dok­tor bez oso­by towa­rzy­szą­cej? Don­na wró­ci­ła i… jest po pro­stu Don­ną. Hała­śli­wą i nie­ustę­pli­wą, ale jed­no­cze­śnie, kie­dy trze­ba – peł­ną empatii.

W jej przy­pad­ku tro­chę mar­twi­łam się o to, jak zosta­nie roz­wią­za­ny pro­blem tego, że nie może sobie przy­po­mnieć swo­ich wcze­śniej­szych przy­gód z Dok­to­rem. Czy przez trzy odcin­ki Dok­tor będzie robił wszyst­ko, żeby Don­na nie zoba­czy­ła jego twa­rzy? Czy uda mu się wyma­zać pamięć Don­ny do tego stop­nia, że ta będzie mogła prze­żyć z nim nowe przy­go­dy, bez przy­po­mi­na­nia sobie tych poprzednich?

Na szczę­ście wszyst­kie te pro­ble­my zosta­ły bar­dzo spryt­nie roz­wią­za­ne. I co rów­nie waż­ne – nie prze­cią­gnię­to tema­tu nie­pa­mię­ci Don­ny na wszyst­kie odcin­ki spe­cjal­ne i zakoń­czo­no go w The Star Beast.

Doctor Who - The Star Beast - Donna

Donna!!! ❤️❤️

Poza Don­ną, w odcin­ku poja­wi­ła się tak­że jej mama, mąż oraz cór­ka – Rose. Podo­ba­ło mi się, jak te posta­ci zosta­ły napi­sa­ne, i że bez pro­ble­mu moż­na było je polubić.

Jedy­ne zastrze­że­nie, jakie mam w tym miej­scu doty­czy… trans­pł­cio­wo­ści Rose. A dokład­niej tego, że moim zda­niem ten temat został poru­szo­ny za bar­dzo mię­dzy wier­sza­mi. Zupeł­nie nie rozu­mia­łam, dla­cze­go w pew­nym momen­cie chłop­cy prze­zy­wa­ją Rose Jason, a w innej sce­nie bab­cia Rose mówi do Don­ny: jemu nie mówi­łam, że ślicz­nie wyglą­da. Pod­czas pierw­sze­go oglą­da­nia nie zwró­ci­łam też więk­szej uwa­gi na to, że Rose uży­ła sło­wa nie­bi­nar­ny. Dopie­ro póź­niej, kie­dy obej­rza­łam kil­ka mate­ria­łów dodat­ko­wych zwią­za­nych z tym odcin­kiem, dotar­ło do mnie, o co w tym wszyst­kim cho­dzi­ło. Sko­ro więc dla mnie ten wątek był nie­ja­sny, to podej­rze­wam, że inni widzo­wie też mogą go nie zrozumieć.

Doctor Who - The Star Beast - Rose

Po obejrzeniu wszystkich odcinków specjalnych muszę napisać, że jedna rzecz mnie w Rose rozczarowała. Liczyłam na to, że będzie ona istotną postacią w trzecim odcinku, a tymczasem prawie wcale jej tam nie było.

Szkoda, bo to sympatyczna postać, którą chciałoby się lepiej poznać i spędzić z nią więcej czasu.

W The Star Beast pozna­li­śmy też Shir­ley z UNIT, czy­li kolej­ną boha­ter­kę, z któ­rą Rus­sell T. Davies zro­bił to, cze­go Chib­nal­lo­wi nie uda­ło się osią­gnąć z pra­wie żad­ną posta­cią za cza­sów Trzy­na­stej Dok­tor. Otóż Shir­ley jest oso­bą, któ­rą lubi­my i na któ­rej po pro­stu nam zale­ży. Niby tyl­ko tyle, ale jed­no­cze­śnie – aż tyle!

Doctor Who - The Star Beast - Shirley

Podoba mi się to, że Shirley nie jest bohaterką, której główną cechą jest to, że jest niepełnosprawna. Jednocześnie serial podchodzi do tematu realistycznie i nie stara się udawać, że niepełnosprawność nie jest absolutnie żadnym problemem. I przykładowo pokazuje, że coś tak trywialnego, jak schody, może być dla osób z niepełnosprawnością przeszkodą nie do pokonania.

Czy mogę napi­sać coś złe­go o Meepie? Abso­lut­nie nie! Podo­ba mi się to, jak bar­dzo uro­czy był na począt­ku i jak kary­ka­tu­ral­nie zło­wro­gi stał się póź­niej. To ostat­nie owszem, było dość kiczo­wa­te, ale wła­śnie o to chodziło!

Doctor Who - The Star Beast - Meep

Po obejrzeniu The Star Beast zaczęłam z niepokojem spoglądać na mojego kota, który, choć zwykle wygląda jak Meep z tego rzutu ekranu, to jednocześnie czasem zdaje się być o krok od przeistoczenia się w Meepa z drugiej części odcinka.

Emocjonująca bestia

Przejdź­my jed­nak do naj­waż­niej­szej kwe­stii, czy­li do tego, jak podo­bał mi się ten odcinek.

Kusi­ło mnie, żeby przed pre­mie­rą zma­ra­to­no­wać pierw­sze czte­ry serie seria­lu i na nowo poczuć emo­cje, któ­re spra­wi­ły, że poko­cha­łam Dok­to­ra Who. Koniec koń­ców stwier­dzi­łam jed­nak, że nie będę tego robić i zasią­dę do oglą­da­nia The Star Beast tak bar­dzo na chłod­no, jak to tyl­ko możliwe.

I wie­cie co? Oka­za­ło się, że odświe­ża­nie sobie przy­gód Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Dok­to­ra nie było koniecz­ne, bo już po kil­ku minu­tach oglą­da­nia nowe­go odcin­ka poczu­łam dokład­nie tę samą radość jak te kil­ka lat temu, kie­dy po raz pierw­szy zoba­czy­łam Dok­to­ra Who (to na pew­no było tyl­ko kil­ka lat, prze­cież nie­moż­li­we, żebym od tam­te­go momen­tu minę­ła ponad dekada!).

Doctor Who - The Star Beast - Doctor smiles

Oczywiście nigdy się nie dowiem, czy oglądanie The Star Beast dało mi tyle radości, bo był to pierwszy udany odcinek Doktora Who od lat, czy też dlatego, że znów zostałam oczarowana przez Tennanta.

Przez te wszyst­kie lata, kie­dy show­run­ne­rem seria­lu był Mof­fat i Chib­nall, zasta­na­wia­łam się, co takie­go musia­ło­by się zmie­nić w Dok­to­rze Who, żeby jego oglą­da­nie znów spra­wia­ło mi przy­jem­ność. Nigdy nie uda­ło mi się odpo­wie­dzieć na to pytanie.

Pod­czas oglą­da­nia The Star Beast stwier­dzi­łam, że dokład­nie TEGO mi w tym seria­lu bra­ko­wa­ło. Czym jest TO COŚ? Nie­ste­ty dalej nie wiem.


Na pew­no istot­ne jest to, że – jak wspo­mnia­łam wcze­śniej – zale­ża­ło mi na boha­te­rach. Jed­nak, co rów­nie waż­ne – od razu dostrze­głam jakie są rela­cje mię­dzy nimi. Mama Don­ny nie musia­ła dekla­ro­wać, że trosz­czy się o swo­ją cór­kę – po pro­stu było widać, że tak jest. Mąż Don­ny ani razu nie wyznał jej miło­ści, a ja wie­dzia­łam, że jest w niej po uszy zako­cha­ny. A Rose nie tyl­ko kocha swo­ich rodzi­ców, ale też jest im wdzięcz­na za to, jakie wspar­cie jej oka­zu­ją, choć znów – nigdy na głos tego nie mówi.

Doctor Who - The Star Beast - Donna's family

W tym odcinku prawie nikt nie rozmawia o swoich uczuciach. Nie ma takiej potrzeby, bo bohaterowie po prostu pokazują swoje emocje, zamiast je opisywać.

Kolej­ną istot­ną rze­czą było to, że odci­nek zręcz­nie balan­so­wał mię­dzy epic­ko­ścią a kiczem oraz mię­dzy dra­ma­tem i kome­dią. I ani przez moment nie czu­ło się, że któ­re­goś z tych ele­men­tów jest za dużo lub za mało.

Poza tym fabu­ła The Star Beast po pro­stu mnie wcią­gnę­ła. Nie było ani jed­nej sce­ny, któ­ra by mnie znu­dzi­ła. A oglą­da­nie było tak anga­żu­ją­ce, że nawet przez moment nie zasta­na­wia­łam się nad tym, czy coś tu jest nielogiczne.

Podo­ba­ło mi się, jak bar­dzo pro­sta i kame­ral­na była ta histo­ria. Owszem, trze­ba było powstrzy­mać zło­la, któ­ry chciał zabić wie­lu ludzi, ale w grę nie wcho­dzi­ło rato­wa­nie całej ludz­ko­ści lub wszech­świa­ta. Dosta­li­śmy kil­ku boha­te­rów, a miej­sce akcji ogra­ni­cza­ło się do paru loka­cji. Teo­re­tycz­nie brzmi to nisko­bu­dże­to­wo, jed­nak dla mnie liczy się jakość, a nie ilość. I po tych kil­ku sezo­nach z Trzy­nast­ką, gdzie staw­ka zawsze była naj­wyż­sza, co chwi­lę zmie­nia­ło się miej­sce akcji, a po dro­dze przed­sta­wia­no mi pier­dy­liard posta­ci dru­go­pla­no­wych, któ­re zupeł­nie mnie nie obcho­dzi­ły – takie „wyci­sze­nie” Dok­to­ra Who było kolej­ną rze­czą, któ­rej serial moim zda­niem potrzebował.

Doctor Who - The Star Beast - Street battle

Trochę martwiłam się, że po tym, jak jednym z producentów Doktora Who stanie się Disney, serial straci swój klimat. Na szczęście tak się nie stało. Kosmici dalej są gumowi, a wybuchy prawdziwe. Jednocześnie jednak widać w tym wszystkim większy budżet i znacznie lepszą jakość.

I na koniec – emo­cje! Pisa­łam już, że serial zaczął je u mnie wywo­ły­wać od pierw­szej sce­ny. Jed­nak to nic, w porów­na­niu z emo­cjo­nal­nym z rol­ler­co­aste­rem, jaki zaser­wo­wa­no mi w kul­mi­na­cyj­nej sce­nie. W napię­ciu sie­dzia­łam na skra­ju kana­py. Było mi smut­no, śmia­łam się, potem pra­wie się popła­ka­łam, by na koń­cu znów rado­śnie chi­cho­tać. Nie pamię­tam, kie­dy ostat­nim razem oglą­da­nie Dok­to­ra Who było dla mnie tak emo­cjo­nu­ją­ce! Choć chwi­la, nie, jed­nak pamię­tam! Ostat­ni raz taka sytu­acja mia­ła miej­sce w fina­le ostat­nie­go odcin­ka, w któ­rym poja­wił się Dzie­sią­ty Doktor.

Doctor Who - The Star Beast - Glass

Obawiam się, że największą wadą tego odcinka może być to, że nie będzie on w pełni zrozumiały dla nowych widzów. Bo ci nie tylko nie dostrzegą nawiązań do poprzednich sezonów, ale też – prawdopodobnie nie poczują, jaki ładunek emocjonalny mają niektóre sceny.

Akceptowalny minimalizm

Jedy­ną rze­czą, któ­ra uda­ła się Chib­nal­lo­wi, było wnę­trze TAR­DIS. Podo­ba­ła mi się jego orga­nicz­ność, to, że było zara­zem ciem­ne i peł­ne kolo­rów. I to, że… tak, dobrze zga­dli­ście… ten wygląd tro­chę nawią­zy­wał do TAR­DIS Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Doktora.

Kie­dy więc Czter­na­sty wszedł do nowe­go, ste­ryl­nie bia­łe­go TAR­DIS, moc­no się skrzy­wi­łam. Zupeł­nie mi się ono nie podobało.

Potem jed­nak nastą­pi­ło coś magicz­ne­go. Dok­tor zaczął rado­śnie bie­gać po wnę­trzu swo­je­go wehi­ku­łu i cał­ko­wi­cie zara­ził mnie swo­im entu­zja­zmem. Dostrze­głam pięk­no w pro­sto­cie tych jasnych kolo­rów. I choć dalej nie uwa­żam, że to naj­lep­sze wnę­trze TAR­DIS, to jed­nak cał­kiem je lubię.

Doctor Who - The Star Beast - TARDIS

Ponieważ Tennant gra Doktora bardzo dynamicznie, to piętnaście lat temu często psuł jakiś element konsoli TARDIS, bo zbyt mocno go wciskał.

Twórcy nowego wnętrza TARDIS mieli więc za zadanie uczynić jego konsolę Tennanto-odporną. I jeśli wierzyć materiałom zza kulis serialu – cel został osiągnięty i konsola przeżyła spotkanie z Czternastym Doktorem. Choć tego samego niestety nie można powiedzieć, o jej spotkaniu z Donną…

Oglą­da­nie The Star Beast pochło­nę­ło mnie tak bar­dzo, że nawet nie zauwa­ży­łam, kie­dy część z dziur w moim nadzie­jo­lo­cie samo­czyn­nie się napra­wi­ła, a balon wypeł­nił entu­zja­zmem. Po raz pierw­szy, od bar­dzo daw­na, poczu­łam, że znów cie­szy mnie ta podróż. A potem cie­pły podmuch wia­tru szarp­nął nadzie­jo­lo­tem i uniósł go wyso­ko nad zie­mię. To Don­na wyla­ła kawę na kon­so­lę TAR­DIS, tym samym zosta­wia­jąć mnie z cudow­nym clif­fhan­ge­rem zapra­sza­ją­cym do przy­go­dy w kolej­nym odcinku!

Doktor i woke feminizm

Zanim pole­ci­my dalej, muszę poświę­cić chwi­lę na woke femi­nizm w Dok­to­rze Who.

Nie powiem wam, jakie jest moje zda­nie na temat same­go woke femi­ni­zmu, bo jest to pro­blem na tyle złoż­ny, że na jego opi­sa­nie potrze­bo­wa­ła­bym kolej­ne­go, bar­dzo dłu­gie­go Dyr­dy­ma­ła. W dużym skró­cie napi­szę więc jedy­nie, że jestem za, a nawet przeciw.

Wróć­my jed­nak do Dok­to­ra Who i tego, że Trzy­na­st­ce zarzu­ca­no bycie za bar­dzo woke, a teraz nie­któ­rzy recen­zen­ci mają ten sam pro­blem z The Star Beast.


Czy Trzy­nast­ka powta­rza­ła przy każ­dej, moż­li­wej oka­zji, że jest lep­sza od innych, bo jest kobie­tą? Tak!

Nie wyni­ka­ło to jed­nak z jej femi­ni­zmu, tyl­ko z tego, że Dok­tor jest posta­cią dość nar­cy­stycz­ną, któ­ra lubi tro­szecz­kę się wywyż­szać. I gdy­by Trzy­nast­ka nie była kobie­tą, tyl­ko na przy­kład cho­mi­kiem, to jestem pew­na, że stwier­dza­ła­by co chwi­lę, że jest lep­sza od innych, bo jest gryzoniem.

Realistic photo of 13th Doctor Who as chamster, generated by AI

Ludzie to cieniasy!

W The Star Beast Don­na powie­dzia­ła w pew­nym momen­cie do Dok­to­ra: Nic nie wiesz. Szko­da, że prze­sta­łeś być kobie­tą. Bo ona by zro­zu­mia­ła, co dla nie­któ­rych było prze­ja­wem tok­sycz­ne­go woke feminizmu.

Rzecz w tym, że te sło­wa wypo­wie­dzia­ła Don­na, któ­ra co chwi­lę lubi żar­to­wać z Dok­to­ra na zasa­dzie „niby jesteś taki mądry, ale jed­nak strasz­ny z cie­bie głąb”. Zacho­wa­nie Don­ny we wspo­mnia­nej sce­nie w The Star Beast było więc cał­ko­wi­cie zgod­ne z cha­rak­te­rem tej postaci.

Owszem, tym razem Don­na nie nazwa­ła Dok­to­ra osłem (lub innym idio­tą), tyl­ko męż­czy­zną. Jed­nak gdy­bym mia­ła szu­kać w tym dru­gie­go dna, inne­go niż „Don­na kpi z Dok­to­ra, bo jest Don­ną”, to moim zda­niem jej sło­wa wyni­ka­ły z tego, że obok sta­ła jej trans­pł­cio­wa cór­ka, któ­ra też wie­dzia­ła to, cze­go Dok­tor nie wie­dział. I jak dla mnie, Don­na chcia­ła w ten spo­sób utwier­dzić swo­je dziec­ko w prze­ko­na­niu, że jej decy­zja o zmia­nie płci była wła­ści­wa, bo tak napraw­dę, w głę­bi duszy, Rose też jest kobietą.

Doctor Who - The Star Beast - No-binary

Doctor Who zawsze był bardzo postępowym serialem. Dlatego zupełnie nie rozumiem, czemu teraz niektórzy mają problem z wątkiem Rose w The Star Beast.

Jeśli więc usły­szy­cie, że w Dok­to­rze Who poja­wia się woke femi­nizm, w złym tego sło­wa zna­cze­niu, to pamię­taj­cie, że takie rze­czy zazwy­czaj mówią ludzie, któ­rzy nigdy nie oglą­da­li tego seria­lu i wyrwa­li sło­wa z kontekstu.

Into the Wild Blue Yonder

Cza­sem tęsk­nię za spo­so­bem, w jaki obco­wa­łam z seria­la­mi, kie­dy byłam na stu­diach. Bo wte­dy nie cho­dzi­ło tyl­ko o to, by obej­rzeć następ­ny odci­nek. Rów­nie istot­ne było to, jak mijał czas przed jego emi­sją. Na dzie­le­niu się wra­że­nia­mi, na ana­li­zo­wa­niu każ­dej sce­ny, na snu­ciu teo­rii, co wyda­rzy się dalej.

Dziś już nicze­go w ten spo­sób nie oglą­dam. Nie tyl­ko z powo­du tego, że seria­li jest za dużo, a ja mam za mało wol­ne­go cza­su, ale głów­nie przez to, że nigdy nie czu­ję potrze­by aż tak moc­ne­go anga­żo­wa­nia się w jakąś produkcję.

A przy­naj­mniej nie czu­łam do tej pory, bo po The Star Beast nie potra­fi­łam spo­koj­nie cze­kać na następ­ny odci­nek. Chcia­łam wię­cej i chcia­łam tego już teraz. Na szczę­ście BBC wie, co Who­via­nie lubią naj­bar­dziej i przez cały tydzień pod­sy­ła­ło mi mate­ria­ły zza kulis, wywia­dy i inne wspa­nia­ło­ści. Obcho­dy sześć­dzie­się­cio­le­cia Docto­ra Who sta­ły się dzię­ki temu trzy­ty­go­dnio­wą, fanow­ską fiestą.

Kie­dy zasia­da­łam do oglą­da­nia The Star Beast, byłam peł­na obaw. Kie­dy uru­cho­mi­łam odtwa­rza­nie dru­gie­go odcin­ka – Wild Blue Yon­der towa­rzy­szy­ło mi głów­nie sil­ne poczu­cie ekscytacji.

Co praw­da oglą­da­nie cze­goś w takim sta­nie nie­sie ze sobą nie­bez­pie­czeń­stwo, że to, co zoba­czy­my, nie speł­ni naszych moc­no wygó­ro­wa­nych ocze­ki­wań. Ale na szczę­ście Wild Blue Yon­der mnie nie rozczarował.

Podwójna przyjemność

Zaczę­ło się nie­win­nie, od cudow­nie prze­uro­czej sce­ny z Isa­ac­kiem New­to­nem. A potem New­ton został pod swo­ją jabło­nią, a my tra­fi­li­śmy na tajem­ni­czy sta­tek kosmicz­ny, na któ­rym poza Don­ną i Dok­to­rem nie było abso­lut­nie niko­go. Każ­da minu­ta spę­dzo­na w tym towa­rzy­stwie, obser­wo­wa­nie ich roz­mów, prze­ko­ma­rza­nia się i kłót­ni – och, to wię­cej, niż mogła­bym sobie wyma­rzyć i nie potrze­bo­wa­łam do szczę­ścia nicze­go ponad­to! Tak mi się przy­naj­mniej wyda­wa­ło, bo na pokła­dzie stat­ku poja­wi­ły się sobo­wtó­ry naszych boha­te­rów. I oka­za­ło się, że od duetu Cathe­ri­ne Tate - David Ten­nant lep­szy może być tyl­ko kwar­tet skła­da­ją­cy się z dwóch Cathe­ri­ne i dwóch Davidów.

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Donna i Doktor

Od zawsze bardzo ceniłam Doktora Who za to, że pozwalał swoim bohaterom na… kontakt fizyczny.

Znów, może się to wydawać trywialne, ale znajdźcie mi inny serial, w którym bohaterowie mogą się przytulać lub trzymać za ręce, a to wszystko tylko i wyłącznie w ramach przyjaźni i niewinnej, ludzkiej potrzeby poczucia bliskości z drugim człowiekiem.

Z mate­ria­łów zza kulis wiem, że twór­cy odcin­ka chcie­li, żeby sobo­wtó­ry Dok­to­ra i Don­ny były tak jak­by demo­na­mi zro­dzo­ny­mi z nega­tyw­nych emo­cji, któ­re kłę­bi­ły się w naszych boha­te­rach. Jed­nak dla mnie były one tak­że meta­fo­rą sztucz­nej inte­li­gen­cji. Zwłasz­cza w sce­nach, w któ­rych zasta­na­wia­ły się, jak dłu­gie powin­ny mieć ręce i jaka jest wła­ści­wa licz­ba kolan. Jest to oczy­wi­ście moja nad­in­ter­pre­ta­cja, ponie­waż odci­nek był krę­co­ny kil­ka mie­się­cy przed pre­mie­rą Chat GPT i nie wyda­je mi się, by Rus­sell T. Davies, któ­ry napi­sał sce­na­riusz do tego epi­zo­du, choć przez chwi­lę myślał o AI. To jed­nak dodat­ko­wo poka­zu­je, jak świet­na jest histo­ria w tym odcin­ku – wykra­cza­ją­ca poza jed­ną, pro­stą interpretację.

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Doktor sobowtór

Tak samo, jak niektóre z obrazów wygenerowanych przez sztuczną inteligencję – sobowtóry w Wild Blue Yonder są jednocześnie śmieszne, przerażające i fascynujące.

Wiem, że nie­któ­rych Who­vian zde­ner­wo­wa­ło to, że w odcin­ku został wspo­mnia­ny Flux i Time­less Child. Więk­szość fanów Dok­to­ra Who liczy­ła bowiem na to, że Davies będzie pisał nowe przy­go­dy Dok­to­ra tak, jak­by tam­tych wyda­rzeń nigdy nie było.

Mi jed­nak to nawią­za­nie zupeł­nie nie prze­szka­dza­ło i nawet ucie­szy­łam się, że wątek został poru­szo­ny. Bo Trzy­nast­ki te spra­wy pra­wie w ogó­le nie poru­szy­ły, przez co dla mnie też były one zupeł­nie nie­istot­ne (to zna­czy, jeśli nie liczyć gigan­tycz­nej zło­ści, jaką wywo­ła­ła u mnie heca z Time­less Child). Tym­cza­sem Ten­nant, w jed­nej, krót­kiej sce­nie wyra­ził wię­cej, niż Jodie Whit­ta­ker przez trzy sezo­ny bycia Dok­to­rem. A obser­wo­wa­nie gnie­wu, fru­stra­cji, smut­ku i prze­ra­że­nia, jaki w Czter­na­stym wywo­ła­ło wspo­mnie­nie tam­tych wyda­rzeń spra­wi­ło, że ja też (w koń­cu!) dostrze­głam, że to nie były kolej­ne, bła­he przy­go­dy Trzy­nast­ki, tyl­ko coś, co napraw­dę moc­no zdru­zgo­ta­ło Doktora.

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Wściekły Doktor

Dobry Doktor, to wściekły Doktor!

Heksagonalna perfekcja

Wybacz­cie, ale muszę poświę­cić część tego Dyr­dy­ma­ła stat­ko­wi kosmicz­ne­mu z tego odcin­ka, bo rety, jaki on był pięk­ny! Czy ist­nie­je jakiś ple­bi­scyt na naj­ład­niej­sze stat­ki kosmicz­ne w popkul­tu­rze? Jeśli tak, to sta­tek z Wild Blue Yon­der dosta­je mój głos!

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Korytarz

Pieniądze Disney'a nie poszły na marne. Dawno nie widziałam w telewizji tak wizualnie dopracowanej rzeczy, jak ten odcinek Doktora Who.

Bar­dzo podo­bał mi się pomysł na to, że kory­tarz stat­ku mógł się prze­bu­do­wy­wać, żeby zmie­niać swo­ją funk­cjo­nal­ność. Nie­ste­ty całość tego kory­ta­rza (poza pod­ło­gą) zosta­ła wyge­ne­ro­wa­na kom­pu­te­ro­wo, więc oba­wiam się, że będzie to ten ele­ment odcin­ka, któ­ry zesta­rze­je się naj­szyb­ciej (zwłasz­cza że już teraz momen­ta­mi kłuł on tro­chę w oczy). Na szczę­ście tego same­go nie moż­na powie­dzieć o most­ku kapi­ta­na, któ­ry był praw­dzi­wą sce­no­gra­fią. Łącz­nie rur­ka­mi, w któ­rych napraw­dę pły­nę­ła woda. Swo­ją dro­gą, co za fan­ta­stycz­ny pomysł – wymy­ślić, że stat­kiem nie ste­ru­je elek­tro­ni­ka, tyl­ko ciecz.

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Kokpit

Rzut ekranu niestety nie jest w stanie w pełni pokazać, jak pięknie zaprojektowany był kokpit statku.

Dia­beł tkwi w szcze­gó­łach, a ja lubię szcze­gó­ły. Wła­śnie dla­te­go kolej­nym ele­men­tem, któ­ry mnie zachwy­cił, były kopy­to-gli­fy czy­li pismo na stat­ku. Twór­cy sce­no­gra­fii słusz­nie zało­ży­li, że jeśli sta­tek nale­ży do rasy kosmi­tów, któ­ra przy­po­mi­na konie, to ich pismo musi wyglą­dać, jak coś, co da się napi­sać kopytem.

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Heksagony

Uwaga, bardzo nerdowska… uwaga!

W jednej ze scen Doktor stwierdził, że jeśli rozszyfruje, które symbole są liczbami od zera do dziewięciu, to uda mu się przejąć kontrolę nad statkiem. Dlaczego jednak Doktor założył, że konio-kosmici (koniosmici?) liczą w systemie dziesiętnym?

Biorąc pod uwagę, jak wiele elementów na statku składało się z heksagonów, znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że koniosmici używali systemu dwunastkowego. Który nie jest aż tak egzotyczny, jak może się na pierwszy rzut oka wydawać, bo przez stulecia był używany także na Ziemi. To właśnie dlatego rok ma 12 miesięcy, doba 24 godziny (2x12), godzina 60 minut (5x12), a w naszym języku istnieją wyrazy takie, jak tuzin (12 sztuk) i kopa (60 sztuk).

Fan­ta­stycz­nie wypa­dła sce­na z kosmicz­nym dro­nem. To było chy­ba naj­bar­dziej „kino­we” uję­cie w Dok­to­rze Who, jakie kie­dy­kol­wiek widzia­łam. Niby nic, ale wgnia­ta­ło w fotel. Rów­nie pięk­nie pre­zen­to­wa­ły się uję­cia z kapi­ta­nem stat­ku kosmicz­ne­go (konio­smicz­ne­go?). Teo­re­tycz­nie powin­ny nie­po­ko­ić, ale było w nich też coś maje­sta­tycz­ne­go i hipnotyzującego.

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Statek Koniosmiczny

Wiele ze scen w Wild Blue Yonder ma niezwykły klimat także (a może: przede wszystkim) dlatego, że towarzyszy im świetnie skomponowana muzyka autorstwa Murray'a Golda.

Wisien­ką na tym pięk­nie zapro­jek­to­wa­nym, kosmicz­nym tor­cie, był oczy­wi­ście Jim­bo. Gdy­bym mia­ła wska­zać jed­ną postać z Dok­to­ra Who któ­rej figur­kę chcia­ła­bym posta­wić w poko­ju, na pół­ce, to myślę, że był­by to wła­śnie ten zabój­czo uro­czy robot.

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Jimbo

Dotychczas domeną uroczych robotów było uniwersum Gwiezdnych Wojen. Cieszę się, że takie postaci zawitały także do świata Doktora Who.

Żegnaj, stary przyjacielu!

Nie mogę nie wspo­mnieć o ostat­niej sce­nie Wild Blue Yon­der, któ­ra była zara­zem naj­cu­dow­niej­szym i naj­smut­niej­szym momen­tem wszyst­kich odcin­ków spe­cjal­nych na sześć­dzie­się­cio­le­cie seria­lu. Oto bowiem po raz kolej­ny zoba­czy­li­śmy Ber­nar­da Crib­bin­sa w roli Wil­fre­da Mot­ta. I dosta­li­śmy z nim nie­ste­ty tyl­ko tą, jed­ną sce­nę, bo aktor umarł nie­dłu­go potem. Co wie­lu Who­via­nom, w tym tak­że mnie, napraw­dę zła­ma­ło ser­ce, bo Wil­fred był moim ulu­bio­nym towa­rzy­szem Dok­to­ra. Cie­szę się jed­nak, że mogłam go jesz­cze ten jeden, ostat­ni raz zobaczyć.

Doctor Who - Wild Blue Yonder - Wilfred

W tym momencie chyba każdy fan Doktora Who był wzruszony równie mocno, jak Wilfred.

Zmierzając w nieuniknione

Wild Blue Yon­der spra­wił, że mój nadzie­jo­lot wzniół się tak wyso­ko, że nie­mal wypadł z pola mawi­ta­cyj­ne­go Zie­mi i odle­ciał w kosmos.

Kie­dy ode­tchnę­łam i wyrów­na­łam lot, dostrze­głam na hory­zon­cie nie­po­ko­ją­cą, gęstą mgłę. Nie widzia­łam jej nigdy wcze­śniej w kra­inie Who­ni­ver­sum, jed­nak spo­tka­łam się z tym zja­wi­skiem już wcześniej.

Parę lat temu podró­żo­wa­łam przez kolo­ro­wy świat nowych Kaczych Opo­wie­ści. Na kil­ka odcin­ków przed koń­cem seria­lu, dopa­dło mnie przy­tła­cza­ją­ce poczu­cie smut­ku, że oto, już nie­dłu­go, przyj­dzie mi się poże­gnać tą pro­duk­cją, a prze­cież jej oglą­da­nie spra­wia­ło mi tyle rado­ści. To uczu­cie było tak sil­ne, że… prze­rwa­łam swo­ją podróż. Stwier­dzi­łam, że jeśli nie obej­rzę tych kil­ku, ostat­nich odcin­ków, to w pew­nym sen­sie dla mnie serial się nie skoń­czy, nie będę musia­ła roz­stać się z jego boha­te­ra­mi i cały czas będzie na mnie cze­ka­ło kil­ka nie­od­kry­tych przygód.

To było bar­dzo dziw­ne roz­wią­za­nie. Nie dawa­ło rado­ści, nie przy­nio­sło ulgi, ale nie pogłę­bi­ło też smut­ku. Kacze opo­wie­ści, niczym Kot Schrödin­ge­ra przez parę lat były dla mnie jed­no­cze­śnie żywe i mar­twe. Dopie­ro w te waka­cje poczu­łam się wystar­cza­ją­co sil­na, by obej­rzeć tę ani­ma­cję do końca.

Dokład­nie to samo uczu­cie dopa­dło mnie teraz, przed The Gig­gle.

To miał być ostat­ni odci­nek, w któ­rym wystą­pi David Ten­nant. I to naj­praw­do­po­dob­niej ostat­ni na amen, bo Ten­nant w kil­ku wywia­dach wspo­mniał, że raczej już nigdy wię­cej nie zagra Doktora.

Kie­dy zaczę­łam oglą­dać The Star Beast chcia­łam, żeby serial znów dostar­czył mi tych samych, pozy­tyw­nych emo­cji, co kie­dyś. Niby zda­wa­łam sobie spra­wę z tego, że ponow­ne spo­tka­nie z Dok­to­rem Ten­nan­ta będzie krót­kie i zakoń­czy się jego wymia­ną na Dok­to­ra Ncu­ti Gatwy, ale sta­ra­łam się nie myśleć o tym szcze­gól­nie moc­no. Dopie­ro teraz dotar­ło do mnie, że nie­od­łącz­ną czę­ścią Dok­to­ra Who jest nie tyl­ko radość, ale tak­że smu­tek, i wła­śnie ten dru­gi rodzaj emo­cji będę musia­ła nie­dłu­go, na nowo przeżyć.

Nie byłam na to goto­wa. Te dwie, rado­sne przy­go­dy z Dok­to­rem i Don­ną, to było sta­now­czo za mało. Nie chcia­łam, żeby to wszyst­ko już się skończyło.

Gdy­bym więc nie obej­rza­ła ostat­nie­go odcin­ka i nie zoba­czy­ła, jak Dok­tor rege­ne­ru­je, to Czter­na­sty, w pew­nym sen­sie, dalej był­by dla mnie żywy.


Poku­sa była napraw­dę sil­na. Mgła wokół nadzie­jo­lo­tu gęst­nia­ła coraz bardziej.

I wte­dy mnie olśni­ło. Zro­zu­mia­łam, że tym, co spra­wia­ło, że przez tyle lat prze­mie­rza­łam kra­inę Who­ni­ver­sum, nie­ustan­nie pom­pu­jąc mój balon nadzie­ją, wca­le nie był mój upór. Tym, co cią­gle pcha­ło mnie do przo­du i nie pozwa­la­ło prze­rwać podró­ży, była CIEKAWOŚĆ!

Jak skoń­czy się ta histo­ria? Kim będzie następ­ny Dok­tor? Czy polu­bię nową towa­rzysz­kę? I jakie przy­go­dy nich czekają?

Prze­cież nie mogłam pozo­sta­wić tych pytań bez odpo­wie­dzi! A z Czter­na­stym Dok­to­rem, podob­nie jak kie­dyś z Kaczy­mi Opo­wie­ścia­mi prę­dzej czy póź­niej i tak będę musia­ła się roz­stać. Nie było sen­su odkła­dać dal­szej podró­ży na póź­niej, sko­ro nowa przy­go­da cze­ka­ła na mnie tuż za rogiem!

Niespełnione oczekiwania

The Gig­gle miał być wiel­kim fina­łem obcho­dów sześć­dzie­się­cio­le­cia seria­lu. Prze­ciw­ni­kiem Dok­to­ra został Zabaw­karz, któ­ry był przed­sta­wia­ny, jako nie­zwy­kle potęż­na i trud­na do poko­na­nia postać. Mało tego – w anta­go­ni­stę wcie­lił się Neil Patrick Har­ris, czy­li uta­len­to­wa­ny aktor, któ­re­go przy oka­zji bar­dzo lubię. A sko­ro w wyni­ku star­cia z Zabaw­ka­rzem Dok­tor miał rege­ne­ro­wać, to wie­le wska­zy­wa­ło na to, że to będzie nie­zwy­kle zacię­ta potyczka.

Tym­cza­sem otrzy­ma­li­śmy odci­nek, któ­ry moim zda­niem był naj­słab­szą czę­ścią sześć­dzie­się­cio­le­cia serialu.

Doctor Who - The Giggle - Helicopter

Zarówno zwiastuny, jak i pierwsze sceny odcinka, wskazywały na to, że The Giggle będzie miał równie duży rozmach, co odcinek na pięćdziesięciolecie serialu, a stawka będzie bardzo wysoka.

Niestety żadna z tych obietnic nie została spełniona.

Zupeł­nie nie czu­łam zagro­że­nia. Niby ludz­kość osza­la­ła, a świat pło­nął, ale boha­te­ro­wie bez­piecz­nie sie­dzie­li w kwa­te­rze UNIT i nie wyglą­da­li na moc­no przy­tło­czo­nych całą sytuacją.

Zabaw­karz potra­fił dosłow­nie zmie­niać ludzi w mario­net­ki i robić inne cza­ry, ale postać ta ani przez moment nie wywo­ły­wa­ła u mnie gro­zy lub poczu­cia dyskomfortu.

Odnio­słam wra­że­nie, że twór­cy seria­lu sku­pi­li się na poka­zy­wa­niu umie­jęt­no­ści Neil Patric­ka Har­ri­sa, zamiast same­go Zabaw­ka­rza. Har­ris potra­fi tań­czyć, więc dostał sce­nę, w któ­rej to robił. Potra­fi żon­glo­wać – więc żon­glo­wał. Ma doświad­cze­nie w lal­kar­stwie – no to w pew­nym momen­cie poru­szał kukieł­ka­mi. Z tych wszyst­kich scen tyl­ko ta z tań­cem poka­za­ła, że Zabaw­karz jest potęż­nym, nie­okieł­zna­nym i sza­lo­nym żywio­łem. Jed­nak to było moim zda­niem sta­now­czo za mało.

Doctor Who - The Giggle - Toymaker dance

Gdyby sekwencja tańca pojawiła się na początku odcinka, może Zabawkarz bardziej by mnie przerażał, bo wiedziałabym, do czego jest zdolny. Jednak ta scena była prawie finałowa, więc po jej zakończeniu Zabawkarz nie miał już za wiele do zrobienia.

Roz­cza­ro­wu­ją­ce było też te kil­ka chwil, w któ­rych Zabaw­karz roz­ma­wiał z Dok­to­rem. Niby po Czter­na­stym było widać, że boi się prze­ciw­ni­ka i jego mocy, ale ja zupeł­nie nie czu­łam napięcia.


Dodat­ko­wo w ogó­le nie odno­si­ło się wra­że­nia, że to finał obcho­dów sześć­dzie­się­cio­le­cia Dok­to­ra Who. Wie­lu recen­zen­tów kry­ty­ku­je za to wszyst­kie trzy przy­go­dy Czter­na­ste­go Dok­to­ra – że były one jak zwy­kłe odcin­ki seria­lu, a nie coś, co cele­bru­je jubi­le­usz. Wcze­śniej mi to jed­nak nie prze­szka­dza­ło, bo przy The Star Beast oraz Wild Blue Yon­der świet­nie się bawi­łam. Jed­nak w The Gig­gle rze­czy­wi­ście bra­ko­wa­ło mi poczu­cia nie­zwy­kło­ści i epic­ko­ści. Dla porów­na­nia, choć odci­nek na pięć­dzie­się­cio­le­cie seria­lu też miał wie­le wad, to jed­nak robił wra­że­nie, a jego kul­mi­na­cyj­na sce­na do tej pory wywo­łu­je u mnie ciar­ki ekscytacji.

I don't want (you) to go

UWA­GA! Od tego momen­tu będą spoilery!!!


W koń­cu nastą­pił moment, któ­re­go tak bar­dzo się oba­wia­łam. Czter­na­sty został śmier­tel­nie ran­ny. Spo­sób, w jaki do tego doszło, wzbu­dził we mnie mie­sza­ne uczu­cia. Z jed­nej stro­ny był nie­spo­dzie­wa­ny, ale z dru­giej – zbyt prosty.

Doctor Who - The Giggle - Laser

To było zaskakujące, ale zarazem – rozczarowujące, bo Czternasty nie zasługiwał na tak banalną śmierć.

Dok­tor upadł. Don­na zła­pa­ła go za jed­ną rękę, Mel, czy­li towa­rzysz­ka z Clas­sic Who, któ­ra poja­wi­ła się w tym odcin­ku, za dru­gą. Nie chcia­ły, żeby Czter­na­sty był sam w tym trud­nym momencie.

Było w tym jed­nak coś sztucz­ne­go. Coś kiczo­wa­to-melo­dra­ma­tycz­ne­go. Dra­ma­tyzm sytu­acji tro­chę psu­ło to, że Don­na i Mel wspie­ra­ły Dok­to­ra na zasa­dzie „to tyl­ko rege­ne­ra­cja, wszyst­ko będzie dobrze”, zamiast prze­jąć się, że ta inkar­na­cja Dok­to­ra zaraz prze­sta­nie ist­nieć. Zwłasz­cza w przy­pad­ku Don­ny bra­ko­wa­ło mi tego, że nie powie­dzia­ła cze­goś w sty­lu „nie możesz odejść teraz, kie­dy cię odzy­ska­łam”. Poza tym głu­pi komen­tarz Zabaw­ka­rza dodat­ko­wo popsuł klimat.


Czter­na­sty zaczął rege­ne­ro­wać, a ja, podob­nie, jak on, mia­łam łzy w oczach. Moje wzru­sze­nie nie było jed­nak wywo­ła­ne przez samą sce­nę, tyl­ko przez to, że na nowo odży­ły emo­cje, któ­re prze­ży­wa­łam, kie­dy żegna­łam się z Dzie­sią­tym. Poza tym, tak, jak pisa­łam wcze­śniej – świet­nie się z Czter­na­stym bawi­łam i było mi smut­no, że przyj­dzie mi się roz­stać zarów­no z nim, jak i z Ten­nan­tem w tej roli.

Doctor Who - The Giggle - Regeneration

Niby fajnie, że Czternasty, w odróżnieniu od Dziesiątego, był pogodzony, że musi odejść i na końcu zamiast I don't want to go powiedział Allons-y.

Z drugiej strony, od początku podejrzewałam, że tak właśnie będzie, więc nie byłam tym ostatnim słowem szczególnie zaskoczona.

A potem rege­ne­ra­cja nie nastą­pi­ła. To było dziw­ne, nie­spo­dzie­wa­ne, intry­gu­ją­ce i przy oka­zji tro­chę zabaw­ne. Jed­no­cze­śnie bar­dzo w sty­lu Rus­sel­la T. Davie­sa, któ­ry prze­cież podob­nie dro­czył się z widza­mi pod koniec czwar­tej serii.

Kie­dy Dok­tor popro­sił Don­nę i Mel, żeby pocią­gnę­ły go za ręce, myśla­łam, że Czter­na­sty zosta­nie roze­rwa­ny na pół i z jego wnę­trza wysko­czy nowy Dok­tor. Tak się na szczę­ście nie sta­ło (i dobrze, bo to było­by maka­brycz­ne!). Zamiast tego Dok­tor bi-generował.


Mia­łam mie­sza­ne uczu­cia co do tego pomy­słu. Nie cho­dzi­ło bynaj­mniej o to, że takie roz­wią­za­nie jest sprzecz­ne z kano­nem. Mam w nosie kanon, dopó­ki histo­ria jest emo­cjo­nu­ją­ca i przemyślana.

Istot­niej­sze jest to, że każ­da rege­ne­ra­cja, choć smut­na, daje jed­no­cze­śnie wykra­cza­ją­ce poza serial poczu­cie nadziei. Przy­po­mi­na nam, że w życiu przy­kre wyda­rze­nia też mogą prze­pla­tać się z tymi rado­sny­mi. Zawsze dawa­ło mi to pew­ne­go rodza­ju poczu­cie cathar­sis, któ­re­go teraz, przy bi-gene­ra­cji, z wia­do­mych powo­dów nie poczułam.

Doctor Who - The Giggle - Bi-generation

Pomimo wszystkich uwag, które mam do bi-generacji – podziwiam Russella T. Daviesa za to, że miał odwagę coś takiego pokazać. A także za to, że choć ponownie wywrócił świat Doktora Who do góry nogami, to jednak – w odróżnieniu od Chibnalla i jego Timeless Child – zrobił to dobrze!

Ncu­ti Gatwa w roli Dok­to­ra pre­zen­tu­je się świet­nie. Napi­sa­ła­bym, że polu­bi­łam go od pierw­szej chwi­li, mam jed­nak w pamię­ci, że podob­ne wra­że­nie, zaraz po rege­ne­ra­cji, zro­bił na mnie Matt Smith. A ponie­waż w przy­pad­ku Jede­na­ste­go nasza przy­jaźń się nie roz­wi­nę­ła, to teraz wolę zacho­wać opty­mi­stycz­ny sceptycyzm.


Po bi-gene­ra­cji nastą­pił osta­tecz­ny poje­dy­nek z Zabaw­ka­rzem. I nie­ste­ty był on bar­dzo nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy. W sce­na­riu­szu zaba­wa w łapa­nie pił­ki może wyglą­da­ła cie­ka­wie, jed­nak na pla­nie oka­za­ło się, że żaden z akto­rów nie radzi sobie z tym dobrze, dla­te­go twór­cy seria­lu musie­li sko­rzy­stać w tym miej­scu z magii mon­ta­żu. Nie­ste­ty zro­bi­li to w naj­bar­dziej iry­tu­ją­cy spo­sób, czy­li dali nam sce­nę krót­kich, cha­otycz­nych ujęć, na któ­rych Ten­nant, Gatwa i Har­ris uda­wa­li, że łapią piłkę.

Nie tyl­ko sła­bo to wyglą­da­ło, ale też ani nie było czuć, że gra toczy się o naj­wyż­szą staw­kę, ani tym bar­dziej – że oto nowo rege­ne­ro­wa­ny Dok­tor sko­pu­je tyłek swo­je­mu przeciwnikowi.

Doctor Who - The Giggle - Ball

Sądząc po materiałach z planu – podczas kręcenia sceny z łapaniem piłki, wszyscy bardzo się starali, by wyszło to możliwie, jak najlepiej.

Niestety ja nie potrafię… wyłapać w tej scenie niczego fajnego.

Zabaw­karz został poko­na­ny, ale to nie był jesz­cze koniec odcinka.

Poja­wił się nowy pro­blem, któ­ry, jak się wyda­wa­ło – moż­na było roz­wią­zać tyl­ko w jeden spo­sób. Dok­to­rów było dwóch, ale TAR­DIS – tyl­ko jedna.

Dosta­li­śmy napraw­dę wzru­sza­ją­cą sce­nę, w któ­rej Czter­na­sty zro­zu­miał, że co praw­da uda­ło mu się (dosłow­nie) zacho­wać twarz, ale będzie musiał oddać TAR­DIS nowe­mu Doktorowi.

To roz­wią­za­nie wyda­wa­ło mi się wła­ści­we, bo zaczę­ło wywo­ły­wać emo­cje podob­ne do tych, któ­re poja­wia­ją się przy rege­ne­ra­cji. Niby Dok­tor wygrał, ale nie do koń­ca i jed­nak musiał zre­zy­gno­wać z cze­goś, co było dla nie­go bar­dzo ważne.

Doctor Who - The Giggle - TARDIS

Jak dla mnie moment, w którym Czternasty dowiedział się, że musi rozstać się ze swoją TARDIS, miał o niebo większy ładunek emocjonalny, niż scena poprzedzająca regenerację.

Nie­spo­dzie­wa­nie dosta­li­śmy dru­gą „bi-gene­ra­cję” – nowe­mu Dok­to­ro­wi uda­ło się podwo­ić TAR­DIS. Teo­re­tycz­nie powin­nam się z tego ucie­szyć, ale zamiast tego stwier­dzi­łam, że to cią­głe uni­ka­nie smut­nych scen jest nie­wła­ści­we i odro­bi­nę męczące.

Sielskie popołudnie

Nie czu­łam się roz­cza­ro­wa­na The Gig­gle, ale nie byłam nim też szcze­gól­nie moc­no zachwy­co­na. Zno­wu nie dosta­łam tego, co chcia­łam, choć ponow­nie nie wie­dzia­łam, czym TO COŚ mogło­by być.

A potem nastą­pi­ło siel­skie popo­łu­dnie w ogro­dzie, na tyłach domu Donny.

Wszyst­ko mia­ło ten sam, spo­koj­ny, nie­co melan­cho­lij­ny i odro­bi­nę pozy­tyw­ny vibe, któ­ry poja­wia się w moich ulu­bio­nych sce­nach w Bro­ad­church.

Czter­na­sty Dok­tor w koń­cu ode­brał praw­dzi­wą nagro­dę za te wszyst­kie rze­czy, któ­rych doko­nał. Nie musiał już przej­mo­wać się losa­mi wszech­świa­ta, mógł zapar­ko­wać TAR­DIS i cie­szyć towa­rzy­stwem ludzi, któ­rych kochał.


I wie­cie, co? Kie­dy zoba­czy­łam radość i jed­no­cze­sną ulgę w jego oczach, kie­dy usły­sza­łam, jak mówi, że naresz­cie czu­je się szczę­śli­wy, to stwier­dzi­łam, że bi-gene­ra­cja i powie­le­nie TAR­DIS nie były jed­nak takim głu­pi­mi pomy­sła­mi. Bo tego wła­śnie potrze­bo­wa­łam – poczu­cia, że cza­sem wszyst­ko może po pro­stu dobrze się uło­żyć. Rado­ści ze zbli­ża­ją­cych się przy­gód nowe­go Dok­to­ra, bez jed­no­cze­sne­go smut­ku z powo­du nie­od­wra­cal­nej stra­ty jego poprzed­nie­go wcielenia.


Praw­do­po­dob­nie nigdy nie dosta­nę innych, nowych przy­gód Czter­na­ste­go. Jed­nak to nic, to dobrze. Wystar­czy mi świa­do­mość, że on już na zawsze, gdzieś tam będzie.

Doctor Who - The Giggle - Happy Doctor

Pandemia, wojna na Ukrainie i inne przykrości ostatnich lat najprawdopodobniej sponiewierały nas równie mocno, jak Doktora.

Skoro więc jemu koniec końców udało się odnaleźć spokój i szczęście, to może z nami będzie podobnie?

Ahoj, przygodo!

Mój nadzie­jo­lot w peł­ni się napra­wił. Cza­sza balo­nu jest po brze­gi wypeł­nio­na eks­cy­ta­cją, cie­ka­wo­ścią i opty­mi­zmem. Lecę na wyso­kim puła­pie, z któ­re­go jest naj­lep­szy widok na wszyst­ko. Z zacie­ka­wie­niem roz­glą­dam się dooko­ła. Nie jestem sama, wokół mnie w powie­trze wzbi­ja się wie­le innych osób, któ­re podob­nie, jak ja, roz­sta­ły się z Dok­to­rem Who za spra­wą Trzy­nast­ki, a teraz wró­ci­ły do oglą­da­nia. I choć nikt nie jest bez­kry­tycz­ny, to zabaw­ne jest to, jak bar­dzo róż­ne oce­ny zbie­ra serial. Coś, co podo­ba­ło się jed­nej oso­bie, dru­giej zupeł­nie nie przy­pa­dło do gustu i odwrot­nie. Część grzmi co praw­da, że Dok­tor Who upadł jesz­cze niżej, niż wcze­śniej, jed­nak więk­szość wyda­je się być zachwy­co­na. I razem ze mną, z nie­cier­pli­wo­ścią wypa­tru­je zbli­ża­ją­ce­go się wscho­du słoń­ca, któ­ry roz­pocz­nie nową erę w histo­rii tego naj­dłu­żej emi­to­wa­ne­go seria­lu na świecie.

Czy moż­na wejść dwa razy do tego same­go stru­mie­nia czasoprzestrzennego?

I tak, i nie. Świat się zmie­nia. Spo­sób opo­wia­da­nia histo­rii i ich przed­sta­wia­nia na ekra­nie jest inny niż kie­dyś. Akto­rzy się sta­rze­ją. My z resz­tą też.

Rus­sell T. Davies dosko­na­le o tym wie­dział i dla­te­go nie pró­bo­wał dać nam tego same­go Dok­to­ra Who, co w 2005 roku, kie­dy po dłu­giej prze­rwie przy­wró­cił serial do życia.

Jed­no­cze­śnie ten show­run­ner zda­je się świet­nie rozu­mieć zarów­no Dok­to­ra Who, jak i jego fanów. Wie­dział, czym jest TO COŚ, cze­go serial potrze­bo­wał wte­dy, nie­mal dwa­dzie­ścia lat temu i dokład­nie to samo dał nam teraz. Dzię­ki temu znów uda­ło mi się poczuć emo­cje, któ­re wywo­ła­ły u mnie pierw­sze czte­ry serie Dok­to­ra Who.

Jeśli więc mia­ła­bym porów­nać stru­mień cza­so­prze­strzen­ny do zwy­kłe­go… poto­ku, to powie­dzia­ła­bym, że choć brzeg stru­mie­nia się zmie­nił: miej­sce, w któ­rym palio się ogni­sko – zaro­sło tra­wą, nie­któ­re drze­wa rosną­ce wokół są wyż­sze, a inne uschły lub zosta­ły zła­ma­ne, to jed­nak woda w samym poto­ku jest tak samo orzeź­wia­ją­ca, jak kie­dyś i rów­nie hmm… mokra?

A jak to jest w waszym przy­pad­ku, nie­stru­dze­ni czy­tel­ni­cy, któ­rzy dotrwa­li­ście do koń­ca tego, jak zawsze dłu­gie­go, Dyrdymała?

Czy ist­nie­je świat jakie­goś seria­lu lub serii ksią­żek, któ­rą prze­mie­rza­li­ście swo­im nadzie­jo­lo­tem rów­nie upar­cie, jak ja kra­inę Dok­to­ra Who?

A jeśli podob­nie, jak ja, też podró­żu­je­cie przez świat Who­ni­ver­sum, to jak w waszym przy­pad­ku wyglą­da ta wypra­wa? Czy też miej­sca­mi bywa wybo­ista i pozba­wio­na nadziei, czy może idzie bar­dziej gładko?

No i przede wszyst­kim: czy widzie­li­ście już odcin­ki na sześć­dzie­się­cio­le­cie seria­lu, a jeśli tak, to jak się wam one podobały?

Ode­zwij­cie się koniecz­nie w komen­ta­rzach, bo jak zawsze jestem bar­dzo cie­ka­wa waszych opi­nii! ︎:)

Zdję­cie ilu­stru­ją­ce wpis pod­wę­dzo­ne z David Ten­nant Asy­lum. Obraz­ki balo­nów i cho­mik zosta­ły wyge­ne­ro­wa­ne przez Dall-e 3. Pozo­sta­łe zdję­cia są wyko­na­ny­mi prze­ze mnie kadra­mi z trzech, spe­cjal­nych odcin­ków Dok­to­ra Who powsta­łych na sześć­dzie­się­cio­le­cie serialu.