W ostatnim czasie blogowanie nie szło mi najlepiej. Jednak, jak to mówią — „nowy rok, nowa ja”. Dlatego pora już przerwać dyrdymałowe milczenie. Zwłaszcza, że jest ku temu dobry powód – niedawno bowiem miał premierę nowy serial z Davidem Tennantem. Nie mogę się więc powstrzymać i muszę napisać, jak mi się podróżowało z moim ulubionym Szkotem W 80 dni dookoła świata!
Uwaga, nowość! Tego Dyrdymała możesz także posłuchać w wersji audio!
Niewierna adaptacja
Na początek pytanie: czy przeczytaliście kiedyś W 80 dni dookoła świata Juliusa Verne'a?
Bo ja nie.
A czy nawet, jeśli nie czytaliście powieści, wiecie mniej-więcej, o co chodzi w jej fabule?
Bo ja tak.
Powiem nawet więcej: jedyną wersją W 80 dni dookoła świata, którą udało mi się poznać w dzieciństwie, był animowany serial z antropomorficznymi zwierzętami (Fogg był tam lwem i miał dziewczynę, która była hinduską księżniczką-czarną panterą)*.
Wspominam o tym, ponieważ twórcy W 80 dni dookoła świata stwierdzili, że nie ma potrzeby kręcenia kolejnej, wiernej ekranizacji powieści Verne'a. Zamiast tego postanowili stworzyć adaptację, która będzie możliwie jak najbardziej przemawiać do współczesnego widza. I mi takie podejście bardzo się podoba. Choć zdaję sobie sprawę, iż w dużej mierze wynika ono z tego, że – jak pisałam wcześniej – nie znam książkowego oryginału, więc podczas oglądania serialu ani razu nie pomyślałam, że w książce Verne'a jakiś moment podróży Phileasa Fogga został opisany lepiej niż w nowej ekranizacji.
* Zabawne jest to, że w 2021 roku, na kilka miesięcy przed tym, jak zaczął być emitowany serial, który dziś omawiam, premierę miał francuski, aniomowany film W 80 dni dookoła świata, w którym… główne role znowu grają zwierzaki!
Poprawna poprawność polityczna
Kiedy pisałam wyżej, że nowa wersja W 80 dni dookoła świata ma lepiej przemawiać do współczesnego widza, zapomniałam dodać, że twórcom serialu zależało także na tym, by ich adaptacja była bardziej poprawna politycznie*.
Być może części z was zapali się teraz czerwona lampka. Bo choć ogólne założenia poprawności politycznej są całkiem słuszne, to niestety ostatnimi laty postulaty związane z tym, co jest poprawne, a co nie, stają się coraz bardziej radykalne i kuriozalne, a niekiedy powodują nawet nowe rodzaje dyskryminacji lub wykluczeń.
Śpieszę więc donieść, że nie macie się czego obawiać, bo to nie jest taka ekranizacja, a której… bo ja wiem… Fogg jest homoseksualistą… albo kobietą… albo – o rety, tylko nie to! – homoseksualną kobietą! (to znaczy mi by taka zmiana płci i orientacji bohatera nie przeszkadzała, ale rozumiem, że dla niektórych osób mogłyby się to okazać zbyt radykalne).
Poprawność polityczna w W 80 dni dookoła świata jest moim zdaniem na wzorowym poziomie. Czyli wprowadzone zmiany w żaden sposób nie kłują w oczy i są zgodne z „prawdą” historyczną**.
Najlepszym przykładem są tu główni bohaterowie. Lokaj Fogga – Passepartout – jest czarnoskórym Francuzem. I to specjalnie nie dziwi, bo przecież w XIX wieku we Francji żyli imigranci z afrykańskich, fransuskich kolonii, więc jeden z nich mógł z Francji udać się do Anglii i zostać służącym brytyjskiego arystokraty. Phileasowi i Passepartout towarzyszy reporterka, Abigail Fix. Jest to postać, której nie było w książce i która została wymyślona przez twórców serialu. I znów – nie ma w tym niczego niezgodnego z historią, bo przecież pierwsze sufrażystki pojawiły się w Wielkiej Brytanii właśnie w XIX wieku i podejrzewam, że część z nich prawdopodobnie tak samo, jak Abigail, starała się zostać dziennikarkami.
Na tym jednak poprawna poprawność polityczna w W 80 dni dookoła świata się nie kończy. Istotne jest też to, że nie jest to poprawność łopatologiczna. Nowa adaptacja powieści Verne'a często pokazuje, jak bardzo szkodliwe, niesprawiedliwe lub absurdalne są pewne zjawiska (które można odnieść do kwestii, z którymi mamy do czynienia w naszych czasach). Co ważne – serial w wielu przypadkach stara się nie oceniać tych, którzy te zjawiska tworzą, a często nawet pokazuje, że takie osoby też w pewien sposób były ofiarami świata, w którym przyszło im żyć.
Przykładowo naprawdę piękna i jednocześnie zabawna jest scena z pierwszego odcinka, w której Abigail wchodzi do klubu dla gentlemanów. To sprawia, że obecni w klubie mężczyźni są nie tyle oburzeni jej obecnością, co przerażeni. Zupełnie, jakby Fix była straszliwą bestią, która chce ich pożreć.
Innym przykładem niech będą dwie sceny z odcinka, który ma miejsce w Indiach. W jednej dowiadujemy się, że brytyjski żołnierz, który gnębi pewnego Hindusa, głęboko wierzy, że robi to w słusznej sprawie, z patriotycznego obowiązku, choć wcale nie jest z tego powodu szczęśliwy. W drugiej natomiast mamy fantastyczną pogadankę Fogga z jedną z Hindusek. Phileas stwierdza wtedy z dumą, że Brytyjczycy przywieźli do Indii postęp, na co kobieta odpowiada mu z rozbawieniem, że większość z tych postępowych, zachodnich wynalazków, była w Indiach na długo przed pojawieniem się Brytyjczyków.
Scen takich, jak te, które opisałam wyżej, jest w serialu znacznie więcej. Wszystkie je łączy to, że ani przez moment nie próbują one pouczać lub karcić za coś widza, tylko skłonić go do przemyśleń.
Mam jednak do tej poprawnej poprawności jedno zastrzeżenie. Otóż, choć bohaterowie serialu przemierzają cały świat, to wszędzie spotykają ludzi o mentalności bardzo zbliżonej do tej naszej, europejskiej. Rozumiem, że to miało na celu pokazanie, że ci „inni” są tak naprawdę bardzo podobni do nas. Moim zdaniem było to jednak pójście bardzo na skróty, bo dużo lepiej (ale zarazem – trudniej) byłoby pokazać, że nawet jeśli ktoś wyznaje inne wartości, niż my, to nie czyni go to gorszym człowiekiem.
* Kiedy piszę poprawność polityczna mam na myśli szerokie znaczenie tego zwrotu. Chodzi o to, że w „podstawowej wersji” poprawność polityczna dotyczy unikania obraźliwych określeń dotyczących czyjejś płci, rasy lub wyznania, natomiast w szerszym znaczeniu chodzi o te wszystkie rzeczy, które ludzie mają na myśli, kiedy marudzą o rety, znowu ta poprawność polityczna!
** Piszę „prawdą”, bo podobnie jak w wielu innych produkcjach kostiumowych, jest to prawda zgodna z oczekiwaniami widza, a nie z prawdziwą prawdą historyczną.
Postaci historyczno-współczesne
Jednym z największych problemów filmów, seriali oraz książek historycznych, jest to, że ich bohaterowie myślą i postępują jak współcześni ludzie (na tę kwestię bardzo często zwraca uwagę chociażby Zwierz Popkulturalny).
Nie jestem w tym temacie ekspertką i nie potrafię do końca stwierdzić, jak pod tym względem wypada W 80 dni dookoła świata. Wydaje mi się jednak, że bohaterowie serialu balansują na granicy bycia postaciami współczesnymi i historycznymi.
Świetnym przykładem jest tu Fogg i chociażby sposób, w jaki traktuje on Passepartout. Z naszej XXI-wiecznej perspektywy wiele z zachowań Phileasa może uchodzić za niesympatycznie, wyniosłe i po prostu wredne. Jednak dla żyjącego w XIX wieku arystokraty taki sposób traktowania służby był jak najbardziej na miejscu. Jednak pomimo tego, że zdawałam sobie sprawę z tych uwarunkowań historycznych, to przez bardzo długi czas trudno mi było Fogga całkowicie polubić. W czym z kolei nie ma niczego złego, bo właśnie dzięki temu serial pokazywał, że mentalność ludzi żyjących w XIX wieku była zupełnie inna od naszej.
Pełnowymiarowi bohaterowie
Bez względu na to, czy postaci w W 80 dni dookoła świata zachowują się w sposób właściwy dla czasów, z których pochodzą, czy też nie – na wielkie brawa zasługuje to, że wszystkie one zostały świetnie zagrane. I nawet, jeśli jakaś osoba pojawiała się na ekranie tylko na chwilę, przez co nie było nam dane bliżej jej poznać, to i tak grający ją aktor lub aktorka, gestami oraz mimiką nadawał takiej osobie dodatkowej głębi.
I tak naprawdę jedynym, kto mnie w tej kwestii rozczarował był… Ty Tennant (czyli syn Davida Tennanta). Nie wynikało to jednak z tego, że zagrał on swoją postać źle, tylko po prostu – myślałam, że chłopak wcieli się w bardziej rozbudowanego bohatera i będzie miał więcej czasu ekranowego (w końcu młody Tennant potrafi grać, co udowodnił chociażby w Doom Patrol).
W przypadku trójki głównych bohaterów twórcy serialu znów spisali się na medal. Każda z postaci ma ciekawie przedstawiony background (przepraszam, ale nie potrafię tu znaleźć dobrego, polskiego słowa). Najlepiej pod tym względem wypada Passepartout który, zanim wybrał się w podróż z Foggiem, zwiedził już z połowę świata. Równie ciekawa jest historia Phileasa i powolne odkrywanie tego, co tak naprawdę pchnęło go do rozpoczęcia jego legendarnej wyprawy. Niestety nieco blado na tle swoich towarzyszy prezentuje się Abigail, jednak można jej to wybaczyć, bo to młoda dziewczyna, więc nic dziwnego, że nie może się pochwalić wieloma ciekawymi doświadczeniami życiowymi.
Równie fajne jest to, że nasi bohaterowie nie są kryształowi. Każdy z nich na którymś etapie podróży popełnia jakieś błędy. Jednocześnie wszyscy uczą się i rozwijają, dzięki czemu pod koniec wyprawy nie są do końca tymi samymi osobami, co na jej początku.
Wąsaty problem?
Ta część wpisu jest dygresją dotyczącą Davida Tennanta. Ponieważ nie koresponduje ona z resztą tekstu, wstawiłam ją w tym miejscu, bo wypada ono mniej więcej pośrodku całego wpisu. Jeśli nie interesują cię dywagacje na temat Tennanta, kliknij TUTAJ, żeby przeskoczyć do dalszej części recenzji W 80 dni dookoła świata.
Zacznijmy od drobnego „rysu historycznego”. W 2018 roku (jej, właśnie sobie uświadomiłam, że to było cztery lata temu! 😮 ) David Tennant zapuścił dość dużą (jak na niego) brodę. Natomiast na początku 2019 Georgia (czyli żona Tennanta) umieściła na swoim Instagramie zdjęcie Davida bez brody, za to z wąsem.
Tennantowy fandom jęknął wtedy z przerażeniem, że David i wąs do siebie nie pasują, i że nie chcą, by kolejna postać, w którą wcieli się szkocki aktor, była wąsata.
Ja jednak się wtedy nie martwiłam, z dwóch powodów. Po pierwsze opis, jaki pod zdjęciem umieściła Georgia oraz niezbyt prosty kształt wąsa wskazywały na to, że wąs był prywatnym wygłupem Davida, a nie oficjalną, przygotowaną przez profesjonalnego golibrodę, stylizacją aktora do nowej roli. Po drugie mnie wąs Tennanta nie odrzucał, tylko intrygował i stwierdziłam, że fajnie byłoby zobaczyć szkockiego aktora w roli, która zrywałaby z jego typowym, niewąsatym wizerunkiem.
Jak się potem okazało – w pierwszym punkcie miałam rację, bo wąs Tennanta zniknął równie szybko, jak się pojawił, a w drugim – moje życzenie zostało spełnione! ︎:)
Zastanawia mnie jednak, co było pierwsze: David w roli Fogga, czy wąs? Innymi słowy, czy Tennant w chwili, w której Georgia robiła mu zdjęcie z wąsem, wiedział już, że zagra legendarnego podróżnika (albo czy zaopatrzył się w wąs, żeby lepiej wypaść przy przesłuchaniu do roli)? Czy było raczej tak, że ktoś z ekipy, która dopiero planowała nakręcić W 80 dni dookoła świata, zobaczył w internecie zdjęcie wąsatego Tennanta i stwierdził „właśnie znalazłem idealnego aktora do roli Fogga!”.
I to, wbrew pozorom, nie jest wcale głupie pytanie. Zwłaszcza, że gdyby ta druga odpowiedź okazała się prawidłowa, to byłaby to już druga sytuacja, w której Tennant dostał jakąś rolę w wyniku swoich wygłupów. Za pierwszym razem coś takiego miało miejsce, kiedy Tennant, podczas występu w serialu dokumentalnym Who Do You Think You Are?* wziął do ręki czyjąś czaszkę**. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że ten odcinek Who Do You Think You Are? obejrzał reżyser teatralny, który właśnie szukał kogoś do roli Hamleta, i który po zobaczeniu Tennanta z czaszką stwierdził, że David idealnie by się do grania tej postaci nadawał.
Wróćmy jednak do Tennanta i jego wąsa. Jak się okazało, ten drugi wcale nie jest taki straszny i w W 80 dni dookoła świata Davidowi było z tym wąsem całkiem do twarzy.
Problemem jest coś innego.
Mówi się, że faceci (a zwłaszcza aktorzy) są jak wino – im starsi, tym lepsi. Mało kto wspomina natomiast o tym, że podobnie, jak chłopcy w wieku nastoletnim przechodzą mutację głosu, tak samo panowie w średnim wieku (a zwłaszcza aktorzy) muszą przejść przez niekorzystny okres przejściowy, kiedy już nie wyglądają, jak młode bóstwa, i jeszcze nie są – że się tak poetycko wyrażę – pokryci szlachetną patyną siwizny.
Tennant w tej chwili przechodzi przez taki właśnie okres przejściowy. Makijaż z każdym dniem gorzej maskuje jego zmarszczki, ale aktor wciąż, uparcie, grywa role trzydziesto-czterdziesto latków, choć te coraz mniej do niego pasują. Natomiast fani dostrzegają coraz większą różnicę pomiędzy tym, jak Tennant wygląda teraz i jak prezentował się kiedyś. Dodatkowo przemysł filmowy nie do końca ma pomysł na aktorów w tym przejściowym okresie, bo są oni za starzy na to, by grać amantów, i za młodzi na role dziadków***.
Dobra wiadomość jest taka, że ten okres przejściowy jest – no właśnie – przejściowy i wielu aktorom po jego zakończeniu udaje się rozwinąć skrzydła. Zła natomiast, że okres ten może trwać kilka, a nawet kilkanaście lat i niestety wielu gwiazdom nigdy nie udaje się potem ponownie zabłysnąć.
Jak ten okres przejściowy będzie przebiegał w przypadku Tennanta? Oczywiście nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale na obecną chwilę wydaje mi się, że rokowania są dobre. Przede wszystkim aktor ciągle grywa ciekawe role w dobrych produkcjach, więc jak na razie jego karierze raczej nie grozi stagnacja. Poza tym wydaje mi się, że aktor zmizerniał nie tylko z powodu swojego wieku, ale przede wszystkim w wyniku stresów związanych z pandemią****, więc jeśli tego typu problemy przestaną mu dawać w kość, to może pozytywnie odbije się to na jego wyglądzie?
No dobrze, to wszystko, jeśli chodzi o moje dyrdymalenie na temat Tennanta i jego wąsa w W 80 dni dookoła świata. Pora wrócić do właściwego tematu dzisiejszego wpisu!
* W Polsce mieliśmy swoją wersję tego serialu i chodziło w nim o to, że sławni ludzie odkrywali swoją genealogię.
** Czaszka była prawdziwa i pochodziła ze stanowiska archeologicznego, więc jeśli kiedyś będziecie mieli przyjemność spotkać Tennanta osobiście, to nie zabierajcie go do muzeów lub w inne, podobne miejsca, bo aktor ewidentnie jest takim typem człowieka, który musi dotknąć każdego eksponatu.
*** Tak, wiem, że ten problem dotyczy także aktorek i je dotyka nawet bardziej, niż aktorów. Jednak ta część Dyrdymała jest poświęcona Tennantowi, więc skupmy się na nim, dobrze? ︎;)
**** Skoro domowe nauczanie jednego lub dwójki dzieci może być problematyczne, to pomyślcie, jak trudne musiało to być dla Tennanta, który tych dzieci ma aż piątkę!
Zbilansowana fabuła
Najwyższy czas odpowiedzieć na chyba najistotniejsze pytanie, czyli czy przedstawiona w serialu historia jest wciągająca. Odpowiem od razu – jak najbardziej TAK!
Co ciekawe, choć W 80 dni dookoła świata posiada wiele wątków przygodowych, to nie brakuje tam też elementów obyczajowych.
Już sam punkt wyjścia jest zupełnie inny, niż się spodziewałam. Fogga do odbycia jego podróży popycha bowiem to, że pewnego dnia dostaje pocztówkę ze zdjęciem zegara i napisanym jednym słowem: „tchórz”. Potem dowiadujemy się, że nasz bohater rzeczywiście nie jest specjalnie odważny, a przy okazji, iż jest to też człowiek mocno zamknięty w sobie i nie do końca szanowany przez innych. Jego deklaracja, że okrąży świat w osiemdziesiąt dni, jest więc aktem desperacji – czymś, czym Phileas stara się udowodnić zarówno innym, jak i sobie, że nie jest całkowicie nieudolny.
W kolejnych odcinkach dowiadujemy się większej ilości informacji o Foggu i znów – historia jego życia jest raczej przygnębiająca. Natomiast rozwiązanie wątku z pocztówką, choć nie jest całkowicie smutne, nie kończy się też happy endem. Nie jest to w żadnym wypadku wada serialu. Wręcz przeciwnie – mi się takie niekonwencjonalne, słodko-gorzkie zakończenie bardzo podobało. Niemniej, jeśli spodziewacie się po W 80 dni dookoła świata produkcji całkowicie beztroskiej, to przygotujcie się na to, że nie wszystko tam takie będzie.
Nie myślcie jednak, że serial jest produkcją całkowicie smutną. W tytule Dyrdymała użyłam słowa Allons-y i jeśli skojarzyło się wam ono z Dziesiątym Doktorem, to o to mi właśnie chodziło. Bo widzicie – W 80 dni dookoła świata pod względem emocji bardzo przypomina Doktora Who z czasów Russella T. Daviesa. Obydwa seriale równie zręcznie przeplatają ze sobą wesołe i dynamiczne sceny z takimi bardziej spokojnymi i smutnymi. A taki rollercoaster sprawia, że wszystkie te emocje wybrzmiewają mocniej, a samą produkcję naprawdę świetnie się ogląda.
Muszę jednak dodać, że podobnie, jak w Doktorze Who tutaj też czasem nie wszystko jest idealne. I o ile w Doktorze problemem często była zbyt duża kiczowatość pewnych elementów, tak tutaj kilka scen wydawała mi się niepotrzebnie rozbudowana, przez co stawała się nużąca. Przykładowo pomysł na scenę z Passepartout-złodziejem był w porządku. Jednak scena ta była za długa i pod koniec, zamiast śmieszyć – nużyła.
Na szczęście takich niepotrzebnie przeciągniętych momentów było zaledwie kilka i poza nimi dynamika w serialu była dobrze zbilansowana.
Subiektywne, gorzkie żale
W 80 dni dookoła świata jest dziełem niemal pozbawionym wad. Jest jednak w tym serialu kilka rzeczy, które moim zdaniem mogłyby zostać rozegrane lepiej. Przy czym – co istotne – nie są to typowe błędy, tylko bardziej moje czepianie się o dziurę w całym.
Zacznijmy od tego, że w trakcie swojej podróży bohaterowie serialu spotkali kilka historycznych postaci i byli świadkami przynajmniej jednego, historycznego wydarzenia. To mi się bardzo podobało, ale brakowało mi po każdym takim odcinku krótkiej notki na temat tego, że dane zdarzenie lub osoba istniała naprawdę. Wiecie, mam tu na myśli takie informacje, jakie pojawiają się pod koniec filmów i seriali na „faktach autentycznych”.
Co ciekawe, informacje na temat wspomnianych ludzi lub wydarzeń pojawiały się, ale tylko w social mediach W 80 dni dookoła świata, w ramach materiałów promocyjnych. A to wielka szkoda, bo przecież w takie miejsca nie zagląda każdy widz, a krótką informację (która na pewno zachęciłaby część osób do zerknięcia do Wikipedii w celu zgłębienia tematu) na końcu każdego odcinka zauważyłby prawie każdy.
Drugą rzeczą, która mocno mnie rozdrażniła, było w pewnym sensie przesłanie W 80 dni dookoła świata. To znaczy fajnie, że serial mówił, iż nie należy bać się życia, że nie wolno słuchać ludzi, którzy w nas nie wierzą, i że nigdy nie jest za późno na wyjście ze swojej strefy komfortu. Przeszkadzało mi jednak to, że wszystkie te morały były prawione w kontekście Fogga, który nie musiał się mierzyć z jednym z największych problemów współczesnych (i nie tylko współczesnych) ludzi, jakim jest brak pieniędzy.
Byłam naprawdę wściekła i zarazem smutna za każdym razem, kiedy W 80 dni dookoła świata serwowało mi swoje przesłanie, bo miałam wtedy ochotę krzyknąć w stronę ekranu: „Tak, wiem, że nie należy odkładać swojego życia na później, ale ja nie robię tego ze strachu, tylko przez to, że NIE MAM PIENIĘDZY na spełnianie swoich marzeń i przeżywanie takich przygód, jakie bym chciała!!!”
Co więcej, choć wiem, że scenariusz i pierwsze zdjęcia do W 80 dni dookoła świata zaczęły się jeszcze przed pandemią, to trochę nie w porządku wydaje mi się to, że serial mówi „nie odkładaj życia na później, wyjdź z domu i spełniaj marzenia” teraz, kiedy większość ludzi została w domu i odłożyła na później spełnianie swoich marzeń, właśnie z powodu Covid-19.
Kolejna, tym razem mega-subiektywna sprawa. Nieraz piszę, że są filmy i seriale, w przypadku których widać, że ich twórcy włożyli w produkcję masę serca, że chcieli opowiedzieć historię, która dla nich samych jest ważna. Takie dzieła często nie są do końca idealne i mogą nie spodobać się wszystkim, ale jeśli już przypadną nam do gustu, to zakochamy się w nich na zabój.
W 80 dni dookoła świata, choć jest serialem dopiętym na ostatni guzik, to jednocześnie brakuje mu „tego czegoś”. Produkcja sprawia wrażenie chłodno wykalkulowanej. Jej oglądanie owszem, wywołuje emocje, ale jednocześnie twórcy serialu nigdzie nie próbowali ryzykować, pokazać czegoś, co mogłoby się nie spodobać wszystkim widzom.
Znów: porównajcie sobie W 80 dni dookoła świata z Doktorem Who albo Dobrym omenem. Te dwie wymienione przeze mnie produkcje z Tennantem miały wiele wad, ale posiadały ten trudny do zdefiniowania element, który sprawiał, że jeśli mamy podobną wrażliwość jak twórcy tych seriali, to nie będziemy w stanie przejść obok tych dzieł obojętnie. Czy podczas oglądania W 80 dni dookoła świata można poczuć coś podobnego? Mnie się to niestety nie udało.
I na koniec bardzo głupia sprawa, czyli zakończenie. A dokładniej: ostatnie ujęcie w serialu. Mamy w nim trójkę bohaterów, którzy idą razem przed siebie, w stronę kamery. Pośrodku idzie Fogg, więc kamera powoli skupia się coraz bardziej na nim.
Takie ujęcie można było skończyć na wiele różnych sposobów. Kamera mogła na końcu skierować się ku niebu lub odwrotnie – pokazać bruk pod stopami bohaterów. Sama zdecydowałabym się na to drugie rozwiązanie, bo to fajnie (choć może nieco łopatologicznie) nawiązałoby do tego, o czym będzie opowiadać drugi sezon serialu (bo tak, są plany na jego nakręcenie!).
Tak się nie stało i kamera ciągle, uparcie, zbliżała się do Fogga (lub gwoli ścisłości: Fogg szedł w stronę kamery). Patrzyłam więc na to i myślałam sobie: „spokojnie, kamera na pewno zatrzyma się na klatce piersiowej Tennanta”. Szybko jednak okazało się, że „trajektoria” kamery jest skierowana w inne miejsce. „Ej, oni sobie chyba jaja robią!” – pomyślałam, licząc na to, że obraz zaciemni się wcześniej, zanim kamera dotrze do celu. Jednak nie – nie zaciemnił się.
I tym sposobem ostatnie ujęcie W 80 dni dookoła świata, ku mojemu jednoczesnemu rozbawieniu i zażenowaniu skończyło się na… kroczu Tennanta. Nie żartuję, zobaczcie sami!
Telewizja na kinowym poziomie
Napisałam wyżej, że W 80 dni dookoła świata jest nieco za bardzo wykalkulowane i przez to trochę bez serca, ale – co podkreślę jeszcze raz – to tylko moja, subiektywna opinia. Natomiast obiektywnie rzecz biorąc – jest to naprawdę porządny i wart obejrzenia serial.
Poza fajną fabułą i bardzo dobrym aktorstwem, na każdym kroku widać, że w trakcie kręcenia na niczym nie oszczędzano. W obsadzie, poza Tennantem, pojawia się wiele znanych twarzy. Stroje, dekoracje, lokalizacje i zdjęcia są piękne. Efekty specjalne takie, w najlepszym wydaniu, czyli zupełnie niedostrzegalne. A za ścieżkę dźwiękową odpowiada między innymi Hans Zimmer i jest to muzyka, która zarówno w serialu, jak i poza nim – brzmi bardzo dobrze!
Innymi słowy, jeśli liczy się dla was nie tylko treść, ale także forma, to W 80 dni dookoła świata powinno się wam spodobać. I nie jest to tylko moje zdanie, bo serial zebrał masę pozytywnych recenzji. I wypadł tak dobrze, że zdecydowano się nakręcić drugi sezon.
Nie martwcie się jednak! Ostatni odcinek pierwszej serii nie kończy się cliffhangerem. Całość jest jedną, spójną, zamkniętą historią. Po prostu twórcy serialu stwierdzili, że wyprawią Fogga, Fix i Passepartout w jeszcze jedną podróż – tym razem taką, do wnętrza Ziemi! I ja już nie mogę się doczekać tej nowej wyprawy!
Nie bądź pirat!
Zobacz na Upflix, gdzie obejrzeć omawianą produckję legalnie!
o ile nie zostało stwierdzone inaczej, zdjęcia ilustrujące wpis są kadrami z serialu Around the World in 80 Days