Risa Rodil – When in doubt go to the library – kubek

Dzi­siej­szy Dyr­dy­mał czę­ścio­wo będzie jed­nym z wpi­sów w sty­lu „Dro­gi Pamięt­nicz­ku…”. W koń­cu nie­czę­sto zmie­nia się pra­cę, a z tej pierw­szej – rezy­gnu­je się tyl­ko raz. A tak się skła­da, że wraz z koń­cem roku w moim życiu nastą­pi­ła taka wła­śnie klu­czo­wa zmia­na. A to wypa­da odnotować.

Nie będzie to jed­nak Dyr­dy­mał czy­sto kro­ni­kar­ski (bo wte­dy wpis był­by sta­now­czo za krót­ki) i podzie­lę się w nim z wami przede wszyst­kim kil­ko­ma ogól­ny­mi prze­my­śle­nia­mi na temat pracy.

Foto­gra­fie ilu­stru­ją­ce wpis (poza ostat­nią) nie mają nic wspól­ne­go z tre­ścią Dyr­dy­ma­ła – to po pro­stu zbiór zdjęć, któ­re w cią­gu ostat­nich kil­ku lat zro­bi­łam na tere­nie Biblio­te­ki Jagiel­loń­skiej oraz innych biblio­tek i wrzu­ci­łam na Instagrama.

Chwila może trwać bardzo długo

Zdjęcie kartki z katalogu kartkowego z tytułem „F22 Raptor. Pełna wersja symulatora lotów najnowocześniejszego myśliwca wojskowego USA”

Gdy­bym mia­ła wska­zać jed­ną lek­cję, któ­rą raz po raz daje mi życie (i któ­rej upar­cie sta­ram się nie przy­swo­ić), było­by nią to, co napi­sa­łam w znaj­du­ją­cym się wyżej śródtytule.

Pla­no­wa­łam tyl­ko przez rok stu­dio­wać Infor­ma­cję Nauko­wą i Biblio­te­ko­znaw­stwo na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim. Zamiast tego po pię­ciu latach obro­ni­łam na tym kie­run­ku magi­ster­kę. A kie­dy zaraz po ode­bra­niu dyplo­mu dosta­łam etat w Jagiel­loń­skiej Biblio­te­ce Cyfro­wej – zakła­da­łam, że kie­dy tyl­ko skoń­czę dru­gi kie­ru­nek stu­diów – znaj­dę sobie jakieś lep­sze zaję­cie. Zwłasz­cza, że od począt­ku wie­dzia­łam, iż Jagiel­lon­ka zatrud­nia mnie tyl­ko na czas trwa­nia pro­jek­tu, któ­ry współ­fi­nan­so­wa­ła Unia Europejska.

Zdjęcie szkieletu dinozaura

Jed­nak póź­niej­sze poszu­ki­wa­nia innej i lep­szej pra­cy speł­zły na niczym, a Jagiel­lon­ka zapro­po­no­wa­ła mi prze­dłu­że­nie umo­wy o pra­cę – naj­pierw na kolej­ny pro­jekt, a kil­ka lat póź­niej – na stałe.

Dla­te­go uwa­żaj­cie, kocha­ni czy­tel­ni­cy, kie­dy zakła­da­cie, że będzie­cie coś robić tyl­ko przez chwi­lę. Bo ta chwi­la cza­sem trwa znacz­nie dłu­żej niż myśli­cie. I pew­ne­go dnia może­cie podob­nie jak ja odkryć, że prze­dłu­ży­ła się ona do ponad ośmiu lat.

Niewygodny, pewny stołek

Zdjęcie trójwymiarowego obrazu na podłodze w Bibliotece Jagiellońskiej

Zanim przej­dę dalej, wyja­śnij­my sobie jed­no. Nie chcę by to, co zaraz prze­czy­ta­cie, brzmia­ło jak maru­dze­nie i uża­la­nie się nad sobą. Piszę to dla­te­go, bo w cią­gu ostat­nich kil­ku lat spo­tka­łam wie­le osób, któ­re uwa­ża­ły, że zmia­na pra­cy nie jest niczym trud­nym i zupeł­nie nie potra­fi­ły pojąć, cze­mu mi zna­le­zie­nie nowe­go zatrud­nie­nia spra­wia taki kło­pot. Pomy­śla­łam więc, że jeśli wy tak­że jeste­ście taki­mi ludź­mi i macie zna­jo­mych takich, jak ja – to może to, co prze­czy­ta­cie poni­żej, w jakiś spo­sób pomo­że wam zro­zu­mieć ich rozterki.

Nato­miast jeśli zali­cza­cie się do tych, któ­rzy też chcą zmie­nić pra­cę, ale nie potra­fią, to choć dal­sze aka­pi­ty w żad­nym wypad­ku nie powie­dzą wam, jak roz­wią­zać ten pro­blem, to może przy­naj­mniej doda­dzą otu­chy, że nie jeste­ście w swo­ich zma­ga­niach odosobnieni.

Ilustracja z książki dla dzieci przedstawiająca wilka

Zacznij­my od tego, że niby chcia­łam zna­leźć inną, lep­szą pra­cę, ale nie mia­łam noża na gar­dle, bo nikt mnie z Jagiel­lon­ki nie wyrzu­cał. I zaczę­ło się odkła­da­nie tych poszu­ki­wań na póź­niej: jutro, za tydzień, w przy­szłym mie­sią­cu, może na wio­snę. Wpa­dłam w pew­ne­go rodza­ju pro­kra­sty­na­cyj­ną otchłań, z któ­rej niby bar­dzo chcia­łam się wyrwać, ale jed­no­cze­śnie – leni­stwo zawsze bra­ło nade mną górę. I powiedz­my sobie szcze­rze – gdy­by nie zrzą­dze­nie losu i czy­jaś pomoc­na dłoń, pew­nie do teraz moja sytu­acja zawo­do­wa nie ule­gła­by zmianie.

Zdjęcie szyby ochlapanej kroplami deszczu

Do tego docho­dził strach. Znam kil­ka osób, któ­re porzu­ci­ły nud­ną, ale sta­bil­ną robo­tę dla pra­cy marzeń, któ­ra w rze­czy­wi­sto­ści oka­za­ła się miej­scem tor­tur lub wiel­kim prze­krę­tem. Spo­tka­łam też ludzi, dla któ­rych Jagiel­lon­ka była któ­rymś z kolei miej­scem pra­cy i któ­rzy byli zachwy­ce­ni tym, że w biblio­te­ce mogą w dowol­nej chwi­li zro­bić sobie prze­rwę na kawę lub… wyjść do toalety.

Moją pro­kra­sty­na­cję zaczął więc dodat­ko­wo pod­sy­cać racjo­nal­ny głos mówią­cy, że powin­nam doce­niać pra­cę, któ­rą mam. Bo ta, choć mono­ton­na i kiep­sko płat­na, była przy­naj­mniej pew­na i mało obciążająca.

Ostat­nim hamul­cem był nato­miast Efekt Dun­nin­ga-Kru­ge­ra pole­ga­ją­cy na tym, że nie potra­fi­łam okre­ślić, jak duża jest moja umie­jęt­ność kodo­wa­nia. Bo choć owszem – wiem na ten temat cał­kiem spo­ro, to jed­no­cze­śnie, z racji tego, że nigdy nie pra­co­wa­łam z inny­mi pro­gra­mi­sta­mi nie potra­fi­łam okre­ślić, czy potra­fię im dorów­nać. Z tego powo­du bałam się, że nawet, jeśli zdo­bę­dę lep­szą pra­cę, to zosta­nę z niej bar­dzo szyb­ko zwol­nio­na z powo­du niskich kwalifikacji.

Zdjęcie dłoni w bezpalczastej rękawiczce, na tle bibliotecznych półek magazynowych

Tak więc pro­kra­sty­na­cja, strach i Efekt Dun­nin­ga-Kru­ge­ra – te trzy rze­czy spra­wia­ły, że choć bar­dzo czę­sto myśla­łam o zmia­nie pra­cy, to jed­no­cze­śnie na tym moje dzia­ła­nia się koń­czy­ły. I tak, jak napi­sa­łam wyżej – wca­le nie uda­ło mi się poko­nać tych prze­szkód. Po pro­stu pew­ne­go dnia mój zna­jo­my dał mi znać o ofer­cie pra­cy, gdzie:

a) potrze­bo­wa­li kogoś „na już” (więc nie mogłam prokrastynować),

b) fir­ma była solid­na (dzię­ki cze­mu nie musia­łam się bać, że tra­fię na pry­wa­cia­rza-cwa­nia­ka, któ­ry zwol­ni mnie po trzech mie­sią­cach lub do kor­po, gdzie nie ma się nawet prze­rwy na siku),

c) mój zna­jo­my bar­dzo logicz­nie stwier­dził, że jeśli nie będę mia­ła odpo­wied­nich kwa­li­fi­ka­cji, to po pro­stu nie zosta­nę zatrud­nio­na (i Efekt Dun­nin­ga-Kru­ge­ra prysnął).

Powtó­rzę jesz­cze raz – nie piszę wam tego wszyst­kie­go po to, by pouża­lać się nad sobą. Chcę wam po pro­stu uświa­do­mić, że jeśli zna­cie kogoś, kto tak samo jak ja, mówi w kół­ko, że chciał­by zmie­nić pra­cę, to może też bory­ka się z taki­mi pro­ble­ma­mi, jak opi­sa­łam wyżej. I choć wiem, że nie­ład­nie jest zrzu­cać odpo­wie­dzial­ność na innych, to powiedz­my sobie szcze­rze – może bez nie­wiel­kiej pomo­cy z waszej stro­ny taka oso­ba nigdy nie zmie­ni miej­sca zatrudnienia?

Nie będę marudzić

Czarno-białe zdjęcie otwartych szafek

Czło­wiek nie zmie­nia pra­cy, z któ­rej jest zado­wo­lo­ny. Zapew­ne zasta­na­wia was więc, co nie podo­ba­ło mi się w Jagiellonce.

Tak, jak napi­sa­łam wyżej – nigdy nie marzy­łam o tym, by być biblio­te­ka­rzem. I nigdy nie pla­no­wa­łam pra­co­wać w biblio­te­ce do eme­ry­tu­ry. Muszę jed­nak przy­znać, że począt­ko­wo pra­ca w Jagiel­loń­skiej Biblio­te­ce Cyfro­wej była wyzwa­niem. Co chwi­la uczy­łam się cze­goś nowe­go lub udo­sko­na­la­łam umie­jęt­no­ści, któ­re już posia­da­łam. Napraw­dę pra­co­wa­łam w dyna­micz­nym i roz­wi­ja­ją­cym się zespo­le. I czu­łam, że to, co robię, ma jakieś znaczenie.

Z cza­sem jed­nak pra­ca z cie­ka­wej zmie­ni­ła się w ogłu­pia­ją­cą i zarów­no mnie, jak i pozo­sta­łe oso­by, z któ­ry­mi pra­co­wa­łam – dopa­dła ruty­na. Sły­sza­łam, że pra­cę trze­ba zmie­niać co czte­ry-pięć lat, żeby czło­wie­ka nie zaczę­ło męczyć wypa­le­nie zawo­do­we. I chy­ba coś w tym jest, bo tym, co przez ostat­nie kil­ka lat prze­szka­dza­ło mi w byciu biblio­te­ka­rzem naj­bar­dziej, było poczu­cie stagnacji.

Zdjęcie kubka z kawą

Kolej­ną kwe­stią były oczy­wi­ście pie­nią­dze. A tak­że to, że na biblio­te­kar­skiej dra­bi­nie karie­ry wspię­łam się pra­wie naj­wy­żej, jak mogłam, czy­li zosta­łam star­szym biblio­te­ka­rzem (to zna­czy: dal­sze awan­se są moż­li­we, ale wyma­ga­ją dłuż­sze­go sta­żu pra­cy lub stop­nia dok­tor­skie­go, któ­re­go mi nie chcia­ło się robić). Na kolej­ne awan­se i zwią­za­ne z nimi nie­wiel­kie (ale jed­nak) pod­wyż­ki – nie mogłam więc w naj­bliż­szym cza­sie liczyć.

Ze stop­niem star­sze­go biblio­te­ka­rza wią­zał się nato­miast pewien fan­ta­stycz­ny przy­wi­lej: pra­co­wa­ło się sie­dem godzin dzien­nie zamiast ośmiu. To z jed­nej stro­ny rekom­pen­so­wa­ło star­szym biblio­te­ka­rzom kiep­skie zarob­ki, a z dru­giej – moty­wo­wa­ło oso­by z mniej­szym sta­żem do tego, by nie porzu­ca­ły pra­cy w biblio­te­ce (star­szym biblio­te­ka­rzem zosta­łam po pro­stu po sze­ściu latach pra­cy w zawo­dzie (teraz, po zmia­nie prze­pi­sów, staż pra­cy musi wyno­sić osiem lat) – nie musia­łam mieć innych kwalifikacji).

Nie­ste­ty wspo­mnia­ny przy­wi­lej został we wszyst­kich biblio­te­kach na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim znie­sio­ny w paź­dzier­ni­ku zeszłe­go roku (sama nacie­szy­łam się sied­mio­go­dzin­nym try­bem pra­cy tyl­ko przez dzie­więć mie­się­cy). A to dość moc­no mnie zabo­la­ło i nie będę ukry­wać, że było dodat­ko­wą moty­wa­cją do tego, by zmie­nić zawód.

Widok z okna pokoju Jagiellońskiej Biblioteki Cyfrowej

Czy to były jed­nak jedy­ne powo­dy moje­go roz­sta­nia z Jagiel­lon­ką? Skła­ma­ła­bym, gdy­bym powie­dzia­ła, że tak. Nie będę tu jed­nak pra­ła bru­dów. Zwłasz­cza, że pra­ca w Jagiel­lon­ce nauczy­ła mnie jesz­cze jed­ne­go – tego, że nigdy nie ma się peł­ne­go obra­zu sytu­acji i przez to nie­roz­trop­nie jest cokol­wiek oce­niać. Bo roz­wią­za­nie, któ­re dla osób z jed­ne­go dzia­łu jest uła­twie­niem, dla kogoś z innej czę­ści biblio­te­ki może oka­zać się utra­pie­niem. A decy­zje, któ­re sze­re­go­wy pra­cow­nik postrze­ga jako naj­gor­sze z moż­li­wych, dla dyrek­cji mogły ozna­czać wybór mniej­sze­go zła, naj­mniej nega­tyw­nej opcji, ze wszyst­kich niewłaściwych.

Dla­te­go nie napi­szę wam, cze­mu pra­ca w Biblio­te­ce Jagiel­loń­skiej nie zawsze była faj­na. Jestem jed­nak opty­mist­ką i trzy­mam kciu­ki za to, by rze­czy, któ­re wyma­ga­ją popra­wy lub nawet refor­my – kie­dyś zmie­ni­ły się na lepsze.

Zdjęcie koszulki z czytającym jeżem i napisem „I'm not antisocial. I'm just busy reading”

Poświęć chwilę, by powiedzieć „dziękuję”

Podej­rze­wam, że każ­dy z was sły­szał kie­dyś nie­zbyt pochleb­ne, ste­reo­ty­po­we opi­nie, jakie krą­żą o biblio­te­ka­rzach. Co wię­cej – podob­no ze wszyst­kich przed­sta­wi­cie­li tego zawo­du – biblio­te­ka­rze z Jagiel­lon­ki są naj­gor­si. Serio, sama o tym, że wypo­ży­cza­nie ksią­żek z tej biblio­te­ki jest strasz­ne, usły­sza­łam już w szko­le, na lek­cji języ­ka pol­skie­go (a przy­po­mi­nam, że uczy­łam się w Zakopanem).

Tym­cza­sem, gdy­bym mia­ła wymie­nić nie­mi­łych ludzi, z któ­ry­mi przy­szło mi pra­co­wać w Jagiel­lon­ce, było­by ich mniej, niż pal­ców u jed­nej ręki. Resz­ta to sym­pa­tycz­ne oso­by, któ­re zwy­kle kocha­ją swo­ją pra­cę i mają bzi­ka na punk­cie ksią­żek lub innych prze­cho­wy­wa­nych w Biblio­te­ce Jagiel­loń­skiej zbio­rów, któ­ry­mi się opie­ku­ją. I wie­cie, co tych ludzi smu­ci i fru­stru­je naj­bar­dziej? To, że ich pra­ca jest niedoceniana.

Moje zdjęcie, na którym siedzę przy biurku w ostatni dzień mojej pracy w Bibliotece Jagiellońskiej

A wie­cie, co w Jagiel­loń­skiej Biblio­te­ce Cyfro­wej naj­bar­dziej popra­wia­ło wszyst­kim humor? Sytu­acja, w któ­rej mailo­wo lub tele­fo­nicz­nie kon­tak­to­wał się z nami czy­tel­nik, by podzię­ko­wać nam za to, że mu pomo­gli­śmy. Zwy­kle oso­ba, któ­ra otrzy­my­wa­ła taką wia­do­mość, dzie­li­ła się nią potem z resz­tą osób w poko­ju i wszy­scy przez moment czu­li­śmy się dum­ni z tego, że jeste­śmy bibliotekarzami.

Dla­cze­go o tym piszę? Bo wyda­je mi się, że wie­lu ludzi nie zda­je sobie spra­wy z tego, jak dużo ich „dzię­ku­ję za pomoc” może zna­czyć dla oso­by, któ­ra tej pomo­cy udzie­li­ła. I myślę, że tyczy się to nie tyl­ko biblio­te­ka­rzy. Dla­te­go zachę­cam was, byście cza­sem poświę­ci­li minu­tę cza­su, tro­chę postu­ka­li w kla­wia­tu­rę i parę razy klik­nę­li w mysz by napi­sać i wysłać kil­ka cie­płych słów do tego kogoś z obsłu­gi klien­ta lub pomo­cy tech­nicz­nej, kto uła­twił wam życie. Bo choć dobre sło­wo nie opła­ci takiej oso­bie rachun­ku za prąd, to jed­nak spra­wi, że choć na chwi­lę zapo­mni ona, że taki rachu­nek musi zapłacić.

Dekoracja wystawy z Biblioteki Jagiellońskiej przedstawiająca cień głównej bohaterki obrazu „Wolność wiodąca lud na barykady”

Bibliotekarze są ważniejsi od książek i czytelników

Napi­sa­łam wcze­śniej, że nie chcę prać bru­dów i kry­ty­ko­wać dyrek­cji Jagiel­lon­ki za pew­ne decy­zje. W tym miej­scu muszę jed­nak prze­rwać mil­cze­nie i zwró­cić uwa­gę na gigan­tycz­ny pro­blem, któ­re­go oso­by na kie­row­ni­czych sta­no­wi­skach w Biblio­te­ce Jagiel­loń­skiej zda­ją się zupeł­nie nie dostrze­gać (jeśli któ­raś z tych osób mnie czy­ta, to pozdrawiam).

Cho­dzi o to, że PR pra­cow­ni­czy w Jagiel­lon­ce pra­wie nie ist­nie­je. A jeśli jakieś dzia­ła­nia w tym zakre­sie są podej­mo­wa­ne to zwy­kle są to ini­cja­ty­wy oddol­ne. I nie­ste­ty czę­sto zda­rza się, że nawet jeśli pra­cow­ni­cy mają jakiś pomysł i przed­sta­wia­ją go dyrek­cji – ta taki wnio­sek przyj­mu­je, ale potem nie podej­mu­je żad­nych dzia­łań, by go zrealizować.

Plansza do gry Bibliobiznes

Każ­dy spec od zarzą­dza­nia powie wam, że dobry pra­cow­nik, to zado­wo­lo­ny pra­cow­nik. To pra­cow­nik, dla któ­re­go kie­row­nik jest oso­bą, któ­ra odpo­wied­nio zarzą­dza jego pra­cą, a nie jest głów­nym czyn­ni­kiem, któ­ry tą pra­cę utrud­nia. To pra­cow­nik, któ­re­go zachę­ca się do roz­wo­ju zawo­do­we­go (w tym: daje wspar­cie finan­so­we, gdy ten chce wybrać się na szko­le­nie lub kon­fe­ren­cję nauko­wą). To pra­cow­nik, któ­ry w trak­cie ośmiu godzin pra­cy może sie­dzieć w wygod­nym oraz nie­wy­ek­splo­ato­wa­nym fote­lu biu­ro­wym (zwłasz­cza, kie­dy uskar­ża się na róż­ne­go rodza­ju pro­ble­my orto­pe­dycz­ne). I pra­cow­nik, któ­ry nie musi mar­twić się o to, że jak w pra­cy popsu­je mu się czaj­nik, to nie wia­do­mo, czy pra­co­daw­ca przy­dzie­li mu nowy, a o „wygo­dach” takich, jak dostęp do służ­bo­we­go (czy­li kupio­ne­go z pie­nię­dzy pra­co­daw­cy, a nie zrzut­ki pra­cow­ni­czej) eks­pre­su do kawy, mikro­fa­lów­ki czy lodów­ki może tyl­ko pomarzyć.

Zdjęcie otwartych szafek

I choć nie podam wam w tym miej­scu sta­ty­styk, to więk­szość pra­cow­ni­ków Biblio­te­ki Jagiel­loń­skiej, któ­rych znam – nie jest zado­wo­lo­na ze swo­jej pra­cy. To zna­czy: lubią to, co robią, ale dener­wu­je ich ta masa dro­bia­zgów, któ­re zebra­ne razem spra­wia­ją, iż koniec koń­ców pra­ca nie spra­wia im rado­ści. Dla porów­na­nia (choć znów wiem, że nie są to dane mia­ro­daj­ne) – w nowym miej­scu, w któ­rym pra­cu­ję, ani razu nie sły­sza­łam, by ktoś maru­dził na swo­ją pra­cę (choć czę­sto takie oso­by wyko­nu­ją pra­cę dużo bar­dziej fru­stru­ją­cą, stre­su­ją­cą i wyma­ga­ją­cą od osób zatrud­nio­nych w Jagiellonce).

A jeśli powyż­sze argu­men­ty doty­czą­ce tego, cze­mu dba­nie o PR pra­cow­ni­czy, nie są wystar­cza­ją­ce, to podam jesz­cze jeden: pocz­ta pan­to­flo­wa. Plot­ki szyb­ko się roz­cho­dzą i z infor­ma­cją na temat tego, że pra­ca w Jagiel­lon­ce nie jest faj­na, jest podob­nie. Wiem, że Biblio­te­ka Jagiel­loń­ska od jakie­goś cza­su ma pro­blem ze zna­le­zie­niem nowych pra­cow­ni­ków na pew­ne dość istot­ne sta­no­wi­ska. I choć mogę tu tyl­ko gdy­bać, to wyda­je mi się, że poten­cjal­nych kan­dy­da­tów odstra­sza nie tyl­ko połą­cze­nie: wyso­kie wyma­ga­nia + niska pła­ca, ale tak­że to, iż Jagiel­lon­ka nie cie­szy się „na mie­ście” dobrą renomą.

Magnetofon szpulowy

Pod­su­mo­wu­jąc: dyrek­cjo Biblio­te­ki Jagiel­loń­skiej – naj­więk­szym skar­bem biblio­te­ki nie są ani wasze zaso­by, ani czy­tel­ni­cy, tyl­ko wasi pra­cow­ni­cy. Doceń­cie więc ich pra­cę, przy­łóż­cie do tego by atmos­fe­ra w Jagiel­lon­ce była dla nich przy­ja­zna i posta­raj­cie, by zno­wu zaczę­li z dumą mówić, w jakiej insty­tu­cji pracują.

I żeby było jasne: wszyst­kie powyż­sze sło­wa napi­sa­łam bez cie­nia zło­śli­wo­ści. I zro­bi­łam to, bo zale­ży mi zarów­no na kole­żan­kach i kole­gach z Jagiel­lon­ki, jak i na losie samej Biblioteki.

Mam nadzie­ję, że nie będzie­cie mi mie­li za złe tej odro­bi­ny szczerości.

Zawsze będę was miło wspominać!

Na począt­ku tego Dyr­dy­ma­ła pró­bo­wa­łam odpo­wie­dzieć na pyta­nie „cze­mu nie zmie­ni­łam pra­cy wcze­śniej”. Co jed­nak, gdy­by sfor­mu­ło­wać to pyta­nie nie­co ina­czej: „dla­cze­go prze­pra­co­wa­łam w Jagiel­lon­ce aż tyle lat?”

W takim przy­pad­ku odpo­wiedź będzie zupeł­nie inna niż poprzed­nio: bo pra­co­wa­łam w gro­nie wspa­nia­łych i sym­pa­tycz­nych ludzi, któ­rych lubi­łam i z któ­ry­mi dobrze mi się spę­dza­ło osiem godzin każ­de­go dnia.

Biblioteka Jagiellońska - Pożegnalna książka

Podczas ośmiu lat pracy w Bibliotece Jagiellońskiej rozpłakałam się tylko raz – ostatniego dnia, kiedy dostałam prezent pożegnalny.
❤ ❤ ❤

Owszem, zda­rza­ły się zgrzy­ty i to praw­da, że z cza­sem stra­ci­li­śmy zapał, przez co nasz zespół nie był aż tak faj­ny i dyna­micz­ny, jak na samym począt­ku. Ale przez te osiem lat, przed wyj­ściem z domu ani razu nie pomy­śla­łam „o rety, zno­wu będę musia­ła spo­tkać się z tymi głu­pi­mi biblio­te­ka­rza­mi z Jagiellonki”.

Zawsze mia­łam z kim poga­dać, z kim pożar­to­wać, a nawet – z kim pona­rze­kać na pracę.

I jeśli cze­goś w tej mojej zmia­nie pra­cy żału­ję, to tyl­ko tego, że musia­łam się z wami – kole­żan­ka­mi i kole­ga­mi z Jagiel­lon­ki – roz­stać. Ale zawsze będę was miło wspo­mi­nać i dzię­ki wam – cie­pło myśleć zarów­no o Jagiel­lon­ce, jak i o pra­cy bibliotekarza.

Tyl­ko hej, niech te sło­wa nie zabrzmią jak poże­gna­nie! Prze­cież roz­sta­nie z Biblio­te­ką nie ozna­cza jed­no­cze­śnie roz­wo­du z wami! I mam nadzie­ję, że jesz­cze nie­raz się spo­tka­my – na obie­dzie, na piwie albo po pro­stu ot tak, na mieście.

I choć podej­rze­wam, że ani szef, ani żaden czy­tel­nik raczej wam tego nie powie, to ja wiem, że jeste­ście wspa­nia­ły­mi biblio­te­ka­rza­mi i wyko­nu­je­cie kawał dobrej robo­ty. A Jagiel­lon­ka ma szczę­ście, że pra­cu­je­cie w jej murach!

Trzy­maj­cie się cie­pło i dzię­ku­ję wam za osiem lat i dwa mie­sią­ce wspa­nia­łej współ­pra­cy! ︎:)

źró­dło zdjęć ilu­stru­ją­cych wpis (poza ostat­nim): mój Insta­gram