Dzisiejszy Dyrdymał częściowo będzie jednym z wpisów w stylu „Drogi Pamiętniczku…”. W końcu nieczęsto zmienia się pracę, a z tej pierwszej – rezygnuje się tylko raz. A tak się składa, że wraz z końcem roku w moim życiu nastąpiła taka właśnie kluczowa zmiana. A to wypada odnotować.
Nie będzie to jednak Dyrdymał czysto kronikarski (bo wtedy wpis byłby stanowczo za krótki) i podzielę się w nim z wami przede wszystkim kilkoma ogólnymi przemyśleniami na temat pracy.
Fotografie ilustrujące wpis (poza ostatnią) nie mają nic wspólnego z treścią Dyrdymała – to po prostu zbiór zdjęć, które w ciągu ostatnich kilku lat zrobiłam na terenie Biblioteki Jagiellońskiej oraz innych bibliotek i wrzuciłam na Instagrama.
Chwila może trwać bardzo długo

Gdybym miała wskazać jedną lekcję, którą raz po raz daje mi życie (i której uparcie staram się nie przyswoić), byłoby nią to, co napisałam w znajdującym się wyżej śródtytule.
Planowałam tylko przez rok studiować Informację Naukową i Bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zamiast tego po pięciu latach obroniłam na tym kierunku magisterkę. A kiedy zaraz po odebraniu dyplomu dostałam etat w Jagiellońskiej Bibliotece Cyfrowej – zakładałam, że kiedy tylko skończę drugi kierunek studiów – znajdę sobie jakieś lepsze zajęcie. Zwłaszcza, że od początku wiedziałam, iż Jagiellonka zatrudnia mnie tylko na czas trwania projektu, który współfinansowała Unia Europejska.

Jednak późniejsze poszukiwania innej i lepszej pracy spełzły na niczym, a Jagiellonka zaproponowała mi przedłużenie umowy o pracę – najpierw na kolejny projekt, a kilka lat później – na stałe.
Dlatego uważajcie, kochani czytelnicy, kiedy zakładacie, że będziecie coś robić tylko przez chwilę. Bo ta chwila czasem trwa znacznie dłużej niż myślicie. I pewnego dnia możecie podobnie jak ja odkryć, że przedłużyła się ona do ponad ośmiu lat.
Niewygodny, pewny stołek

Zanim przejdę dalej, wyjaśnijmy sobie jedno. Nie chcę by to, co zaraz przeczytacie, brzmiało jak marudzenie i użalanie się nad sobą. Piszę to dlatego, bo w ciągu ostatnich kilku lat spotkałam wiele osób, które uważały, że zmiana pracy nie jest niczym trudnym i zupełnie nie potrafiły pojąć, czemu mi znalezienie nowego zatrudnienia sprawia taki kłopot. Pomyślałam więc, że jeśli wy także jesteście takimi ludźmi i macie znajomych takich, jak ja – to może to, co przeczytacie poniżej, w jakiś sposób pomoże wam zrozumieć ich rozterki.
Natomiast jeśli zaliczacie się do tych, którzy też chcą zmienić pracę, ale nie potrafią, to choć dalsze akapity w żadnym wypadku nie powiedzą wam, jak rozwiązać ten problem, to może przynajmniej dodadzą otuchy, że nie jesteście w swoich zmaganiach odosobnieni.

Zacznijmy od tego, że niby chciałam znaleźć inną, lepszą pracę, ale nie miałam noża na gardle, bo nikt mnie z Jagiellonki nie wyrzucał. I zaczęło się odkładanie tych poszukiwań na później: jutro, za tydzień, w przyszłym miesiącu, może na wiosnę. Wpadłam w pewnego rodzaju prokrastynacyjną otchłań, z której niby bardzo chciałam się wyrwać, ale jednocześnie – lenistwo zawsze brało nade mną górę. I powiedzmy sobie szczerze – gdyby nie zrządzenie losu i czyjaś pomocna dłoń, pewnie do teraz moja sytuacja zawodowa nie uległaby zmianie.

Do tego dochodził strach. Znam kilka osób, które porzuciły nudną, ale stabilną robotę dla pracy marzeń, która w rzeczywistości okazała się miejscem tortur lub wielkim przekrętem. Spotkałam też ludzi, dla których Jagiellonka była którymś z kolei miejscem pracy i którzy byli zachwyceni tym, że w bibliotece mogą w dowolnej chwili zrobić sobie przerwę na kawę lub… wyjść do toalety.
Moją prokrastynację zaczął więc dodatkowo podsycać racjonalny głos mówiący, że powinnam doceniać pracę, którą mam. Bo ta, choć monotonna i kiepsko płatna, była przynajmniej pewna i mało obciążająca.
Ostatnim hamulcem był natomiast Efekt Dunninga-Krugera polegający na tym, że nie potrafiłam określić, jak duża jest moja umiejętność kodowania. Bo choć owszem – wiem na ten temat całkiem sporo, to jednocześnie, z racji tego, że nigdy nie pracowałam z innymi programistami nie potrafiłam określić, czy potrafię im dorównać. Z tego powodu bałam się, że nawet, jeśli zdobędę lepszą pracę, to zostanę z niej bardzo szybko zwolniona z powodu niskich kwalifikacji.

Tak więc prokrastynacja, strach i Efekt Dunninga-Krugera – te trzy rzeczy sprawiały, że choć bardzo często myślałam o zmianie pracy, to jednocześnie na tym moje działania się kończyły. I tak, jak napisałam wyżej – wcale nie udało mi się pokonać tych przeszkód. Po prostu pewnego dnia mój znajomy dał mi znać o ofercie pracy, gdzie:
a) potrzebowali kogoś „na już” (więc nie mogłam prokrastynować),
b) firma była solidna (dzięki czemu nie musiałam się bać, że trafię na prywaciarza-cwaniaka, który zwolni mnie po trzech miesiącach lub do korpo, gdzie nie ma się nawet przerwy na siku),
c) mój znajomy bardzo logicznie stwierdził, że jeśli nie będę miała odpowiednich kwalifikacji, to po prostu nie zostanę zatrudniona (i Efekt Dunninga-Krugera prysnął).
Powtórzę jeszcze raz – nie piszę wam tego wszystkiego po to, by poużalać się nad sobą. Chcę wam po prostu uświadomić, że jeśli znacie kogoś, kto tak samo jak ja, mówi w kółko, że chciałby zmienić pracę, to może też boryka się z takimi problemami, jak opisałam wyżej. I choć wiem, że nieładnie jest zrzucać odpowiedzialność na innych, to powiedzmy sobie szczerze – może bez niewielkiej pomocy z waszej strony taka osoba nigdy nie zmieni miejsca zatrudnienia?
Nie będę marudzić

Człowiek nie zmienia pracy, z której jest zadowolony. Zapewne zastanawia was więc, co nie podobało mi się w Jagiellonce.
Tak, jak napisałam wyżej – nigdy nie marzyłam o tym, by być bibliotekarzem. I nigdy nie planowałam pracować w bibliotece do emerytury. Muszę jednak przyznać, że początkowo praca w Jagiellońskiej Bibliotece Cyfrowej była wyzwaniem. Co chwila uczyłam się czegoś nowego lub udoskonalałam umiejętności, które już posiadałam. Naprawdę pracowałam w dynamicznym i rozwijającym się zespole. I czułam, że to, co robię, ma jakieś znaczenie.
Z czasem jednak praca z ciekawej zmieniła się w ogłupiającą i zarówno mnie, jak i pozostałe osoby, z którymi pracowałam – dopadła rutyna. Słyszałam, że pracę trzeba zmieniać co cztery-pięć lat, żeby człowieka nie zaczęło męczyć wypalenie zawodowe. I chyba coś w tym jest, bo tym, co przez ostatnie kilka lat przeszkadzało mi w byciu bibliotekarzem najbardziej, było poczucie stagnacji.

Kolejną kwestią były oczywiście pieniądze. A także to, że na bibliotekarskiej drabinie kariery wspięłam się prawie najwyżej, jak mogłam, czyli zostałam starszym bibliotekarzem (to znaczy: dalsze awanse są możliwe, ale wymagają dłuższego stażu pracy lub stopnia doktorskiego, którego mi nie chciało się robić). Na kolejne awanse i związane z nimi niewielkie (ale jednak) podwyżki – nie mogłam więc w najbliższym czasie liczyć.
Ze stopniem starszego bibliotekarza wiązał się natomiast pewien fantastyczny przywilej: pracowało się siedem godzin dziennie zamiast ośmiu. To z jednej strony rekompensowało starszym bibliotekarzom kiepskie zarobki, a z drugiej – motywowało osoby z mniejszym stażem do tego, by nie porzucały pracy w bibliotece (starszym bibliotekarzem zostałam po prostu po sześciu latach pracy w zawodzie (teraz, po zmianie przepisów, staż pracy musi wynosić osiem lat) – nie musiałam mieć innych kwalifikacji).
Niestety wspomniany przywilej został we wszystkich bibliotekach na Uniwersytecie Jagiellońskim zniesiony w październiku zeszłego roku (sama nacieszyłam się siedmiogodzinnym trybem pracy tylko przez dziewięć miesięcy). A to dość mocno mnie zabolało i nie będę ukrywać, że było dodatkową motywacją do tego, by zmienić zawód.

Czy to były jednak jedyne powody mojego rozstania z Jagiellonką? Skłamałabym, gdybym powiedziała, że tak. Nie będę tu jednak prała brudów. Zwłaszcza, że praca w Jagiellonce nauczyła mnie jeszcze jednego – tego, że nigdy nie ma się pełnego obrazu sytuacji i przez to nieroztropnie jest cokolwiek oceniać. Bo rozwiązanie, które dla osób z jednego działu jest ułatwieniem, dla kogoś z innej części biblioteki może okazać się utrapieniem. A decyzje, które szeregowy pracownik postrzega jako najgorsze z możliwych, dla dyrekcji mogły oznaczać wybór mniejszego zła, najmniej negatywnej opcji, ze wszystkich niewłaściwych.
Dlatego nie napiszę wam, czemu praca w Bibliotece Jagiellońskiej nie zawsze była fajna. Jestem jednak optymistką i trzymam kciuki za to, by rzeczy, które wymagają poprawy lub nawet reformy – kiedyś zmieniły się na lepsze.

Poświęć chwilę, by powiedzieć „dziękuję”
Podejrzewam, że każdy z was słyszał kiedyś niezbyt pochlebne, stereotypowe opinie, jakie krążą o bibliotekarzach. Co więcej – podobno ze wszystkich przedstawicieli tego zawodu – bibliotekarze z Jagiellonki są najgorsi. Serio, sama o tym, że wypożyczanie książek z tej biblioteki jest straszne, usłyszałam już w szkole, na lekcji języka polskiego (a przypominam, że uczyłam się w Zakopanem).
Tymczasem, gdybym miała wymienić niemiłych ludzi, z którymi przyszło mi pracować w Jagiellonce, byłoby ich mniej, niż palców u jednej ręki. Reszta to sympatyczne osoby, które zwykle kochają swoją pracę i mają bzika na punkcie książek lub innych przechowywanych w Bibliotece Jagiellońskiej zbiorów, którymi się opiekują. I wiecie, co tych ludzi smuci i frustruje najbardziej? To, że ich praca jest niedoceniana.

A wiecie, co w Jagiellońskiej Bibliotece Cyfrowej najbardziej poprawiało wszystkim humor? Sytuacja, w której mailowo lub telefonicznie kontaktował się z nami czytelnik, by podziękować nam za to, że mu pomogliśmy. Zwykle osoba, która otrzymywała taką wiadomość, dzieliła się nią potem z resztą osób w pokoju i wszyscy przez moment czuliśmy się dumni z tego, że jesteśmy bibliotekarzami.
Dlaczego o tym piszę? Bo wydaje mi się, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jak dużo ich „dziękuję za pomoc” może znaczyć dla osoby, która tej pomocy udzieliła. I myślę, że tyczy się to nie tylko bibliotekarzy. Dlatego zachęcam was, byście czasem poświęcili minutę czasu, trochę postukali w klawiaturę i parę razy kliknęli w mysz by napisać i wysłać kilka ciepłych słów do tego kogoś z obsługi klienta lub pomocy technicznej, kto ułatwił wam życie. Bo choć dobre słowo nie opłaci takiej osobie rachunku za prąd, to jednak sprawi, że choć na chwilę zapomni ona, że taki rachunek musi zapłacić.

Bibliotekarze są ważniejsi od książek i czytelników
Napisałam wcześniej, że nie chcę prać brudów i krytykować dyrekcji Jagiellonki za pewne decyzje. W tym miejscu muszę jednak przerwać milczenie i zwrócić uwagę na gigantyczny problem, którego osoby na kierowniczych stanowiskach w Bibliotece Jagiellońskiej zdają się zupełnie nie dostrzegać (jeśli któraś z tych osób mnie czyta, to pozdrawiam).
Chodzi o to, że PR pracowniczy w Jagiellonce prawie nie istnieje. A jeśli jakieś działania w tym zakresie są podejmowane to zwykle są to inicjatywy oddolne. I niestety często zdarza się, że nawet jeśli pracownicy mają jakiś pomysł i przedstawiają go dyrekcji – ta taki wniosek przyjmuje, ale potem nie podejmuje żadnych działań, by go zrealizować.

Każdy spec od zarządzania powie wam, że dobry pracownik, to zadowolony pracownik. To pracownik, dla którego kierownik jest osobą, która odpowiednio zarządza jego pracą, a nie jest głównym czynnikiem, który tą pracę utrudnia. To pracownik, którego zachęca się do rozwoju zawodowego (w tym: daje wsparcie finansowe, gdy ten chce wybrać się na szkolenie lub konferencję naukową). To pracownik, który w trakcie ośmiu godzin pracy może siedzieć w wygodnym oraz niewyeksploatowanym fotelu biurowym (zwłaszcza, kiedy uskarża się na różnego rodzaju problemy ortopedyczne). I pracownik, który nie musi martwić się o to, że jak w pracy popsuje mu się czajnik, to nie wiadomo, czy pracodawca przydzieli mu nowy, a o „wygodach” takich, jak dostęp do służbowego (czyli kupionego z pieniędzy pracodawcy, a nie zrzutki pracowniczej) ekspresu do kawy, mikrofalówki czy lodówki może tylko pomarzyć.

I choć nie podam wam w tym miejscu statystyk, to większość pracowników Biblioteki Jagiellońskiej, których znam – nie jest zadowolona ze swojej pracy. To znaczy: lubią to, co robią, ale denerwuje ich ta masa drobiazgów, które zebrane razem sprawiają, iż koniec końców praca nie sprawia im radości. Dla porównania (choć znów wiem, że nie są to dane miarodajne) – w nowym miejscu, w którym pracuję, ani razu nie słyszałam, by ktoś marudził na swoją pracę (choć często takie osoby wykonują pracę dużo bardziej frustrującą, stresującą i wymagającą od osób zatrudnionych w Jagiellonce).
A jeśli powyższe argumenty dotyczące tego, czemu dbanie o PR pracowniczy, nie są wystarczające, to podam jeszcze jeden: poczta pantoflowa. Plotki szybko się rozchodzą i z informacją na temat tego, że praca w Jagiellonce nie jest fajna, jest podobnie. Wiem, że Biblioteka Jagiellońska od jakiegoś czasu ma problem ze znalezieniem nowych pracowników na pewne dość istotne stanowiska. I choć mogę tu tylko gdybać, to wydaje mi się, że potencjalnych kandydatów odstrasza nie tylko połączenie: wysokie wymagania + niska płaca, ale także to, iż Jagiellonka nie cieszy się „na mieście” dobrą renomą.

Podsumowując: dyrekcjo Biblioteki Jagiellońskiej – największym skarbem biblioteki nie są ani wasze zasoby, ani czytelnicy, tylko wasi pracownicy. Doceńcie więc ich pracę, przyłóżcie do tego by atmosfera w Jagiellonce była dla nich przyjazna i postarajcie, by znowu zaczęli z dumą mówić, w jakiej instytucji pracują.
I żeby było jasne: wszystkie powyższe słowa napisałam bez cienia złośliwości. I zrobiłam to, bo zależy mi zarówno na koleżankach i kolegach z Jagiellonki, jak i na losie samej Biblioteki.
Mam nadzieję, że nie będziecie mi mieli za złe tej odrobiny szczerości.
Zawsze będę was miło wspominać!
Na początku tego Dyrdymała próbowałam odpowiedzieć na pytanie „czemu nie zmieniłam pracy wcześniej”. Co jednak, gdyby sformułować to pytanie nieco inaczej: „dlaczego przepracowałam w Jagiellonce aż tyle lat?”
W takim przypadku odpowiedź będzie zupełnie inna niż poprzednio: bo pracowałam w gronie wspaniałych i sympatycznych ludzi, których lubiłam i z którymi dobrze mi się spędzało osiem godzin każdego dnia.

Podczas ośmiu lat pracy w Bibliotece Jagiellońskiej rozpłakałam się tylko raz – ostatniego dnia, kiedy dostałam prezent pożegnalny.
❤ ❤ ❤
Owszem, zdarzały się zgrzyty i to prawda, że z czasem straciliśmy zapał, przez co nasz zespół nie był aż tak fajny i dynamiczny, jak na samym początku. Ale przez te osiem lat, przed wyjściem z domu ani razu nie pomyślałam „o rety, znowu będę musiała spotkać się z tymi głupimi bibliotekarzami z Jagiellonki”.
Zawsze miałam z kim pogadać, z kim pożartować, a nawet – z kim ponarzekać na pracę.
I jeśli czegoś w tej mojej zmianie pracy żałuję, to tylko tego, że musiałam się z wami – koleżankami i kolegami z Jagiellonki – rozstać. Ale zawsze będę was miło wspominać i dzięki wam – ciepło myśleć zarówno o Jagiellonce, jak i o pracy bibliotekarza.
Tylko hej, niech te słowa nie zabrzmią jak pożegnanie! Przecież rozstanie z Biblioteką nie oznacza jednocześnie rozwodu z wami! I mam nadzieję, że jeszcze nieraz się spotkamy – na obiedzie, na piwie albo po prostu ot tak, na mieście.
I choć podejrzewam, że ani szef, ani żaden czytelnik raczej wam tego nie powie, to ja wiem, że jesteście wspaniałymi bibliotekarzami i wykonujecie kawał dobrej roboty. A Jagiellonka ma szczęście, że pracujecie w jej murach!
Trzymajcie się ciepło i dziękuję wam za osiem lat i dwa miesiące wspaniałej współpracy! ︎:)
źródło zdjęć ilustrujących wpis (poza ostatnim): mój Instagram