Przez jakiś czas ograniczałam moją aktywność w mediach społecznościowych. Powód był prosty: nie do końca wiedziałam, jak zachowywać się w czasach globalnej pandemii. Czy powinnam podnosić innych na duchu dzieląc się śmiesznymi memami? A co, jeśli nie wypadało żartować i należało z pełną powagą udostępniać różnego typu przydatne informacje na temat COVID-19? Dopiero niedawno zdecydowałam się na to, by kwestię koronawirusa zacząć ignorować na facebookowej grupie Hołkołaków i publikować na niej to, co zwykle. Tylko, czy niektórzy z was nie odbierają takiej postawy, jako czegoś niewłaściwego?
Bardzo długo zastanawiałam się też nad tym, czy napisać tego Dyrdymała. I jak widzicie – stwierdziłam, że jednak to zrobię. Bo choć wiem, że obecnej sytuacji nie należy bagatelizować i naprawdę martwi mnie, co przyniesie przyszłość, to jednocześnie ta globalna kwarantanna ma masę plusów, których wielu ludzi zdaje się zupełnie nie dostrzegać. Dlatego w dzisiejszym wpisie postanowiłam przedstawić wam zalety epidemii (nawet takie oczywiste, o których być może czytaliście już w innych miejscach).
Technologiczny skok naprzód
Pomyślcie przez moment, co by było, gdyby COVID-19 zaatakował nas dziesięć, dwadzieścia lat temu. W czasach, kiedy internet dopiero raczkował, serwisy streamingowe były niemożliwym do zrealizowania marzeniem fanów popkultury (bo wielkie wytwórnie uparcie stopowały tego typu pomysły), kasy samoobsługowe znaliśmy tylko z futurystycznych filmów, a o paczkomatach nikt nie słyszał. I chyba tylko wideorozmowy były czymś na wyciągnięcie ręki.
Jak widzicie, w obecnej chwili, technologicznie jesteśmy na epidemię przygotowani.
Na wstępie napisałam, że martwi mnie to, co przyniesie przyszłość. Ale jednocześnie pomyślcie, jakie mogą być pozytywne, technologiczne następstwa tej epidemii.
Znam masę ludzi, którzy teoretycznie od dawna wiele swoich obowiązków zawodowych mogli wykonywać zdalnie, ale praktycznie nie mieli takiej możliwości z jednego prostego powodu: ich szefowie nie zgadzali się na takie rozwiązanie, BO NIE. Potrzebowali, by pracownik każdego dnia osobiście podpisywał się na papierowej liście obecności i fizycznie przebywał w miejscu pracy (bo duchowo, to czasem różnie bywa). I było dla nich niepojęte, że człowiek, siedząc w domu, może pracować.
Tymczasem konieczność kwarantanny pokazała, że pracownicy podczas pracy zdalnej nie tylko potrafią wykonywać swoje obowiązki, ale też – okazało się, że niektórzy z nich robią to wydajniej, niż w „normalnym” trybie. Przykładowo agenci ubezpieczeniowi dzięki temu, że przestali tracić czas na dojazdy do klientów – mogą w ciągu dnia, przy pomocy wideorozmowy – przeprowadzić większą ilość spotkań.
Nie wiem co prawda, jak w obecnej chwili wygląda zdalne nauczanie (zarówno w szkołach, jak i na uniwersytetach) i czy spełnia swoją rolę. Wydaje mi się jednak, że przynajmniej część z mechanizmów i narzędzi, które zaczęto w tym celu stosować – przyjmie się na stałe. I w przyszłości pomoże kształcić się dzieciakom, które z różnych powodów nie mogą fizycznie pojawiać się na zajęciach lekcyjnych.
Wróćmy jeszcze na moment do paczkomatów i kas samoobsługowych. Nie wiem, czy osoby odpowiedzialne za wdrażanie i rozwój rozwiązań tego typu mają szklane kule lub korzystają z usług wróżbitów, ale odnoszę wrażenie, że oni wiedzieli, że coś wisi w powietrzu i należy się na to przygotować. W końcu wiele sieci supermarketów dopiero niedawno zamontowała u siebie kasy samoobsługowe (w mojej okolicy takie rozwiązanie pojawiło się jesienią), a w paczkomatach niespełna kilka miesięcy temu uruchomiono możliwość zdalnego (i tym samym bezdotykowego) otwierania skrzynki własnym telefonem. Do tego dodajmy banki, które na wiosnę planowały zwiększyć kwotę zbliżeniowych transakcji kartą, przy których nie trzeba podawać PINu, i które za sprawą koronawirusa – umożliwiły to nieco wcześniej.
Rozmawiałam ostatnio z przyjacielem (spokojnie – tylko przez telefon!) i dość słusznie zauważył on, że dzięki COVID-19 ludzkość w końcu wkroczy w XXI wiek. Całkowicie się z tym stwierdzeniem zgadzam i mam nadzieję, że obecna sytuacja sprawi, że wielu ludzi przekona się do pracy zdalnej oraz innych opisanych przeze mnie technologii i kiedy kwarantanna dobiegnie końca – nie przestaną z nich korzystać.
Ziemia może odetchnąć
Prawdopodobnie słyszeliście o tym, że za sprawą globalnej kwarantanny przyroda na całym świecie odżyła. Dzięki temu, że zamarł ruch turystyczny, w okolicach Wenecji pojawiły się delfiny, na tropikalnych plażach zaczęły wylęgać żółwie morskie, a na zakopiańskiej Równi Krupowej pasą się sarny. A ograniczenie produkcji oraz transportu przyczyniło się do zmniejszenia emisji dwutlenku węgla.
Co prawda niektóre z tych informacji to fake-newsy, ale nawet, jeśli tylko ułamek z nich jest prawdziwy – moim zdaniem jest się z czego cieszyć.
Poza tym – choć w tym wypadku nie znam statystyk i mocno gdybam – podejrzewam, że zmniejszyło się też globalne zużycie wody. W końcu jeśli ludzie siedzą w domach w dresach lub piżamach to automatycznie mają mniej rzeczy do prania. I do tego – być może! – rzadziej korzystają na przykład z prysznica.
Przy czym nie chcę, żeby to, co napisałam wyżej brzmiało tak, jakbym ja była brudasem. Ale przyznam się wam szczerze, że sama za sprawą kwarantanny nie myję codziennie włosów (bo przecież nikt poza mną nie zobaczy, że są przetłuszczone) i noszę tą samą koszulkę przez dwa dni z rzędu. Czyli nie są to rzeczy bardzo niehigieniczne, ale jednocześnie – jeśli podobne, drobne odstępstwa od reguły stosuje teraz wielu ludzi na świecie – w skali globalnej może to mieć gigantyczne znaczenie dla środowiska.
Mocno trzymam też kciuki za to, by przynajmniej część pozytywnych zmian, jakie wywołał COVID-19 – utrzymały się możliwie jak najdłużej. Przykładowo w obecnej chwili wiele osób zdecydowało się na dojeżdżanie do pracy rowerem. I kto wie – może część z nich nie rozstanie się z tym środkiem transportu, kiedy epidemia minie?
I jeszcze słówko na temat turystyki. Przy czym, zanim powiem, o co mi chodzi, chcę podkreślić, że w tym temacie nie jestem ekspertem i całe zagadnienie postrzegam z perspektywy osoby, która przez wiele lat mieszkała w miejscowości turystycznej, ale nie zarabiała na przyjezdnych.
OK, skoro wyjaśnienia mamy już za sobą, przejdźmy do rzeczy. Mam nadzieję, że obecna sytuacja zreformuje branżę turystyczną. Bo paradoksalnie przez to, że podróżowanie stało się niezwykle tanie i coraz więcej ludzi mogło sobie na nie pozwolić – szkodziło to wszystkim: turystom, którzy skarżyli się na coraz większy tłok, miejscowościom turystycznym, które były coraz bardziej zadeptywane przez turystów i chyba też trochę biurom podróży, które musiały coraz bardziej obniżać ceny, by być konkurencyjne. Może więc wzrost cen, który na pewno nastąpi, kiedy swobodne podróżowanie z powrotem stanie się możliwe – paradoksalnie przyczyni się do polepszenia branży turystycznej w różnych jej aspektach.
Mam też nadzieję, że miejscowości, które do tej pory wydawały swój budżet głównie na rozwijanie atrakcji turystycznych teraz, kiedy przyjezdnych zabrakło – dostrzegą, że warto inwestować również w rzeczy stworzone z myślą o stałych mieszkańcach.
Świat w końcu trochę zwolnił
Rano w pośpiechu jesz śniadanie, biegniesz na autobus do pracy, denerwujesz się, bo znowu utknąłeś w korku. W samej pracy znowu czeka na ciebie niezły młyn. A po pracy ponownie marnujesz czas w korku, śpieszysz na popołudniowe zajęcia dodatkowe (na które zapisałeś się, żeby się rozwijać, ale które zupełnie cię nie cieszą). Kiedy w końcu wracasz do domu i chciałbyś zrobić coś dla siebie, jesteś tak zmęczony fizycznie i psychicznie, że jedyne, co jesteś w stanie zrobić, to (z gigantycznymi wyrzutami sumienia) odpalić kolejny odcinek serialu (który nawet specjalnie ci się nie podoba, ale masz zbyt dużą martwicę mózgu, by sięgnąć po coś bardziej ambitnego).
Znacie to? Bo w moim przypadku przed epidemią mniej więcej tak wyglądał prawie każdy dzień.
Wiem, że niektórzy potrzebują kontaktu z innymi ludźmi i bardzo cierpią, gdy im tego zabrakło. Wiem też, że osoby, które mają rodziny, często „uciekały” do biura, żeby odpocząć od domowego zgiełku. I zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu osób codzienna rutyna była czymś, co nadawało rytm ich życiu.
Jeśli chodzi o mnie, to dziś mija osiem tygodni (czyli tak jakby dwa miesiące) od kiedy siedzę w domu, na kwarantannie. Dokładnie 16 marca ostatni raz byłam w budynku AGH, w pracy. Wtedy dostaliśmy polecenie, by na zmianę, co dwa dni przychodzić do biura, a w pozostałe dni pracować zdalnie. Byłam osobą, która miała wrócić do pracy na uczelni w środę, ale we wtorek wydano nowe rozporządzenie, na mocy którego pracuję w domu do tej pory. I jestem naprawdę mocno zaskoczona tym, jak przez te dwa miesiące odetchnęłam.
Ponieważ jestem nocnym Markiem, to dzięki temu, że rano mogę dłużej pospać – przez cały dzień czuję się lepiej. Ponieważ nie tracę czasu na dojazdy do pracy – mam więcej czasu dla siebie. Humoru nie psuje mi konieczność przebywania w zatłoczonym autobusie, nie słucham ulicznego szumu przez osiem godzin dziennie (okna w mojej pracy wychodzą na jedną z głównych ulic w Krakowie) i nie muszę mierzyć się z masą innych drobnostek, które pogarszały moje samopoczucie. To natomiast powoduje, że mam więcej energii na realizację rzeczy, które do tej pory odkładałam na później (może nawet kiedyś wam pokażę, co teraz majstruję ︎:). I choć robię więcej, niż dotychczas, to jednocześnie zaplanowane rzeczy udaje mi się szybciej skończyć wykonywać (bo wcześniej mogę rozpocząć ich realizację i przy okazji mam więcej energii). Dzięki czemu wcześniej chodzę spać i co za tym idzie – następnego dnia jestem bardziej wypoczęta.
Tak, jak napisałam wcześniej – wiem, że nie wszyscy znoszą przebywanie w odosobnieniu tak dobrze, jak ja. Ale może przynajmniej części z was te niby-wakacje również pozwoliły trochę odetchnąć?
Lekcja dla wszystkich
Jest taki przewrotny film – Wrong – w którym bohater grany przez Williama Fichtnera porywał innym ludziom ich zwierzaki (a potem, po pewnym czasie, je oddawał), ponieważ stwierdził, że doceniamy to, co mamy, dopiero wtedy, kiedy to stracimy. I myślę, że obecna sytuacja będzie podobną lekcją dla nas wszystkich.
Pisałam wyżej, że podoba mi się praca zdalna. Ale jednocześnie nie mogę się doczekać dnia, w którym z powrotem spotkam koleżanki i kolegów z pracy, i siądę przy swoim służbowym biurku. Choć mój introwertyzm sprawia, że nie przeszkadza mi rozłąka z rodziną, to naprawdę brakuje mi tego, że nie mogę pojechać do Zakopanego i uściskać moich bliskich. I istnieje wiele innych, trywialnych, codziennych czynności, których niby mi nie brakuje, ale jednocześnie – chciałabym znów móc je wykonywać (i robić to normalnie, bez maseczki i rękawiczek ochronnych).
Jestem pewna, że nie tylko ja czuję się w taki sposób i epidemia pozwoli nam docenić to, co teraz – za jej sprawą – straciliśmy.
Z drugiej strony podejrzewam, że każdy z nas, dzięki zamknięciu, nauczył się lub odkrył coś nowego. Może części z was kwarantanna pomogła zacieśnić więzy rodzinne? A może przeciwnie – odkryliście, że wcale nie chcecie wiązać się z tą osobą, z którą rok temu planowaliście wziąć ślub? Może wróciliście do jakiegoś hobby, które wcześniej porzuciliście z powodu braku czasu? A może nabyliście jakąś zupełnie nową umiejętność (gotowanie? żonglowanie? pilotowanie mini-drona? układanie kafelków w łazience?).
Tak, jak napisałam na wstępie: epidemii COVID-19 nie należy bagatelizować i jak większości z was – mnie też niepokoi, co przyniesie przyszłość. Dodam, że wbrew temu, co może się wam wydawać – nie jestem optymistką. Ale wyznaję (moim zdaniem dość racjonalną) zasadę, że nie należy się przejmować rzeczami, na które nie mamy wpływu i należy starać się dostrzec możliwie jak najwięcej zalet sytuacji, w której się znajdujemy, a potem spróbować wykorzystać je na naszą korzyść. I mam nadzieję, że ten Dyrdymał choć trochę pomógł wam spojrzeć na to, co dzieje się teraz, z takiej właśnie perspektywy.
autor zdjęcia ilustrującego wpis: Alexas Fotos