Gandalf

W moim rodzin­nym domu zawsze był jakiś pies. Nigdy nie mia­łam dłuż­szej stycz­no­ści z kota­mi. Ten stan rze­czy zmie­nił się nie­co ponad trzy mie­sią­ce temu, kie­dy przy­gar­nę­łam takie­go wła­śnie zwie­rza­ka. W związ­ku z tym dziś opo­wiem wam co prze­ży­łam przez ostat­ni kwar­tał – miesz­ka­jąc z kotem pod jed­nym dachem. A tak­że o tym jak wie­lu zaska­ku­ją­cych rze­czy dowie­dzia­łam się na temat tych czwo­ro­no­gów. Bo jak się oka­zu­je koty (a przy­naj­mniej ten jeden – mój) nie są do koń­ca takie, jak to sobie wyobrażałam.

Niespełnione marzenie psiarza

Rodzi­ce, Sio­stra, Bab­cia – w mojej naj­bliż­szej rodzi­nie wszy­scy mają wła­sne psy. Dom bez psa zawsze wyda­wał mi się miej­scem nie do koń­ca kom­plet­nym. Dla­te­go od chwi­li, w któ­rej wypro­wa­dzi­łam się do Kra­ko­wa, marzy­łam o tym, by rów­nież mieć takie­go zwie­rza­ka. Nie­ste­ty szyb­ko zro­zu­mia­łam, że samot­ne życie w wiel­kim mie­ście spra­wia, iż posia­da­nie tego typu czwo­ro­no­ga było­by bar­dzo uciąż­li­we zarów­no dla mnie, jak i dla nie­go. Wyni­ka to głów­nie z tego, że z psem trze­ba kil­ka razy dzien­nie wyjść na spa­cer (co dla mnie, doma­to­ra, na dłuż­szą metę było­by bar­dzo iry­tu­ją­ce) oraz tego, że każ­de­go dnia jestem śred­nio dzie­sięć godzin poza domem (więc pies pozo­sta­wia­ny przez tyle cza­su sam mógł­by szyb­ko stać się nieszczęśliwy).

Raz na jakiś czas gości u mnie nato­miast pies moich rodzi­ców – kie­dyś była to Luka, teraz jest to Fraj­da. I za każ­dym razem wizy­ty tych zwie­rza­ków jesz­cze moc­niej utwier­dza­ły mnie w prze­ko­na­niu, że na dłuż­szą metę posia­da­nie psa w Kra­ko­wie nie jest dla mnie.

Frajda

Uwielbiam Frajdę i cieszę się za każdym razem, kiedy mnie odwiedza i mogę się nią opiekować. Niestety na dłuższą metę codzienne spacery z psem (który na dodatek jest jeszcze na tyle młody, że potrzebuje się wybiegać), stają się dla mnie mocno męczące.

Wie­dzia­łam, że sko­ro naj­więk­szą nie­do­god­no­ścią zwią­za­ną z posia­da­niem psa jest koniecz­ność wypro­wa­dza­nia go na spa­cer, to pust­kę w moim domu mogła­bym wypeł­nić czwo­ro­no­giem, któ­ry takich spa­ce­rów nie potrze­bu­je. Kie­dyś z tego powo­du mia­łam kil­ka szczu­rów, ale ich naj­więk­szą wadą jest to, że sta­now­czo za krót­ko żyją. Dla­te­go jakiś czas temu stwier­dzi­łam, że jeśli znów zde­cy­du­ję się na jakie­goś zwie­rza­ka, to tyl­ko na takie­go, któ­re­go prze­wi­dy­wa­na dłu­gość życia będzie wyno­si­ła wię­cej, niż trzy lata. A takim stwo­rze­niem jest na przy­kład kot.

Rzecz w tym, że sły­sza­łam masę nie­po­chleb­nych opi­nii na temat tych zwie­rząt: że są wred­ne, fał­szy­we i zło­śli­we oraz, że przede wszyst­kim – nie przy­wią­zu­ją się do swo­je­go wła­ści­cie­la. Oczy­wi­ście wie­dzia­łam, że nie jest to do koń­ca praw­da. Zna­łam kil­ka kotów, któ­re były cał­kiem miłe. Ale zna­łam też takie, któ­re – choć nie były wred­ne i zło­śli­we, to jed­no­cze­śnie nie doga­dy­wa­łam się z nimi naj­le­piej. Bałam się więc, że jeśli zde­cy­do­wa­ła­bym się przy­gar­nąć takie­go zwie­rza­ka, to mógł­by mi się tra­fić osob­nik, z któ­rym nie umia­ła­bym się zaprzy­jaź­nić tak, jak z psem. I co wię­cej, że takim nie do koń­ca sym­pa­tycz­nym zwie­rza­kiem musia­ła­bym się opie­ko­wać przez kil­ka­na­ście lub jesz­cze wię­cej lat.

Kot przeznaczenia

Pierw­szy, tego­rocz­ny lock­down spra­wił, że zno­wu zaczę­łam roz­wa­żać przy­gar­nię­cie kota. Nie wyni­ka­ło to jed­nak z poczu­cia samot­no­ści, ale z kwe­stii prak­tycz­nych. W koń­cu nowe­go zwie­rza­ka łatwiej wycho­wać, kie­dy spę­dza się z nim dużo cza­su. A dzię­ki pra­cy zdal­nej – nie­mal non-stop byłam w domu.

Część z was może mnie za to skry­ty­ku­je, ale nie chcia­łam przy­gar­niać doro­słe­go kota ze schro­ni­ska. Bo tak, jak pisa­łam wyżej – bałam się, że mógł­by mi się tra­fić zwie­rzak, któ­re­go bym nie poko­cha­ła. I któ­rym – mimo to – musia­ła­bym się zaj­mo­wać do koń­ca jego życia.

Roz­wa­ża­łam kota raso­we­go – takie­go, któ­ry z cha­rak­te­ru moż­li­wie jak naj­bar­dziej przy­po­mi­nał­by psa. I marzy­ło mi się, żeby kot był rudy, bo te moim zda­niem wyglą­da­ją najładniej.

Na myśle­niu spra­wa się jed­nak koń­czy­ła i nigdy nie odwa­ży­łam się pod­jąć osta­tecz­nej decy­zji. I tak pew­nie było­by do tej pory, gdy­by nie to, że pod koniec sierp­nia, kie­dy aku­rat byłam na wyjeź­dzie szko­le­nio­wym na Pod­ha­lu, w prze­rwie mię­dzy zaję­cia­mi zoba­czy­łam na Face­bo­oku ogło­sze­nie mojej przyjaciółki:

Ogłoszenie Kingi

Krót­ka chwi­la namy­słu. Tele­fon do Kin­gi. Masa pytań typu czy kotek jest miły, przy­ja­ciel­ski, czy nie nisz­czy wszyst­kie­go. A potem jesz­cze dłuż­sza lista moich obaw zwią­za­nych z przy­gar­nię­cia takie­go zwierzaka.

Kin­ga wysłu­cha­ła mnie, odpo­wie­dzia­ła na pyta­nia i roz­wia­ła wąt­pli­wo­ści, a na koń­cu stwier­dzi­ła bar­dzo logicz­nie, żebym po pro­stu następ­ne­go dnia, po szko­le­niu, przy­szła do niej na kawę, zoba­czy­ła kot­ka na wła­sne oczy i spraw­dzi­ła, czy coś mię­dzy nami „zasko­czy”. Zgo­dzi­łam się, ale jed­no­cze­śnie doda­łam, że ponie­waż nie jestem w stu pro­cen­tach pew­na, że chcę kot­ka przy­gar­nąć, to jeśli przed moją wizy­tą ktoś inny będzie chciał zwie­rza­ka zabrać, to Kin­ga moż­ne go tej oso­bie oddać.

Wró­ci­łam na szko­le­nie, ale co tu dużo mówić – od tam­tej chwi­li nie mogłam prze­stać myśleć o tym kocie.


Wie­czo­rem zoba­czy­łam pod ogło­sze­niem komen­tarz, że ktoś inny chęt­nie tego kot­ka przyjmie.

I wte­dy – co moc­no mnie zasko­czy­ło – zro­bi­ło mi się strasz­nie smut­no. Zupeł­nie jak­bym stra­ci­ła zwie­rza­ka, któ­re­go mia­łam i zna­łam od dłuż­sze­go czasu.

Wcze­śniej obie­ca­łam jed­nak Kin­dze, że przyj­dę do niej na kawę bez wzglę­du na to, czy kotek cały czas będzie do wzię­cia, czy też nie. Nie uwie­rzy­cie więc, jaka była moja radość i ulga, kie­dy następ­ne­go dnia przy­ja­ciół­ka oznaj­mi­ła mi, że kotek cią­gle na mnie czeka!

Może­cie wziąć mnie za oso­bę prze­sąd­ną, ale ja napraw­dę uzna­łam to za znak, że ten kociak jest mi przeznaczony.

Kot, który imię wybrał sobie prawie sam

Kot nie polu­bił mnie od pierw­sze­go wej­rze­nia. Jak na kota przy­sta­ło – bał się, nie był zado­wo­lo­ny, kie­dy wzię­łam go na ręce i gła­ska­łam, a potem uciekł i przez resz­tę cza­su jaki spę­dzi­łam u Kin­gi igno­ro­wał moją obec­ność. Pomi­mo tego – tak, jak napi­sa­łam wcze­śniej – uzna­łam, że ten zwie­rzak nie poja­wił się w moim życiu przy­pad­kiem i zde­cy­do­wa­łam, że go przygarnę.

Następ­ne­go dnia przy­szłam ode­brać kot­ka i zabrać go do Kra­ko­wa. Zwie­rza­ka prze­ka­za­ły mi dzie­cia­ki Kin­gi, któ­re przy oka­zji zasy­pa­ły mnie masą pytań doty­czą­cych tego, jak będą wyglą­dać nowe warun­ki miesz­ka­nio­we czwo­ro­no­ga. Cór­ka Kin­gi stwier­dzi­ła ponad­to, że kotek nazy­wa się Stra­szek Miał­czyń­ski (mam nadzie­ję, że dobrze zapa­mię­ta­łam nazwi­sko!) i zapy­ta­ła, czy dalej będę go tak nazy­wać. Odpo­wie­dzia­łam jej, że nazwi­sko może zostać, ale nadam mu inne imię.

– Jakie? – zapy­ta­ła cór­ka Kingi.

Mia­łam w gło­wie uło­żo­ną napraw­dę dłu­gą listę. Bo wie­cie, z imio­na­mi dla zwie­rza­ków jest tak, że wybie­ra się jed­no, potem testu­je, czy jest dobre, a jeśli nie – zmie­nia się je na inne. I tak do skut­ku, aż tra­fi się na takie, któ­re będzie pasowało.

Nie chcia­łam jed­nak zasy­py­wać dziew­czyn­ki dłu­gą listą poten­cjal­nych imion, więc powie­dzia­łam (pra­wie zgod­nie z prawdą):

– Wyda­je mi się, że nazwę go Gan­dalf, bo jest sza­ry i biały.

I o dzi­wo – to imię już zosta­ło. Nie tyl­ko z powo­du tego, że mi odpo­wia­da­ło i dobrze paso­wa­ło do kota, ale przede wszyst­kim ze wzglę­du na to, że… to imię przy­pa­dło do gustu Gandalfowi.

Jak być może sły­sze­li­ście – koty podob­no nie reagu­ją na swo­je imię i nie pod­cho­dzą, kie­dy są woła­ne. Z Gan­dal­fem jest ina­czej – kie­dy go wołam, zawsze do mnie przy­bie­ga (no chy­ba, że aku­rat śpi albo się czymś dobrze bawi). Może więc ten ste­reo­typ na temat kotów jest nie­praw­dzi­wy? A może to Gan­dalf jest nie­zwy­kłym kotem. ︎:)

Prawdziwego przyjaciela trzeba sobie oswoić

Koty to takie dziw­ne stwo­rze­nia, któ­re jed­no­cze­śnie są nie­zwy­kle cie­kaw­skie i bojaź­li­we. Nie ina­czej jest z Gan­dal­fem. Kie­dy tra­fił do moje­go miesz­ka­nia*, był bar­dzo zain­te­re­so­wa­ny zwie­dza­niem tego nowe­go miej­sca, ale jed­no­cze­śnie – byle co spra­wia­ło, że się pło­szył. A naj­bar­dziej ze wszyst­kie­go bał się mnie.

Na szczę­ście dość łatwo uda­ło mi się go prze­ku­pić kawał­kiem szyn­ki, dzię­ki cze­mu prze­stał się mnie bać i zaczął igno­ro­wać. Z jed­nej stro­ny to dobrze wró­ży­ło na przy­szłość. Z dru­giej – ponow­nie zaczę­łam mar­twić się o to, że Gan­dalf będzie jed­nym z tych kotów, któ­re mają total­nie w nosie swo­ich wła­ści­cie­li i po pro­stu są ich „współ­lo­ka­to­ra­mi”.

Tam­tej nocy spa­łam przy zapa­lo­nym świe­tle i w oku­la­rach, budzi­łam co chwi­lę i spraw­dza­łam, co robi kot **. W koń­cu jed­nak zasnę­łam moc­niej­szym snem. A kie­dy się obu­dzi­łam – Gan­dalf spał na mojej klat­ce pier­sio­wej. I wte­dy pomy­śla­łam, że chy­ba za bar­dzo się mar­twię, i że z kotem może jed­nak da się zaprzyjaźnić.

Uśmiechnięty Gandalf

Nie wiem, czy inne koty też tak mają, ale Gandalf, kiedy śpi, wygląda jakby się uśmiechał. ︎:)

Teraz, po trzech mie­sią­cach, oka­zu­je się, że oba­wy, któ­re wte­dy mia­łam były zupeł­nie bez­pod­staw­ne. Bo Gan­dalf przy­wią­zał się do mnie jak… pies. Lubi prze­by­wać w moim towa­rzy­stwie, wszę­dzie za mną cho­dzi, a jeśli wyj­dę na dłu­żej z domu, to po powro­cie – dłu­go się do mnie łasi. I gene­ral­nie – po pro­stu na każ­dym kro­ku widzę, że on trak­tu­je mnie z sym­pa­tią, a nie obo­jęt­no­ścią lub pogardą.


I jesz­cze naszła mnie taka jed­na myśl. Nie chcę tu czy­nić porów­nań, któ­re mia­ły­by na celu udo­wod­nić, że koty są lep­sze od psów. Ale mówi się, że psy są wier­ne, a koty – fał­szy­we. Pyta­nie jed­nak, czy na pew­no wier­niej­szym przy­ja­cie­lem jest pies, któ­ry do każ­de­go obce­go czło­wie­ka przy­mi­la się i zda­je mówić „dopie­ro cię pozna­łem i już cię kocham!”, czy może kot, któ­ry uczu­cia oka­zu­je tyl­ko jed­ne­mu lub kil­ku dobrze zna­nym ludziom? ︎;)


* A dokład­niej – na począt­ku tyl­ko do moje­go poko­ju, bo wszyst­kie pora­dy, jakie zna­la­złam w inter­ne­cie mówi­ły, że kota nale­ży naj­pierw zapo­znać z jed­nym pomiesz­cze­niem w domu i dopie­ro jak się z nim oswoi, posze­rzyć jego „tery­to­rium” o kolej­ne czę­ści mieszkania.

** Strasz­nie bałam się nie tyle o to, że Gan­dalf coś znisz­czy, ale o to, że wej­dzie w jakiś zaka­ma­rek i się w nim zaklinuje.

Jak pies z kotem

Razem z Gan­dal­fem, pod moją opie­kę (ale tyl­ko na tydzień) tra­fił pies moich rodzi­ców – Fraj­da. Co zara­zem bar­dzo mnie cie­szy­ło i – znów! – mar­twi­ło. Bar­dzo zale­ża­ło mi na tym, by pies z kotem się zaprzy­jaź­ni­li. Bałam się nato­miast tego, że zmia­na domu i to na taki z psem – może się oka­zać dla Gan­dal­fa zbyt przy­tła­cza­ją­ca, i że kot będzie miał z tego powo­du pro­ble­my z zaadop­to­wa­niem się w nowym miejscu.

Nie­co kło­po­tli­wa była też sama Fraj­da i to para­dok­sal­nie przez to, że była… zbyt opie­kuń­cza. Psi­na chy­ba stwier­dzi­ła, że Gan­dalf jest jej kot­kiem i nie­ustan­nie chcia­ła go lizać i obwą­chi­wać. Oczy­wi­ście Gan­dalf nie rozu­miał jej inten­cji i na sam widok psa ucie­kał, gdzie pieprz rośnie. To nato­miast powo­do­wa­ło, że w Fraj­dzie, któ­ra jest foks­te­rie­rem, instynkt macie­rzyń­ski łączył się z instynk­tem łowiec­kim, czy­li inny­mi sło­wy – pies zaczy­nał gonić ucie­ka­ją­ce­go kota. Co – jak się pew­nie domy­śla­cie – jesz­cze bar­dziej stre­so­wa­ło Gandalfa.

Na szczę­ście zna­la­złam dość pro­sty spo­sób na to, by oby­dwa zwie­rza­ki ze sobą oswo­ić. Pozwa­la­łam Fraj­dzie wejść do „kocie­go” poko­ju i opie­ko­wać się Gan­dal­fem tyl­ko wte­dy, kie­dy ten był w sta­nie „już nie śpię, ale jesz­cze się nie obu­dzi­łem”. Kie­dy nato­miast kot roz­bu­dzał na tyle, że zaczy­nał ucie­kać, Fraj­da była wypra­sza­na z poko­ju (co zupeł­nie jej nie cieszyło).

Mój kotek!

Mój kotek, MÓJ!

Po trzech dniach Gan­dalf zado­mo­wił się na tyle, że pozwo­li­łam mu wyjść z poko­ju do przed­po­ko­ju. Fraj­dę zamknę­łam na ten czas w kuch­ni. Przy czym z racji tego, że nie mam drzwi do kuch­ni – przej­ście do tego pomiesz­cze­nia zasło­ni­łam po pro­stu kawał­kiem kartonu.

Gan­dalf bar­dzo szyb­ko poczuł się pew­nie w przed­po­ko­ju i pozna­nie tego jed­ne­go frag­men­tu moje­go miesz­ka­nia mu nie wystar­czy­ło – usil­nie sta­rał się dostać tak­że do kuch­ni. Począt­ko­wo pró­bo­wa­łam go od tego odwieźć, ale w koń­cu dałam za wygra­ną. Stwier­dzi­łam, że jak zoba­czy, że w kuch­ni prze­by­wa pies, to zre­zy­gnu­je ze zwie­dza­nia tego miej­sca. Sta­ło się jed­nak zupeł­nie ina­czej, bo oka­za­ło się, że Gan­dalf wca­le nie chciał dostać się do kuch­ni, tyl­ko do Fraj­dy! ︎:)

Od tego momen­tu prze­sta­łam zamy­kać kota w „jego” poko­ju. Dało to jesz­cze jeden, pozy­tyw­ny efekt – Fraj­da sta­ła się znacz­nie spo­koj­niej­sza, kie­dy prze­sta­łam jej blo­ko­wać dostęp do „jej” kot­ka. I choć dalej się o nie­go trosz­czy­ła, to nie robi­ła już tego tak nachal­nie, jak wcześniej.

Po tygo­dniu Fraj­da wró­ci­ła do Zako­pa­ne­go. Ale ponow­nie odwie­dzi­ła mnie mie­siąc póź­niej i na szczę­ście – Gan­dalf ją pamię­tał. Wszyst­ko wska­zu­je więc na to, że ta para zwie­rza­ków na zawsze pozo­sta­nie przy­ja­ciół­mi. Co – jak się pew­nie domy­śla­cie – nie­zmier­nie mnie cieszy!

Tresura to bzdura?

Podob­no koty nie tyl­ko nie reagu­ją na swo­je imię, ale też – nie da się ich wytre­so­wać. Na szczę­ście Gan­dalf o tym nie wie­dział, więc posta­no­wi­łam nauczyć go kil­ku sztuczek.

Zaska­ku­ją­ce było to, że pierw­sza lek­cja pole­ga­ła na… nauce jedze­nia z ręki. Bo począt­ko­wo, kie­dy trzy­ma­łam w dło­ni sma­ko­łyk, Gan­dalf ude­rzał go łap­ką i zja­dał dopie­ro, kie­dy ten spadł na podłogę.

Kie­dy ta „sztucz­ka” zosta­ła opa­no­wa­na, zaczę­łam uczyć Gan­dal­fa wyko­ny­wa­nia innych komend. I nie wiem, czy to mi tra­fił się szcze­gól­nie uzdol­nio­ny kot, czy też inni wła­ści­cie­le tych zwie­rza­ków z góry zakła­da­ją, że nie da się ich nicze­go nauczyć. W każ­dym razie – Gan­dalf uczy się nie­mal tak samo szyb­ko, jak Frajda.

Nie­mal, bo było jed­nak kil­ka róż­nic. Przede wszyst­kim na począt­ku kot, w odróż­nie­niu od psa, sta­rał się zła­pać ofe­ro­wa­ne mu sma­ko­ły­ki nie tyl­ko zęba­mi, ale też pazu­ra­mi. A to powo­do­wa­ło, że pierw­sze kil­ka lek­cji skoń­czy­łam z podra­pa­ny­mi ręka­mi. Nato­miast nie­któ­rych sztu­czek – takich, jak na przy­kład „leżeć” – za nic nie potra­fię Gan­dal­fa nauczyć.

Dru­ga róż­ni­ca jest nato­miast taka, że koty znacz­nie szyb­ciej od psów tra­cą cier­pli­wość. Ozna­cza to, że o ile pies będzie pró­bo­wał wyko­nać komen­dę do skut­ku, dopó­ki nie dosta­nie sma­ko­ły­ka, tak kot, po kil­ku nie­uda­nych pró­bach obra­zi się, że nie chce­my mu dać jedze­nia i odej­dzie. Co rów­nież spra­wi­ło, że Gan­dalf do tej pory nie potra­fi zro­bić „leżeć”.

Spo­tka­łam się ze stwier­dze­niem, że tre­so­wa­nie kota jest nie­po­trzeb­ne i głu­pie, bo to odbie­ra temu nie­okieł­zna­ne­mu stwo­rze­niu god­ność i czy­ni z nie­go zwie­rzę nie­mal cyrkowe.

Zupeł­nie się z tym nie zga­dzam i uwa­żam, że jest odwrot­nie, bo dzię­ki tre­su­rze może­my po pro­stu lepiej komu­ni­ko­wać się z naszym pupi­lem. Gan­dalf przy­cho­dzi do mnie na zawo­ła­nie (bo choć od począt­ku robił to samo­czyn­nie, to nagra­dza­jąc go sma­ko­ły­ka­mi – utrwa­li­łam i wzmoc­ni­łam to zacho­wa­nie). Kie­dy z jakie­goś powo­du potrze­bu­ję, żeby zatrzy­mał się w miej­scu – mogę powie­dzieć „siad”. A kie­dy chcę by wsko­czył lub zesko­czył z jakie­goś miej­sca – wska­zu­ję pal­cem „punkt doce­lo­wy” i mówię „hop”. Nato­miast kie­dy pod­czas zaba­wy kot zapo­mni się i zacznie za moc­no gryźć lub wycią­gnie pazu­ry, sło­wem „ała” komu­ni­ku­ję mu, że nie powi­nien tak robić.

Może się wyda­wać, że te kil­ka pole­ceń to nie­wie­le, ale na co dzień bar­dzo uła­twia­ją życie, bo naj­zwy­czaj­niej w świe­cie mogę kotu powie­dzieć, co powi­nien zro­bić i on rozu­mie, cze­go od nie­go ocze­ku­ję (choć jed­no­cze­śnie nie zawsze ma ocho­tę to zrobić).

Spacerować, czy nie?

Koty są z natu­ry stwo­rze­nia­mi pło­chli­wy­mi, ale prze­cież zapi­sa­ne w DNA zacho­wa­nia moż­na w mniej­szym lub więk­szym stop­niu zmo­dy­fi­ko­wać przy pomo­cy wycho­wa­nia. A ja nie chcia­łam, by Gan­dalf wyrósł na tchó­rza. Doszłam do wnio­sku, że naj­lep­szym spo­so­bem na poko­na­nie jego stra­chu przed nie­zna­nym będzie poka­zy­wa­nie mu nowych miejsc. Czy­li wypro­wa­dza­nie kota z dobrze zna­ne­go i bez­piecz­ne­go miesz­ka­nia na świe­że powietrze.

Wie­dzia­łam jed­nak, że nicze­go nie moż­na robić na siłę. Dla­te­go posta­no­wi­łam przez mie­siąc wycho­dzić z Gan­dal­fem na spa­ce­ry i potem – w zależ­no­ści od tego, czy kot to polu­bi, czy też nie – kon­ty­nu­ować lub zupeł­nie zaprze­stać takich przechadzek.

Jed­no­cze­śnie, kie­dy powie­dzia­łam kil­ku zna­jo­mym kocia­rzom o moim spa­ce­ro­wym pla­nie szko­le­nio­wym, wszy­scy zaczę­li mi to odra­dzać twier­dząc, że jeśli kot polu­bi wycho­dze­nie z domu, to potem będzie cały czas miau­czał i wymu­szał by co chwi­la wycho­dzić z nim na pole (lub na dwór, w zależ­no­ści od tego, z któ­rej czę­ści Pol­ski to czy­ta­cie ︎;).

Jak widzi­cie mia­łam dość trud­ną decy­zję do pod­ję­cia. Koniec koń­ców posta­no­wi­łam zary­zy­ko­wać i nauczyć Gan­dal­fa spa­ce­ro­wa­nia. Wypra­co­wa­łam jed­nak spe­cjal­ną ruty­nę po to, by kot koja­rzył ze spa­ce­ra­mi jedy­nie pew­ne, okre­ślo­ne rzeczy:

  • wychodziliśmy na spacer tylko po moim powrocie do domu (np. z pracy lub zakupów) – po to, by Gandalf wiedział, że spacery mogą się odbywać tyko w takiej, określonej sytuacji, a nie o dowolnej porze dnia,
  • kot był wynoszony na spacer w transporterze – dzięki temu z jednej strony kojarzył ten przedmiot z czymś dobrym, a z drugiej – gdyby zaczął wymuszać wychodzenie na pole – zawsze mogłam schować transporter i liczyć na to, że to zniweluje niechciane zachowanie,
  • po powrocie do domu Gandalf zawsze dostawał coś do jedzenia (zazwyczaj obiad) – po to, by nie kojarzył zakończenia spaceru jako czegoś złego.

Począt­ko­wo myśla­łam, że spa­ce­ro­wy eks­pe­ry­ment skoń­czy się po wspo­mnia­nym mie­sią­cu, bo poza domem Gan­dalf nie czuł się swo­bod­nie. Nie był co praw­da zestre­so­wa­ny, ale przez nie­mal cały czas sie­dział przy­cza­jo­ny w jed­nym miejscu.

Moja teo­ria o tym, że natu­ral­ne zacho­wa­nia da się zmo­dy­fi­ko­wać przy pomo­cy wycho­wa­nia oka­za­ła się jed­nak słusz­na i z cza­sem kot zaczął być poza domem coraz bar­dziej śmia­ły. I wyda­je mi się że teraz, po trzech mie­sią­cach – Gan­dalf napraw­dę lubi te nasze prze­chadz­ki. Co rów­nie waż­ne – wbrew prze­stro­gom moich zna­jo­mych – nie wyrósł z nie­go spa­ce­ro­wy terrorysta.

Oczy­wi­ście spa­ce­ry z kotem bar­dzo róż­nią się od takich z psem. Gan­dalf lubi cho­dzić wła­sny­mi ścież­ka­mi i rzad­ko uda­je mi się go namó­wić, by poszedł tam, gdzie ja chcę. Poza tym pod­czas prze­chadz­ki muszę mieć oczy dooko­ła gło­wy, bo kota byle co potra­fi prze­stra­szyć (w takich sytu­acjach muszę uwa­żać przede wszyst­kim na to, by w popło­chu nie wyrwał się z sze­lek i nie uciekł). Gan­dalf naj­bar­dziej boi się oczy­wi­ście psów (choć te zwy­kle są do kota nasta­wio­ne bar­dzo przy­jaź­nie i chcą się z nim bawić) oraz… ludzi upra­wia­ją­cych nor­dick-wal­king. Cały czas nie­po­ko­ją go też inni, „nor­mal­nie” cho­dzą­cy nie­zna­jo­mi – widzę jed­nak, że z każ­dym kolej­nym spa­ce­rem takie oso­by prze­ra­ża­ją go coraz mniej.


Sio­stra zapy­ta­ła mnie kie­dyś, cze­mu zde­cy­do­wa­łam się na kota, sko­ro i tak wycho­dzę z nim na spa­cer tak, jak z psem. Powód jest pro­sty: ja napraw­dę lubię tego typu prze­chadz­ki. Z tym, że nie mogą się one odby­wać zbyt czę­sto i kie­dy nie mam na nie ocho­ty. I wła­śnie dla­te­go zde­cy­do­wa­łam się na przy­gar­nię­cie kota i naucze­nie go spacerowania.

Kot dla zdrowia, porządku i znajomych

Mówi się, że zwie­rzę­ta polep­sza­ją zdro­wie swo­ich wła­ści­cie­li – mię­dzy inny­mi dla­te­go, bo obni­ża­ją ich stres i zachę­ca­ją do więk­szej aktyw­no­ści fizycz­nej (w koń­cu ze zwie­rza­kiem trze­ba się cza­sem poba­wić lub wyjść na spa­cer, zamiast sie­dzieć przed tele­wi­zo­rem lub kom­pu­te­rem). W podob­ny spo­sób wpły­nął na mnie Gan­dalf (zanim się poja­wił pra­wie wca­le nie wycho­dzi­łam na prze­chadz­ki do par­ku, koło któ­re­go miesz­kam), ale – co moc­no mnie zasko­czy­ło – ma on pozy­tyw­ny wpływ na jesz­cze jeden aspekt moje­go zdro­wia. Otóż dzię­ki nie­mu zaczę­łam dłu­żej i regu­lar­niej sypiać.

Jak to moż­li­we? Powód jest pro­sty. Co wie­czór, oko­ło godzi­ny dwu­dzie­stej dru­giej Gan­dalf zaczy­na robić się śpią­cy. W zależ­no­ści od dnia obja­wia się to tym, że albo sie­dzi na łóż­ku i miau­czy, albo sta­je się nie­zwy­kle nie­zno­śny. I jeśli wte­dy nie poło­żę się spać, to kot albo utnie sobie drzem­kę, obu­dzi oko­ło pół­no­cy i będzie sza­leć, albo – nie poło­ży się spać i będzie nie­zno­śny do pół­no­cy lub jesz­cze dłu­żej. Z tego powo­du, żeby unik­nąć zatar­gu z kotem i móc zasnąć przed dru­gą w nocy (bo mniej wię­cej do tej godzi­ny Gan­dalf bry­ka, jeśli jestem na nogach po dwu­dzie­stej dru­giej) – zaczę­łam cho­dzić spać o dzie­sią­tej wie­czo­rem. Co zanim w moim domu poja­wił się Gan­dalf – nie­mal nigdy się mi nie udawało.

Jed­no­cze­śnie Gan­dalf pil­nu­je, żebym w week­en­dy nie wyle­gi­wa­ła się w łóż­ku za dłu­go. Na szczę­ście w tym przy­pad­ku jest bar­dzo wyro­zu­mia­ły i urzą­dza mi pobud­kę dopie­ro oko­ło dzie­wią­tej-dzie­sią­tej rano.

Śpiący Gandalf

Jeden z największych problemów związanych z kotami polega na tym, że najłatwiej jest im zrobić zdjęcie wtedy, kiedy śpią lub się do tego przymierzają. Dlatego nie zilustrowałam tego Dyrdymała większą ilością zdjęć Gandalfa, bo na większości z nich kot albo śpi lub jest śpiący, albo bryka tak bardzo, że fotografia wyszła rozmazana.

Co się tyczy porząd­ku, to dla kota nie­mal każ­dy przed­miot może być zabaw­ką. A naj­bar­dziej inte­re­su­ją­ce są dla nie­go te rze­czy, któ­ry­mi nie powi­nien się bawić. Dodaj­cie do tego to, że te zwie­rza­ki bez pro­ble­mu wska­ku­ją na sto­ły, szaf­ki i tak dalej. I że nawet, jeśli nie posta­no­wią się czymś bawić, to mogą to przy­pad­kiem, prze­cho­dząc lub prze­ska­ku­jąc obok – zniszczyć.

A ponie­waż łatwiej­sze od upil­no­wa­nia kota, jest posprzą­ta­nie bała­ga­nu, to dzię­ki Gan­dal­fo­wi nauczy­łam się odkła­dać rze­czy na swo­je miej­sce (czy­li cho­wać je do szaf lub szu­flad), zamiast odkła­dać, gdzie popadnie.


Jeśli zaś cho­dzi o zna­jo­mych, to choć wiem, że to głu­pie – bałam się, że z powo­du Gan­dal­fa ludzie zaczną mnie postrze­gać jak sta­rą pan­nę. Sta­ło się jed­nak coś zupeł­nie inne­go: oka­za­ło się, że wie­lu moich zna­jo­mych też posia­da kota (a cza­sem nawet KOTY), więc zna­le­zie­nie się w gro­nie wła­ści­cie­li tego typu czwo­ro­no­gów, zapo­cząt­ko­wa­ło wie­le nowych, cie­ka­wych dys­ku­sji (któ­re, jak to czę­sto bywa, zaczy­na­ły się od roz­mów o zwie­rza­kach, ale potem scho­dzi­ły na zupeł­nie inne tematy).

Pokraczny ninja

Zwy­kło się mówić, że koty są stwo­rze­nia­mi peł­ny­mi gra­cji. Jest w tym spo­ro racji i co wię­cej koty – kie­dy chcą – potra­fią prze­miesz­czać się, niczym nin­ja – cicho i bez potrą­ca­nia napo­tka­nych po dro­dze prze­szkód. O, tak – jak na tym filmiku:

Z dru­giej stro­ny koty są stwo­rze­nia­mi nie­zwy­kle skocz­ny­mi i cie­kaw­ski­mi, któ­rym jed­nak zda­rza się prze­ce­nić swo­ją zwin­ność i jesz­cze czę­ściej – nie do koń­ca dobrze oce­nić fizycz­ne wła­ści­wo­ści miej­sca po któ­rym cho­dzą. A to ozna­cza, że wszyst­kie śmiesz­ne fil­mi­ki w inter­ne­cie, któ­re poka­zu­ją nie­uda­ne kocie sko­ki lub upad­ki, nie pre­zen­tu­ją poje­dyn­czych pomy­łek, ale sytu­acje, któ­re zda­rza­ją się codzien­nie. Przy czym jed­no­cze­śnie – w takich momen­tach koty są też mistrza­mi uda­wa­nia, że nic się nie sta­ło i że to wszyst­ko było od począt­ku zamierzone.

Czy­li inny­mi sło­wy – kot jest jak nin­ja, któ­ry maje­sta­tycz­nie pre­zen­tu­je się, kie­dy sie­dzi na szczy­cie dachu, na tle księ­ży­ca w peł­ni. Ale jest to nin­ja dość pokracz­ny, któ­ry praw­do­po­dob­nie – kie­dy już zacznie po tym dachu cho­dzić – nie­chyb­nie pośli­zgnie się i upad­nie na zie­mię w bar­dzo slap­stic­ko­wy spo­sób, po czym zro­bi fikoł­ka, żeby wyda­wa­ło się, że wszyst­ko od począt­ku było tak wła­śnie zaplanowane.

Wegefob i hydrofob uwielbiający armaturę

Psy w porów­na­niu z kota­mi, są stwo­rze­nia­mi nie­mal wszyst­ko­żer­ny­mi. Gan­dalf to pra­wie stu­pro­cen­to­wy mię­so­żer­ca, któ­ry nie zje nie­mal nicze­go, co nie jest mię­skiem. „Pra­wie” i „nie­mal”, bo mój kot lubi cza­sem napić się mle­ka (oczy­wi­ście daję mu tyl­ko takie spe­cjal­ne, dla kota) lub zjeść tro­chę bia­łe­go lub żół­te­go sera. Poza tym nie jest zain­te­re­so­wa­ny inny­mi pro­duk­ta­mi spo­żyw­czy­mi. Co z kolei powo­du­je, że nigdy nie żebra o jedze­nie, kie­dy ja coś jem (no chy­ba, że na moim tale­rzu zago­ści jakiś rodzaj sera).


Być może koja­rzy­cie mod­ne kil­ka lat temu fil­mi­ki poka­zu­ją­ce, że koty boją się ogór­ków. Spe­cja­li­ści od kocich zacho­wań stwier­dzi­li wte­dy, że strach ten bie­rze się albo stąd, że koty po pro­stu boją się nie­zna­ne­go, albo wyni­ka z tego, że ogó­rek swo­im kształ­tem może przy­po­mi­nać węża. Nie jestem naukow­cem, ale po trzech mie­sią­cach z kotem pod jed­nym dachem wyda­je mi się, że ten strach przed ogór­ka­mi bie­rze się bar­dziej stąd, że koty gene­ral­nie są… wege­fo­ba­mi. Serio – Gan­dalf boi się abso­lut­nie każ­de­go warzy­wa lub owo­ca. Mar­chew, jabł­ko, czy dowol­na, inna for­ma zie­le­ni­ny – zda­je się być oto­czo­na polem siło­wym, któ­re kot musi obejść sze­ro­kim łukiem.

Gdy­by­ście więc potrze­bo­wa­li ogra­ni­czyć kotu dostęp do jakie­goś miej­sca – naj­lep­szym ogro­dze­niem będzie płot z mar­che­wek, ogór­ków lub na przy­kład bananów.


Poza zie­le­ni­ną, Gan­dalf, jak każ­dy kot, teo­re­tycz­nie nie lubi wody. Jed­nak prak­tycz­nie – nie do koń­ca tak jest.

Gan­dalf uwiel­bia bowiem patrzeć na leją­cą się wodę. Kie­dy tyl­ko odkrę­cę kurek w kra­nie, natych­miast przy­bie­ga i obser­wu­je, jak woda pły­nie. I co wię­cej – lubi się taką leją­cą wodą bawić, ale… tyl­ko dopó­ty, dopó­ki nie zorien­tu­je się, że zro­bił się od tej wody mokry.

Ponad­to z jakie­goś nie­zro­zu­mia­łe­go dla mnie powo­du, mój kot uwiel­bia prze­by­wać w (obo­wiąz­ko­wo suchej) wan­nie. Lubi się w wan­nie bawić i nawet kil­ka razy – zda­rzy­ło mu się w niej przy­ciąć drzem­kę. Ale dla­cze­go aku­rat wan­na? Chcia­ła­bym to wiedzieć!

To kot merda ogonem, czy ogon kotem?

Kolej­ny mit doty­czą­cy kotów mówi, że te macha­ją ogo­nem, kie­dy coś je zezło­ści. To nie­praw­da. W rze­czy­wi­sto­ści kot mer­da ogo­nem, kie­dy jest w roz­ter­ce. A im więk­sza roz­ter­ka, tym sil­niej­sze mer­da­nie. Co jed­nak może wywo­ły­wać te kocie te roz­ter­ki? Z moich obser­wa­cji wyni­ka, że… jego ogon.

Pale­on­to­lo­dzy przy­pusz­cza­ją, że ste­go­zau­ry posia­da­ły dwa mózgi – jeden, stan­dar­do­wo – w gło­wie, a dru­gi w tyl­nej czę­ści krę­go­słu­pa. Z kota­mi może być podob­nie, bo czę­sto odno­szę wra­że­nie, że ogon Gan­dal­fa jest docze­pio­nym do nie­go, osob­nym bytem. I co wię­cej – byt ten jest niczym sie­dzą­cy na ramie­niu dia­be­łek, któ­ry nama­wia do złego.

Negocjacje z ogonem

Negocjacje z ogonem.

Przy­kła­do­wo, kie­dy Gan­dalf pla­nu­je zro­bić coś, cze­go mu nie wol­no (na przy­kład przy­mie­rza się do wsko­cze­nia na stół w kuch­ni, po któ­rym nie pozwa­lam mu cho­dzić), to dłu­gą chwi­lę przy­glą­da się zaka­za­nej rze­czy i wte­dy jego ogon mer­da jak sza­lo­ny. Zupeł­nie, jak­by mówił: „zrób to, będzie faj­nie!”. Cza­sem jest też tak, że kie­dy Gan­dalf (podob­nie, jak małe dziec­ko) robi się nie­zno­śny ze zmę­cze­nia, a ja pró­bu­ję go ugła­skać do snu, to kot mru­czy wte­dy z zado­wo­le­nia i mru­ży oczy, ale jego ogon pod­ska­ku­je nie­spo­koj­nie: „Bry­kaj­my jesz­cze, BRY­KAJ­MY!!!”. Kil­ka razy przy­uwa­ży­łam nawet, jak Gan­dalf kłó­cił się ze swo­im ogo­nem. Bo nie była to typo­wa zaba­wa w gonie­nie ogo­na – mój kot ewi­dent­nie się z jakie­goś powo­du na swój ogon zło­ścił, pacał go łap­ka­mi i tar­mo­sił, a ogon w odpo­wie­dzi – mer­dał na pra­wo i lewo.

Oczy­wi­ście może być tak, że moc­no nad­in­ter­pre­tu­ję to, co zaob­ser­wo­wa­łam. Nie­mniej, jeśli spo­tka­cie kie­dyś nie­grzecz­ne­go kota, miej­cie na uwa­dze, że być może to nie on broi, tyl­ko jego ogon.

Kot psowaty

Mój Gan­dalf przy­cho­dzi do mnie, kie­dy go zawo­łam, zna kil­ka sztu­czek, lubi prze­by­wać w moim towa­rzy­stwie i wycho­dzić na spa­ce­ry. Zna­jo­mi kocia­rze śmie­ją się, że „spso­wa­ci­łam” swo­je­go kota. Bio­rąc pod uwa­gę to, że nigdy wcze­śniej nie mia­łam kota, to chy­ba nic dziw­ne­go, że Gan­dal­fa wycho­wa­łam tro­chę, jak psa.

Tyl­ko, czy to napraw­dę coś złe­go? ︎:)

Idealne pudełko

Napi­szę bez ogró­dek – po tych trzech mie­sią­cach nie tyl­ko uwiel­biam Gan­dal­fa i nie wyobra­żam sobie życia bez nie­go, ale też… żału­ję, że wcze­śniej nie zde­cy­do­wa­łam się na przy­gar­nię­cie kota. Z tym, że gdy­bym tak zro­bi­ła, to tym innym kotem nie był­by prze­cież Gan­dalf, więc może jed­nak nie ma cze­go żało­wać. ︎;)

W każ­dym razie, na zakoń­cze­nie tego – jak zawsze sta­now­czo za dłu­gie­go Dyr­dy­ma­ła – muszę wam napi­sać, że koty nie są takie złe, jak o nich mówią. I jeśli sami zasta­na­wia­cie się nad przy­gar­nię­ciem takie­go zwie­rza­ka, ale cią­gle nie potra­fi­cie pod­jąć osta­tecz­nej decy­zji, to może powin­ni­ście wziąć przy­kład ze mnie i prze­stać się wahać?