Lubię być zaskakiwana. Tak, jak tego lata, kiedy ni z gruszki, ni z pietruszki przyszedł Netflix i powiedział: „nakręciliśmy nowy serial z Davidem Tennantem, premiera jesienią”.
Dalsza akcja marketingowa była bardzo skromna: dwa krótkie zwiastuny, kilka fotografii promocyjnych, notka o ogólnych założeniach fabuły. Poza tym nie było żadnych zdjęć z planu, wywiadów z aktorami oraz innych rzeczy reklamujących serial. Ale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, byłam zachwycona, bo lubię zasiąść do oglądania nie mając żadnych oczekiwań. Takie nastawienie z jednej strony pomaga uniknąć rozczarowań, a z drugiej – może wywołać masę zachwytów.
W końcu przyszła jesień i Netflix pokazał światu serial Criminal. A ja dzisiaj (chyba jako ostatnia osoba w internecie) podzielę się z wami moimi wrażeniami z oglądania tej produkcji.
Uwaga! Wpis zawiera drobne, niczym niezasłonięte spoilery!
Nieco inny porcedural
Teoretyczne założenia Criminal są całkiem ciekawe. Każdy odcinek skupia się na pojedynczej sprawie kryminalnej i jednym podejrzanym, a miejscem akcji jest tylko pokój przesłuchań, znajdujące się za ścianą z lustrem weneckim pomieszczenie obserwacyjne oraz korytarz pomiędzy obydwoma pokojami. Czas akcji także jest ograniczony mniej więcej do jednej godziny – tyle bowiem trwa każde przesłuchanie.
To minimalistyczne podejście miało spowodować, że Criminal będzie zupełnie inny od znanych nam seriali kryminalnych. Czy udało się to osiągnąć? Przekonajmy się!
Edgar
Jedno muszę Netflixowi przyznać – wie, jak promować swoje seriale. Serwis nie musiał wydawać masy kasy na akcję marketingową – wystarczyło, że zdradził, iż w obsadzie Criminal pojawi się David Tennant i to przyciągnęło przed ekrany setki tysięcy widzów. W tym także mnie.
Mój ulubiony brytyjski aktor przywitał mnie już w pierwszym ujęciu pierwszego odcinka. Wcielał się w Edgara – lekarza oskarżonego o brutalne zamordowanie swojej nastoletniej pasierbicy.
Niezwykle fascynujące (i zarazem nieco niepokojące) w Tennancie jest to, że choć aktor prywatnie jest bardzo miłym człowiekiem, to potrafi zagrać postać, która będzie jego totalnym przeciwieństwem. Nie inaczej było w Criminal, bo choć Edgar niewiele robił lub mówił (na każde pytanie śledczych odpowiadał jedynie słowami „bez komentarza”), to nie miałam wątpliwości, że jest nieprzyjemnym, wręcz oślizgłym typem.
A potem nastąpił ciekawy „zwrot akcji”. Okazało się, że Edgar jest przesłuchiwany od dwudziestu trzech godzin. I nie wiem, ile było w tym celowego działania twórców serialu, a ile mojej autosugestii i sympatii do Tennanta, ale po usłyszeniu tej informacji zaczęłam postrzegać graną przez aktora postać zupełnie inaczej. Facet nie wydawał mi się już oślizgły, tylko blady ze zmęczenia. Jego „bez komentarza” nie brzmiało butnie i wyniośle – zamiast tego, dało się w tych słowach usłyszeć zmęczenie i zrezygnowanie. A całą swoją postawą mężczyzna wyrażał sfrustrowanie wynikające z tego, że chciałby powiedzieć coś więcej i się bronić, ale za radą adwokata musiał ograniczać się do ciągłego „bez-komentowania”. Naprawdę miałam wtedy ochotę wejść do świata Criminal i nakrzyczeć na policjantów prowadzących śledztwo, że nie mogą tak znęcać się nad biednym Edgarem.
Wiedziałam jednak, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudniłby Davida Tennanta tylko do tego, by ten powtarzał w kółko „bez komentarza” (bez względu na to, jak wiele emocji aktor potrafił zawrzeć w tych słowach). I nie myliłam się – Edgar w końcu postanowił powiedzieć coś więcej. A kiedy to zrobił, dostałam Tennanta w takiej roli, w jakiej uwielbiam go oglądać – zatroskanego i zrozpaczonego ojca, który choć nie jest pozbawiony wad, to z całych sił stara się być przyzwoitym człowiekiem.
W innych serialach kryminalnych po tym, jak ktoś opowie tak wzruszającą historię, jak Edgar, zwykle następuje jedna z poniższych rzeczy:
a) śledczym robi się głupio, wypuszczają ewidentnie niewinnego podejrzanego i jeszcze raz sprawdzają miejsce zbrodni,
b) policjanci zaczynają przesłuchiwać osobę, którą pierwszy podejrzany wskazał jako potencjalnego mordercę,
c) stróże prawa przedstawiają niezbite dowody, które jednoznacznie wskazują na to, że przesłuchiwana przez nich osoba popełniła zbrodnię.
W przypadku Criminal, ze względu na formułę serialu, pierwsze dwa rozwiązania odpadały. Natomiast trzecie z nich mogło prowadzić do jednego z dwóch zakończeń: takiego, w którym oskarżony przyznaje się do winy i takiego, w którym uparcie twierdzi, że jest niewinny.
Liczyłam na to, że scenarzyści Criminal zdecydują się na tą drugą opcję. Przy czym, nie wynikało to z tego, że wolę, jak Tennant wciela się w pozytywnych bohaterów. Po prostu lubię niejednoznaczne zakończenia, w których od mojej interpretacji zależy, czy nastąpił happy end, czy też nie. Poza tym policjanci prowadzący śledztwo zawsze wydają się ciekawsi, kiedy nie mają stuprocentowej pewności, czy osoba, którą oskarżają, na pewno popełniła zbrodnię.
Twórcy serialu wybrali jednak pierwszy typ zakończenia. I choć nie było ono złe, a moment w którym Tennant jednym mrugnięciem zmienił się ze zrozpaczonego ojca z powrotem w oślizgłego typa był naprawdę creepy, to jednak nie czułam się w pełni usatysfakcjonowana takim finałem.
Do tego później, przed wejściem do windy, Edgar wymienił kilka zdań z jednym z policjantów, którzy go przesłuchiwali i ta krótka pogadanka była moim zdaniem dość chybionym pomysłem. Czemu? Bo nie wyobrażam sobie, by człowiek, który zamordował swoją córkę, pogratulował policjantowi, który go przyskrzynił, że jest dobrym ojcem. Jakoś tak zupełnie nie pasowało mi to do reszty odcinka i trochę psuło całe zakończenie. Choć jednocześnie rozumiem, jaki był cel wspomnianej sceny.
Jak w takim razie oceniam pierwszy odcinek Criminal?
Pomimo wspomnianego potknięcia w finale, całość prezentowała się naprawdę nieźle. Podobało mi się to, że wydarzenia na ekranie niby toczyły się spokojnym rytmem, ale jednocześnie czuło się narastające z każdą minutą napięcie. A skoro o minutach mowa – świetnym rozwiązaniem był wyścig z czasem, jaki musieli tu prowadzić śledczy. I choć wolałabym nieco inne zakończenie, to potrafię docenić zastosowaną w historii woltę: „winny – niewinny – a jednak winny!”
Wszystko powyższe spowodowało, że choć początkowo planowałam zobaczyć tylko odcinek z Tennantem, to Criminal zaintrygował mnie na tyle mocno, że postanowiłam oglądać go dalej.
Stacey
Bohaterką drugiego odcinka jest Stacey, którą śledczy oskarżają o otrucie (i tym samym próbę zabójstwa) swojego szwagra. Trochę podobnie, jak w przypadku Edgara, przesłuchiwana bohaterka początkowo sprawia wrażenie niesympatycznej, ale szybko okazuje się, że zadziorność i pewność siebie są tylko fasadą, za którą kobieta stara się ukryć, jak bardzo jest w rzeczywistości wrażliwa.
Co ciekawe, pomimo swojej aroganckiej postawy, Stacey nie utrudnia śledztwa. Sama, z własnej woli opowiada o tym co się wydarzyło i co więcej… przyznaje się do winy. I choć historia Stacey nie jest specjalnie zaskakująca (otruła szwagra, bo ten znęcał się nad jej siostrą – Mary), to sposób, w jaki kobieta ją przedstawiła naprawdę wzruszał. Duża w tym zasługa Hayley Atwell, która wcieliła się w tą postać (jeśli nie kojarzycie tej aktorki z imienia i nazwiska, to podpowiem, że zagrała ona agentkę Carter w MCU).
Coś mi jednak w tym poruszającym przyznaniu się do winy nie pasowało. Zerknęłam na pasek postępu oglądania i wszystko stało się jasne – minęła dopiero połowa odcinka. A więc twórcy serialu planowali mnie jeszcze czymś zaskoczyć!
Do pokoju przesłuchań weszły dwie panie policjantki i (w dużym skrócie) stwierdziły: „Stacey, tak między nami, w ramach babskiej solidarności, powiedz nam, jak było naprawdę”. No i Stacey opowiedziała, że w rzeczywistości jej siostra sama otruła męża, ale ona postanowiła wziąć winę na siebie, bo Mary już dość się w życiu wycierpiała.
Przecierałam oczy i uszy ze zdumienia, kiedy tego słuchałam. „Stacey, co ty robisz?! Czemu zachowujesz się tak głupio???” Ale ufałam twórcom serialu i liczyłam na to, że ten absurd jest celowy i finał całej historii będzie w jakiś sposób przewrotny.
Wiecie, nie lubię pisać, co ja bym wymyśliła, gdybym była na miejscu scenarzystów, ale kurcze – wystarczyłoby, żeby Stacey pod koniec stwierdziła, że jednak nie chce iść do więzienia i dlatego postanowiła wydać swoją siostrę.
Niestety twórcy Criminal rozwiązali całą sprawę inaczej. I kiedy po wysłuchaniu zeznań Stacey policjantki stwierdziły „ok, w takim razie puszczamy cię wolno i idziemy aresztować twoją siostrę”, Stacey ze zdziwieniem odpowiedziała „ale jak to, przecież to, co mówiłam, miało pozostać między nami, bo babska solidarność i tak dalej”. Serio, scenarzyści? Naprawdę myślicie, że ktoś byłby tak naiwny, jak Stacey?
Innymi słowy: dostałam odcinek, który był interesujący do połowy, ale potem niestety został strasznie popsuty. Szkoda, straszna szkoda!
Jay
Bohaterem ostatniej części Criminal był kierowca tira – Jay. To typ łagodnego olbrzyma – osoby, która choć ma potężną posturę, to nie skrzywdziłaby muchy. Jaką więc zbrodnię popełnił Jay? Na czarno przewoził pewien ładunek i kiedy dowiedział się, że może zostać skontrolowany – porzucił przyczepę w sobie tylko znanym miejscu. Rzecz w tym, że tym „ładunkiem” prawdopodobnie byli nielegalni imigranci. A ponieważ akcja odcinka rozgrywa się w środku zimy, policjanci muszą możliwie jak najszybciej odnaleźć zaginioną przyczepę, by zamknięci w niej ludzie nie zamarzli na śmierć. Niestety Jay nie chce współpracować, bo jeśli by to zrobił, wszyscy w jego branży dowiedzieliby się, że kierowca kabluje policji i nikt więcej by go nie zatrudni. A ponieważ mężczyzna ma rodzinę na utrzymaniu – nie może sobie pozwolić na bycie bezrobotnym.
Wszystko to sprawiało, że napięcie w odcinku znowu sięgało zenitu. Z jednej strony mieliśmy kolejny wyścig z czasem (w którym tym razem stawką było ludzkie życie), z drugiej – dramat człowieka, który musi wybrać między dobrobytem swojej rodziny i życiem grupy anonimowych ludzi. I znów duże brawa należą się aktorowi, który zagrał przesłuchiwaną osobę, czyli Youssefowi Kerkourowi.
Niestety tym razem też wszystko popsuło się w połowie odcinka. Wtedy bowiem do akcji wkroczył pan adwokat, który oskarżył jednego ze śledczych o to, że ten spożywa alkohol w miejscu pracy. Na jakiej podstawie? Takiej, że policjant pił z własnego kubka samodzielnie przyrządzoną kawę, zamiast kupić napój w stojącym na korytarzu automacie.
Nie wiem, jak to wygląda u was w pracy, ale u mnie każdy sam sobie przyrządza kawę lub herbatę i pije ją z własnego kubka. Z automatu korzystają tylko petenci. Idąc więc tokiem rozumowania pana adwokata – wszyscy powinniśmy być podejrzani o doprawianie sobie kawy lub herbaty prądem.
W pierwszej chwili pomyślałam nawet, że może to kwestia kulturowa i w Wielkiej Brytanii nikt nie słyszał o wynalazku, jakim są pokoje socjalne. Ale szybko przypomniałam sobie, że przecież w wielu innych brytyjskich serialach* takie pomieszczenia się pojawiają i zupełnie normalne jest to, że każdy pije kawę lub herbatę z własnego kubka.
No, ale okazało się, że podejrzenia adwokata były słuszne i kawa pana śledczego rzeczywiście była doprawiona czymś mocniejszym. W tym momencie nastąpiło coś, co w każdym innym policyjnym proceduralu byłoby prawdopodobnie najbardziej smutnym i dramatycznym momentem. Oskarżony stróż prawa wiedział, że straci pracę i że cała jego kariera legnie w gruzach, ale postanowił doprowadzić sprawę do końca, bo zależało mu na losie ludzi zamkniętych w zaginionej przyczepie. Śledczy przeprowadził więc ostatnią rozmowę z Jay'em, w której z jednej strony starał się przekonać kierowcę, do wyjawienia, gdzie porzucił przyczepę, a z drugiej – opowiadał o tym, jak ważna jest dla niego jego praca i jak ciężko jest mu być alkoholikiem.
Napisałam, że takie wyznania byłyby smutne i dramatyczne w każdym innym serialu kryminalnym, bo niestety w Criminal tak nie było. Wynika to z tego, że pozostałe procedurale skupiają się głównie na policjantach. To ich lubimy i im kibicujemy. Gdyby więc któryś z nich znalazł się w podobnej sytuacji, jak nasz śledczy kawosz-alkoholik, bylibyśmy tym mocno wstrząśnięci.
Criminal zerwał jednak z powyższym schematem i skoncentrował na oskarżonych, a nie policjantach. To spowodowało że prawie zupełnie nie znałam stróżów prawa i nie miałam podstaw, by przejmować się ich losem. Mało tego, ze wszystkich śledczych, jakąś osobowość miał tylko jeden z nich i bynajmniej nie był to ten od kawy z prądem.
W wyniku tego wszystkiego smutna historia policjanta-alkoholika, zupełnie mnie nie obchodziła. Ba, byłam wręcz poirytowana, że serial traci czas na pokazywanie nieistotnego i moim zdaniem dość nudnego bohatera, zamiast skupić się na głównym wątku odcinka, kierowcy Jay'u i uchodźcach zamarzających w zaginionej przyczepie.
* Aż boję się pomyśleć, o co pan adwokat oskarżyłby policjantów z mojego ukochanego Broadchurch. Przecież oni tam nie tylko pili samodzielnie przygotowane napoje (a Hardy raz nawet odmówił picia kawy z kawiarni… hmm, czy to dlatego, bo wiedział, że nie ma w niej prądu?), ale także – o zgrozo! – jedli własnoręcznie zrobione tosty. I nie tylko tosty. W tym jajku po szkocku, którym w jednym z odcinków zajadała się Miller, mogło być absolutnie wszystko – łącznie z marihuaną i kokainą!
Ryzykowny eksperyment
Pomysł na Criminal był niezwykle ciekawy. Skupić się na jednym oskarżonym i samym tylko momencie jego przesłuchiwania – bez całego procesu śledztwa. Niestety ta innowacyjność okazała się jednocześnie największą wadą serialu.
Dlaczego bowiem ludzie tak kochają policyjne procedurale i nie nudzą ich one pomimo swojej schematyczności? Moim zdaniem nie chodzi tu ani o odkrywanie „kto zabił”, ani o obserwowanie całego procesu rozwiązywania zagadki kryminalnej. W takich produkcjach kluczowi są bohaterowie, którym nie tylko kibicujemy, ale z którymi przede wszystkim się zżywamy i których los nas obchodzi.
W Criminal stróże prawa znajdowali się na drugim planie i serial skupiał uwagę na oskarżonych. A ci – bez względu na to, jak świetnie nie zostaliby zagrani i jak bardzo wzruszające nie byłyby ich historie – nie byli postaciami, do których można się było przywiązać.
Ta zmiana perspektywy doprowadziła nie tylko do tego, że los policjanta-alkoholika był mi zupełnie obojętny. Rzecz w tym, że kiedy lubię bohaterów, to potrafię serialowi wiele wybaczyć. A kiedy nie mam komu kibicować – zaczynam bardziej skupiać się na fabule i tym samym – dostrzegam w niej każdą nieścisłość. I właśnie dlatego tutaj wszystkie scenariuszowe głupoty tak bardzo mnie drażniły.
Doceniam to, że Criminal eksperymentował z formułą policyjnego procedurala i szkoda, że końcowy efekt tego doświadczenia nie okazał się lepszy.
I tak sobie jeszcze myślę, że może błędem było to, że twórcy serialu nie potrafili całkowicie zerwać z utartymi schematami i we wszystkich odcinkach pokazywali tą samą grupę śledczych? Bo pomyślcie tylko, o ile ciekawsza mogłaby to być produkcja, gdyby składała się z całkowicie zamkniętych i niepowiązanych ze sobą odcinków. Gdyby Criminal było takim sensacyjnym Black Mirror, w którym jedynym elementem wspólnym dla wszystkich historii był pokój przesłuchań.
Na koniec muszę wspomnieć o jeszcze jednej innowacyjności Criminal. Serial był w rzeczywistości produkcją międzynarodową. Poza trzema opisanymi przeze mnie odcinkami brytyjskimi, tyle samo epizodów miała część niemiecka, francuska oraz hiszpańska. We wszystkich przypadkach nie tylko bohaterowie mówili w języku danego kraju, ale też – odcinki te były tworzone przez lokalnych twórców.
Bardzo mi się pomysł na taki międzynarodowy serial-antologię podoba. Rzecz w tym, że w przypadku Criminal po zobaczeniu części brytyjskiej nie byłam zainteresowana oglądaniem odcinków z pozostałych krajów. A z tego, co czytałam w innych recenzjach – niczego nie straciłam, bo też wypadały one średnio. Czyli niby nie były złe, ale jednocześnie – daleko im do arcydzieła.
Niestety Criminal okazał się być kolejnym serialem Netflixa w złym tego słowa znaczeniu. Przyciągał ciekawym pomysłem oraz znanymi nazwiskami w obsadzie i choć jego oglądanie mnie nie bolało, to jednocześnie nie było w nim niczego wartego zapamiętania. Nawet rola Davida Tennanta, choć zagrana całkowicie poprawnie, raczej nie była dla aktora specjalnym wyzwaniem.
I choć tak, jak napisałam – doceniam pomysł i to, że Criminal odważył się podejść do tematu przesłuchań niemal zupełnie na chłodno, to jednak wolę produkcje, które mają więcej serca i które po obejrzeniu – po prostu w jakiś sposób zostają ze mną na dłużej.
Nie oznacza to jednak, że zupełnie wam tego serialu nie polecam. Bo nie jest to produkcja zła, no i ma tylko trzy odcinki, więc jej oglądanie nie będzie dużą stratą czasu.
Ode mnie to wszystko. Czas na pytanie do was: co waszym zdaniem jest najważniejszym elementem policyjnych seriali proceduralnych, tym „czymś”, co zachęca was do ich oglądania? Też uważacie, że kluczowi są sympatyczni bohaterowie tych produkcji, czy istotniejsze wydają się wam same zagadki kryminalne? A może bardziej liczy się dla was coś jeszcze innego?
Nie bójcie się napisać o tym w komentarzu (przypominam, że możecie się przełączyć i skomentować tego Dyrdymała albo przez Disqus, albo Facebooka!). A poza tym, jeśli widzieliście Criminal, koniecznie dajcie znać, co myślicie o tym serialu!
Nie bądź pirat!
Obejrzyj omawianą produckję legalnie na Netflix!
zdjęcia ilustrujące wpis są kadrami z pierwszego sezonu Criminal UK