Prawie dwa lata czekania, oglądania zdjęć z planu, zachwycania się zwiastunami i cieszenia z tego, jaka chemia jest między aktorami, kiedy ci udzielają wspólnych wywiadów. Dwa lata wierzenia w to, że końcowy efekt będzie cudownie boski oraz jednoczesnych obaw, że dobrymi chęciami jest jednak piekło wybrukowane i wszystko diabli wezmą. I w końcu stało się – ostatni dzień maja był jednocześnie dniem sądu ostatecznego – na takiej zasadzie, że mogłam nareszcie się przekonać, jak wygląda Dobry omen i ostatecznie osądzić serial jako całość, bo w sieci od razu pojawiły się wszystkie jego odcinki.
Jak już się pewnie domyślacie, w dzisiejszym Dyrdymale podzielę się z wami moimi wrażeniami z seansu Dobrego omenu. Dlatego, bez dalszego owijania w bawełnę – przejdźmy do Apokalipsy!
O co chodzi?
Dobry omen jest ekranizacją powstałej w latach dziewięćdziesiątych powieści autorstwa Terry'ego Pratchetta i Neila Gaimana. Zarówno książka, jak i serial pełne są nietuzinkowych postaci oraz zaskakujących i zakręconych zwrotów akcji, więc im mniej wiecie na temat fabuły, tym lepiej, bo bardziej was ona zaskoczy.
Poniżej zdradzę więc tylko jedną kwestię – tak, by osoby, które zupełnie nie wiedzą, o co chodzi, miały podczas dalszej lektury jakiś punkt zaczepienia.
Głównymi bohaterami Dobrego omenu są anioł Azirafal i demon Crowley. Obydwaj przebywają wśród ludzi od początku istnienia świata – ten pierwszy, by sprowadzać ich na dobrą drogę, a drugi – by zwodzić na pokuszenie. Rzecz w tym, że przez te tysiąclecia spędzone na ziemskim padole, obydwoje znaleźli tu wiele rzeczy, które polubili – pyszne jedzenie, wyborne wino, dobrą muzykę i tak dalej. Kiedy więc pewnego dnia na świecie pojawia się Antychryst, który ma doprowadzić nie tylko do Armageddonu, ale też końca tych wszystkich ludzkich wynalazków, które Azirafal i Crowley tak bardzo cenią – anioł i demon decydują się połączyć swoje siły i anulować Apokalipsę. A to – jak się pewnie domyślacie – wcale nie jest proste.
Ekranizacja niemożliwa
Pozostańmy jeszcze przez moment przy książkowym Dobrym omenie. Choć twórców powieści było dwóch, przeważał w niej styl Pratchetta, który był mistrzem opisywania wszystkiego w zabawny i absurdalny sposób. Takie opisy sprawiają, że książki Pratchetta bardzo przyjemnie się czyta, ale jednocześnie – jest je niezwykle trudno zekranizować. I niestety większość* dotychczasowych adaptacji prozy Pratchetta rozczarowywała zarówno fanów jego twórczości (bo w książkach wszystko zostało ciekawiej przedstawione), jak i osoby „zielone” (którym ciężko było zrozumieć humor filmów, bez znajomości książek, na których bazowały ekranizacje).
Dlatego podobnie, jak chyba każdy fan twórczości Pratchetta, cieszyłam się z tego, że Dobry omen zostanie zekranizowany i jednocześnie bałam, że nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Pieczę nad serialowym Dobrym omenem trzymał Neil Gaiman. I to znów dawało nadzieję, ale jednocześnie budziło obawy. Bo oznaczało, że ekranizacja będzie bardzo wierna oryginałowi – zarówno pod względem fabuły, jak i atmosfery. A rzeczy, które dobrze wyglądają i działają na kartach powieści – niekoniecznie sprawdzają się na szklanym ekranie. Rodziło się więc pytanie, czy Gaiman będzie potrafił to wszystko wypośrodkować, dostrzec, gdzie potrzebne są zmiany i pójść na kompromisy, dzięki którym zadowoleni będą zarówno miłośnicy powieści, jak i osoby, które jej nie znają.
* „Większość” jest tu słowem kluczowym, bo na przykład Piekło pocztowe było całkiem udane.
Trudna sztuka wizualizowania opisów
Problem „pratchettowych” opisów został rozwiązany w jedyny możliwy sposób, czyli tak, że co jakiś czas słyszymy z offu głos, który tłumaczy nam pewne rzeczy. Niekiedy te opisy zostały także w mniejszym lub większym stopniu zilustrowane i szkoda jedynie tego, że wstawek takich, jak ta o tańczących aniołach i demonach, nie było w serialu więcej.
Narrator nie odzywa się jednak często i wiele kwestii pomija milczeniem. To powoduje, że widz nie znający książki może albo nie załapać pewnych żartów, albo zupełnie nie zwrócić uwagi na elementy serialu, które w powieści w ciekawy sposób budowały świat przedstawiony. Najlepszym przykładem niech będą tu piosenki Queen, które non stop rozbrzmiewają w samochodzie Crowley'a. Widz nie znający książki pomyśli po prostu, że demon lubił słuchać tego zespołu. I tym samym umknie mu cały tragi-komizm, jaki w powieści wiązał się z tą muzyką.
Niestety jest też kilka elementów, które w książce prezentowały się dobrze, ale zupełnie nie zagrały na ekranie. Przykładowo sierżant Shadwell był sympatyczny głównie za sprawą tego, w jaki sposób został opisany. Kiedy więc tego opisu zabrakło i serial po prostu pokazał kolesia, który jest wredny dla swojej sąsiadki (granej przez Mirandę Richardson – Madame Tracy) – nie było w tym niczego uroczego.
Co ciekawe, w ekranizacji miała też czasem miejsce sytuacja odwrotna, do tej powyżej. W powieści kilka scen zostało bowiem opisanych tak, że nie do końca wiedziałam, co się w nich wydarzyło. I dopiero, kiedy zobaczyłam je na ekranie – zrozumiałam, co przedstawiały.
Kompromis charakteryzuje się tym, że żadna ze stron nie jest do końca zadowolona z jego ustaleń. Nie inaczej jest w przypadku kompromisów, na jakie twórcy serialowego Dobrego omenu zdecydowali się przy zekranizowaniu „pratchettowych” opisów. Przy czym, choć mogę tylko gdybać odnośnie tego, jak serial odebrały osoby nie znające książkowego oryginału – wydaje mi się, że w znacznej części ekranizacji udało się osiągnąć kompromis idealny, czyli rozwiązanie, z którego wszyscy widzowie będą tak samo zadowoleni.
Galeria osobliwości
Neila Gaimana i Terry'ego Pratchetta łączy między innymi to, że obydwoje zasiedlają swoje powieści postaciami, które są albo mega dziwaczne, albo zupełnie zwyczajne, ale wciągnięte w wir niezwykłych wydarzeń. Nie inaczej jest w przypadku Dobrego omenu.
Teoretycznie obydwa ze wspomnianych typów postaci powinny świetnie prezentować się na ekranie. Rzecz w tym, że w serialu lub filmie bardzo łatwo przekroczyć granicę pomiędzy postacią dziwaczną w ciekawy i karykaturalnie głupi sposób, oraz między bohaterem zwyczajnym, a nudnym. Nie wspominając już o tym, jak trudno jest wykreować postaci, które widz będzie nie tylko obserwował, ale też – którym będzie kibicował.
Mam dobrą i złą wiadomość. Ta pierwsza jest taka, że ekranizacja Dobrego omenu na szczęście pełna jest postaci które nie przekraczają wspomnianych granic i za które trzymamy kciuki. W wielu przypadkach twórcom serialu udało się nie tylko wycisnąć z książkowych pierwowzorów to, co najlepsze, ale też dodać od siebie kilka elementów, które sprawiły, że niektóre postaci prezentują się nawet lepiej, niż w powieści. Ja na przykład niezbyt lubiłam książkowego Pulsifera, natomiast ten serialowy okazał się bardzo ciekawym człowiekiem.
Co równie ważne – wszyscy ci bohaterowie zostali naprawdę fajnie zagrani. Po prostu widać, że aktorzy na planie nie tylko dawali z siebie wszystko, ale też – że występ w serialu sprawił im autentyczną radochę.
Zadziwiające jest także to, jak wiele znanych nazwisk pojawia się w obsadzie. Serio, po jednym cameo następuje kolejne, a gdzie się nie spojrzy, widać znajome twarze. I choć zdaję sobie sprawę z tego, że dla osoby niezaznajomionej z brytyjskim showbiznesem, większość z tych aktorów pozostanie anonimowa, to na mnie skład obsady Dobrego omenu zrobił gigantyczne wrażenie.
Jedną z gwiazd, której nazwiskiem promowało serial, był Jon Hamm. I muszę przyznać, że zatrudnienie tego aktora było strzałem w dziesiątkę, bo Hamm skradł każdą scenę, w której się pojawił. Dlatego jeśli lubicie tego aktora – koniecznie sięgnijcie po Dobry omen – gwarantuję, że będziecie zachwyceni!
Nie mam natomiast dobrej wiadomości dla fanów Benedicta Cumberbatcha, który podłożył głos jednej z postaci. Aktor wypowiada bowiem zaledwie kilka zdań i jeśli liczyliście na coś więcej – możecie się rozczarować.
Dozwolone od lat osiemnastu
Wiecie, za co między innymi cenię sobie brytyjskie produkcje? Za to, że potrafią w fajny sposób portretować dzieciaki. I tu nie chodzi tylko o to, że Brytyjczycy unikają błędów, które często popełnia Hollywood, czyli nie tworzą postaci dzieci, które są irytujące, infantylne i ich jedyną rolą jest wpadanie w kłopoty. Dzieciaki w brytyjskich produkcjach często okazują się być najciekawszymi bohaterami w całym filmie lub serialu. I jeśli uważacie, że małolaty z takiego Stranger Things są super, to śpieszę donieść, że w brytyjskim kinie i telewizji roi się od dzieciaków, które są równie sympatyczne, a często nawet fajniejsze.
I w tym miejscu czas na złą wiadomość: w Dobrym omenie dzieciaki niestety nie dają rady. Tak, przyznaję – w książce też nie były one najciekawszymi postaciami, ale przynajmniej miały jakąś osobowość i coś, co sprawiało, że dało się je lubić. W serialu natomiast ich rola została ograniczona do minimum, co doprowadziło do tego, że nie zżyłam się z nimi i tym samym w finale – niezbyt przejmowałam ich losem. A szkoda, bo gdyby Adam i jego ekipa, byli choć w połowie tak fajni, jak dzieciaki ze Stranger Things, Dobry omen oglądałoby się o niebo lepiej!
Diabeł tkwi w szczegółach
Serialowy Dobry omen jest czymś więcej, niż tylko ekranizacją powieści. To produkcja tworzona przez fanów i dla fanów. Wspomniałam już o gościnnych występach znanych aktorów, ale to nie wszystko, bo serial jest najeżony easter eggami, nawiązaniami do innych dzieł oraz masą mrugnięć okiem do widza. A ponieważ żadna rzecz na ekranie nie zdaje się być przypadkowa – produkcja jest małym arcydziełem scenograficzno-kostiumowym. I jeśli podobnie, jak ja lubicie bawić się w wyłapywanie takich smaczków – Dobry omen został stworzony właśnie dla was!
Przy czym, jeśli mam być szczera – jedna rzecz mnie w tym wszystkim odrobinę rozczarowała. W trakcie kręcenia Dobrego omenu, Neil Gaiman co jakiś czas dzielił się w sieci zdjęciami z planu, na których prezentował różne niezwykłe rzeczy, tworzące scenografię. Problem polega na tym, że w serialu, wielu z tych rekwizytów zupełnie nie widać. I tak, rozumiem, że gdyby je wszystkie pokazano, Dobry omen byłby o jakieś dwa odcinki dłuższy. Ale jednocześnie jest mi trochę szkoda, że w serialu zabrakło ujęć, w którym kamera błądziłaby po księgarni Azirafala albo korytarzach piekła.
Muszę tu jeszcze wspomnieć o jednej, bardzo irytującej rzeczy, która nie jest bynajmniej winą serialu samego w sobie.
Dobry omen można legalnie obejrzeć w serwisie Amazon Prime Video i zachęcam was, byście skorzystali z tej opcji, bo po pierwsze abonament nie kosztuje tam dużo, a po drugie jest to najlepszy sposób na to, by pokazać twórcom serialu, że cenimy ich pracę.
Ale, ALE…
Sama też oglądałam Dobry omen za pośrednictwem Amazonu i byłam mocno rozczarowana jakością obrazu. No kurcze, łącze internetowe mam szybkie, komputer i monitor całkiem dobry, na samym Amazonie miałam wybraną jakość full-wypas, a mimo to kolory w serialu zdawały się być przygaszone, a wideo nie do końca ostre i jakby zaszumione. Dobry omen wyglądał przez to trochę, jak produkcja z lat dziewięćdziesiątych i doszłam do wniosku, że to musiał być celowy zabieg artystyczny i nagranie zostało w ten sposób „postarzone” na życzenie twórców.
Taki wygląd Dobrego omenu był dla mnie dość rozczarowujący bo inne, współczesne produkcje przyzwyczaiły mnie do tego, że pod względem kolorystyki są bardzo atrakcyjne wizualnie. Mało tego, byłam wściekła, bo szukanie easter eggów utrudniał mi nie do końca ostry obraz.
Postanowiłam jednak zrobić eksperyment i sprawdziłam, jak Dobry omen wygląda w „alternatywnych” źródłach (czy będę się za to smażyć w piekle, w jednym kotle z Crowley'em? ︎:). I okazało się, że komuś udało się wytrzasnąć wideo w jakości o niebo lepszej, niż na Amazonie – z obrazem, który jest nie tylko ostry, jak żyleta, ale też ma dużo ładniejsze kolory.
Zwracam więc twórcom Dobrego omenu honor, ale jednocześnie – Amazon ma u mnie gigantyczny minus. Bo tu nie chodzi tylko o to, że płatna i legalna wersja serialu okazała się gorsza od tej z drugiego obiegu. Większym przewinieniem Amazonu jest to, że za jego sprawą praca twórców serialu poszła trochę na marne, bo po prostu jej nie widać.
Niemniej, choć wiem, że nie zrobiłam Amazonowi najlepszej reklamy – powtórzę jeszcze raz, że warto obejrzeć Dobry omen w tym serwisie legalnie, bo to najlepszy sposób, na pokazanie twórcom serialu, że doceniamy ich pracę.
Tych dwoje
Pewnie od jakiegoś czasu nerwowo bębnicie palcami w blat stołu i zastanawiacie się „Hołka, a co z Davidem Tennantem i Michaelem Sheenem?” Spokojnie, to co najlepsze zostawiłam (prawie) na koniec. Czyli właśnie na teraz. Bo tak – występ Tennanta i Sheena jest tym, co w Dobrym omenie najlepsze!
Po książkowy Dobry omen sięgnęłam dopiero wtedy, kiedy ruszyły prace na planie jego ekranizacji. I kiedy tylko przeczytałam, jak w powieści wygląda i zachowuje się Crowley – wiedziałam, że David Tennant został stworzony do zagrania tej postaci.
Nie miałam natomiast zielonego pojęcia, czego się spodziewać po Michaelu Sheenie, bo wcześniej zupełnie nie interesowałam się jego pracą. To znaczy – nie miałam pojęcia aż do niedawna, bo tuż przed premierą Dobrego Omenu Sheen dał popis swoich umiejętności aktorskich w The Good Fight (który to serial, tak na marginesie, też bardzo polecam!). I jest to o tyle ciekawe, że zagrał tam totalne przeciwieństwo Azirafala, co pokazało mi, jak bardzo wszechstronny i utalentowany jest to artysta.
Wspominałam o bohaterach Dobrego omenu, którzy na ekranie prezentują się lepiej, niż w książce. I tak – Azirafal i Crowley także się do tego grona zaliczają. Bo choć serial nie był w stanie pokazać tego, w jak zabawny sposób te postaci zostały opisane w powieści, to anioł i demon zyskali coś, czego tekst nie zawierał – grę aktorską dwóch bardzo utalentowanych Brytyjczyków. Jestem naprawdę mocno zaskoczona tym, jak bardzo Azirafal i Crowley stali się ciekawsi za sprawą tego, że zobaczyliśmy mimikę ich twarzy.
Będę jednak z wami szczera. O ile nie mam żadnych uwag odnośnie tego, jak Sheen zagrał Azirafala, tak niestety nie do końca mogę powiedzieć to samo o Tennancie. Było bowiem kilka scen – głównie takich, w których Crowley się złościł – kiedy David trochę przeszarżował. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że jestem w swojej ocenie bardzo surowa, ale po prostu wiem, że Tennant bez problemu mógłby pokazać emocje Crowley'a w sposób mniej przerysowany i tym samym bardziej prawdziwy.
Ale jednocześnie – takich potknięć zdarzyło się zaledwie kilka, więc jestem je w stanie Tennantowi całkowicie wybaczyć!
Zanim zasiadłam do oglądania, obawiałam się dwóch rzeczy. Po pierwsze tego, że w serialu – podobnie, jak w książce – Azirafal i Crowley będą zupełnie nieobecni przez całą środkową część historii. Na szczęście tak się nie stało.
Po drugie w trakcie wywiadów twórcy serialu i aktorzy, przy każdej okazji mówili, że Azirafala i Crowley'a łączy coś więcej, niż tylko przyjaźń. A to nieco mnie martwiło. Tylko uwaga, nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko pokazywaniu w popkulturze związków homoseksualnym. Po prostu wkurza mnie to, że w filmach i serialach prawie każda przyjaźń prędzej czy później prowadzi do romansu. Na szczęście w przypadku Dobrego omenu moje obawy okazały się całkowicie nieuzasadnione. Bo choć Azirafal i Crowley często robią do siebie maślane oczy, to na ekranie nie dzieje się nic ponad to. Innymi słowy – twórcom serialu udało się tu osiągnąć kolejny zadowalający wszystkich kompromis. Czyli każdy zobaczy pomiędzy Azirafalem i Crowley'em dokładnie to, co chce widzieć – bez względu na to, czy będzie mu chodziło o przyjaźń, czy też o miłość*.
Bez względu na to, co tak naprawdę łączy Azirafala i Crowley'a, jedno jest pewne – między tymi postaciami jest fantastyczna chemia. I choć zarówno Sheen, jak i Tennant, świetnie radzą sobie na ekranie solo, to w duecie ogląda się ich jeszcze lepiej.
I tu nastąpił kolejny ciekawy kompromis. Bo przy dwóch bohaterach, którzy tak bardzo kradną serial, reszta produkcji mogła się okazać zupełnie nieciekawa. Na szczęście tak się nie stało, choć oczywiście nie zmienia to faktu, że Azirafal i Crowley bezczelnie zdominowali cały Dobry omen.
Skupię się jeszcze przez moment na Tennancie, bo – nie uduście mnie – muszę znowu odrobinę pomarudzić. Przy czym tym razem nie chodzi o coś, co jest wadą serialu samego w sobie. Po prostu za nic nie mogłam przyzwyczaić się do fryzury, jaką Crowley miał na początku pierwszego odcinka. Już podczas patrzenia na zdjęcia z planu i późniejsze zwiastuny miałam z tym problem, ale liczyłam na to, że w trakcie oglądania całego serialu skupię się na fabule na tyle mocno, że wygląd Tennanta nie będzie mi przeszkadzał. Niestety, tak się nie stało.
Podkreślę jeszcze raz – to nie jest wina serialu. Po prostu długie włosy Tennanta sprawiły, że pierwszy odcinek prawie zupełnie nie przypadł mi do gustu. Wiem, że to głupie, ale niestety moje poczucie estetyki wygrało tu ze zdrowym rozsądkiem.
I narzekania na Crowley'a runda trzecia i ostatnia. Miałam też gigantyczny problem z patrzeniem na wężowe oczy pana demona. Wiem, że miały one wyglądać dziwnie, nienaturalnie i niepokojąco, ale liczyłam na to, że w serialu będą się prezentować lepiej, niż na zwiastunach. I że zostaną w postprodukcji w jakiś sposób podrasowane efektami specjalnymi (i w kilku ujęciach chyba są, ale tych nie ma dużo).
Przy czym wężowe oczy Crowley'a, w odróżnieniu od jego długich włosów, nie popsuły każdej sceny, w której się pojawiły. Przykładowo w ujęciu, w którym demon prowadził samochód po wyjściu z płonącej księgarni, zupełnie mi nie przeszkadzały. Ale już na przykład w scenie, w której Crowley starał się rozmawiać z Bogiem – bardzo psuły mi jej odbiór.
Uff, koniec marudzeń. Teraz możemy przejść do dalszych zachwytów!
* Tak na marginesie myślę, że emocje aniołów i demonów są zupełnie inne od naszych, ludzkich. I tym samym nigdy nie pojmiemy, czym dla przedstawicieli tych gatunków są sprawy takie, jak przyjaźń, czy miłość. Nie wspominając już o tym, że płeć ewidentnie jest dla nich czymś umownym, więc czy w przypadku ewentualnego romansu Azirafala z Crowley'em, na pewno moglibyśmy stwierdzić, że jest on homoseksualny?
Sceny dodatkowe
Czytałam w jakimś artykule (którego teraz jak na złość nie potrafię znaleźć), że Pratchett i Gaiman planowali stworzyć drugą część Dobrego omenu. Taka kontynuacja nigdy nie została napisana*, ale kilka pomysłów, jakie w związku z nią powstały, Gaiman zaprezentował w serialu. I te dodatkowe elementy na pewno będą gratką dla wszystkich miłośników powieści.
Największym z takich bonusów jest pokazana w trzecim odcinku historia przyjaźni Azirafala z Crowley'em. I nie wiem, czy to w wyniku tego, że nie miałam wobec tego wątku żadnych oczekiwań (i nie znałam do niego spoilerów), czy też dlatego, bo twórców serialu nie „ograniczała” w tym miejscu treść powieści – w każdym razie: ten zbiór następujących po sobie retrospekcji jest jednocześnie jednym z ciekawszych elementów serialu.
Marudziłam wcześniej na długie włosy i wężowe oczy Crowley'a, tak? Otóż i jedno, i drugie zupełnie mi nie przeszkadzały, kiedy oglądałam sceny z Arką Noego i ukrzyżowaniem Jezusa. Bo w obydwu ujęciach pogadanki Crowley'a z Azirafalem były tak ciekawe, że „przysłaniały” niezbyt korzystny wygląd Tennanta.
Późniejsze retrospekcje, w których Crowley nosił już okulary i miał lepsze fryzury (no, może poza tą z czasów Szekspira) również prezentowały się cudownie. Mnie za serce najbardziej chwyciła scena z Rewolucji Francuskiej, Drugiej Wojny Światowej i z lat sześćdziesiątych XX wieku.
I tu muszę się wam przyznać do jeszcze jednej „zbrodni”. Pierwsze dwa odcinki Dobrego omenu nie wydały mi się bardzo porywające. I dopiero od trzeciego epizodu, właśnie za sprawą opisanych retrospekcji, zaczęłam tak naprawdę lubić ten serial i parę jego głównych bohaterów. Piszę o tym, bo jeśli was początek Dobrego omenu także nie zachwyci, to dajcie produkcji szansę i dotrwajcie do trzeciego odcinka!
Drugim, dużym bonusem, jest zakończenie serialu, które pokazuje jak po finale, który opisano w książce, potoczyły się dalsze losy Azirafala i Crowley'a. Absolutnie nie zdradzę wam, co się wtedy wydarzyło, ale napiszę dwie rzeczy.
Po pierwsze, jestem pod wrażeniem zarówno samego pomysłu na taki finał, jak i tego, jakie emocje wywoływał. O ile wcześniej oglądałam wszystko na luzie, bo z książki wiedziałam, jak potoczą się wydarzenia, tak pod koniec ostatniego odcinka nerwowo siedziałam na skraju fotela i mocno trzymałam kciuki za to, by wszystko skończyło się dobrze.
A po drugie – WOW, jak te finałowe sceny są genialnie zagrane! Niestety nie mogę w tym miejscu napisać więcej, bądźcie jednak przygotowani na to, że kiedy serial dobiegnie końca, na pewno ponownie, kilkukrotnie i bardzo uważnie, obejrzycie niektóre fragmenty tego odcinka.
WOW, WOW, WOW, i jeszcze raz: WOW! To jest po prostu aktorski majstersztyk!
* I raczej nigdy nie powstanie, bo Terry Pratchett umarł kilka lat temu, a Neil Gaiman nie ma zamiaru pisać takiej powieści bez jego pomocy.
W hołdzie przyjacielowi
Moja diabelnie długa analiza Dobrego omenu powoli zbliża się do końca. Stworzenie tego serialu na pewno nie było łatwym zadaniem. Z jednej strony materiał wyjściowy był trudny do zekranizowania, a z drugiej – najsurowszymi recenzentami zawsze są fani, a ci mieli w tym przypadku bardzo wysokie oczekiwania. Innymi słowy, kręcenie Dobrego omenu musiało przypominać chodzenie po polu minowym, które zostało rozłożone na cienkim lodzie – tak wiele rzeczy mogło się nie udać i doprowadzić do katastrofy. Tymczasem – wszystko całkiem dobrze się ułożyło.
Dobry omen na pewno nie jest serialem dla wszystkich. Przykładowo, wiele osób narzeka na kiepskie efekty specjalne w tej produkcji, bo ewidentnie nie rozumie, że ich kiczowatość była celowa (w serialu jest też wiele dobrych efektów specjalnych, ale na nie nikt nie zwróci uwagi, bo… są tak dobre, że nie wyglądają jak efekty specjalne). Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu klimat albo humor ekranizacji. Hihi, może nawet znajdą się jacyś fani Supernatural, którzy oburzą się, że twórcy Dobrego omenu odgapili Crowley'a z „ich” serialu.
Pytanie tylko, czy dzieła popkultury muszą być stworzone dla wszystkich? Bo Dobry omen ewidentnie jest skierowany do pewnej, konkretnej grupy odbiorców.
Wymieniłam wiele wad serialu, ale nie wspomniałam o najważniejszej z nich. Dobry omen nie wgniata w fotel. Nie jest tak epicki, jak Gra o tron (choć posiada zdecydowanie lepsze zakończenie), nie daje do myślenia, jak Black Mirror i nie jest tak zabawny, jak… ok w przypadku seriali komediowych nie jestem do końca w temacie – sami wstawcie tu tytuł sitcomu, który jest akurat popularny i śmieszny.
Ale wiecie co? Tak naprawdę nie ma w tym niczego złego. Bo twórcy Dobrego omenu chyba nigdy nie mieli ambicji, by stworzyć arcydzieło, które wszyscy będą chwalić i oglądać. Przyświecał im zupełnie inny i znacznie ważniejszy cel.
Neil Gaiman i Terry Pratchett nie tylko wspólnie napisali Dobry omen, ale też razem pragnęli go zekranizować. Niestety Pratchett umarł kilka lat temu. Po jego pogrzebie Gaiman zdecydował, że bez względu na wszystko przeniesie powieść na ekran, by spełnić życzenie swojego przyjaciela.
Serialowy Dobry omen jest właśnie urzeczywistnieniem tego marzenia oraz hołdem, jaki Gaiman chciał złożyć Pratchettowi. I to w tej ekranizacji naprawdę czuć. A to sprawia, że jest to dzieło nie tylko wspaniałe, ale przede wszystkim – naprawdę niezwykłe.
I już zupełnie na koniec, muszę wam napisać o jeszcze jednej rzeczy. Tak, jak wspomniałam wcześniej – nie byłam zachwycona pierwszymi dwoma odcinkami Dobrego omenu. Później też nie podobało mi się wiele rzeczy. Ale kiedy obejrzałam serial do końca – z zaskoczeniem stwierdziłam, że tak polubiłam jego bohaterów, że chcę zostać z nimi na dłużej. I zaczęłam oglądać moje ulubione sceny ponownie. A potem znowu i jeszcze raz. A za każdym kolejnym obejrzeniem – produkcja podobała mi się coraz bardziej.
Okazuje się bowiem, że choć Dobry omen nie jest dziełem idealnym – jest w nim coś dobrego. Jakiś rodzaj przytulnej energii, która pozwala uwierzyć, że pomimo tego, iż świat zdaje się zmierzać ku zagładzie, to ostatecznie uda się nam powstrzymać apokalipsę siłą przyjaźni. I właśnie dlatego kocham ten serial całym serduchem.
A co wy myślicie o Dobrym omenie? Czy przed obejrzeniem serialu przeczytaliście książkę? I czy ekranizacja zachwyciła was, czy też rozczarowała? A może podobnie, jak ja, dostrzegacie w niej pewne niedociągnięcia, ale zupełnie wam one nie przeszkadzają?
Poza tym, jeśli chcecie się pochwalić, jakie easter eggi i inne smaczki dostrzegliście w serialu, to koniecznie to zróbcie. I możecie pisać bez owijania w bawełnę, bo umówmy się, że w komentarzach mogą pojawiać się spoilery. Ach, no i zachwycanie się rolami Tennanta oraz Sheena też jest całkowicie dozwolone. ︎:)
Nie bądź pirat!
Obejrzyj omawianą produckję legalnie na Amazon Prime Video!
o ile nie zostało stwierdzone inaczej, zdjęcia ilustrujące wpis są kadrami z serialu Dobry omen; kadr w tytule został podrasowany przy pomocy aplikacji PORTRA
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać tutaj.