Czasami w filmie, serialu lub książce moją uwagę przykuwa drobny i na pozór błahy element, który coraz bardziej i bardziej zaczyna zaprzątać mój umysł. Jak mała, ale głęboko wbita pod skórę drzazga lub niewielka dziura w zębie – jeśli raz je zauważymy, to potem cały czas będziemy wracać do nich myślami.
Dzisiejszy Dyrdymał poświęcę takiej właśnie drobnostce, czyli temu, jak w filmie Coco pokazane zostało życie pozagrobowe. I mam nadzieję, że jak już wyłożę wam, co w tej kwestii tak mnie poruszyło, to całe zagadnienie w końcu przestanie mnie dręczyć (gorzej, jak zacznie potem męczyć was!).
Na pierwszy rzut oka wszystko jest piękne i ładne
Od strony wizualnej, Coco, jak każde dzieło Pixara, jest wizualnym majstersztykiem. Zachwyca oraz robi wrażenie. I do tego jeszcze ten wielki, latający, tęczowy kot (gryf? smok?) (czyżby potomek tęczowego tygrysa szablozębnego z bajki Krudowie?) – po prostu animowane cudo!
Dodatkowym atutem bajki jest jej mądre przesłanie. A także społeczny wydźwięk filmu, czyli to, że bohaterami są tu Latynosi, a produkcja pokazuje barwną meksykańską kulturę i zwyczaje. To wszystko sprawia, że Coco zdaje się być bajką doskonałą, której nie wypada krytykować.
Problemem jest dla mnie to, jak w animacji zostało przedstawione życie pozagrobowe. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda wspaniale: zmarli „żyjący” w zaświatach opiekują się swoimi żywymi członkami rodziny i pozostają „żywi” tak długo, jak długo są przez swoich żyjących bliskich pamiętani. Taka wizja dla młodego odbiorcy będzie zadowalająca i uspokajająca (przecież dzieci też muszą się czasem zmierzyć z traumą po śmierci bliskiej osoby). Rzecz w tym, że jako dorosły widz, zauważyłam w tym świecie pewną rysę. A potem kolejną i następną. I doszłam do wniosku, że zaświaty w Coco wcale nie są szczęśliwym miejscem i zdecydowanie nie chciałabym tam trafić po śmierci.
Nie ma sprawiedliwości
Chyba każdy system religijny, począwszy od wierzeń starożytnych Egipcjan zakładał, że po śmierci zostaniemy rozliczeni z tego, co uczyniliśmy chodząc po ziemskim padole. Możesz być cwaniakiem i oszukiwać za życia, ale ktoś niematerialny ciągle cię obserwuje, niczego nie przeoczy i nie zapomni, więc ostatecznie – z wszystkiego zostaniesz rozliczony. I w drugą stronę: jeśli za życia byłeś o coś niesłusznie posądzony, to przynajmniej po śmierci zostaniesz uniewinniony.
Niestety w Coco ta zasada zupełnie nie działa. I choć ostatecznie w filmie sprawiedliwości staje się za dość, to rodzi się niepokojące pytanie: ile jeszcze w zaświatach w tej bajkowej rzeczywistości jest ludzi, którzy po śmierci cierpią z powodu win, których nie popełnili? I ilu cały czas czerpie profity ze złych rzeczy, jakich dokonali za życia?
Nie możesz być, kim chcesz
Oczywiście możemy sobie tylko gdybać, jak wygląda życie po śmierci, ale chyba wszyscy mamy nadzieję, że przestaną nas tam ograniczać rzeczy, które teraz są dla nas kulą u nogi. Takie, jak na przykład pieniądze, wykształcenie, czy pochodzenie społeczne. Przestanie nas obowiązywać ośmiogodzinny dzień pracy, brak kondycji nie będzie już przeszkadzał w wejściu na Mount Everest, a skoro już mówimy o ograniczeniach – czy prawa fizyki w zaświatach dalej powinny mieć zastosowanie?
Tymczasem w Coco niektórzy ludzie mieszkają w slamsach i nie mogą, ot tak dostać się na imprezę dla VIPów. A swoją drogą wstępu na taką właśnie imprezę będą pilnować ochroniarze. Zaraz, zaraz – czy ktoś marzył o tym, by po śmierci zostać ochroniarzem? A może umarł jako ochroniarz i chcąc nie chcąc zaczął dokładnie tą samą funkcję pełnić potem? I czemu jedni nieboszczycy w zaświatach mogą się bawić, a inni musza im usługiwać? Czy w niebiosach trzeba ciągle chodzić do pracy i zarabiać Ducho-Dolary, którymi później opłaca się rachunki? A czy jeśli jakiś nieboszczyk nie będzie miał pieniędzy, to stanie się bezdomny albo umrze z głodu?
Jakby tego było mało, niektóre duchy w Coco wykonują zupełnie niepotrzebną pracę. Weźmy celników przy złotym moście – okazuje się, że przeprowadzana przez nich odprawa paszportowa tak naprawdę nie jest potrzebna, bo osoby nieuprawnione i tak przez ten most przejść nie mogą. No więc, po co ci celnicy tam są?
Kurcze, nie wiem, jak wy, ale ja nie chciałabym po śmierci ciągle pracować i na dodatek wykonywać tego samego zawodu, co teraz. Zwłaszcza, że w zaświatach digitalizacja książek byłaby pewnie równie bezsensowna, co ta kontrola paszportowa.
Z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu?
Coco podkreśla jak ważna w życiu każdego z nas jest rodzina. Bardzo dobrze. I że powinniśmy tą rodzinę kochać, nawet, jeśli nie jest ona idealna. Brawo. Znów: wspaniałe przesłanie dla młodych widzów. Z tym, że już niekoniecznie dla tych dorosłych.
Co prawda film nie pokazuje, jak zmarli głównego bohatera mieszkają na co dzień, podejrzewam jednak, że podobnie, jak jego żyjący krewni – czyli wszyscy, szczęśliwie, pod jednym dachem. Piękna wizja, ale powiedzmy sobie szczerze: nie każdy byłby z takiego obrotu spraw zadowolony. Ja przykładowo, choć kocham moich Rodziców najbardziej na świecie, to jeśli przebywamy gdzieś razem dłużej niż tydzień, nie jestem w stanie z nimi wytrzymać (i vice-versa, oni nie umieją wytrzymać ze mną, bo przecież ja też potrafię być nieznośna). Gdybym więc miała spędzić z nimi całą wieczność – to byłoby piekło zarówno dla mnie, jak i dla nich.
W przypadku Coco wizja ta jest jeszcze bardziej niepokojąca, bo tamtejsza, zaświatowa głowa rodziny jest osobą dość autorytatywną i wręcz siejącą terror (choć w taki latynoski sposób, na zasadzie „jestem wredna, ale tak naprawdę troszczę się o wszystkich”). I pozostali zmarli z rodziny głównego bohatera zdają się jej podporządkowywać głównie dlatego, bo brakuje im asertywności oraz odwagi, żeby się jej sprzeciwić.
Wyobrażacie sobie sytuację, w której po śmierci musicie podporządkować się swojej zmarłej, cholerycznej pra-prababce?
Brzmi strasznie? W takim razie posuńmy się w naszych rozważaniach o krok dalej.
Czasy i wartości wyznawane przez społeczeństwa się zmieniają. Obecnie wielu młodych ludzi (choć niestety ciągle nie wszyscy) ma świadomość, że nie należy dyskryminować kogoś ze względu na jego pochodzenie, kolor skóry, wyznanie czy orientację seksualną. Dla osób wychowanych wiele lat temu, wedle zupełnie innych standardów – nie jest to aż takie oczywiste. I choć nie powinno się ich za takie przekonania potępiać, to też – niekoniecznie należy się z nimi zgadzać.
OK, w takim razie wyobraźcie sobie, że w tych zaświatach w stylu Coco nie tylko musicie podporządkować się swojej zmarłej pra-prababce, ale na dodatek okazuje się ona być antysemitką, homofobem i generalnie kimś, kogo wartości totalnie różnią się od waszych. Teraz to dopiero brzmi strasznie, czyż nie?
Umrzyj młodo!
Czarę goryczy w trakcie oglądania Coco przelała scena, w której tytułowa bohaterka – zgarbiona staruszka – po śmierci cały czas była zgarbioną staruszką. Aż boję się zapytać, czy w dalszym ciągu dręczyła ją demencja starcza.
Przepraszam was, twórcy Coco, ale chcieliście w ten sposób dać swoim widzom do zrozumienia, że lepiej jest umrzeć młodo? I czy waszym zdaniem, jeśli ktoś za życia stracił jakąś kończynę, to po śmierci także będzie mu jej brakowało? I jeszcze takie podchwytliwe pytanie: czy jeśli ktoś czuł się źle we własnym ciele (zarówno z powodu tak trywialnej sprawy, jak jego wygląd, jak i kwestii bardziej drażliwych, jak na przykład płeć), to czy po śmierci dalej będzie musiał się z tego powodu męczyć?
Nie wiadomo, co będzie dalej
Twórcy Coco stworzyli sobie jednak tarczę, która celnie odbija wszystkie moje upierdliwe pytania. Otóż, kiedy wśród żywych nie ma już nikogo, kto mógłby pamiętać naszych nieboszczyków, ci wyparowują z zaświatów. Co się z nimi dzieje potem? Może reinkarnują? A może te zaświaty były tylko obowiązkowym dla wszystkich czyśćcem. I dopiero potem każdy trafia do piekła lub raju, gdzie wymienione przeze mnie postulaty dotyczące tego, jak powinno wyglądać życie pozagrobowe, w końcu zostają spełnione.
A może po prostu, zdaniem twórców filmu, jedyne, co nas czeka po śmierci, to męczenie się w tych kiepsko zaprojektowanych zaświatach, a po tym, jak z nich wyparujemy, nie będzie już niczego?
Tak, można tą „śmierć po śmierci” postrzegać na kilka różnych sposobów i chylę czoła scenarzystom Coco za tak sprytne rozwiązanie. Nie zmienia to jednak tego, że wizja zaświatów w ich filmie nie tylko mi się nie spodobała, ale wręcz – wydała mi się niepokojąca i przerażająca. Nie chciałabym, by moi bliscy po śmierci trafili do takiego miejsca. I sama także nie chciałabym się w nim znaleźć. Nawet, gdybym w ramach nagrody pocieszenia, dostała wielkiego, tęczowego, latającego kota (gryfa? smoka?).
Można było lepiej
Zdaję sobie sprawę z tego, że Coco mocno bazuje na kulturze i tradycji meksykańskiej, i w żadnym wypadku nie chcę tej wizji samej w sobie krytykować. Wiem też, że istnieje masa innych filmów, które pokazują zaświaty w równie, a nawet bardziej pesymistyczny sposób. I rozumiem, że Coco jest bajką dla dzieci i jako taką należy ją przede wszystkim oceniać.
Tyle, że w dalszym ciągu Disney mógł to wszystko pokazać inaczej i co za tym idzie – lepiej.
Mniej więcej w tym samym czasie, co Coco premierę miał Fernando (po angielsku: Ferdinand). Obydwie bajki opowiadały o bohaterze, który chce robić to, co kocha, a nie to, co narzucają mu inni. Z tym, że ten drugi film przedstawiał wszystko dużo lepiej. Fakt, od strony animacji Fernando nie dorasta Coco do pięt, ale przecież liczy się nie tylko wygląd.
Natomiast jeśli chodzi o samą wizję zaświatów, to póki co ciągle niedoścignionym wzorem będzie dla mnie Między piekłem a niebem z Robinem Williamsem. Film, który – w odróżnieniu od Coco dawał prawdziwą nadzieję na to, co czeka na nas po śmierci. I jednocześnie był znacznie lepszą przestrogą. A przy okazji (co z ciekawości sprawdziłam tuż przed napisaniem tego Dyrdymała) – wcale się nie zestarzał, zarówno pod względem treści, jak i formy (choć po śmierci Williamsa jakoś tak ciężko go oglądać).
Na koniec pytanie do czytelników, którzy widzieli Coco. Czy wy też dostrzegliście w tamtejszych zaświatach jakieś wady? A może to tylko ja jestem zgorzkniała i za bardzo się czepiam?
źródło zdjęć ilustrujących wpis: IMDb
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać tutaj.