Eugène Delacroix – Wolność wiodąca lud na barykady

Kie­dy pisa­łam poprzed­ni wpis, zasta­na­wia­łam się, czy wspo­mi­nać w nim kwe­stię odda­wa­nia życia w obro­nie ojczy­zny. Stwier­dzi­łam jed­nak, że była­by to zby­tecz­na dygre­sja, któ­ra nie­po­trzeb­nie wydłu­ży­ła­by Dyr­dy­ma­ła. Ale w komen­ta­rzach pod tam­tym wpi­sem, wie­lu z was poru­szy­ło kwe­stię „patrio­tycz­ne­go umie­ra­nia”. Stwier­dzi­łam więc, że zamiast pisać każ­de­mu z was dłu­gie odpo­wie­dzi pod tam­tym tek­stem, stwo­rzę nowy Dyr­dy­mał, w któ­rym podzie­lę się z wami moim zda­niem na ten temat.

Hej, szable w dłoń!

W głę­bi duszy jestem bar­dzo roman­tycz­ną oso­bą. Ale nie na zasa­dzie „kola­cja przy świe­cach pod roz­gwież­dżo­nym nie­bem” (choć nie twier­dzę, że takie rze­czy mnie nie krę­cą ︎;) – cho­dzi mi o roman­tyzm jako filo­zo­fię z prze­ło­mu XVIII i XIX wie­ku i wią­żą­ce się z nią połą­cze­nie misty­cy­zmu, epic­ko­ści i dramatyzmu.

Sło­wo „patrio­tyzm” w pierw­szej chwi­li zawsze uru­cha­mia ten roman­tycz­ny frag­ment mojej duszy. I przed ocza­mi natych­miast widzę – wid­nie­ją­cy w nagłów­ku tego Dyr­dy­ma­ła – obraz Wol­ność wio­dą­ca lud na bary­ka­dy. No bo hej, jeśli by było tego trze­ba, gdy­by Pol­ska była zagro­żo­na, to ja prze­cież tak, jak boha­ter­ka tego obra­zu, z fla­gą w jed­nej ręce i bagne­tem w dru­giej, sztur­mem ruszy­ła­bym na wro­ga. Choć raczej nie chcia­ła­bym przy tym poka­zy­wać swo­ich nagich piersi.

Tak, roman­tycz­ny-patrio­tyzm zawsze odzy­wa się w mojej gło­wie pierw­szy. Ale zaraz potem do gło­su docho­dzi zim­ny i nie­co zgryź­li­wy, zdro­wy rozsądek.


Zdro­wy roz­są­dek stwier­dza bez ogró­dek, że oso­by, któ­re bie­ga­ją po polu bitwy w taki spo­sób, jak nama­lo­wał to Dela­cro­ix, giną jako pierw­sze. I jest to śmierć głu­pia i bez­sen­sow­na, bo ci ludzie zwo­jo­wa­li­by dużo wię­cej, gdy­by skry­li się za bary­ka­da­mi i ostrze­la­li wro­ga z ukry­cia. Serio, nie trze­ba być mistrzem tak­ty­ki i stra­te­gii, by wie­dzieć takie rzeczy!

A potem zdro­wy roz­są­dek doda­je bar­dziej zło­śli­wie: wiesz, że za każ­dym razem, kie­dy grasz w paint­bal­la, to nawet, jeśli się ukry­wasz, to robisz to tak nie­udol­nie, że zawsze ktoś cię ustrze­la. I że sama nie jesteś mistrzem celo­wa­nia i pra­wie nigdy nie uda­je ci się niko­go tra­fić. Napraw­dę myślisz, że na praw­dzi­wej woj­nie pora­dzi­ła­byś sobie lepiej?

Wła­śnie dla­te­go, choć w głę­bi duszy, gdy sytu­acja by tego wyma­ga­ła, chcia­ła­bym z sza­blą w dło­ni, pod­jąć epic­ką szar­żę na wro­gie czoł­gi, wiem, że był­by to bar­dzo głu­pi i nie­po­trzeb­ny spo­sób odda­nia życia za ojczyznę.

Przy oka­zji, zaczę­łam się zasta­na­wiać, czy w takich sytu­acjach klu­czem do prze­ży­cia nie jest – tak, jak na obra­zie Dela­cro­ix – bie­ga­nie z odsło­nię­tym biu­stem. To prze­cież musi moc­no roz­pra­szać wro­gich snajperów.


[cytat z nagłów­ka: Kaba­ret Eli­ta: Hej, sza­ble w dłoń]

Ludzie, których już nie znamy…

W swo­im komen­ta­rzu Mar­le­na napi­sa­ła, że w jej rodzi­nie oso­by, któ­re odda­ły życie za ojczy­znę, ota­cza się pew­ne­go rodza­ju czcią. W mojej rodzi­nie, ludzi, któ­rzy poświę­ci­li się w taki spo­sób, trak­tu­je się raczej jak hmm… cie­ka­wost­kę histo­rycz­ną. Zgi­nę­li boha­ter­ską śmier­cią, gdzieś w Pol­sce posta­wio­no im nawet pomni­ki, ale – choć wiem, że zabrzmię teraz jak strasz­li­wy nie­wdzięcz­nik – jakoś mało mnie to obcho­dzi. Dużo więk­szą więź czu­ję z pra­dziad­kiem, któ­ry woj­nę prze­żył, żył na tyle dłu­go, że mogłam go poznać, i któ­ry przede wszyst­kim – sam mógł o swo­ich boha­ter­skich czy­nach opowiedzieć.

Tak, wiem – zwy­kle ten, kto umie­ra za ojczy­znę nie podej­mu­je tej decy­zji świa­do­mie. Czę­sto ci, któ­rzy odda­ją za nią życie, wca­le umie­rać nie chcą. A oso­by, któ­re prze­ży­ły – naj­czę­ściej mia­ły po pro­stu farta.


Usły­sza­łam jakiś czas temu bar­dzo mądre stwier­dze­nie: że o poświę­ce­niu tych, któ­rzy odda­li życie za ojczy­znę, pie­śni będą śpie­wać ci, któ­rym dane było prze­żyć. A ponie­waż – jak już sobie usta­li­li­śmy – żoł­nierz był­by ze mnie raczej żaden, myślę, że dużo lepiej speł­ni­ła­bym swój patrio­tycz­ny obo­wią­zek wła­śnie jako kro­ni­karz, któ­ry o poświę­ce­niu osób odważ­niej­szych ode mnie – mógł­by opo­wie­dzieć przy­szłym pokoleniom.


[tekst z nagłów­ka: para­fra­za z pio­sen­ki Dni, któ­rych nie zna­my Mar­ka Gre­chu­ty]

Bo umrzeć łatwo, żyć jest trudno

Wró­cę jesz­cze do wypo­wie­dzi Mar­le­ny i do tego, jak w mojej rodzi­nie czci się oso­by, któ­re zgi­nę­ły na woj­nie. Zapy­ta­łam kie­dyś moją bab­cię o jej tatę. Spo­dzie­wa­łam się, że bab­cia z dumą opo­wie mi jakąś epic­ką histo­rię o tym, jak mój pra­dzia­dek dziel­nie oddał życie pod­czas wal­ki z Hitle­row­ca­mi. Ale bab­cia odpar­ła wte­dy bar­dzo krót­ko i tro­chę oschle, że pra­dzia­dek przy­łą­czył się do ruchu opo­ru, zła­pa­li go Niem­cy, wywieź­li do obo­zu i zabi­li. Nie było w tym stwier­dze­niu ani szczyp­ty dumy. Zamiast tego w oczach bab­ci dostrze­głam spoj­rze­nie smut­nej i roz­go­ry­czo­nej dzie­się­cio­let­niej dziew­czyn­ki, któ­ra stra­ci­ła swo­je­go uko­cha­ne­go tatę, bo ten pod­jął głu­pią decy­zję i posta­no­wił bawić się w partyzanta.

I wła­śnie ta krót­ka roz­mo­wa z moją bab­cią spra­wi­ła, że choć w żad­nym wypad­ku nie potę­piam tych, któ­rzy odda­li życie za ojczy­znę, to jed­no­cze­śnie myślę, że rów­nie duży „sza­cun” nale­ży się wszyst­kim tym, któ­rzy nie podej­mo­wa­li ryzy­kow­nych dzia­łań i sta­ra­li się woj­nę prze­żyć, by ich dzie­ci nie zosta­ły sierotami.

Z resz­tą tu cho­dzi nie tyl­ko o wycho­wa­nie dzie­ci, ale gene­ral­nie o to, że kraj po woj­nie trze­ba odbu­do­wać. A to, mogą zro­bić tyl­ko ci, któ­rzy wcze­śniej za nie­go nie zginęli.


[cytat z nagłów­ka: Jacek Kacz­mar­ski: Pan Woło­dy­jow­ski]

Jeszcze Polska wtedy żyła, gdy za nią ginęli

W komen­ta­rzach pod poprzed­nim Dyr­dy­ma­łem wie­lu z was poru­szy­ło kwe­stię obec­nej sytu­acji poli­tycz­nej. I tego, że taki stan rze­czy spra­wia, iż w tej chwi­li nie chcie­li­by­ście za taką Pol­skę umierać.

Cał­ko­wi­cie was rozu­miem i w pew­nym sen­sie nawet się z wami zga­dzam. Jed­nak w moim przy­pad­ku, w tej kwe­stii głos cały czas ma naiw­ny roman­tycz­ny-patrio­ta. Bo kie­dy myślę o umie­ra­niu za ojczy­znę, zupeł­nie nie zasta­na­wiam się nad roda­ka­mi, za któ­rych – deli­kat­nie mówiąc – nie war­to odda­wać życia. Dla mnie w grę wcho­dzi tyl­ko i wyłącz­nie idea wol­nej i nie­pod­le­głej Pol­ski. Tego, byśmy my – Pola­cy – sami mogli decy­do­wać o wła­snym losie, mówić we wła­snym języ­ku, kul­ty­wo­wać wła­sne tra­dy­cje i tak dalej. Gdy­bym więc pew­ne­go dnia, nie­sio­na roman­tycz­nym poczu­ciem patrio­ty­zmu, epic­ko i bar­dzo nie­roz­trop­nie wbie­gła na bary­ka­dy (myślę, że dla bez­pie­czeń­stwa, z przy­naj­mniej jed­nym, nagim cycem), to zro­bi­ła­bym to wła­śnie z tego powodu.

Choć tak po praw­dzie – wola­ła­bym tego jed­nak nigdy nie robić.


[cytat z nagłów­ka: Jacek Kacz­mar­ski: Tra­dy­cja]

obraz ilu­stru­ją­cy wpis: Eugène Dela­cro­ix - Wol­ność wio­dą­ca lud na bary­ka­dy; źró­dło: Wiki­pe­dia

Wpis pocho­dzi z poprzed­niej wer­sji blo­ga. Został zre­da­go­wa­ny i nie­znacz­nie zmodyfikowany.

Ory­gi­nal­ny tekst możesz prze­czy­tać tutaj.