Istnieją dzieła, które posiadają tyle samo wad oraz zalet, przez co trudno je ocenić. I przykładowo mogą mieć pełną akcji fabułę, ale jednocześnie postaci, na losie których zupełnie nie będzie nam zależało.
Bohaterem dzisiejszego Dyrdymała będzie jedno z takich właśnie dzieł: serial Shooter, który byłby całkiem niezły, gdyby nie popsuła go dziewczyna o imieniu Mary Sue.
O co chodzi?
Bohaterem Strzelca jest Bobby Lee Swagger – weteran wojenny i były snajper, który zostaje wrobiony w próbę zamachu na prezydenta USA. Oczywiście nasz strzelec stara się dowieść, że jest niewinny i przy okazji złapać prawdziwych złoczyńców. I jak to często w tego typu produkcjach bywa, Swagger odkrywa, że wszystko jest wynikiem wielkiego, strasznego spisku.
Fabuła Shootera bazuje na książce, na podstawie której z kolei, w 2007 roku powstał film (Mark Wahlberg, który w filmie wcielił się w tytułowego bohatera, jest producentem serialu). Na szczęście film i serial znacząco się od siebie różnią, dzięki czemu osoby, które widziały kinowego Strzelca nie powinny doznać dużego déjà vu podczas oglądania telewizyjnej wersji.
Pierwszy sezon serialu dzieli się na trzy widoczne części: wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Najpierw mamy wspomniany zamach na prezydenta (bardzo podobny do tego, który widzieliśmy w filmie). Potem produkcja zaczyna przypominać procedural: w każdym odcinku Swagger stara się skontaktować z jakąś osobą, która może wiedzieć, kto go wrobił. Kiedy już wspomnianą osobę znajduje, dowiaduje się od niej, że żeby poznać prawdę, musi porozmawiać z kimś innym. I tak w kółko, przez kilka epizodów. Na szczęście potem następują finałowe odcinki, w których wspomniany schemat nie obowiązuje. Co więcej, twórcy serialu na końcu sezonu pokazali sporo akcji, dzięki czemu oglądanie Strzelca dawało masę frajdy. Dodatkowo (co zawsze jest na plus) sezon nie zakończył się cliffhangerem, choć w planach jest druga seria.
Powyższe rzeczy powodują, że Shooter mógłby być naprawdę niezłą produkcją. Co prawda nie najwyższych lotów, ale i tak godną polecenia. Jedynym, ale naprawdę dużym problemem, była wspomniana w tytule, wszechobecna Mary Sue.
Kim jest Mary Sue?
Następny akapit jest przeznaczony dla osób, które nie wiedzą, o co chodzi z Mary Sue. Reszta może przejść do dalszej części tekstu.
Dobrze, w takim razie kim jest ta tajemnicza dziewczyna? Otóż Mary Sue nie jest bohaterką Strzelca, ale opublikowanego w 1972 roku opowiadania parodiującego Star Trek. Żart polegał na tym, że Mary Sue była postacią doskonałą – piękną, inteligentną, zaradną, odważną i zawsze odnoszącą sukces. Choć oryginalna Mary Sue została stworzona z premedytacją, później mianem tym zaczęło się określać bohaterki (bohaterów przy okazji też), które zostały nieumyślnie wyidealizowane.
Tyle teorii. Jeśli chcecie bardziej zagłębić się w temat, zajrzyjcie do Wikipedii.
Perfekcyjni
Bobby Lee Swagger jest stuprocentowym wcieleniem Mary Sue. Kochający mąż i ojciec, wierny przyjaciel, miłośnik przyrody. Oczywiście, z racji tego, że jest snajperem – zawsze strzela celnie. Potrafi przewidzieć ruchy swoich przeciwników równie precyzyjnie, jak Sherlock z BBC, w drugim odcinku czwartego sezonu. Ba, nawet prison-breaka zrobi szybciej, niż Michael Scofield i to bez używania tatuaży. Po prostu – GENIUSZ!
Idealna jest także żona Swaggera. Ani przez moment nie wierzy w to, że jej mąż próbował zabić prezydenta, mimo iż wszystkie dowody na to wskazują. Co więcej, choć jest cały czas obserwowana przez FBI, CIA i innych podejrzanych typów w czarnych garniturach, potrafi się im wymknąć i po kryjomu spotkać z mężem.
Z połączenia tak wspaniałych genów nie mogło powstać nic innego, jak tylko idealne dziecko. I taka właśnie jest kilkuletnia córeczka Swaggera. Ale o dziwo, jej bycie małą Mary Sue wychodzi na dobre! Bo widzicie, w ostatnich latach dzieciaki w filmach i serialach przejęły rolę dam w opałach – stały się irytującymi, wątłymi postaciami (z obowiązkową astmą lub innym schorzeniem), non stop wpadającymi w tarapaty, które główny bohater musi nieustanne ratować. Co prawda córka Swaggera też ma czasem kłopoty, ale dzięki temu, że została wyidealizowana, nie posiada tych wszystkich irytujących cech, które znajdziemy u innych, wspomnianych dzieciaków. Poza tym było coś uroczego w tym, że tata dziewczynki zamiast bajek na dobranoc, opowiadał jej o swoich snajperskich przygodach (choć jednocześnie zastanawiałam się, jak to możliwe, że po usłyszeniu takich historii dziecko mogło spać spokojnie).
Na tym lista idealnych bohaterów się nie kończy, bo w Strzelcu co druga pojawiająca się na ekranie osoba jest w mniejszym lub większym stopniu wcieleniem Mary Sue. I tyczy się to nawet czarnych charakterów! To natomiast prowadzi do tego, że postaciom ciężko jest kibicować. Owszem, podczas oglądania prawie każdego serialu wiemy, że główny bohater jest nieśmiertelny i z każdych tarapatów wyjdzie cało. Jeśli jednak postać nie jest idealna, nigdy nie mamy stu procentowej pewności, że wszystko pójdzie po jej myśli. Wiecie – bohater może przeżyje, ale na przykład nie wiadomo, czy to samo stanie się z jego przyjaciółmi. W przypadku Strzelca ani przez moment nie czuje się tego dreszczyku emocji.
Co ciekawe, zlot Mary Sue w Shooterze nie jest irytujący, tylko zabawny. Serial przypomina trochę komedie, w których dowcip polega na tym, że bohaterowie robią głupie rzeczy, ale są tego zupełnie nieświadomi i cały czas zachowują się śmiertelnie poważnie.
Lecz pan ludzi, zamiast do nich strzelać
Była jedna rzecz, która w Strzelcu naprawdę doprowadzała mnie do szału – pozbawiony cech Mary Sue, bohater grany przez Omara Eppsa. Jeśli nie kojarzycie nazwiska aktora, to podpowiem wam, że grał on Foremana w Doktorze Housie. Jak się okazuje, Epps świetnie spisuje się w roli lekarza, ale zupełnie nie potrafi grać stróżów prawa w serialach sensacyjnych.
W Strzelcu aktor wcielił się w agenta Secret Service, kilka lat wcześniej, w Resurrection, zagrał policjanta. W obydwu przypadkach miałam z Eppsem ten sam problem – aktor wszystkie kwestie wypowiada tak, jakby był lekarzem spokojnie oznajmiającym pacjentowi: „podejrzewamy, że to toczeń, ale proszę się nie martwić, może doktor House postawi lepszą diagnozę”.
O ile w Resurrection bohater grany przez Eppsa jedynie mnie nudził i nie potrafiłam mu kibicować, tak w Strzelcu aktor mnie irytował. Zwłaszcza, że postać, w którą się wcielił, miała w sobie naprawdę duży potencjał. Grany przez Eppsa agent Secret Service był bowiem takim typem, których zwykle uwielbiam – stróżem prawa, który miał dobre zamiary, ale wplątał się w układy z niewłaściwymi ludźmi, przez co musiał przejść na ciemną stronę mocy, choć wcale nie był zły. Innymi słowy, postać Eppsa miała wiele cech bohatera mahonicznego, ale aktor swoją pozbawioną wyrazu grą, wszystko zniszczył.
Panie Epps, bardzo pana proszę – niech pan grywa lekarzy, a nie stróżów prawa. Tak będzie lepiej zarówno dla pana, jak i dla mnie!
Celuj w szóstkę!
A skoro przy bohaterach mahonicznych jesteśmy…
Jak pisałam, Shooter nie jest serialem całkowicie złym, a momentami bywa nawet bardzo dobry. Tak jest na przykład w odcinku szóstym, chyba najlepszym w całym sezonie. Po pierwsze Swagger zawędrował w nim do mega malowniczego miejsca, przez co połowę ujęć z tego epizodu można oprawić w ramkę i zawiesić na ścianie. Po drugie – i dla mnie jeszcze ważniejsze – w odcinku gościnnie pojawił się William Fichtner. I aktor po raz kolejny udowodnił, że posiada magiczną moc sprawiania, że wszystko w czym występuje jest o 27% lepsze niż bez jego udziału.
Rathford O'Brien, czyli postać grana przez Fichtnera, jest w pewnym sensie archetypicznym, zgryźliwym staruszkiem, który uwielbia mówić ludziom złośliwe rzeczy na ich temat. Z tą różnicą, że O'Brien nie jest aż taki stary, a zamiast siedzieć w bujanym fotelu woli biegać z karabinem snajperskim po lesie i strzelać z niego do złych ludzi. Co ciekawe, za sprawą O'Briena, Swagger przestaje być Mary Sue – traci pewność siebie i umiejętność celnego strzelania, a uwagi Rathforda ewidentnie go denerwują i wyprowadzają z równowagi. Wydaje mi się także, że aktor wcielający się w Swaggera, w obecności Fichtnera grał znacznie lepiej.
Innymi słowy: nie musicie oglądać całego Strzelca, polecam wam jednak zerknąć na ten jeden, szósty odcinek i sceny z Fichtnerem – nie pożałujecie!
Czy dać Strzelcowi szansę?
Shooter nie jest produkcją, którą koniecznie trzeba zobaczyć. Jednak jego oglądanie nie boli i jeśli poszukujecie niezbyt ambitnego serialu sensacyjnego – ten tytuł prawdopodobnie przypadnie wam do gustu.
Przy okazji serial powinien obejrzeć każdy początkujący pisarz lub scenarzysta, by zobaczyć, jak nie należy pisać postaci. W końcu uczyć należy się nie tylko od najlepszych, ale także na błędach tych nieco mniej utalentowanych.
Nie bądź pirat!
Zobacz na Upflix, gdzie obejrzeć omawianą produckję legalnie!
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: The Independent; pozostałe fotografie (poza tą z Instagrama): USA Network.
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać tutaj.