William Fichtner - Longest Yard

Kie­dy film lub serial jest nie­uda­ny, winą za taki stan rze­czy zwy­kle obar­cza się sce­na­rzy­stę, reży­se­ra lub akto­rów. Tych ostat­nich albo za to, że byli drew­nia­ni, albo – że w ogó­le zde­cy­do­wa­li się wziąć udział w danej pro­duk­cji. Sama nie sta­no­wię tutaj wyjąt­ku, bo nie­raz zda­rza mi się blu­zgać wła­śnie pod adre­sem osób na tych sta­no­wi­skach. Przy czym zda­ję sobie spra­wę z tego, że jest to myśle­nie na skró­ty. Wszak two­rze­nie fil­mu lub seria­lu jest pro­ce­sem bar­dzo skom­pli­ko­wa­nym. I tak, jak w przy­pad­ku moty­la wywo­łu­ją­ce­go hura­gan w teo­rii cha­osu – trud­no jest dociec, kto lub co tak napraw­dę dopro­wa­dzi­ło do tego, że dana pro­duk­cja się nie udała.

W dzi­siej­szym Dyr­dy­ma­le odło­żę na bok sce­na­rzy­stów oraz reży­se­rów i sku­pię na samych akto­rach. I na tym, dla­cze­go cza­sem poja­wia­ją się oni w nie­uda­nych pro­duk­cjach lub też ich wystę­py są kiep­skie. Przy czym nie będzie to zbiór fak­tów, tyl­ko moich przy­pusz­czeń i gdy­bań – bo prze­cież nie wiem, jak tak napraw­dę wyglą­da pra­ca w Hollywood.

Choć przy­to­czę tu róż­ne przy­kła­dy, głów­nym boha­te­rem wpi­su będzie Wil­liam Ficht­ner. Czę­ścio­wo z powo­du tego, że fil­mo­gra­fia akto­ra peł­na jest kiep­skich fil­mów, a czę­ścio­wo – ponie­waż Bill miał tydzień temu uro­dzi­ny, więc nale­ży mu się Dyr­dy­mał ode mnie. ︎:)


* Trak­tuj­cie sło­wo aktor jako wyraz w for­mie bez­oso­bo­wej, ozna­cza­ją­cej zarów­no akto­ra jak i aktorkę.

Szanuj agenta swojego…

Nie­któ­rzy kpią z tego, że za każ­dym razem, kie­dy aktor zdo­by­wa jakąś nagro­dę, pod­czas jej odbie­ra­nia dzię­ku­je swo­im agen­tom bar­dziej, niż człon­kom rodzi­ny. Tak napraw­dę nie ma się z cze­go śmiać, bo bez dobre­go agen­ta nasz aktor był­by praw­do­po­dob­nie nikim, a jego rodzi­na przy­mie­ra­ła­by głodem.

Halle Berry i Oscar

– Chciałam podziękować mojemu agentowi, agentowi mojego agenta oraz agentce agenta mojego agenta… A przy okazji także wszystkim członkom mojej rodziny.

źródło zdjęcia: Vox

Im lep­szy (i czę­sto: mają­cy więk­sze zna­jo­mo­ści) agent, tym cie­kaw­sze będą pro­po­zy­cje ról, któ­re uda mu się zdo­być dla akto­ra. W inte­re­sie akto­ra jest więc zna­le­zie­nie sobie jak naj­lep­sze­go agen­ta. Przy czym jest w tym pewien haczyk: dobrzy agen­ci mają wie­lu klien­tów i w pierw­szej kolej­no­ści dba­ją o naj­sław­niej­szych z nich, bo zara­bia­ją na nich naj­wię­cej pie­nię­dzy. Co za tym idzie: role dla mniej popu­lar­nych gwiazd zała­twia­ją w dru­giej kolej­no­ści, przez co dla takie­go akto­ra posia­da­nie dobre­go agen­ta zamiast udo­god­nie­niem może stać się utra­pie­niem. Tym­cza­sem mniej wpły­wo­wy (choć nie­ko­niecz­nie gor­szy) agent może lepiej trosz­czyć się o swo­ich klien­tów z racji tego, że ma ich zale­d­wie kil­ku. Ale ponie­waż ma mniej­sze wty­ki – będzie mu trud­niej zała­twić akto­ro­wi cie­ka­we role w dobrych fil­mach… Ot, takie błęd­ne koło.

Prison Break - sezon 2

Podczas jednego z wywiadów, które przeprowadzono w czasie, w którym William Fichtner grał w Skazanym na śmierć, aktor zdradził, że zrezygnował z dotychczasowej, wieloletniej współpracy ze swoją agentką. Nie wiadomo, co było powodem tego rozstania (podejrzewam, że mogło chodzić albo o to, że Fichtner przeprowadził się wtedy z Nowego Jorku do Los Angeles i współpraca na odległość okazała się niemożliwa, albo aktor stał się na tyle sławny, że jego agentka stwierdziła, iż zasługuje on na kogoś lepszego od niej), niemniej od tamtego czasu Bill ma mniejsze szczęście do grania w dobrych filmach.

źródło zdjęcia: DVDbash

Nie zapo­mi­naj­my też o tym, że agent jest tym, któ­ry doko­nu­je pierw­sze­go selek­cji – nie mówi akto­ro­wi o wszyst­kich pro­po­zy­cjach ról, któ­re ten dostał, tyl­ko wybie­ra te, któ­ry­mi aktor – jego zda­niem – będzie naj­bar­dziej zain­te­re­so­wa­ny. Tyl­ko, czy wszyst­kie decy­zje, któ­rych agent doko­nu­je „za ple­ca­mi” akto­ra, zawsze są słuszne?


Jak­by tego było mało, rela­cja agent-aktor musi się opie­rać na pew­ne­go rodza­ju zro­zu­mie­niu; żeby współ­pra­ca prze­bie­ga­ła dobrze, oby­dwo­je muszą się świet­nie doga­dy­wać. Jeśli tego nie uda­je się osią­gnąć – aktor decy­du­je się na zmia­nę agen­ta i cały pro­ces szu­ka­nia wspól­ne­go języ­ka zaczy­na się od nowa.


Z tych aktor­skich podzię­ko­wań dla agen­tów pod­czas odbie­ra­nia nagród nie nale­ży się więc śmiać, bo to agen­ci są tymi, któ­rzy w dużej mie­rze kształ­tu­ją aktor­skie fil­mo­gra­fie. I jeśli uważ­nie przyj­rzy­my się dorob­ko­wi nie­któ­rych akto­rów, uda się dostrzec, kie­dy zmie­ni­li agen­tów. Cza­sem ich karie­ry nagle szy­bo­wa­ły w górę lub piko­wa­ły w dół. A cza­sem z fil­mu na film akto­rzy zaczę­li spe­cja­li­zo­wać się w gra­niu typów posta­ci, w któ­re wcze­śniej się nie wcie­la­li lub poja­wiać w gatun­kach fil­mo­wych, w któ­rych do tej pory nie występowali.

I choć agen­ci fil­mo­wi nie są jedy­ny­mi oso­ba­mi, któ­re mają wpływ na czyjś doro­bek aktor­ski – na pew­no wie­le od nich zależy.

Wszystko kręci się wokół pieniędzy

David Ten­nant czę­sto zwra­ca uwa­gę na to, że bycie akto­rem przy­po­mi­na zawód fre­elan­ce­ra – wszę­dzie zosta­jesz zatrud­nio­ny tyl­ko na chwi­lę i nigdy nie wiesz, kie­dy uda ci się zna­leźć następ­ną pra­cę. I czy to w ogó­le nastą­pi, bo każ­da rola może być jed­no­cze­śnie two­im ostat­nim zle­ce­niem. A sko­ro przy­szłość jest taka nie­pew­na – trze­ba zara­biać pie­nią­dze póki się da, bo potem może już nie być takiej moż­li­wo­ści. Wiem, że przy­kład może być tro­chę nie na miej­scu, ale spójrz­cie, co teraz sta­ło się z Kevi­nem Spa­cey­em, któ­ry z dnia na dzień stał się nie tyl­ko bez­ro­bot­ny, ale wręcz zna­lazł na czar­nej liście akto­rów, któ­rych nikt nie chce zatrudnić.

Sknerus McKwacz i David Tennant

David Tennant nie jest stereotypowym Szkotem – skąpym i łasym na pieniądze, niczym Sknerus McKwacz. Aktor po prostu zdaje sobie sprawę z tego, że jego sława jest czymś ulotnym i kiedyś może zabraknąć zarówno jej, jak i profitów, które daje. Dlatego zarabia na niej teraz, póki może.

źródło zdjęcia: Oh My Disney

Gdy­by­ście byli na miej­scu akto­ra, któ­re­mu ktoś pro­po­nu­je rolę w let­nim block­bu­ste­rze – fil­mie któ­ry na pew­no zosta­nie zmiaż­dżo­ny przez kry­ty­ków, ale jed­no­cze­śnie zaro­bi na sie­bie i na pew­no nakrę­cą jego kolej­ne czę­ści (w któ­rych tak­że będzie­cie mogli zagrać) – odrzu­ci­li­by­ście taką propozycję?

Być może stwier­dzi­cie teraz zło­śli­wie, że akto­rzy zara­bia­ją masę pie­nię­dzy, i że to, iż sta­ra­ją się zaro­bić jesz­cze wię­cej świad­czy tyl­ko o ich chci­wo­ści. Bo prze­cież gdy­by­ście wy zgar­nę­li za występ w jed­nym fil­mie kil­ka milio­nów dola­rów, to potem do koń­ca życia nie musie­li­by­ście się już mar­twić o to, ile zara­bia­cie. Nie zapo­mi­naj­my jed­nak o tym, że po pierw­sze akto­rzy czę­sto są jedy­ny­mi żywi­cie­la­mi rodzi­ny i chcą zapew­nić swo­im bli­skim moż­li­wie jak naj­lep­szy byt – a to prze­cież kosz­tu­je. Po dru­gie życie w mia­stach takich, jak Los Ange­les jest dużo droż­sze niż w Pol­sce, więc nie tyl­ko wię­cej się tam zara­bia, ale też wię­cej wyda­je. I po trze­cie akto­rzy muszą dbać o swój publicz­ny wize­ru­nek (dobry ima­ge to więk­sza szan­sa na zdo­by­cie pra­cy, a papa­raz­zi nie śpią i tyl­ko cze­ka­ją, aż cele­bry­ta wyj­dzie z domu w sta­rym dre­sie i bez maki­ja­żu) przez co nie mogą sobie pozwo­lić na miesz­ka­nie w byle jakiej dziel­ni­cy, jeż­dże­nie kiep­ski­mi samo­cho­da­mi lub nosze­nie nie­mod­nych ciu­chów. Bo choć na byciu cele­bry­tą się zara­bia – jed­no­cze­śnie dość spo­ro ono kosztuje.

William Fichtner - Independence Day Resurgence

Przyznaję: kiedyś byłam naiwną idealistką i potępiałam tych, którzy robili coś tylko (albo głównie) dla pieniędzy. Dziś rozumiem, że posiadanie pieniędzy daje wolność polegającą na tym, że człowiek nie musi się martwić o przyszłość (bliższą lub dalszą – w zależności od ilości tych pieniędzy). Dlatego gdybym była na miejscu Fichtnera i ktoś zaproponowałby mi rolę w głupim, letnim blockbusterze – przyjęłabym ją bez mrugnięcia okiem.

źródło zdjęcia: Three Rows Back

Para­dok­sal­nie, jeśli napraw­dę zale­ży nam na karie­rze jakie­goś akto­ra, powin­ni­śmy mu wyba­czać, że cza­sem poja­wia się w kiep­skich fil­mach tyl­ko dla pie­nię­dzy. Dla­cze­go? Bo kie­dy aktor zaro­bi i nie musi już mar­twić się o stan kon­ta, zysku­je arty­stycz­ną wol­ność. I tym samym może sobie pozwo­lić na gra­nie w pro­duk­cjach, za któ­re zgar­nie mniej­szą gadżę, ale za to będzie mógł się w nich znacz­nie bar­dziej popi­sać swo­imi zdol­no­ścia­mi aktor­ski­mi. Nie wie­rzy­cie? Ponow­nie spójrz­cie na IMDb lub Film­web, a zoba­czy­cie, że wie­lu akto­rów na zmia­nę poja­wia się w block­bu­ste­rach i tanich, mało zna­nych, ale przez wie­lu chwa­lo­nych fil­mach niezależnych.

Kiedy walutą jest renoma

Sła­wa to nie wszyst­ko. Owszem, faj­nie jeśli widzo­wie akto­ra kocha­ją, kry­ty­cy chwa­lą, a dzien­ni­ka­rze odsprze­da­dzą ner­kę, by móc prze­pro­wa­dzić z nim wywiad. Rów­nie waż­ne jest jed­nak to, jaką reno­mą gwiaz­dor cie­szy się w bran­ży. A oso­by pra­cu­ją­ce w prze­my­śle fil­mo­wym cenią sobie nie­co inne war­to­ści, niż fani. Więk­sze zna­cze­nie ma dla nich to, by aktor był solid­nym pra­cow­ni­kiem: dobrze wyko­nu­ją­cym swo­ją pra­cę, bez­kon­flik­to­wym i przy oka­zji utalentowanym.

Marlon Brando

Marlon Brando był wspaniałym aktorem, ale jednocześnie słynął z tego, że bardzo ciężko się z nim współpracowało.

źródło zdjęcia: The Independent

Bran­ża fil­mo­wa jest jed­ną z tych, w któ­rej liczą się zna­jo­mo­ści. Cele­bry­ci poja­wia­ją się na ban­kie­tach lub innych impre­zach, nie tyl­ko po to, by zabły­snąć, ale tak­że, żeby zdo­być „punk­ty reno­my” – zamie­nić choć dwa zda­nia z ludź­mi, któ­rzy są od nich sław­niej­si lub bar­dziej wpły­wo­wi. I podej­rze­wam, że cza­sem z tego same­go powo­du akto­rzy (zwłasz­cza ci nie zali­cza­ją­cy się do czo­ło­wych gwiazd Hol­ly­wo­od) podej­mu­ją się zagra­nia w pew­nych fil­mach. Czy­li nie dla sła­wy bądź pie­nię­dzy, ale po to, by móc z kimś popra­co­wać, choć­by przez jeden dzień – bo a nuż taka oso­ba akto­ra doce­ni i zapro­po­nu­je mu pra­cę w swo­jej następ­nej produkcji.

William Fichtner - Black Hawk Down

Proszę o uwagę, następny akapit będzie nieco skomplikowany!

źródło: kadr z filmu Helikopter w ogniu

Wyci­nek fil­mo­gra­fii Ficht­ne­ra znów jest w tym przy­pad­ku świet­nym przy­kła­dem. Arma­ged­don był pierw­szym fil­mem, na pla­nie któ­re­go Bill spo­tkał się z pro­du­cen­tem, Jer­rym Bruc­khe­ime­rem. Potem pano­wie pra­co­wa­li wspól­nie przy wie­lu innych fil­mach, mię­dzy inny­mi w Heli­kop­te­rze w ogniu. Wła­śnie wte­dy aktor poznał Rolan­da Emme­ri­cha, któ­ry pew­ne­go dnia ot tak, odwie­dził na pla­nie Bruc­khe­ime­ra. Emme­rich i Bruc­khe­imer zje­dli wspól­ny obiad, w któ­rym uczest­ni­czył tak­że Ficht­ner. Tyl­ko tyle i aż tyle. AŻ, bo ostat­nio, po pięt­na­stu latach(!), Emme­rich przy­po­mniał sobie o Ficht­ne­rze i zapro­po­no­wał mu rolę w dru­giej czę­ści Dnia Nie­pod­le­gło­ści. Aktor zagrał w tym fil­mie z Lia­mem Hem­swor­them i Jef­fem Gold­blu­mem. A na począt­ku przy­szłe­go roku pre­mie­rę będzie miał film 12 Strong, w któ­rym Ficht­ner poja­wi się u boku Chri­sa Hem­swor­tha, któ­ry jest bra­tem Lia­ma i zagrał z Gold­blu­mem w naj­now­szym Tho­rze. I jak­by tego było mało, pro­du­cen­tem 12 Strong zno­wu jest Jer­ry Bruckheimer.

Zga­dza się, ten łań­cu­szek powią­zań może być czy­sto przy­pad­ko­wy. Ale może też być tak, że pod­czas pra­cy w Dniu Nie­pod­le­gło­ści Ficht­ner zdo­był „punk­ty reno­my”, dzię­ki któ­rym Chris Hem­sworth usły­szał od bra­ta i od Jef­fa Gold­blu­ma, że z Wil­lia­mem dobrze się współ­pra­cu­je, przez co zapro­po­no­wał, by aktor został zatrud­nio­ny w 12 Strong. Nie wspo­mi­na­jąc już o „punk­tach reno­my”, któ­re Ficht­ner zyski­wał za każ­dym razem, kie­dy współ­pra­co­wał z Bruckheimerem.

William Fichtner i Liam Hemsworth

Kiedy liczą się znajomości dobrze jest móc pochwalić się tym, że brat Thora to twój kolega z pracy.

autor zdjęcia: Miguel Aguilar; źródło: Daily Mail One

Oczy­wi­ście wszyst­ko to może być zwy­kłym przy­pad­kiem. Jed­nak w Hol­ly­wo­od takie zbie­gi oko­licz­no­ści zda­rza­ją się nad­zwy­czaj czę­sto. Dla­te­go nie moż­na mieć aktom za złe tego, że cza­sem poja­wia­ją się w kiep­skich pro­duk­cjach tyl­ko po to, by zdo­być „punk­ty renomy”.

Niedopasowanie

Jed­ną z gor­szych rze­czy, jaka może przy­da­rzyć się akto­ro­wi jest to, że zosta­nie zaszu­flad­ko­wa­ny do gra­nia posta­ci jed­ne­go typu. Gor­sza od tego jest tyl­ko sytu­acja, w któ­rej aktor zosta­nie zaszu­flad­ko­wa­ny do ról, do któ­rych zupeł­nie nie pasuje.

Liam Neeson

Głęboki głos i spokojne, nieco zatroskane spojrzenie sprawiają, że Liam Neeson świetnie spisuje się w rolach niepozornych facetów lub mentorów. Dlatego nie mogę przeboleć tego, że od jakiegoś czasu ktoś chce przerobić aktora na gwiazdora kina akcji.

źródło zdjęcia: Mama M!a

Przy czym przy­zna­ję – podzi­wiam tych wszyst­kich agen­tów, spe­ców od mar­ke­tin­gu oraz innych PR-owców, któ­rzy potra­fią prze­ko­nać zarów­no hol­ly­wo­odz­kich pro­du­cen­tów, jak i same­go akto­ra do tego, że świet­nie spi­su­je się on w rolach, do któ­rych zupeł­nie nie pasu­je. Jaką siłę per­swa­zji trze­ba mieć, by móc doko­nać cze­goś takiego!

Przyjaciele królika i inne pokusy

Aktor to też czło­wiek i czę­sto gra w jakiejś pro­duk­cji z bar­dzo ludz­kich powo­dów. Jakich? Na przy­kład w eki­pie fil­mo­wej poja­wia się ktoś, z kim nasz aktor lubi pra­co­wać lub też zawsze chciał pra­co­wać. Albo film ma być krę­co­ny w jakimś nie­zwy­kły miej­scu lub wśród nie­co­dzien­nej sce­no­gra­fii. Lub też, po pro­stu – jakiś zna­jo­my popro­si nasze­go akto­ra o przysługę.

I tak przy­kła­do­wo, Wil­lia­ma Ficht­ne­ra zda­je się zupeł­nie nie obcho­dzić, że The Lone Ran­ger był kiep­skim fil­mem i jed­ną z naj­więk­szych klap finan­so­wych w histo­rii Hol­ly­wo­od. Dla nie­go liczy się to, że na pla­nie bawił się jak pięciolatek.

William Fichtner - The Lone Ranger

Gdybyście mogli spełnić marzenie z dzieciństwa i zostać kowbojami, i jeszcze ktoś by wam za to zapłacił – przejmowalibyście się miałkością scenariusza filmowego?

źródło zdjęcia: IMDb

Ciężkie życie na planie

Nasze­mu akto­ro­wi uda­ło się w koń­cu sta­nąć przed kame­rą, ale to wca­le nie ozna­cza koń­ca jego pro­ble­mów. Wręcz prze­ciw­nie – tutaj ilość zmien­nych mogą­cych pozy­tyw­nie lub nega­tyw­nie wpły­nąć na jego pra­cę jesz­cze bar­dziej się zwiększa!

Przy­po­mi­nam, że aktor nie dzia­ła sam, a na suk­ces fil­mu lub seria­lu pra­cu­je całe sta­do ludzi. I cza­sem tra­fia­ją się wśród nich oso­by nie­kom­pe­tent­ne. Inny aktor może być total­nym bez­ta­len­ciem, przez co dla nasze­go akto­ra, zamiast part­ne­rem – sta­nie się kulą u nogi. A może akto­rzy będą wspa­nia­li, ale reży­ser oka­że się oso­bą nie­do­świad­czo­ną i nie będzie potra­fił nimi odpo­wied­nio pokie­ro­wać. A być może od stro­ny zawo­do­wej wszyst­ko będzie w porząd­ku, ale pry­wat­nie ktoś oka­że się dra­niem i nasz aktor nie będzie się z tą oso­bą doga­dy­wał, co prze­ło­ży się na jego występ przed kame­rą. A może będzie zupeł­nie odwrot­nie – wszak czę­sto naj­więk­sze fil­mo­we arcy­dzie­ła rodzi­ły się w strasz­li­wych mękach, a kie­dy wszy­scy na pla­nie dobrze się bawi­li – jed­no­cze­śnie nie nakrę­ci­li nicze­go dobrego.

William Fichtner - Passion of Mind

Fichtner jest prawdziwym dżentelmenem i nigdy nie wypowiada się źle na temat kolegów i koleżanek z planu. Istnieją jednak dwa wyjątki od tej reguły. W przypadku jednego z nich Fichtner co prawda nigdy głośno nie powiedział tytułu filmu i nazwiska osoby, z którą kiepsko mu się współpracowało, ale odrobina dedukcji wystarczy, by odkryć, że tą osobą była Demi Moore, która podczas kręcenia Passion of Mind doprowadzała wszystkich do szału swoim humorzastym zachowaniem i na przykład tym, że potrafiła spóźnić się na plan zdjęciowy kilka godzin.

źródło zdjęcia: On the set of New York

Do tego wszyst­kie­go docho­dzą jesz­cze zmien­ne mniej per­so­nal­ne. Kli­mat oraz warun­ki pogo­do­we w miej­scu, w któ­rym krę­ci się film mogą nie sprzy­jać nasze­mu akto­ro­wi. Może go też roz­pra­szać strój lub cha­rak­te­ry­za­cja (któ­rej nakła­da­nie w szcze­gól­nych przy­pad­kach trwa nawet kil­ka godzin!). Jak widzi­cie moż­li­wo­ści jest napraw­dę spo­ro. I cza­sem cały film może znisz­czyć kil­ka takich drobnostek.

Zielone piekło

Pod­czas pra­cy na pla­nie aktor musi się sku­pić nie tyl­ko na gra­niu swo­jej posta­ci, ale też na masie tech­nicz­nych rze­czy, nie­zau­wa­żal­nych dla nas, widzów. Przy­kła­do­wo ruch akto­ra w sce­nie nie jest impro­wi­zo­wa­ny, tyl­ko wcze­śniej dokład­nie zapla­no­wa­ny. W dużym uprosz­cze­niu sztucz­ka pole­ga na tym, że aktor cho­dząc po pla­nie, sta­je na wcze­śniej wyzna­czo­nych znacz­ni­kach (któ­re są kolo­ro­wą taśmą przy­kle­jo­ną do pod­ło­gi). Dzię­ki temu kame­rzy­sta może gwiaz­do­ra dobrze nakrę­cić, oświe­tle­nio­wiec – oświe­tlić, a dźwię­ko­wiec przy­su­nąć mikro­fon na tyle bli­sko, by urzą­dze­nie zare­je­stro­wa­ło, co aktor mówił, ale jed­no­cze­śnie nie było widocz­ne w kadrze.

Osią­gnię­cie tego wszyst­kie­go i jed­no­cze­sne sku­pie­nie się na grze aktor­skiej na pew­no nie jest pro­ste. A teraz wyobraź­cie sobie, że musi­cie zro­bić to samo gra­jąc w fil­mie scien­ce-fic­tion lub fan­ta­sy, w sce­nie, w któ­rej wszyst­kie deko­ra­cje zosta­ły zastą­pio­ne gre­en-scre­enem i zosta­ną póź­niej doda­ne kom­pu­te­ro­wo. W takiej sytu­acji aktor musi przej­mo­wać się nie tyl­ko znacz­ni­ka­mi umiesz­czo­ny­mi na pod­ło­dze, ale tak­że taki­mi, ozna­cza­ją­cy­mi nie­ist­nie­ją­ce przed­mio­ty znaj­du­ją­ce się wokół nie­go. A cza­sem jest jesz­cze gorzej, bo aktor, poza nie­ist­nie­ją­cym oto­cze­niem musi sobie wyobra­zić, że w pomiesz­cze­niu znaj­du­ją się kosmicz­ne lub fan­ta­stycz­ne isto­ty i wejść z nimi w interakcję.

Gra o Tron - smok

Daenerys, jesteś pewna, że to smok? Bo to, na czym siedzisz, wygląda bardziej, jak śmigacz z Gwiezdnych Wojen.

źródło zdjęcia: Business Insider

Do tego wszyst­kie­go dodaj­cie to, że pod­czas krę­ce­nia takich scen aktor przez kil­ka godzin, a cza­sem nawet dni, musi prze­by­wać w oczo­jeb­nie zie­lo­nym pomiesz­cze­niu. Pamię­taj­cie o tym, zanim skry­ty­ku­je­cie, że w sce­nie peł­nej kom­pu­te­ro­wych efek­tów spe­cjal­nych aktor wypadł sztucz­nie, drew­nia­nie lub beznadziejnie.

Ian McKellen - Gandalf

Choć Ian McKellen jest uzdolnionym i doświadczonym aktorem (który przy okazji zdaje się być za pan brat z nowoczesną technologią) podczas wcielania się w Gandalfa popadał w rozpacz, kiedy przez dłuższy czas musiał grać sam na sam z green-screenem.

źródło zdjęcia: reddit

Tego nie było w scenariuszu!

Pierw­sze, co wie­lu z nas zapew­ne przy­cho­dzi na myśl, gdy widzi­cie dobre­go akto­ra w złym fil­mie, to pyta­nie „czło­wie­ku, cze­mu zde­cy­do­wa­łeś się grać w pro­duk­cji o tak kiep­skim sce­na­riu­szu?” Nawet Wil­liam Ficht­ner w wywia­dach jak man­trę powta­rza if it is not on the page, it is not on the sta­ge, czy­li jeśli cze­goś nie ma na stro­nie [sce­na­riu­sza], to nie poja­wi się to na sce­nie [lub przed kame­rą]. Rzecz w tym, że sce­na­riusz nie­mal do same­go koń­ca powsta­wa­nia fil­mu, nie posia­da swo­jej osta­tecz­nej wersji.

Indiana Jones - scenariusz

Tak wyglądają kartki ze scenariusza Poszukiwaczy zaginionej Arki z poprawkami i notatkami naniesionymi przez Harrisona Forda. Ciekawe, czy film ciągle byłby tak dobry, gdyby nakręcono go na podstawie pierwotnego scenariusza.

źródło zdjęcia: io9

Kie­dy aktor decy­du­je się na zagra­nie w jakiejś pro­duk­cji, zwy­kle widzi dopie­ro jed­ną z pierw­szych wer­sji sce­na­riu­sza. A cza­sem nawet nie sam sce­na­riusz, tyl­ko robo­czy szkic, ogól­ny opis fabu­ły. Póź­niej sce­na­riusz prze­cho­dzi tak dużo mody­fi­ka­cji, że żeby się poła­pać, któ­ra wer­sja jest któ­ra, zwy­kło się nazy­wać je kolo­ra­mi i na kart­kach w danym kolo­rze drukować.

Popraw­ki czę­sto są nano­szo­ne do ostat­niej chwi­li. W przy­pad­ku seria­li nie­raz akto­rzy otrzy­mu­ją osta­tecz­ną wer­sję sce­na­riu­sza do scen, któ­re mają grać, dopie­ro na wie­czór przed ich krę­ce­niem. Co wię­cej zda­rza się, że sce­na­riusz jest mody­fi­ko­wa­ny tak­że w trak­cie fil­mo­wa­nia, bo oka­zu­je się, że coś, co na papie­rze wyglą­da­ło dobrze, zupeł­nie nie gra przed kamerą.

Olivia Colman i David Tennant - Broadchurch

Przy okazji jednego z wywiadów związanych z Broadchurch David Tennant zwrócił uwagę na jeszcze jeden problem, który jest zmorą współczesnych aktorów – względy bezpieczeństwa, mające na celu ochronę scenariusza przed wycieknięciem do internetu.


Obecnie scenariusze są aktorom dostarczane w formie cyfrowej. Tyle, że żeby je obejrzeć, trzeba się zalogować się na specjalnej stronie internetowej, do której hasło zostało wcześniej wygenerowane automatycznie (przez co aktor nie może go sobie wybrać samodzielnie). I w ramach kolejnych zabezpieczeń – kod dostępu jest co jakiś czas zmieniany, przez co nie idzie go zapamiętać. Z tego powodu David Tennant, który generalnie jest fanem nowych technologii, wręcz żąda, by dostarczać mu tylko wydrukowane scenariusze, ponieważ proces dostawania się do ich wersji cyfrowych jest dla niego zbyt czasochłonny i irytujący.

źródło zdjęcia: BBC America
źródło wypowiedzi Tennanta: Top Gear, seria 10, odcinek 10

Ale to cią­gle nie wszyst­ko! Jeśli w przy­pad­ku fil­mu z dużym budże­tem oka­że się, że nakrę­co­ny mate­riał nie jest dobry, w sce­na­riu­szu nano­szo­ne są kolej­ne popraw­ki. Co spra­wia, że nie­któ­re sce­ny krę­ci się ponow­nie (czę­sto wie­le mie­się­cy po zakoń­cze­niu wła­ści­wych prac na pla­nie fil­mo­wym), a inne mon­tu­je ina­czej (co z kolei gene­ru­je kolej­ny pro­blem, o któ­rym napi­szę za moment).

Dla­te­go następ­nym razem, zanim zacznie­cie psio­czyć na to, że wasz ulu­bio­ny aktor zde­cy­do­wał się na zagra­nie w złym fil­mie – zasta­nów­cie się, czy przy­pad­kiem w pier­wot­nej wer­sji sce­na­riu­sza wszyst­ko nie wyglą­da­ło lepiej.

Rzeźnia w montażowni

Aktor świet­nie zagrał swo­ją rolę, po czym skoń­czył pra­cę na pla­nie. Czy to ozna­cza, że może już ode­tchnąć z ulgą? Nie! Mate­riał z jego udzia­łem tra­fia do mon­ta­żow­ni i tutaj znów coś może pójść źle.


Zacznij­my od zwy­kłe­go, ludz­kie­go błę­du. Mon­ta­ży­sta może oka­zać się oso­bą bez wyczu­cia i ze wszyst­kich dubli z naszym akto­rem wybrać te, w któ­rych gwiaz­dor wypadł naj­go­rzej. Wiem, że taka sytu­acja jest mało praw­do­po­dob­na, ale to nie zna­czy, że zupeł­nie niemożliwa.


Wróć­my do zmian w sce­na­riu­szu, któ­re nastę­pu­ją na eta­pie post-pro­duk­cji, czy­li po nakrę­ce­niu mate­ria­łu fil­mo­we­go. W takim przy­pad­ku nie­któ­re sce­ny krę­ci się ponow­nie, ale to gene­ru­je kosz­ty. Dla­te­go twór­cy, jeśli jest taka moż­li­wość, decy­du­ją się ma tań­sze roz­wią­za­nie, czy­li prze­mon­to­wa­nie już posia­da­ne­go fil­mu. A zdol­ny mon­ta­ży­sta potra­fi dostar­czo­ny mu mate­riał pociąć i zło­żyć do kupy tak, że stwo­rzy z ory­gi­nal­ne­go nagra­nia zupeł­nie inny film.


Tu dosko­na­łym przy­kła­dem znów jest Wil­liam Ficht­ner. W Wojow­ni­czych Żół­wiach Nin­ja aktor począt­ko­wo miał wcie­lić się w Shred­de­ra. Nie­ste­ty w inter­ne­cie wybu­chła awan­tu­ra doty­czą­ca tego, że bia­ły aktor nie powi­nien grać posta­ci, któ­ra ory­gi­nal­nie była Azja­tą. Pro­du­cen­ci Wojow­ni­czych Żół­wi Nin­ja prze­stra­szy­li się tego obu­rze­nia tak bar­dzo, że po tym, jak cały mate­riał fil­mo­wy został już daw­no nagra­ny, zmo­dy­fi­ko­wa­li sce­na­riusz, obsa­dzi­li w roli Shred­de­ra inne­go akto­ra, dokrę­ci­li kil­ka scen z jego udzia­łem, a resz­tę mate­ria­łu prze­mon­to­wa­li. I tak Ficht­ner prze­stał grać głów­ne­go szwarc­cha­rak­te­ra, a jego rola w fil­mie ogra­ni­czy­ła się do bycia złym, boga­tym biz­nes­me­nem, któ­ry chciał się stać jesz­cze bar­dziej bogaty.

William Fichtner - Shredder

Wojownicze Żółwie Ninja nie tylko były złą produkcją, ale też – Fichtner nie wypadł w nich najlepiej. Pytanie, czy film był równie kiepski, a występ aktora tak samo zły, zanim nagranie trafiło do montażowni.

źródło zdjęcia: Collider

Tak, jak wspo­mi­na­łam, Wil­liam Ficht­ner lubi powta­rzać: if it is not on the page, it is not on the sta­ge. Ale cza­sem myślę, że aktor powi­nien do tego mot­ta dodać jesz­cze: and even if it is on the sta­ge, it might disap­pe­ar in post-pro­duc­tion, czy­li że nawet jeśli coś jest na sce­nie, to może znik­nąć w post-produkcji.

Niewiadoma liczba niewiadomych

Jest jesz­cze jed­na rzecz, któ­rą nale­ży brać pod uwa­gę przy oce­nia­niu dorob­ku jakie­goś akto­ra. Nie wszyst­kie pro­duk­cje, któ­re zosta­ły nakrę­co­ne, tra­fia­ją potem na ekrany.

Każ­de­go roku sta­cje tele­wi­zyj­ne wyrzu­ca­ją do śmie­ci masę pilo­tów seria­li, któ­re nigdy nie zosta­ną wyemi­to­wa­ne, a w któ­rych prze­cież ktoś musiał zagrać (przy oka­zji, kie­dy aktor cze­ka na decy­zję doty­czą­cą tego, czy serial z jego udzia­łem powsta­nie, czę­sto nie podej­mu­je się pra­cy w innych pro­duk­cjach, przez co sprzed nosa mogą mu uciec faj­ne role). Rów­nie dużą nie­wia­do­mą są fil­my, do któ­rych mate­riał został nakrę­co­ny, a któ­re pomi­mo tego nie mogą wyjść z fazy post-pro­duk­cji i tra­fić do maso­wej dystrybucji.

William Fichtner - St. Sebastian

Kilka lat temu Fichtner wystąpił w – wyreżyserowanej przez Danny'ego DeVito – horroro-komedii St. Sebastian. Czas mija, a film, choć ukończony, do tej pory nie jest możliwy do obejrzenia. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie.

Na tym lista nie­wia­do­mych się nie koń­czy, bo akto­rzy lubią cza­sem, nie­mal zupeł­nie inco­gni­to, wziąć udział w mniej­szych pro­duk­cjach. Zatań­czyć w tele­dy­sku, zachwa­lić jakiś pro­dukt w rekla­mie, powy­głu­piać się w śmiesz­nym fil­mi­ku na YouTu­be. To małe rze­czy, któ­re czę­sto umy­ka­ją nawet fanom, choć bywa­ją praw­dzi­wy­mi pereł­ka­mi i gdy­by połą­czyć je w całość – pew­nie zro­bi­ły­by więk­sze wra­że­nie, niż nie­je­den osca­ro­wy występ.

Ciekawy przypadek nieudanego małpowania

Po tym, jak pierw­szy sezon bry­tyj­skie­go seria­lu Bro­ad­church oka­zał się wiel­kim suk­ce­sem, ame­ry­ka­nie posta­wi­li zro­bić wła­sną wer­sję seria­lu – Gre­ace­po­int. Wyszedł im klon nie­mal ide­al­ny: więk­szość scen zosta­ła nakrę­co­na tak samo, a jeśli coś zmie­nio­no – za prze­rób­ki odpo­wia­dał Chris Chib­nall, czy­li autor sce­na­riu­sza do Bro­ad­church. Ame­ry­ka­nie zatrud­ni­li też tego same­go reży­se­ra – Jame­sa Stron­ga, a w jed­nej z głów­nych ról obsa­dzi­li Davi­da Ten­nan­ta, któ­ry wcze­śniej zagrał w Bro­ad­church tego same­go boha­te­ra (choć obda­rzo­ne­go innym imie­niem i nazwi­skiem). Jed­nak pomi­mo tych podo­bieństw – Gra­ce­po­int oka­za­ło się strasz­ną kichą.

Nie będę tu wymie­niać wszyst­kich ele­men­tów, któ­re spra­wia­ją, że ame­ry­kań­ska pro­duk­cja nie dora­sta do pięt bry­tyj­skie­mu ory­gi­na­ło­wi. Zwłasz­cza, że popeł­ni­łam kie­dyś na ten temat dłu­gie­go Dyr­dy­ma­ła. Gra­ce­po­int jest jed­nak cie­ka­wym przy­pad­kiem poka­zu­ją­cym, jak wie­le czyn­ni­ków może wpły­nąć na czyjś występ aktorski.

Anna Gunn i David Tennant - Gracepoint

Choć o Gracepoint można napisać wiele złego, serial ma jedną zaletę – świetnie pokazuje jak dużo zmiennych wpływa na jakość filmowo-serialowych produkcji i jak cienka jest granica pomiędzy arcydziełem i kaszanką.

źródło zdjęcia: IMDb

David Ten­nant jest nie tyl­ko akto­rem fil­mo­wo-seria­lo­wym, ale tak­że teatral­nym, więc ponow­ne odgry­wa­nie tej samej roli nie jest dla nie­go czymś nie­zwy­kłym. A ponie­waż za reży­se­rię Bro­ad­church oraz Gra­ce­po­int odpo­wia­dał ten sam czło­wiek, raczej nie ma mowy, by na pla­nie ame­ry­kań­skiej wer­sji były jakieś zgrzy­ty na linii aktor-reży­ser. Pomi­mo tych podo­bieństw – występ Ten­nan­ta w Gra­ce­po­int był kiep­ski (przy czym Bry­tyj­czyk jest tak zdol­nym akto­rem, że nawet kie­dy gra źle – wypa­da znacz­nie powy­żej średniej).

David Tennant - Gracepoint

Co ciekawe, w 2015 roku, za występ w Gracepoint Tennant został nagrodzony People's Choice Award – zupełnie, jakby Amerykanie do samego końca starali się wmówić reszcie świata, że ich wersja Broadchurch była dobrym serialem.

źródło zdjęcia: IMDb

Co więc poszło nie tak? Czy Ten­nan­to­wi źle współ­pra­co­wa­ło się z akto­ra­mi zza oce­anu? A może ame­ry­kań­ski spo­sób krę­ce­nia seria­lu mu nie odpo­wia­dał? Czy akto­ra roz­pra­sza­ło to, że musiał mówić z innym akcen­tem? Czy dener­wo­wa­ła go głu­pia fry­zu­ra? A może dał mu w kość ame­ry­kań­ski kli­mat, zmia­na stre­fy cza­so­wej lub jedze­nie? A co, jeśli Ten­nant zagrał tak samo dobrze jak w Bro­ad­church (a nawet lepiej!), ale przy mon­ta­żu pra­co­wał zło­śli­wy troll, któ­ry do osta­tecz­nej wer­sji seria­lu wrzu­cił te uję­cia, w któ­rych aktor wypadł najgorzej?

Anna Gunn i David Tennant - na planie Gracepoint

Jeśli wierzyć zdjęciom z planu – podczas kręcenia Gracepoint atmosfera była równie sympatyczna, jak w Broadchurch. Jednak pomimo tego, że to zawęża listę „podejrzanych”, ciągle nie wiadomo, co sprawiło, że amerykańska wersja serialu się nie udała i czemu Tennant wypadł w niej tak źle.

źródło zdjęcia: Gracepoint Facebook

Mogła­bym tak jesz­cze dłu­go gdy­bać, bo jak widzi­cie, moż­li­wo­ści jest spo­ro. Co tak napraw­dę zawi­ni­ło? Tego praw­do­po­dob­nie nigdy się nie dowie­my. Rzecz w tym, że role Ten­nan­ta w Bro­ad­churchGra­ce­po­int dosko­na­le poka­zu­ją, że na to, jak osta­tecz­nie będzie się pre­zen­to­wał aktor­ski występ, wpły­wa wie­le, na pozór nie­mal nie­istot­nych zmiennych.

Wysoki sądzie, mój klient jest niewinny!

Tak, jak wspo­mnia­łam na począt­ku – dzi­siej­szy Dyr­dy­mał jest jed­nym, wiel­kim gdy­ba­niem. Jed­nak bez wzglę­du na to, ile jest w nim praw­dy, pole­cam wam byście cza­sem, zanim jed­no­znacz­nie skry­ty­ku­je­cie występ akto­ra w jakimś fil­mie lub seria­lu, albo gene­ral­nie potę­pi­cie go za to, że poja­wił się w danej pro­duk­cji, zasta­no­wi­li się czy nie jeste­ście w swo­jej oce­nie zbyt suro­wi lub powierz­chow­ni. Bo fil­my i seria­le przy­po­mi­na­ją górę lodo­wą – my, widzo­wie widzi­my zale­d­wie koń­co­wy efekt, wysta­ją­cy z ekra­nu czu­bek, któ­ry jest nie­wiel­kim frag­men­tem dużo więk­szej cało­ści, scho­wa­nej za kulisami.


Dzi­siej­sze­go Dyr­dy­ma­ła (z tygo­dnio­wym opóź­nie­niem, ale jed­nak!) dedy­ku­ję Wil­lia­mo­wi Ficht­ne­ro­wi. By miał zdro­wie, żeby poja­wiać się w nowych fil­mach i seria­lach. I by dosta­wał role tyl­ko w takich pro­duk­cjach, w któ­rych gra­nie będzie spra­wia­ło mu radość. I żeby dopi­sy­wa­ło mu szczę­ście i koń­co­wy efekt jego pra­cy zawsze oka­zy­wał się wspa­nia­ły. Choć jak pew­nie wie­cie – będę mu kibi­co­wać bez wzglę­du na jakość fil­mów i seria­li, w któ­rych wystę­pu­je. Zwłasz­cza, że nawet w kiep­skich pro­duk­cjach Ficht­ner potra­fi dać świet­ny popis swo­ich zdol­no­ści aktor­skich. I za to, mię­dzy inny­mi, tak bar­dzo go lubię!


PS. Ten Dyr­dy­mał jest roz­wi­nię­ciem mojej wypo­wie­dzi z komen­ta­rza pod wpi­sem Szkot, któ­re­go musi­cie poznać. Korzy­sta­jąc z oka­zji, chcę podzię­ko­wać Mar­le­nie za wspól­ne dys­ku­sje, któ­re spra­wia­ją mi masę fraj­dy, a przy oka­zji – jak widzi­cie – są bar­dzo inspi­ru­ją­ce! ︎:)

źró­dło zdję­cia ilu­stru­ją­ce­go wpis: Time­Out

Wpis pocho­dzi z poprzed­niej wer­sji blo­ga. Został zre­da­go­wa­ny i nie­znacz­nie zmodyfikowany.

Ory­gi­nal­ny tekst możesz prze­czy­tać tutaj.