Dzisiaj będzie o szczurach. Tak, dobrze czytacie – szczurach w liczbie mnogiej. Będzie to historia pełna niezwykłych zdarzeń i niespodziewanych zwrotów akcji, ilustrowana kilkoma słodkimi fotografiami i jednym zmontowanym na szybko filmikiem.
Przy czym wydarzenia, o których zaraz wam opowiem, rozegrały się prawie rok temu, ale dopiero teraz znalazłam wystarczająco dużo natchnienia, by je spisać (prokrastynacja: poziom ekspert).
Koleżanka dla Trzpiotki
Nie wiem, czy pamiętacie, ale w lutym zeszłego roku przedstawiłam wam Trzpiotkę. Przy okazji wspomniałam wtedy, że wystarczy mi jeden szczur, i że Trzpiotka (podobnie, jak inne szczury, które wcześniej miałam) nie potrzebuje współlokatorki. Musiałam jednak zmienić zdanie, bo choć Trzpiotka szybko się ze mną zaprzyjaźniła i w moim towarzystwie czuła się dobrze, to zostawiona sama robiła się bardzo płochliwa. Miesiąc po tym, jak się do mnie wprowadziła, jej tchórzliwość nie tylko nie zmalała, ale wręcz przybrała na sile. Dlatego stwierdziłam, że dla jej dobra muszę zrobić wyjątek, od dotychczas stosowanej reguły, czyli zaopatrzyć się w więcej, niż jednego szczura.
I właśnie tak, pod koniec lutego trafiła do mnie Mysza II, zwana Szarą Myszą (tak, wiem – wymyślanie szczurom ciekawych imion nie jest moją mocną stroną).
Współlokatorka nie do końca udana
Bałam się, że Mysza, z racji tego, że młodsza, mniejsza i znajdująca się w nowym, nieznanym miejscu, będzie dręczona przez Trzpiotkę. Tymczasem okazało się, że Trzpiotka jest nie tylko tchórzliwa, ale także mało asertywna i to ona zaczęła być przez nową szczurzycę rozstawiana po kątach. Do tego stopnia, że po dwóch dniach (Szarą Myszę sprowadziłam do domu w piątek, by mieć obie panny na oku non-stop, przez weekend) postanowiłam oddać nowego zwierzaka z powrotem do sklepu zoologicznego. Szczurzyca chyba przeczuła, co ją czeka, bo kiedy tylko włożyłam ją do transportera, próbowała rozszarpać go na strzępy. Przykry to był widok, ale postanowiłam być silna – ubrałam kurtkę i buty (w końcu wtedy była jeszcze zima), wzięłam transporter pod pachę, wyszłam z domu, zamknęłam za sobą drzwi i… nie potrafiłam iść dalej. Ech, jednak mam zbyt miękkie serce.
– Masz jeszcze jeden wieczór na poprawę. Jeśli się nie spiszesz, jutro nie będę miała skrupułów i naprawdę oddam cię do sklepu! – zagroziłam Myszy i zaniosłam ją z powrotem do domu.
Posłuchała. Ale do tej pory ma do mnie żal o to, że wtedy chciałam ją oddać.
To, że Mysza przestała dręczyć Trzpiotkę, wcale nie oznaczało, że szczurzyce zostały najlepszymi przyjaciółkami. Wręcz przeciwnie – żyły razem, ale jakby osobno. Wiecie, naczytałam się o tym, że szczury mieszkające razem będą się bawić, iskać i słodko do siebie przytulać. Nic z tych rzeczy nie nastąpiło. Jakby tego było mało, Mysza po tym, jak została królową klatki, postanowiła przejąć władzę nad resztą pokoju. I zaczęła być agresywna wobec mnie.
Przeżarcie
Kiedy szczur jest jeden, je tylko tyle, na ile ma ochotę albo wybrzydza i nie zjada niczego. Kiedy szczury są dwa, nieustannie grają w grę „kto zje więcej”. A Szara Mysza, z racji tego, że została szefową, zawsze wygrywała te zawody.
Początkowo nie szczędziłam futrzakom jedzenia, bo obydwie szczurzyce jeszcze rosły. Ale zaczęłam ograniczać ilość karmy, gdy zauważyłam, że Mysza tyje. I to bardzo szybko. Kiedy zaczęła wyglądać, jakby połknęła piłkę ping-pongową i co gorsza – popiskiwała, gdy się ją podnosiło, stwierdziłam, że sytuacja jest poważna i zabrałam ją do weterynarza. Pani doktor dokładnie obejrzała mojego zwierzaka i uspokoiła mnie, że to tylko wzdęcia.
– A co, jeśli to jakiś guz? Albo ciąża? – dopytywałam się.
– Nie, na pewno wzdęcia, przejdzie jej za kilka dni.
Ja jednak nie byłam do końca uspokojona i zaczęłam grzebać w internecie. Odkryłam, że ciąża u szczurów trwa 21-23 dni. Zerknęłam do kalendarza. Był poniedziałek, a w piątek miały minąć równo trzy tygodnie, od kiedy kupiłam Myszę. Przeszło mi przez myśl, że zwierzak może nie mieć wzdęć. Z resztą, ciąża by tłumaczyła, dlaczego Mysza stała się wobec mnie agresywna. I to tak bardzo, że zdarzało jej się ugryźć mnie w palec do krwi.
Na wszelki wypadek postanowiłam oddzielić szczurzyce w jedyny, możliwy sposób, czyli wstawiając prowizoryczną zagrodę do środka klatki.
Wielki Piątek
Wiecie, jak to jest – albo nie dzieje się nic, albo dzieje się wszystko naraz. No więc zbliżały się święta Wielkanocne, miałam jechać w odwiedziny do rodziny, wróciłam w piątek (Wielki Piątek) z pracy do domu i jak się okazało, Myszę opuściły wzdęcia. A dokładniej – jedenaście małych wzdęć. I tak święta spędziłam w nieco innym, „rodzinnym” gronie.
Żeby nie było niedomówień: nie niepokoiłam młodej mamy zaraz po porodzie, to zdjęcie zostało wykonane kilka dni później.
Uwięziona
Największym problemem nie była Mysza i jej maleństwa, tylko… Trzpiotka. Bałam się, że szczurza-mama w obronie swoich młodych zagryzie swoją współlokatorkę. Co prawda przegroda pośrodku klatki oddzielała obydwa zwierzaki, ale była prowizoryczna i bardzo niepraktyczna. Istniało też niebezpieczeństwo, że jedna szczurzyca w jakiś sposób przegryzie się do drugiej (szczury są uparte i ciekawskie, więc jeśli chcą gdzieś zajrzeć – nic ich nie powstrzyma).
W (Wielką) sobotę z samego rana pognałam do zoologicznego, w którym kupiłam Myszę, złożyć reklamację. Poprosiłam, by wypożyczyli mi klatkę, do której mogłabym przenieść Trzpiotkę. Pan sprzedawca był bardzo miły, przeprosił za to, że sprzedał mi szczura z kinder-niespodzianką, ale niestety mógł mi pożyczyć jedynie niewielką klatkę dla kanarka.
Tak, jak przypuszczałam, Trzpiotka nie była zadowolona z przeprowadzki. Nie rozumiała, że zamykam ją w ciasnym, niewygodnym miejscu dla jej dobra. Przez następne dwa tygodnie wypuszczałam ją z tego więzienia w każdej wolnej chwili. I serce pękało mi się za każdym razem, gdy szczurzyca włożona z powrotem do klatki, łapała kraty i spoglądała na mnie z wyrzutem, ewidentnie pytając: „czym zawiniłam, że karzesz mnie w taki sposób?”
Lwica
Co w tym samym czasie było słychać u Szarej Myszy i jej maluchów? W młodą mamę jakby wstąpił demon. Jedzenie musiałam podawać jej w rękawiczkach, bo zawsze rzucała się na mnie z zębami. Kiedy przechodziłam obok klatki, obserwowała mnie uważnie, fukając przy tym gniewnie. I cały czas miałam wrażenie, że gdyby tylko Mysza miała okazję – rzuciłaby mi się do gardła.
Szczurzyca najbardziej złościła się wtedy, kiedy sprzątałam jej klatkę, co chcąc nie chcąc – musiałam robić codziennie. Procedura sprzątania była prosta: odczepiałam klatkę od kuwety, kładłam ją na podłodze (bez kuwety), przekładałam Myszę do klatki, sprzątałam kuwetę, a w domku, w którym spały maleństwa wymieniałam szmatkę, na której leżały. Wykonanie wszystkich tych czynności zajmowało mi jakieś dwie minuty. Ale musiałam się śpieszyć, bo oddzielona od młodych Mysza starała się przegryźć kraty w klatce, w której się znajdowała. Co prawda pewnie nie udałoby się jej tego zrobić, ale wolałam nie sprawdzać wytrzymałości klatki. Nie wspominając już o tym, że widok wkurzonego szczura, który stara się przegryźć kraty był bardzo niepokojący.
Łobuzy
Rozwój maleństw przebiegał jak w zegarku, dokładnie tak, jak opisano go w internecie. Równo dwa tygodnie po tym, jak szczurki się urodziły – otworzyły oczy i zaczęły wychodzić z domku. Widok był przecudowny. Maleństwa człapały niepewnie, ale szybko nabierały pewności, próbowały biegać i skakać, co często kończyło się tym, że się przewracały.
Mysza początkowo nie wiedziała, co się dzieje i zanosiła pociechy z powrotem do domku. Szybko zdała sobie jednak sprawę z tego, że to nie ma sensu, bo w trakcie, gdy ukrywała jednego malucha, dwa inne wydostawały się „na wolność”. Poza tym musiała zacząć martwić się o coś innego – wiecznie głodne maluchy chodziły za nią i starały doić wtedy, kiedy ta nieszczególnie miała na to ochotę. Biedna szczurzyca zaczęła więc mieszkać na pięterku w klatce, bo tylko tam (póki co) małe nie umiały się dostać.
Szczęśliwa trzynastka
Przerwałam „niewolę” Trzpiotki i przeprowadziłam ją z powrotem do dużej klatki. Ona i Mysza trochę się szamotały, ale ostatecznie szczurza-mama doszła chyba do wniosku, że przyda się jej pomoc w wychowywaniu potomstwa. Zwłaszcza, że Trzpiotka świetnie dogadywała się z maluchami.
A maleństwa nie tylko rosły jak na drożdżach, ale też szybko się uczyły. Przykładowo, jak tylko zobaczyły, że jedna z dużych szczurzyc biega na kołowrotku, natychmiast starały się zrobić do samo. Nie przeszkadzało im, że są za małe, by w ogóle wprowadzić kołowrotek w ruch. A kiedy zainstalowałam w klatce mniejszy kołowrotek, specjalnie dla nich – zupełnie go zignorowały. W końcu duże szczury na nim nie biegały!
Mysza cały czas uważała mnie za największe zło tego świata i gryzła, kiedy tylko nadarzyła jej się okazja. A ja chciałam wkładać ręce do klatki, bawić się z maleństwami, oswajać je. Moim sprzymierzeńcem okazała się klatka dla kanarka, w której zamykałam Myszę. O dziwo, teraz młoda mama nie denerwowała się już, że oddzielam ją od młodych. Wręcz przeciwnie – chyba ją to cieszyło, bo mogła odpocząć od stada wygłodniałych pociech.
Kiedy już szczurza-mama mi nie przeszkadzała, maluchy bardzo szybko udało mi się oswoić. Oczywiście każdy szczurak miał inny charakter, więc niektóre polubiły mnie natychmiast, inne przekonały się do mnie dopiero po kilku dniach. Jednak po pewnym czasie, kiedy tylko otworzyłam klatkę, wszystkie trzynaście zwierzaków (łącznie z Trzpiotką i Myszą) wychodziły, by się do mnie przytulić. Co było nie tylko miłe, ale przede wszystkim: niezwykłe.
Czas rozstań
Sielanka, jak to zawsze bywa, musiała się kiedyś skończyć. Maleństwa podrosły, trzeba było im znaleźć nowy dom. Bałam się, że nikt nie będzie chciał ich przyjąć, i że będę musiała oddać je do sklepu zoologicznego. O dziwo, po tym, jak umieściłam ogłoszenie w internecie, szczuraki rozeszły się, jak ciepłe bułeczki – co chwilę zgłaszał się ktoś, kto był zainteresowany przygarnięciem jednego lub kilku maleństw.
Dziwnie jest oddawać w obce ręce zwierzaka, którego znało się od urodzenia. Z jednej strony wiedziałam, że nowi właściciele będą o nie dbać tak samo dobrze, jak ja (a może nawet bardziej). Mimo to na każdego nabywcę patrzyłam nieco podejrzliwie. I zbierało mi się na płacz zawsze, kiedy musiałam pożegnać się z kolejnym maluchem.
Kropka
Kiedy znalazłam dom mniej więcej połowie szczurzaków, naszła mnie myśl, która ukoiła moje złamane serce: „skoro mam już dwa szczury, to jeden więcej nie będzie robił różnicy”. I z listy maleństw do wzięcia wykreśliłam Kropkę (nazwałam ją tak, ponieważ ma czarną łatę na ogonie).
I tak właśnie sprawy mają się w obecnej chwili. Posiadam trzy szczurzyce: Trzpiotkę, Myszę i Kropkę. Myszy przeszły humory i już mnie nie gryzie. Trzpiotka ciągle nie dogaduje się z Myszą, ale ona i Kropka są dobrymi przyjaciółkami. A sama Kropka to żywe srebro – najodważniejsza i najbardziej ciekawska z całej trójki, wszędzie jej pełno i najmocniej ze wszystkich szczurzyc cieszy się z mojego towarzystwa. Nie żałuję, że ze mną została.
Czy to oznacza, że zmieniłam zdanie? Że do tej pory byłam w błędzie i teraz ze skruchą przyznaję, iż należy posiadać więcej, niż jednego szczura? Tu was zaskoczę, ale… nie. Kiedy ma się jednego szczura, poświęca mu się całe serce i uwagę. Przy trzech szczurach trzeba to wszystko podzielić właśnie na trzy, przez co cały czas mam wrażenie, iż poświęcam każdej szczurzycy stanowczo za mało czasu. Nie wspominając o tym, że brakuje mi trzeciej ręki do głaskania. Trzy zwierzaki ciężej jest też wytresować i upilnować. Mojej pierwszej Myszy pozwalałam biegać po całym pokoju – wiedziałam, że niczego nie pogryzie i przybiegnie, kiedy ją zawołam. Szczurzycom, które mam teraz, nigdy nie pozwoliłabym na coś takiego, bo jakby nawzajem namawiają się do psot i często ignorują moje nawoływania, gdyż wolą przebywać we własnym towarzystwie.
Oczywiście to wszystko wcale nie oznacza, że żałuję, iż w obecnej chwili posiadam trzy szczury. Po prostu na pytanie „jeden szczur, czy kilka?”, cały czas będę odpowiadać, że jeden. I mam w nosie to, że inni miłośnicy szczurów, za taki pogląd mnie potępią.
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać tutaj.