Każdy nowy sezon serialu jest testem sprawdzającym, czy twórcy produkcji mają pomysł na dalszą fabułę. Ale największym tego typu egzaminem jest sezon drugi. Pierwsza seria kreuje bowiem nowych bohaterów i wplątuje ich w ciekawą historię, ale dopiero druga weryfikuje, czy twórcy produkcji potrafią pokazać długą, rozłożoną na wiele odcinków opowieść.
Ostatnio z lekkim zdziwieniem uświadomiłam sobie, że mniej więcej połowa oglądanych przeze mnie seriali miała w tym roku drugi sezon. A skoro materiału do analizy jest tak dużo – trzeba wykorzystać okazję i przyjrzeć się tym tytułom.
Fargo
Pierwszy sezon Fargo był czymś bardzo świeżym, wręcz odkrywczym. Niby nic się nie działo, ale napięcie rosło, coraz mocnej wgniatało w fotel, aż w pewnym momencie następowało coś, co powodowało opad szczęki. Do tego wszystkie elementy były dopięte na ostatni guzik: świetne aktorstwo, piękne zdjęcia, idealnie dobrana muzyka. Po prostu cudo!
Drugi sezon posiadał wszystkie zalety sezonu pierwszego. Dodatkowo miał w obsadzie Patricka Wilsona, którego lubię. I chyba jedynym minusem drugiej serii była… seria pierwsza. Wiecie, kiedy w finale pierwszego sezonu Gus zmierzał do chatki w lesie, by rozprawić się z Malvo, umierałam ze strachu, bo nie miałam zielonego pojęcia, jak ta konfrontacja się skończy. Natomiast podczas strzelaniny w jednym z ostatnich odcinków drugiej serii zupełnie nie martwiłam się o Lou Solversona, bo ten w starszej wersji pojawił się w serii pierwszej, więc wiedziałam, że nic mu się nie stanie.

Nie będę ukrywać, że ponieważ lubię Patricka Wilsona, to każda produkcja z jego udziałem na starcie dostaje ode mnie +5 punktów do fajności.
źródło zdjęcia: IMDb
„Spoilery” nie były jedynym problemem drugiej serii Fargo. Atmosfera serialu, przez to, że znałam ją z sezonu pierwszego – nie była już taka niecodzienna. Ale czy to sprawiało, że druga odsłona Fargo była gorsza od pierwszej? Trochę tak, przy czym nie jest to wielka wada. Gdyby wszystkie seriale zmagały się tylko z takimi problemami… rety, wtedy chyba nie miałabym życia, tylko non-stop oglądałabym telewizję!
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Better Call Saul
Podobnie jak w Fargo, niby nic się nie działo (a nawet: działo się jeszcze mniej!), ale nie można było oderwać wzroku od ekranu. Better Call Saul jest idealnym przykładem produkcji, która nie nadaje się do binge-watchingu, bo w dawkach większych, niż jeden odcinek tygodniowo może zanudzić widza na śmierć.

Jimmy McGill jest bohaterem, z którym miło spędzić godzinkę, ale nie więcej, bo wtedy facet zaczyna robić się męczący.
źródło zdjęcia: IMDb
Drugi sezon stał na dokładnie takim samym poziomie, co pierwszy. Podejrzewam wręcz, że całość jest kręcona tak, by ktoś, kto będzie w przyszłości oglądał wszystkie odcinki na raz (i w międzyczasie nie umrze z nudów), nie zauważył, w którym miejscu kończy się jeden sezon, a zaczyna następny*. I taka koncepcja bardzo mi się podoba.
* Ja zorientowałam się, że finałowy odcinek drugiej serii był ostatnim, dopiero tydzień później, gdy – ku mojemu wielkiemu zdziwieniu – nie mogłam obejrzeć następnego epizodu.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Empire
Pamiętacie, jak jakiś czas temu zachwycałam się tym serialem? Zapomnijcie o tym! Empire jest przykładem produkcji, której twórcy mieli pomysł tylko na jeden sezon.
Pierwsze odcinki drugiej serii nie zwiastowały katastrofy, ale potem w serialu zapanował chaos. Bohaterowie co chwilę zmieniali strony konfliktu, niektóre wątki ucinały się na zasadzie Deus ex machina, a inne – dawno już zapomniane – były na nowo powoływane do życia. Fabuła zaczynała przypominać telenowele meksykańskie. Przykładowo w jednym z odcinków, będąca w ciąży bohaterka została zepchnięta ze schodów przez inną (oczywiście do szpiku kości złą) postać. A kilka odcinków później, ta zła bohaterka popełniła samobójstwo, wypijając truciznę. Tego typu „zwroty akcji” sprawiały, że po obejrzeniu każdego odcinka strasznie bolała mnie głowa – od robienia ciągłych facepalmów.

W poprzednim Dyrdymale, w którym pisałam o Empire cieszyłam się z tego, że Fichtner dołączył do obsady tej produkcji. Teraz jest mi przykro, że zmarnowano zarówno potencjał całego serialu, jak i mojego ulubionego aktora. ︎:(
źródło zdjęcia: Spoiler TV
Empire zaczęłam oglądać dla Williama Fichtnera. Niestety jego postać także rozczarowywała – głównie z powodu zmarnowanego potencjału. Bohater Fichtnera był ciekawy (aktor grał wpływowego producenta muzycznego, który był homoseksualistą), ale nie wnosił niczego do fabuły. W każdym odcinku występ Fichtnera wyglądał tak samo: w jednej scenie jego bohater mówił „jestem gejem i walczę o prawa LGBT”, a w następnej słuchał, jak Jamal śpiewał. Po prostu: NUDA! Fichtner powinien kiedyś zaprosić mnie na kawę i grzecznie podziękować za to, że tak się dla niego poświęcam.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
iZombie
Na początku drugiego sezonu wydawało się, że twórcom serialu skończyły się pomysły. Sprawy tygodnia nie były ciekawe, Liv zjadająca mózgi stała się nudna, a nowy czarny charakter oraz wątek przewodni sezonu – irytujące. Ale na to wszystko mogłam jeszcze jakoś przymknąć oko. Problemem był Major. Rany, dawno jakiś bohater nie wkurzałby mnie tak bardzo, że aż życzyłabym mu śmierci! Do szału doprowadzał mnie motyw „on robi coś złego żeby ją chronić i utrzymuje to w sekrecie, ona odkrywa, że on robi coś złego, on zamiast wyznać jej prawdę pozwala, by ona go rzuciła”. Czemu denerwują mnie tego typu rozwiązania fabularne? Bo zawsze okazuje się, że po tym, jak on w końcu wyjaśnia jej o co chodzi, obydwoje wspólnie, niemal natychmiast, znajdują rozwiązanie problemu. Tyle, że zanim to wyznanie prawdy nastąpi musi minąć cały sezon.

Zwykle trzymamy kciuki za to, by para zakochanych w sobie bohaterów żyła długo i szczęśliwie. W przypadku iZombie niestety tak nie jest.
źródło zdjęcia: IMDb
Wspomniany motyw zmęczył mnie do tego stopnia, że po kilku odcinkach porzuciłam oglądanie. Na szczęście złość mi przeszła i dałam iZombie jeszcze jedną szansę. Serial jej nie zmarnował i dalej był znacznie lepszy. To znaczy: wkurzające motywy nie zniknęły, ale główny wątek serialu stał się bardziej interesujący. Polubiłam nawet złoczyńcę, który na początku mnie irytował. I było mi nawet szkoda, kiedy zginął.
Ostatecznie drugi sezon iZombie okazał się całkiem niezły. Co więcej wszystko wskazuje na to, że trzecia seria będzie jeszcze ciekawsza (o ile intryga rozkręci się szybciej niż w tym sezonie). Niemniej ktoś powinien zabić Majora. Liv zasługuje na kogoś lepszego. Widzowie także.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Agent Carter / Agentka Carter
Przeniesienie akcji serialu do Los Angeles na zwiastunach wyglądało na dobry pomysł, w rzeczywistości okazało się strzałem w stopę, który prawdopodobnie wykończył Agentkę Carter.
Jedną z zalet pierwszego sezonu był problem równouprawnienia. To, że agentka Carter, bohaterka II wojny światowej i as wywiadu, po powrocie z frontu musiała nauczyć się żyć w zdominowanym przez mężczyzn świecie, którzy traktowali ją trochę, jak głupią sekretarkę. Ten, w dużej mierze przewodni wątek serialu, prezentował się dość prawdziwie, ale jednocześnie był potraktowany z humorem, często pokazującym absurd całej sytuacji.

Jednym z największych problemów wielu „kobiecych” filmów i seriali jest to, że mają one na drugim planie męskiego bohatera, który kradnie całą produkcję.
źródło zdjęcia: IMDb
W drugim sezonie tego wszystkiego zabrakło. Co więcej twórcy serialu stwierdzili „potrzebujemy więcej kobiet!”, ale nie mieli na nie pomysłu, przez co na ekranie zaroiło się od sztucznych i irytujących postaci, przywodzących na myśl lalki Barbie. Najlepszym przykładem niech będzie żona Jarvisa – trudno było ją polubić, kibicować jej lub chociażby współczuć. Nie było też widać żadnej chemii pomiędzy nią, a Jarvisem, choć obydwoje teoretycznie powinni być w sobie szaleńczo zakochani.
Jednak pomimo wad drugi sezon Agentki Carter oglądało mi się nieźle. Nie miałam z nim takiego problemu jak z iZombie i ani przez moment nie czułam, że powinnam dać sobie z nim spokój. Teraz, kiedy już wiem, że trzeci sezon przygód dzielnej agentki (i Jarvisa) nigdy nie powstanie, jest mi strasznie przykro z tego powodu.
Librarians / Bibliotekarze
Bibliotekarze są głupiutkim guilty plesure, ale twórcy produkcji o tym wiedzą, podchodzą do swojej pracy z przymrużeniem oka i chyba głównie dzięki temu serial da się oglądać. Nikt tu nie próbuje robić czegoś ambitnego lub poważnego. Ma być zabawnie, kiczowato i bardzo w stylu seriali przygodowych z lat dziewięćdziesiątych. Przy czym należy pamiętać, by Bibliotekarzy oglądać jedynie w małych, cotygodniowych dawkach – zobaczenie hurtem większej ilości odcinków może doprowadzić do niestrawności!
Pomimo wszechobecnej kiczowatości, druga seria kilka razy mnie zaskoczyła i pokazano w niej coś fajnego. Tak było na przykład z odcinkiem, w którym główni bohaterowie utknęli w pętli czasowej, w której świat działał na zasadzie gry komputerowej. Poza tym istnieje jeden powód, dla którego drugi sezon Bibliotekarzy jest lepszy od pierwszego i warto, choćby wybiórczo, rzucić na niego okiem. Jest nim Moriarty. Serio, zapomnijcie o tym, jak ta postać prezentowała się w Sherlocku. Bibliotekarski Moriarty jest uroczym dżentelmenem, który pokona cię swoim sprytem, ale ty zamiast mieć mu to za złe, będziesz się cieszył, że mogłeś z nim przeprowadzić miłą pogawędkę. Przydałoby się w serialach więcej czarnych charakterów tego typu!
Oczywiście ja uwielbiam Bibliotekarzy także z powodów zawodowych. Bo jak można nie kochać serialu, w którym pojawiają się takie teksty:
(jeśli wideo zacznie się odtwarzać od początku, wspomniany tekst pojawia się w czasie 1:38)
Galavant
Nie znoszę musicali, ale uwielbiam Galavanta! Drugi sezon, tak samo jak pierwszy, serwował inteligentny, absurdalny humor na najwyższym poziomie, bawił się konwencją i zapewniał szalone zwroty akcji. Jednocześnie podobnie, jak na przykład powieści Terry'ego Pratchetta, między żartami przemycał mądre, dające do myślenia przesłanie. W odróżnieniu od Bibliotekarzy, Galavant jest serialem, którego hurtowe oglądanie nie boli – po zobaczeniu jednego odcinka natychmiast chce się obejrzeć następny.
Czy drugi sezon ma jakieś wady? Zdecydowanie tak. Po pierwsze trzeciego sezonu prawdopodobnie nie będzie (na szczęście druga seria nie skończyła się tak dużym cliffhangerem, jak pierwsza). A po drugie – serial mocno okłamuje widza, bo drugi sezon nie powinien być zatytułowany Galavant tylko Król Ryszard i Tad Cooper.

autorka grafiki: (jak zawsze wspaniała) Halorvic
Flash
Guilty plesure nieco wyższych lotów, niż Bibliotekarze – oglądanie kilku odcinków pod rząd nie męczy, bo fabuła jest lepiej dopracowana, a bohaterom mocniej się kibicuje. Niby wiem, że całość jest naiwna i kręcona z myślą o młodszych widzach, a koniec końców główny bohater pokonał zarówno każdego złoczyńcę tygodnia, jak i przeciwnika, z którym mierzył się przez cały sezon, ale co z tego, skoro oglądanie tego wszystkiego dawało mi wielką frajdę. ︎:)
Mało tego, drugi sezon wyglądał trochę tak, jakby twórcy Flasha przeczytali w moich myślach, co lubię i kilka takich rzeczy umieścili w serialu. W drugiej serii motywem przewodnim była więc alternatywna rzeczywistość (super!) w stylu retro-future* (ekstra!) i pojawił się, pochodzący z drugiej Ziemi, doktor Wells, który nie był Reverse-Flashem (super ekstra!). To ostatnie ucieszyło mnie zwłaszcza dlatego, że nowy Wells był postacią znacznie ciekawszą od wersji z pierwszego sezonu. Jego celem było uratowanie córki, którą porwał Zoom, czyli główny złoczyńca drugiej serii. Taka motywacja sprawiała, że Wells stał się bohaterem bardzo mahonicznym, który robił złe rzeczy tylko po to, by uratować bliską osobę. Jak mogłabym nie kibicować postaci, która mówi Flashowi „nie ufaj mi, bo jeśli będę musiał wybierać między tobą i życiem mojej córki, zdradzę cię bez mrugnięcia oka”. Wells, który już rok temu był postacią przykuwającą uwagę, teraz skradł cały sezon.

Mam słabość do bohaterów mahonicznych, dlatego drugi sezon Flasha urzekł mnie między innymi za sprawą tego, że pojawiła się w nim postać tego typu.
źródło zdjęcia: IMDb
Niestety wszystko popsuło się po zimowej przerwie. Widać było, że twórcy Flasha mieli pomysł na kilka odcinków, a musieli nakręcić jeszcze połowę sezonu. Serial stracił na dynamice, pojawiła się masa niepotrzebnych i nudnych wątków. W co drugim odcinku następowała nowa konfrontacja Flasha z Zoomem, tytułowy bohater za każdym razem stwierdzał hardo, że tym razem na pewno pokona złoczyńcę, ale jakoś nigdy się mu to nie udawało. Najgorzej wypadły natomiast trzy ostatnie odcinki – absurd gonił absurd, zwroty akcji, które miały być dramatyczne, powodowały jedynie facepalm, a finałowy pojedynek Flasha z Zoomem (który Flash w końcu wygrał… co chyba nie jest spoilerem) nie był ani trochę emocjonujący. I jeszcze zakończenie (którego nie zdradzę) sprawiło, że zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym, czy dalsze oglądanie serialu w ogóle ma sens.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
* Momentami druga Ziemia z Flasha wyglądała tak bardzo, jak z Fringe, że aż liczyłam na to, iż gdzieś w tle przemkną bohaterowie tamtego serialu!
Daredevil i Mozart in the Jungle
Te dwa, zupełnie różne seriale opiszę razem, bo mam o nich podobne zdanie. Zaczęłam je oglądać ze względu na dobre recenzje i choć obydwie produkcje były OK, nie posiadały „tego czegoś”, co sprawiłoby, bym je polubiła. Minął rok i zasiadłam do oglądania ich drugich serii w nadziei, że może tym razem coś zaskoczy. Tak się jednak nie stało i zarówno Daredevil, jak i Mozart in the Jungle zaczął mnie nudzić w połowie sezonu. Straciłam zapał, przestałam oglądać. W obydwu przypadkach nie jestem w stanie dokładnie określić, co było tego przyczyną. Ot magia tych seriali na mnie nie zadziałała.
Uff, to wszystko jeśli chodzi o mnie i obejrzane przeze mnie w ostatnim czasie drugie serie. A jak się ma sprawa oglądania seriali u was? Czy widzieliście drugi sezon jakiejś produkcji, który szczególnie was zachwycił lub rozczarował? Nie bójcie się napisać w komentarzu!
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: Arrowverse Wiki
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać tutaj.