Według anglojęzycznego słownika Collinsa, słowem roku 2015 został binge-watch. Zwrot ten oznacza hurtowe oglądanie jakiegoś serialu – jeden odcinek po drugim.
Zjawisko nie jest mi obce, bo zapoznałam się w ten sposób z wieloma produkcjami. I choć tego typu maratony same w sobie mi nie przeszkadzają, to istnieje jedna forma binge-watchingu, która zupełnie mi nie pasuje.
Gorszy, niż telewizja?
Binge-watching w przypadku starych seriali, jest ok. Problemem są produkcje Netflixa, które ukazują się z myślą o hurtowym oglądaniu, czyli cały sezon jest udostępniany widzom jednego dnia. Przyznaję – w przypadku pierwszego sezonu House of Cards wydawało mi się to być dużą innowacją i czymś, co powinno być standardem. Teraz zmieniłam zdanie.
Zauważcie, że niektórzy psioczą na tradycyjną telewizję, bo ta zmusza widza do zasiadania przed odbiornikiem danego dnia, o odpowiedniej godzinie. Natomiast mało kto krytykuje, że Netflix działa podobnie – z tą różnicą, że jego widzowie nie muszą poświecić na serial jednej godziny w tygodniu, tylko jeden weekend w miesiącu. Kto więc jest większym złem – tradycyjna telewizja, czy Netflix?
Za szybko!
Netflix za bardzo przyśpiesza odbiór serialu. Kiedy dostajemy jeden odcinek tygodniowo, jest czas na jego analizę, recenzję, na zastanowienie się co będzie dalej i na dyskusję na jego temat. Binge-watching w wydaniu Netflixa to wszystko zabiera.
Pojawia się boom na dany tytuł, który bardzo szybko cichnie. I jeśli zobaczysz serial Netflixa tydzień, lub – o rany! – miesiąc później niż wszyscy, będziesz bardzo, bardzo nie na czasie.
Warto też spojrzeć na to od strony marketingowej. House of Cards króluje w internetach jakieś dwa-trzy tygodnie, natomiast Gra o Tron około dwóch, trzech miesięcy. I nie wiem, jak wy, ale gdybym ja była szefem Netflixa, to wolałabym, by dyskusje o poczynaniach Franka Underwooda trwały nieco dłużej.
Za dużo!
W dniu, w którym pojawił się nowy sezon House of Cards, ja zamiast się ucieszyć, pomyślałam „kurcze, tyle odcinków do obejrzenia, nie mam na to teraz czasu”. I wciąż nie mam. Nie zobaczyłam jeszcze ani jednego epizodu.
O dziwo podobny problem nie istnieje dla mnie w przypadku starych seriali. Prawdopodobnie z powodu tego, że nie czuję presji „szybko, bo wszyscy już to widzieli, tylko nie ty!” Nie wspominając już o tym, że zawsze udaje mi się znaleźć czas na oglądanie na bieżąco tych produkcji, których jeden odcinek pojawia się raz w tygodniu. W końcu to tylko jeden odcinek, a nie cały sezon.
Czy to tylko mój problem?
Tak, wiem – czepiam się, marudzę i tak dalej. Ale – czy na pewno jestem jedyna? Niektóre recenzje czwartego sezonu House of Cards nie były pochlebne. Pytanie, ile jest w tym winy fabuły serialu, a ile binge-watchingu i tego, że recenzentów zmęczyło zbyt intensywne oglądanie serialu.
Wiecie, życzę Netflixowi i jego produkcjom jak najlepiej. Boję się jednak, że binge-watching może spotkać podobny los, jak na przykład filmy od Marvela. To znaczy: niby wszyscy się cieszą na nową odsłonę przygód bohaterów MCU, ale nie jest już taki sam entuzjazm, jak dawniej. I nie ma w tym żadnej, dającej się wyjaśnić przyczyny – ot, następuje powolne zmęczenie materiału. Dlatego szkoda by było, gdyby binge-watching w podobny sposób „popsuł” seriale Netflixa.
A może by tak...
Wiem, że Netflix raczej nie zmieni swojego sposobu udostępniania seriali. Ale może powinien to zrobić. Jak? Stosując rozwiązanie pośrednie. Czyli nie jeden odcinek tygodniowo, nie cały sezon naraz, ale jeden odcinek raz dziennie. Wtedy z jednej strony widzowie tacy, jak ja mieliby czas na dyskusję i odsapnięcie, z drugiej – osoby lubiące serialowe maratony w przeciągu około dwóch tygodni od premiery miałyby cały sezon do obejrzenia. Wilk syty i owca cała! Przy okazji zyskałby na tym także Netflix, bo dyskusje na temat jego produkcji trwałyby znacznie dłużej.
Ale to jest tylko moje zdanie. Ciekawi mnie, co wy na ten temat myślicie? Czy podoba się wam sposób, w jaki Netflix udostępnia swoje seriale? Czy niedawno mieliście weekend z House of Cards, a teraz trwa dla was weekend z Daredevilem? A może, podobnie jak ja – wolicie przyjmować seriale w mniejszych dawkach i binge-watching trochę was męczy? Nie bójcie się i napiszcie w komentarzu!
źródło grafiki ilustrującej wpis: Netflix
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać tutaj.