Ponieważ prawie wcale nie czytam komiksów, nigdy nie wiedziałam, co czują fani powieści graficznych, kiedy ich ukochane dzieło zostaje zekranizowane w zły sposób. I żyłabym w tej błogiej nieświadomości dalej, gdyby sytuacji nie zmieniła stacja AMC, po przeniesieniu na mały ekran mojego ukochanego Kaznodziei. Efekt? Jeśli śledzicie mnie na Twitterze, pewnie widzieliście, jak reagowałam na prawie każdy, nowy odcinek serialu (a jeśli mnie nie obserwujecie, to może powinniście zacząć? ︎;). A ponieważ 140 znaków na Ćwierkaczu to za mało, by wyrazić jak bardzo nie podobał mi się Kaznodzieja przygotujcie się na pełen marudzenia Dyrdymał!
To nie jest adaptacja!
Fabuła serialowego Kaznodziei nijak ma się do komiksowego pierwowzoru. Twórcy zaczerpnęli z oryginału imiona bohaterów, wątek główny oraz kilka wątków pobocznych. Resztę, czyli jakieś 80% treści, dodali od siebie. To samo w sobie nie byłoby złe, gdyby ta wartość naddana miała dobrą jakość. Niestety, nie ma.
Wiele ze zmienionych wątków w komiksie prezentowało się lepiej. Weźmy chociażby punkt wyjścia: w oryginale nieziemska siła wysadziła w powietrze kościół, ze wszystkimi wiernymi w środku, a jedynym, który przeżył był tytułowy kaznodzieja. W serialu nieziemska siła krąży po świecie i rozsadza napotkanym kaznodziejom głowy (gdzieś w tle, w telewizji pojawia się news, że Tom Cruise też wybuchnął… ha, ha, ha, jakież to śmieszne!). Potem (pod koniec bardzo nudnego odcinka pilotowego) tajemnicze coś spotyka głównego bohatera, Jessiego Custera i wchodzi do jego umysłu, nie czyniąc mu przy tym krzywdy. A to dopiero początek! Im dalej, tym takich zmian na gorsze jest więcej.
Dodatkowo stało się to, czego obawiałam się najbardziej – AMC chce na Kaznodziei zarobić tak dużo, jak to tylko możliwe, więc rozciąga fabułę na jak największą ilość odcinków i sezonów. I robi to przy pomocy nudnego wodolejstwa.
Niedobry kaznodzieja
Kiedy dowiedziałam się, że Dominic Cooper wcieli się w Jessego Custera miałam mieszane uczucia. Problemem było to, że Cooper nie wygląda, jak komiksowy kaznodzieja. Z drugiej strony, to świetny aktor, więc miałam nadzieję, że zagra w sposób, który sprawi, iż uwierzę, że to on jest Custerem. Nie trzeba było dużo, by udało mu się to osiągnąć – wystarczyłoby, żeby kaznodzieja był trochę mroczniejszą wersją, fantastycznie zagranego przez Coopera, Howarda Starka (czyli ojca Tony'ego, zwanego Iron Manem ︎;). I pewnie by mu się to udało, gdyby twórcy serialu ponownie nie postanowili zerwać z komiksem i pokazać postaci Custera po swojemu.
Komiksowy Custer popełniał błędy, czasem był uparty w złym tego słowa znaczeniu, często robił głupie rzeczy – zwłaszcza, kiedy ktoś go rozgniewał. Ale jednocześnie był sympatyczny, a jego przywary łatwo było mu wybaczyć, potraktować je jak niewinne wybryki pięcioletniego łobuza. I przede wszystkim – kaznodzieja był tolerancyjny. Szanował kobiety, czarnoskórych oraz osoby z jakiegoś powodu odrzucone przez społeczeństwo. Nie była to jednak poprawność polityczna – ot, Custer oceniał ludzi po ich czynach, a nie wyglądzie lub pochodzeniu.
Natomiast serialowy kaznodzieja jest głupim bucem. Owszem, pomaga ludziom, ale zdaje się czynić to bez przekonania, bo tak trzeba. Jest pełen pychy i przede wszystkim – nietolerancyjny. Komiksowy Custer, nigdy nie pozwoliłby spłonąć wampirowi na słońcu tylko dlatego, bo ten jest wampirem!
Rozczarował mnie także background tej postaci. W komiksie kaznodzieja uwielbiał swojego ojca, uważał go za bohatera i wzór do naśladowania. Ten serialowy za swoim tatą nie przepadał i stara się być taki, jak on, głównie za sprawą wyrzutów sumienia.
Co najgorsze, Jesse Custer z ekranizacji jest bezpłciowy, nudny i pozbawiony charyzmy – to nie jest ktoś, z kim chciałoby się zaprzyjaźnić i na pewno nie poszłoby się za nim na koniec świata, w poszukiwaniu Boga.
Dobre złego początki
Nie podobał mi się wybór Ruth Neggi do roli Tulip. Zmieniłam zdanie po pilotowym odcinku. Serialowa Tulip była co prawda zupełnie inna od komiksowego pierwowzoru, ale zrobiła wejście smoka, pokazała pazur, prezentowała się sympatycznie i miała w sobie wszystkie te cechy, które powinien posiadać Custer. Ruth Negga stworzyła pełnokrwistą i ciekawą postać, której chciało się kibicować. Jej występ był jedną z nielicznych zalet pilotowego odcinka. No właśnie – pilotowego. Potem okazało się, że twórcy serialu zupełnie nie mają pomysłu na tą postać, Tulip zaczęła bez celu snuć się ekranie i bardzo szybko z najciekawszej postaci stała się tą najbardziej irytującą.
Identycznie sprawy miały się z Cassidym – postać świetnie zaprezentowano na początku. Potem, w odróżnieniu od Tulip, Cassidy pojawił się w kilku świetnych scenach, ale poza tym postać ta była pusta i nudna. Co prawda osoby nieznające komiksu uważają, że Cassidy był najmocniejszą stroną serialu, ale to trochę tak, jakby ktoś, kto nigdy nie słyszał o samochodach twierdził, że najszybszym pojazdem, jaki istnieje, jest rower.
Chaos
Recenzenci, którzy nie znali komiksu, często marudzili, że w fabule serialu panuje bałagan, nie wiadomo, co się dzieje. Osoby takie, jak ja, odnajdywały się w ekranizacji Kaznodziei trochę lepiej, ale i one czasem się gubiły.
Dla kogo w pierwszym odcinku pracuje Cassidy i czemu Irlandczyk zabija wszystkich ludzi w samolocie? Nie wiadomo, bo wątek ten nie był kontynuowany. Dlaczego Tulip opiekuje się swoim wujkiem-pijakiem? Bo tak trzeba? Bo go lubi? I przede wszystkim: co wydarzyło się pomiędzy przedostatnim i ostatnim odcinkiem? Pytam, bo niektóre wydarzenia były tak z dupy, jakby AMC zapomniało wyemitować jeden, poprzedzający finał epizod.
Warto dodać, że komiks miał na początku liniową fabułę. Dopiero, kiedy czytelnik poznał i polubił bohaterów, pojawiły się retrospekcję, nowe postaci, wątki poboczne. Serial stara się pokazać wszystkie te rzeczy naraz. Stawia przy tym na ilość, a nie jakość, przez co dostajemy multum bohaterów oraz masę retrospekcji, z których i jedne, i drugie ogląda się bez emocji.
Najlepszym przykładem niech będzie Święty od Morderców. W komiksie był trochę, jak Terminator – pojawił się nie wiadomo skąd, zabijał każdego, kto stanął mu na drodze, nie dało się go powstrzymać, uśmiercić, ani tym bardziej się z nim dogadać. Generalnie badass jakich mało. Dopiero pod koniec Kaznodziei czytelnicy dowiedzieli się, kim Święty od Morderców był i co spowodowało, że stał się tym, kim się stał. W serialu przez kilka odcinków, zupełnie bez związku z resztą fabuły, pojawiają się krótkie sceny pokazujące przeszłość tej postaci. W finale, dla przypomnienia widzimy wszystkie te sceny razem, złożone do kupy (znów w ramach wodolejstwa). A potem w ostatniej scenie Święty od Morderców zstępuje na Ziemię. I domyśl się teraz, widzu nieznający komiksu, co to za postać i o co w tym wszystkim chodzi!
Z resztą tutaj widać kolejną zmianę względem oryginału, która źle świadczy o serialu. Dużo lepiej jest najpierw pokazać zimnokrwistego mordercę, a dopiero pod koniec wyjawić, co sprawiło, że takim zabójcą został, niż zacząć od genezy tej postaci. W tym drugim przypadku widzowie od początku będą widzieli skrzywdzonego przez los człowieka, a nie tajemniczego rewolwerowca. A jak wiadomo, złoczyńcom zawsze kibicuje się bardziej, kiedy są źli i ich „udobrzanie” kiepsko się kończy.
Mam to gdzieś
Najgorsze nie są te produkcje, które są złe. Bo oglądanie złych rzeczy może sprawić frajdę. Ba, złe rzeczy da się nawet pokochać (jak inaczej wytłumaczyć tak dużą popularność seriali paradokumentalnych?). Najgorsze są produkcje, które widzów nie obchodzą. Takie, jak Kaznodzieja.
Serial miał kilka mocnych momentów. Momentów, które teoretycznie powinny widzem wstrząsnąć lub go wzruszyć. Jak na przykład historia Odina Quincannona albo widok jednego z bohaterów, który przykładał do swojej skroni lufę pistoletu. Czy w jakiś sposób poruszyły mnie ich historie? Nie. Co więcej, wydarzenia w finale wywołały u mnie jedynie wzruszenie ramion. A przecież powinny zszokować, doprowadzić do tego, by widzowie, niczym po ścięciu Neda Starka z Gry o Tron, krzyknęli głośno „dlaczego?!” i zaczęli pisać do stacji telewizyjnej skargi oraz petycje z prośbą o wskrzeszenie postaci. Nic z tego. Czy finał Kaznodziei kogokolwiek poruszył? Wątpię. Czy widzieliście w internecie nagłówki „Szokujący finał Kaznodziei”? Ja nie. I czy gdyby scenarzyści uśmiercili Custera, Tulip lub Cassidy'ego, komukolwiek decyzja ta złamałaby serce? Nie przypuszczam.
Właśnie dlatego Kaznodzieja jest złym serialem. W najgorszym tego słowa znaczeniu.
Nie wszystko złe
Kaznodzieja to zły serial. Ba, nawet bardzo zły. Ale posiadał kilka dobrych rozwiązań, które warto pochwalić. I które przy okazji pokazują, że gdyby produkcja składała się przede wszystkim z takich rzeczy, mogłaby być wybitna.
Na wielki plus, względem oryginału zmieniła się para aniołów. Nie lubiłam tych postaci w komiksie, w serialu natomiast byli to jedyni bohaterowie, których los mnie obchodził.
Dużo ciekawiej prezentował się też Eugiene. Oryginalnie pełnił on rolę comic-reliefu, był nieco głupkowatym Gębodupą. Scenarzyści ekranizacji nadali tej postaci głębi i dramatyzmu. Dodatkowo obdarzyli bohatera mądrością, co sprawiło, że (w odróżnieniu od Cassidy'ego) był on moim zdaniem najciekawszą postacią w serialu.
Telewizyjny Kaznodzieja zdał też egzamin jeśli chodzi o hiperrealistyczno-groteskowe pokazywanie przemocy. Sceny walk są nie tylko krwawe, ale też ciekawie pokazane i nie sposób się przy nich nie zaśmiać. Wyrwane z kontekstu na pewno zachwycą was równie mocno, więc zerknijcie na nie koniecznie.
Niestety na tym lista zalet się kończy. Jak widzicie, podczas gdy w przypadku komiksu mogłabym godzinami opowiadać o tym, dlaczego jest on arcydziełem, tak tu równie długo potrafię wymieniać wady ekranizacji. Bałam się, że przeniesienie Kaznodziei na ekran się nie powiedzie, ale pomimo tego czuję się rozczarowana i przede wszystkim oszukana. Bo największe wady produkcji AMC nie polegają na tym, że Kaznodzieja został kiepsko zekranizowany. Zawinili scenarzyści, którzy zamiast korzystać ze świetnego materiału źródłowego, zaczęli wymyślać masę rzeczy od nowa, ze złym skutkiem.
Komiks!
Jeśli obejrzeliście Kaznodzieję i serial się wam podobał, koniecznie dajcie mi znać i wyjaśnijcie, co było w nim takiego dobrego. I przeczytajcie komiks, bo ten zachwyci was jeszcze bardziej.
Jeśli obejrzeliście Kaznodzieję i się wam nie podobał – przeczytajcie komiks, będziecie zachwyceni!
A jeśli nie oglądaliście serialu, nie traćcie na niego czasu – zamiast tego przeczytajcie komiks… domyślacie się pewnie, dlaczego. ︎;)
źródło zdjęć ilustrujących wpis: FDB.pl
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać tutaj.