Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia, postanowiłam uczynić z moich rodziców parę króliczków doświadczalnych i kupiłam im czytnik ebooków. Eksperyment się powiódł, rodzice przekonali się do czytania książek elektronicznych. Ostatnio pojawił się jednak drobny problem: mama zapragnęła pożyczyć jeden z ebooków koleżance. Na szczęście zaświtało jej w pamięci, że w grudniu tłumaczyłam, iż ebooków innym ludziom dawać nie wolno, więc zadzwoniła z pytaniem, czy dla koleżanki może zrobić wyjątek. Wyjaśniłam jej, jeszcze raz, podobnie jak po świętach, dlaczego pożyczanie ebooków nie jest dobrym pomysłem. I tak sobie przy okazji pomyślałam: może wy także, podobnie jak moja mama, nie posiadacie pewnej, dość istotnej przy korzystaniu z ebooków, prawno-technicznej wiedzy.
Dlatego piszę tego Dyrdymała. Co prawda zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z was jest uczulonych na techno-bełkot w moim wydaniu i raczej omija wpisy tego typu. Dziś jednak zróbcie wyjątek. Bo być może już to wszystko wiecie, ale może też być tak, że z dzisiejszego wpisu dowiedzie się rzeczy, z których nie zdawaliście sobie sprawy. Zwłaszcza, że nieznajomość prawa szkodzi, więc w waszym interesie jest, byście wiedzieli czym jest watermark i dlaczego ebooków nie powinniście pożyczać innym.
Po co to kupować?
Żyjemy w czasach cyfrowo-legalnej rewolucji – dostęp do legalnych, cyfrowych dóbr kultury staje się coraz prostszy i tańszy. Niestety, większość polskiego społeczeństwa wciąż myśli wedle starych zasad: „po co to kupować, skoro jest "za darmo" na chomiku lub torrencie”. I co więcej – śmieje się z tych, którzy zdecydują się nabyć legalną wersję.
Nie chcę całkowicie potępiać piratów i ich sposobu rozumowania, bo przez wiele lat sama tak myślałam. Rozumiem też, że jeśli ktoś jest ubogim uczniem, studentem lub bezrobotnym, to nielegalne pliki są jedynymi, na które może sobie pozwolić. Ale co z resztą, co z tymi, którzy zarabiają i których na zakup oryginalnych treści stać? Wydaje mi się, że nawet jeśli takie osoby piracą, to przynajmniej nie powinny się tym chwalić i nabijać się z tych, którzy wybierają „bycie legalnym”.
W przypadku ebooków na pierwszy rzut oka może się wydawać, że są one dość drogie i ich zakup zupełnie się nie opłaca. Ale to tylko pierwsze wrażenie.
Przede wszystkim istnieją porównywarki cenowe, takie jak ebooki.swiatczytnikow.pl lub Upoluj Ebooka. Warto z nich korzystać, bo różnice w cenie tego samego ebooka w różnych księgarniach czasem są naprawdę duże.
Drugą stroną internetową, którą każdy e-czytelnik znać powinien, jest sam Świat Czytników. Autor strony codziennie podaje długą listę ebooków, które danego dnia są po promocji. Warto więc śledzić tego bloga na bieżąco, przykładowo subskrybując kanał RSS (lub jedynie kanał z wpisami o promocjach) lub też polubiając serwis na Facebooku.
A jeśli ktoś czyta naprawdę dużo, nie chce kupować i kolekcjonować ebooków, zawsze może zdecydować się na abonament w Legimi. Oferta jest moim zdaniem naprawdę korzystna i świetna dla osób czytających na telefonach komórkowych i tabletach. Przy czym, niestety, Legimi nie działa na wszystkich czytnikach ebooków, co jest poważnym minusem tej usługi.
Jednak część z was wciąż może pytać: „po co kupować?” Bo dzięki temu wspieramy autorów książek (przypuszczam, że jedna kupiona przez was książka znaczy dla nich więcej, niż tysiąc łapek w górę na Facebooku). Po drugie, zwalczacie główną fobię wydawców brzmiącą: „jak wydam ebooka, to nikt go nie kupi, wszyscy ściągną pirata”. Kupując pokazujecie więc, że wydawcy się mylą i zachęcacie ich do większej sprzedaży książek elektronicznych. A tym samym dokładacie kolejną cegiełkę do cyfrowo-legalnej rewolucji, dzięki której dostęp do legalnych źródeł kultury staje się coraz prostszy i tańszy.
O co chodzi z tym watermarkiem?
Widziałam jakiś czas temu ranking (którego teraz, jak na złość, nie mogę znaleźć), z którego wynikało, że Polska jest liderem, jeśli chodzi o zabezpieczanie ebooków watermarkiem. I to jest coś, z czego powinniśmy być dumni, bo znak wodny jest najbardziej przyjaznym dla czytelnika sposobem zabezpieczania książek. Przed watermarkiem księgarnie stosowały DRM, czyli zabezpieczenie, które powodowało, że:
ebook […] jest […] przywiązany do jednego czy kilku urządzeń i określonego oprogramowania – przykładowo, najbardziej popularny system ADEPT, firmy Adobe, przywiązuje ebooki w komputerach PC do niezbyt wygodnego czytnika Adobe Digital Editions
PC World
Natomiast książkę zabezpieczoną watermarkiem możemy kopiować ile tylko razy chcemy i czytać, gdzie tylko chcemy. Sam znak wodny nie przypomina tego stosowanego na fotografiach. Jest to po prostu zakodowana w pliku z ebookiem informacja (która czasem dodatkowo pojawia się na przykład na stronie tytułowej książki lub też pod koniec każdego rozdziału), że to wy zakupiliście daną książkę, jesteście właścicielami danej kopii cyfrowej.
Haczyk tkwi w tym, że jeśli zakupiona przez was książka trafi do pirackiej dystrybucji, wydawca będzie mógł bez problemu zidentyfikować was jako właściciela oryginalnego pliku i ukarać za nielegalne rozprowadzanie dzieła. Nawet jeśli to nie wy udostępniliście ebooka w pirackim serwisie.
Dobry zwyczaj: nie pożyczaj
Prawo autorskie pozwala nam na dozwolony użytek. Oznacza to w dużym skrócie, że zakupione przez nas dzieło (film, książkę, album muzyczny) możemy wypożyczyć lub skopiować bliskim nam osobom (prawo nie definiuje kim są bliskie nam osoby, to zależy już tylko od nas). W przypadku papierowych książek możemy być pewni, że nawet, jeśli pożyczymy coś naszemu znajomemu, który potem pożyczy to swojemu znajomemu, który pożyczy to dalszym osobom, to nawet, jeśli naszą książkę przeczyta dziesięć nieznanych nam osób, to raczej żadna z nich nie skseruje książki dziesięć tysięcy razy i nie będzie rozdawać tych kopii przechodniom na ulicy. W przypadku ebooków jest inaczej, bo jak wiadomo, plik znacznie łatwiej skopiować i rozpowszechniać.
Czy nie wolno udostępniać znajomym zakupionych przez nas ebooków? Oczywiście, że można! Musicie jednak wziąć pod uwagę to, że taki ebook rozejdzie się po świecie, jak dobra plotka. Bo wśród waszych znajomych na pewno znajdzie się ktoś, kto (może specjalnie, a może przypadkiem), wykona kopię waszego ebooka swoim znajomym. A oni podadzą go dalej, już zapominając, że jest on przypisany do was, i że nie powinni udostępniać go innym. A później, któraś z kolei osoba wpadnie na pomysł, by udostępnić waszego ebooka (z watermarkiem wskazującym, że to wy jesteście właścicielami) w internecie. I, jak już pisałam – wtedy, zupełnie nieświadomie, to wy popełnicie przestępstwo. Co prawda potem będziecie mogli się przed sądem tłumaczyć, że udostępniliście ebooka tylko najbliższemu znajomemu i nie wiedzieliście, że on skopiuje go kolejnym osobom. Ale po co w ogóle ryzykować stawanie przed sądem?
Zmień mentalność
Dużym problemem w przypadku walki z piractwem jest to, że wielu ludzi nie dostrzega wartości dóbr cyfrowych. eBook, w odróżnieniu od papierowej książki, nic nie waży, a jego skopiowanie nie kosztuje. A skoro tak, to dlaczego nie podzielić się nim z innymi, prawda? Problem w tym, że właśnie z powodu takiego podejścia nie możemy beztrosko pożyczać książek elektronicznych znajomym. I – wracając do początku dzisiejszego wpisu – taki sposób myślenia sprawia, że opóźniamy cyfrowo-legalną rewolucję.
Polacy nie są jedynymi ludźmi, którzy piracą. Ba, wiele pirackich rozwiązań, które znamy, zostały wymyślone na zachodzie. Rzecz w tym, że w tamtych krajach ludzie nie tylko dzielą się plikami, ale też potrafią za nie płacić. I to nie dlatego, bo ich stać, ale ponieważ chcą nagradzać twórców, na których im zależy. Przykładowo w przypadku gier coraz więcej osób kieruje się zasadą „bądź fair dla tych, którzy są fair”. Czyli nie pirać gier, które możesz kupić tanio i bez uciążliwych zabezpieczeń (takie podejście stosuje się na przykład w przypadku Wiedźmina – wielu „zaprawionych w bojach” piratów nie udostępnia tej gry i potępia tych, którzy to robią). Może więc w podobny sposób powinniśmy podchodzić do ebooków i nagradzać autorów oraz wydawców za to, że dają nam łatwy dostęp do swoich dzieł, poprzez kupowanie oryginalnych ebooków?
Jak już pisałam, jesteśmy obecnie w fazie przejściowej. Za jakiś czas być może nikt nie będzie śmiał się z ludzi, którzy płacą, zamiast piracić. I to piracenie stanie się czymś, co większość społeczeństwa będzie potępiać. Pytanie brzmi: po której stronie barykady ty staniesz? I czy będziesz walczyć o postęp, czy też przeciw niemu?
autor zdjęcia ilustrującego wpis: Janeke88
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać tutaj.