Kaznodzieja

Są fil­my, seria­le oraz książ­ki tak wtór­ne i mało anga­żu­ją­ce, że nie­mal natych­miast ula­tu­ją z pamię­ci. Są też dzie­ła, któ­re nie tyl­ko się zapa­mię­tu­je, ale też – jak­kol­wiek donio­śle by to nie zabrzmia­ło – zmie­nia­ją nasze życie. O ile w przy­pad­ku ksią­żek, fil­mów i seria­li, nie potra­fię jed­no­znacz­nie stwier­dzić, któ­re tytu­ły są dla mnie naj­waż­niej­sze (i praw­do­po­dob­nie nigdy nie udzie­li­ła­bym dwa razy takiej samej odpo­wie­dzi), tak zapy­ta­na o komiks, zawsze bez zasta­no­wie­nia wymie­niam jeden tytuł: Kazno­dzie­ję.

Ponie­waż ostat­nio coraz czę­ściej sły­szę plot­ki mówią­ce, że ma powstać serial na pod­sta­wie tego dzie­ła (nie­któ­re źró­dła poda­ją nawet, że ma się poja­wić jesz­cze w tym roku), posta­no­wi­łam odświe­żyć sobie całą histo­rię. Bałam się tro­chę, że kil­ka lat oraz kil­ka­dzie­siąt fil­mów i seria­li póź­niej, losy tytu­ło­we­go kazno­dziei nie poru­szą mnie tak samo, jak za pierw­szym razem. Na szczę­ście nic takie­go nie mia­ło miej­sca. I w związ­ku z tym dziś będzie (bez spo­ile­rów) o tym, dla­cze­go uwiel­biam ten komiks i cze­mu wy rów­nież powin­ni­ście go prze­czy­tać. Ale jed­no­cze­śnie o tym, dla­cze­go być może lepiej będzie, jeśli odpu­ści­cie sobie jego lekturę.

To nie jest komiks dla grzecznych ludzi

Wiem, że naj­pro­ściej jest zachę­cić kogoś do zro­bie­nia cze­goś, mówiąc „nie rób tego”. To, co napi­szę w następ­nym aka­pi­cie nie jest jed­nak takim chwy­tem psy­cho­lo­gicz­no-mar­ke­tin­go­wym, tyl­ko ostrze­że­niem zupeł­nie na serio, więc pro­szę – potrak­tuj­cie je poważnie.

Infor­ma­cja na okład­ce Kazno­dziei mówi, że jest to komiks prze­zna­czo­ny dla doro­słych czy­tel­ni­ków. Nie wspo­mi­na nato­miast, że może on moc­no obra­zić czy­jeś uczu­cia reli­gij­ne. Nawet dla mnie – oso­by dość luź­no pod­cho­dzą­cej do kwe­stii wia­ry – wie­le z rze­czy, któ­re zosta­ły zapre­zen­to­wa­ne w Kazno­dziei była moc­no szo­ku­ją­ca. Jeśli więc dla cie­bie Bóg i wszyst­ko, co z nim zwią­za­ne, jest napraw­dę waż­ne – zre­zy­gnuj z lek­tu­ry tego komiksu.

Część z was pew­nie w tej chwi­li zapy­ta: „co to zna­czy »moc­no obraź­li­wy«?” Napi­szę więc tak: jeśli czy­ta­li­ście Kod Leonar­da da Vin­ci Dana Brow­na i pomysł, by Jezus miał żonę i dzie­ci wydał się wam kon­tro­wer­syj­ny, to Kazno­dzie­ja jest przy tym jak moc­na wód­ka przy sła­bym piwie. I zosta­jąc przy tym porów­na­niu: jeśli piwo nawa­rzo­ne przez Brow­na nie wywo­ła­ło u was bole­sne­go kaca, to kazno­dziej­ska wód­ka, choć moc­niej­sza – praw­do­po­dob­nie wam zasma­ku­je. Jeśli jed­nak było ina­czej – lepiej daruj­cie sobie picie… to zna­czy: czytanie.

Kaznodzieja - Bóg nie ma szans

O co chodzi?

Pró­bo­wa­li­ście kie­dyś wyja­śnić zna­jo­mym fabu­łę nie­zwy­kle dobre­go filmu/​książki/​serialu, ale im dłu­żej opo­wia­da­li­ście, tym bar­dziej zda­wa­li­ście sobie spra­wę (i widzie­li po minach zna­jo­mych), że histo­ria wyrwa­na z dzie­ła, w któ­rym zosta­ła zawar­ta, brzmi strasz­li­wie głu­pio i zupeł­nie nie­po­ry­wa­ją­co? Podob­nie spra­wa ma się w przy­pad­ku Kazno­dziei. Tytu­ło­wy boha­ter – kazno­dzie­ja Jes­se Custer – zosta­je opę­ta­ny przez Gene­sis – isto­tę będą­cą krzy­żów­ką anio­ła i demo­na. Zysku­je moc Sło­wa Boże­go, któ­ra spra­wia, że ludzie – gdy Custer uży­wa tej mocy – robią dokład­nie to, co im każe. I jak­by tego było mało: nasz kazno­dzie­ja posta­na­wia odna­leźć Boga, któ­ry uciekł z Nie­ba i ukry­wa gdzieś na Zie­mi. W poszu­ki­wa­niach będzie mu towa­rzy­szyć była dziew­czy­na – Tulip i stu­let­ni irlandz­ki wam­pir – Cas­si­dy. Cóż, taki opis nie brzmi spe­cjal­nie cie­ka­wie i może wyda­wać się nie­co głu­pi, prawda?

Kaznodzieja - Troszeczkę dziwaczne

Ale uwa­ga, uwa­ga! To jest jedy­nie punkt wyj­ścia. Dalej spra­wy robią się bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne i przez to cie­kaw­sze. Komiks co chwi­lę zaska­ku­je, nigdy nie wia­do­mo, co cze­ka na czy­tel­ni­ka na następ­nej stro­nie. Nie są to jed­nak zwro­ty akcji wpro­wa­dzo­ne z cza­py – widać, że twór­cy Kazno­dziei od począt­ku do koń­ca wszyst­ko dokład­nie roz­pla­no­wa­li. Żaden wątek, retro­spek­cja czy postać nie zosta­ły poka­za­ne przypadkowo.

Wszyst­ko to razem powo­du­je, że histo­ria nie tyl­ko wcią­ga, ale też – że jej stresz­cze­nie jest wła­ści­wie nie­moż­li­we. Dla­te­go jeśli chce­cie dokład­niej poznać fabu­łę Kazno­dziei, nie pytaj­cie mnie, o co cho­dzi, ani też nie szu­kaj­cie opi­sów komik­su w inter­ne­cie. Prze­czy­taj­cie całość, tak będzie najprościej.

Born in the U.S.A.

Na jed­nej ze stron komik­su Custer wyzna­je, że – ponie­waż wycho­wał się na odcię­tej od świa­ta far­mie – Ame­ry­kę znał głów­nie z tele­wi­zji. I wła­śnie takie są Sta­ny Zjed­no­czo­ne, w któ­rych dzie­je się akcja Kazno­dziei – bar­dzo fil­mo­we. Boha­te­ro­wie gosz­czą zarów­no w wiel­kich metro­po­liach, jak i zapo­mnia­nych przez świat mia­stecz­kach, i wszyst­kie one wyglą­da­ją dokład­nie tak, jak ktoś taki jak ja, kto rów­nież zna Ame­ry­kę jedy­nie z popkul­tu­ry – powi­nien je sobie wyobra­żać. Rów­nie fil­mo­we są posta­ci, któ­re w tym świe­cie żyją. Czę­sto są to arche­ty­py, ale wła­śnie takie fil­mo­we: wete­ran woj­ny w Wiet­na­mie, pod­rzęd­ny gang­ster, poli­cjant-twar­dziel, osi­łek lubią­cy wsz­czy­nać bój­ki w barze – z hol­ly­wo­odz­kich pro­duk­cji wie­my, jak każ­da z tych posta­ci powin­na zacho­wy­wać się i wyglą­dać. Jed­nak w Kazno­dziei te ste­reo­ty­py są wyko­rzy­sty­wa­ne w twór­czy spo­sób. Niby kli­sze, ale nie­co inne, potra­fią­ce czy­tel­ni­ka zaskoczyć.

Kaznodzieja - Pielgrzym

Dodat­ko­wo akcja roz­gry­wa się głów­nie w lat 90-tych i rów­nież jest peł­na ele­men­tów cha­rak­te­ry­stycz­nych dla tam­tych cza­sów: ludzi z róż­nych sub­kul­tur, odpo­wied­nich stro­jów, samo­cho­dów i tak dalej. Co jest war­te odno­to­wa­nia o tyle, że komiks wła­śnie w latach 90-tych powsta­wał i jego twór­cy (nie wiem, na ile świa­do­mie) spor­tre­to­wa­li w nim Ame­ry­kę w taki spo­sób, że dziś ich wizja, choć sta­ła się retro, wciąż zachwy­ca i w żaden spo­sób nie wyda­je się śmiesz­na (co zda­rza się dość czę­sto w przy­pad­ku wie­lu fil­mów i seria­li z tam­tych czasów).

Do tego docho­dzą zawar­te w komik­sie ele­men­ty fan­ta­stycz­ne, któ­re o dzi­wo dosko­na­le do tego świa­ta pasu­ją. Anio­ły, wam­pi­ry i inne stwo­ry – ani przez moment nie pod­da­je się w wąt­pli­wość ich istnienia.

Wszyst­ko razem razem wzię­te, two­rzy wspa­nia­ły i nie­po­wta­rzal­ny kli­mat. Taka Ame­ry­ka, któ­rej nigdy nie było, ale jed­no­cze­śnie – któ­rą chy­ba wszy­scy dobrze znamy.

Sześć P, czyli piwo, papierosy, przekleństwa, piersi, przemoc i paskudztwa

Wła­ści­wie, to powin­no być „jed­no W i pięć P”, bo w komik­sie mało kto pije piwo, nato­miast whi­sky leje się stru­mie­nia­mi, ale mniej­sza o to. Poza tym komik­so­wy tru­nek jest takim magicz­no-hol­ly­wo­odz­kim alko­ho­lem – nie upi­ja zbyt moc­no (no chy­ba, że aku­rat wyma­ga tego fabu­ła) i daje piją­cym go oso­bom +50 do bycia badas­sem. Podob­nie z resz­tą wyglą­da kwe­stia pale­nia – boha­ter z papie­ro­sem pre­zen­tu­je się znacz­nie faj­niej, niż bez papie­ro­sa. I choć w praw­dzi­wym świe­cie trzy­ma­ła­bym się moż­li­wie jak naj­da­lej od osób, któ­re za dużo piją i palą, tak tutaj oby­dwie używ­ki speł­nia­ją swo­ją magicz­ną rolę – doda­ją posta­ciom uro­ku. I mnie się to bar­dzo podo­ba, mimo iż jest to chwyt tak czę­sto sto­so­wa­ny, że wła­ści­wie powi­nien już nudzić i irytować.

Prze­kleń­stwa i pier­si – czy­nią świat przed­sta­wio­ny w Kazno­dziei bar­dziej praw­dzi­wym. Nikt nie mówi przy­kła­do­wo „ojej, wła­śnie zosta­łem postrze­lo­ny, chy­ba umrę, tak mi przy­kro”, a panie – w wia­do­mych oko­licz­no­ściach – nie śpią pod koł­drą w kształ­cie lite­ry L. Przy czym zarów­no prze­kleń­stwa, jak i pier­si, poja­wia­ją się w komik­sie tyl­ko wte­dy, gdy wyma­ga tego sytu­acja – nikt nie uży­wa prze­ryw­ni­ków w co dru­gim sło­wie, a roz­ne­gli­żo­wa­ne kobie­ty nie poja­wia­ją się tak czę­sto, jak na przy­kład w Grze o Tron.

Prze­moc dla odmia­ny wyglą­da tak, jak w fil­mach Quen­ti­na Taran­ti­no – jest wyol­brzy­mio­na do tego stop­nia, że śmie­szy, zamiast prze­ra­żać. Pocisk wystrze­lo­ny z pisto­le­tu nie robi w cie­le dziu­ry, tyl­ko odry­wa rękę albo nogę. A kości zda­ją się być zro­bio­ne z zapa­łek – tak łatwo je zła­mać. I, co cie­ka­we – doty­czy to tak­że głów­nych boha­te­rów. Ci co praw­da są nie­co bar­dziej odpor­ni na ura­zy od swo­ich prze­ciw­ni­ków, ale gdy już obry­wa­ją – twór­cy komik­su nie mają dla nich tary­fy ulgowej.

Kaznodzieja - Tulip strzela

I na koniec: paskudz­twa. Rze­czy budzą­ce obrzy­dze­nie nie poja­wiaj się w Kazno­dziei zbyt czę­sto. Ale gdy już są – twór­cy komik­su jadą po ban­dzie i poka­zu­ją je tak, że gni­ją­ce zom­bia­ki z The Wal­king Dead wyda­ją się być przy Kazno­dziei przy­jem­ny­mi dla oka, sym­pa­tycz­ny­mi stwor­ka­mi. Jed­no­cze­śnie jest wie­le rze­czy, któ­rych komiks nie poka­zu­je, ale suge­ru­je ich ist­nie­nie (jak na przy­kład róż­ne­go typu dewia­cje sek­su­al­ne) – i te, choć ich nie widać – wywo­łu­ją rów­nie duży dys­kom­fort. To nato­miast spra­wia, że Kazno­dziei lepiej nie czy­tać przy jedze­niu. Jed­no­cze­śnie paskudz­twa są potrak­to­wa­ne tro­chę podob­nie, jak prze­moc – czy­li wyol­brzy­mio­ne i przed­sta­wio­ne w nie­co komicz­ny sposób.

W sumie sześć P jest kolej­nym ele­men­tem, któ­ry two­rzy w Kazno­dziei spe­cy­ficz­ny kli­mat – jed­no­cze­śnie bar­dzo praw­dzi­wy i moc­no odre­al­nio­ny. Nie wszyst­kim taka sty­li­sty­ka może odpo­wia­dać, ale dla mnie jest ona czymś nie­spo­ty­ka­nym, co trud­no zna­leźć w innych komiksach.

Wspaniali bohaterowie

Trój­ka głów­nych boha­te­rów, oczy­wi­ście pije, pali, prze­kli­na, sto­su­je prze­moc, a Tulip od cza­su do cza­su para­du­je z nagim biu­stem. Jed­nak, co cie­ka­we, w tym dość moc­no pokrę­co­nym, komik­so­wym świe­cie – zda­ją się oni być bar­dzo nor­mal­ny­mi osobnikami.

Posta­ci te są napraw­dę świet­nie wykre­owa­ne, widać mię­dzy nimi che­mię, a pro­wa­dzo­ne przez nich wymia­ny zdań są zazwy­czaj po mistrzow­sku roz­pi­sa­ne. Znów podob­nie jak w twór­czo­ści Taran­ti­na – dia­log może trak­to­wać o nie­istot­nych głu­po­tach, a my i tak będzie­my śle­dzić go z wiel­kim zacie­ka­wie­niem. Świet­nie roz­pi­sa­no też rela­cję mię­dzy poszcze­gól­ny­mi posta­cia­mi. Te na pierw­szy rzut oka wyda­ją się być dość ste­reo­ty­po­we: Jes­se i Tulip są w sobie na zabój zako­cha­ni, nato­miast kazno­dzie­ję i Cassidy'ego łączy męska przy­jaźń. Spra­wy jed­nak szyb­ko się kom­pli­ku­ją (jak, nie napi­szę, nie chcę spo­ile­ro­wać) i choć komiks wciąż bazu­je na pew­nych utar­tych sche­ma­tach, to poka­zu­je je w nowy sposób.

Kaznodzieja - Bohaterowie

Mamy więc Jes­se­go Custe­ra, któ­re­go chło­pię­cy urok spra­wia, że nie spo­sób go nie polu­bić. Jest on oso­bą nie­zwy­kle hono­ro­wą, twar­do trzy­ma­ją­cą się swo­ich zasad. Taki przy­ja­ciel to skarb, bo jeśli znaj­dziesz się w potrze­bie, poru­szy nie­bo i zie­mię by ci pomóc. Nato­miast bycie jego wro­giem było­by chy­ba naj­gor­szą rze­czą, jaka mogła­by ci się przydarzyć.

Cas­si­dy to pocho­dzą­cy z Irlan­dii, stu­let­ni wam­pir (w tutej­szym wyda­niu wam­pi­ra może zabić tyl­ko świa­tło sło­necz­ne), któ­ry zamiast krwi woli pić whi­sky i nigdy nie roz­sta­je się z oku­la­ra­mi prze­ciw­sło­necz­ny­mi. Ot, to typ nie­roz­waż­ne­go, ale mega sym­pa­tycz­ne­go impre­zo­wi­cza. Tak na mar­gi­ne­sie: nawet jeśli nie chce­cie czy­tać Kazno­dziei, koniecz­nie zer­k­nij­cie do pierw­szej histo­rii w tomie Krew i whi­skey, gdzie Cas­si­dy jest głów­nym boha­te­rem. Gwa­ran­tu­ję, że uba­wi­cie się po pachy.

Last but not least — Tulip. Gdy­by ktoś zapy­tał mnie, jak powin­na zacho­wy­wać się nie­za­leż­na kobie­ta, praw­dzi­wa twar­dziel­ka w takim fil­mo­wo-seria­lo­wo-książ­ko­wym wyda­niu – odpar­ła­bym, że tak, jak ona. Bo jest to dziew­czy­na, któ­ra nie jest ład­nym dodat­kiem do głów­ne­go boha­te­ra, damą, któ­rą nale­ży co chwi­lę rato­wać z opre­sji. Jed­no­cze­śnie nie jest też babo­chło­pem-robo­co­pem, posta­cią, któ­rą od męskich boha­te­rów róż­ni jedy­nie płeć. Kie­dy trze­ba, Tulip nie daje sobie w kaszę dmu­chać i z bro­nią w ręku jest cza­sem bar­dziej nie­bez­piecz­na, niż Jes­se i Cas­si­dy razem wzię­ci. Kil­ka razy zda­rza się z resz­tą, że to ona ratu­je panów z opre­sji. Z dru­giej jed­nak stro­ny posia­da wszyst­kie te cechy, któ­re powin­na mieć kobie­ta; łącz­nie z tym, że potra­fi oka­zy­wać sła­bość, pła­kać, a nawet strze­lić bab­skie­go focha.

Co waż­ne: żad­ne­go z boha­te­rów nie moż­na jed­no­znacz­nie oce­nić. To nie jest trój­ka ryce­rzy w lśnią­cych zbro­jach. Posia­da­ją swo­je wady i z ich postę­po­wa­niem cza­sem cięż­ko się zgo­dzić. Naj­le­piej widać to na przy­kła­dzie Custe­ra, któ­re­go upór jest jed­no­cze­śnie zale­tą i wadą, bo w wie­lu przy­pad­kach spra­wy poto­czy­ły by się lepiej, gdy­by kazno­dzie­ja scho­wał swo­ją dumę do kie­sze­ni i po pro­stu doga­dał z prze­ciw­ni­kiem. Przy czym, nawet pomi­mo przy­war, Jes­se, Tulip i Cas­si­dy są posta­cia­mi któ­rych nie spo­sób nie lubić.

Źli, brzydcy i mocno szurnięci

W Kazno­dziei wystę­pu­ją dwa gatun­ki szwarc­cha­rak­te­rów: część jest do szpi­ku kości zła, innych nato­miast nie moż­na już tak jed­no­znacz­nie zaszu­flad­ko­wać. Twór­cy komik­su czę­sto sto­su­ją też zasa­dę: im gor­szy, tym bar­dziej odra­ża­ją­cy – z wyglą­du i/​lub zacho­wa­nia. Choć nale­ży pamię­tać, że poja­wia­ją się tutaj wyjąt­ki od regu­ły, z Gębo­du­pą na czele.

Naj­cie­ka­wiej ze wszyst­kich złych, wypa­da głów­ny prze­ciw­nik Custe­ra – Starr. Jest to postać, któ­rą teo­re­tycz­nie jed­no­znacz­nie nale­ża­ło­by zali­czyć do „do szpi­ku kości złych”, ale w prak­ty­ce, nie moż­na mu nie kibi­co­wać, ba – momen­ta­mi nawet trosz­czyć się o nie­go i mu współ­czuć. Zwłasz­cza, że wraz z roz­wo­jem histo­rii, Starr prze­cho­dzi coraz bar­dziej na ciem­ną stro­nę mocy wła­śnie z powo­du Custe­ra. Tak, jak pisa­łam wyżej – gdy­by głów­ny boha­ter był nie­co mniej upar­ty obsta­wiam, że mógł­by wal­czyć nie prze­ciw­ko Star­ro­wi, ale ramię w ramię z nim.

Kaznodzieja - Starr

Gdy obraz jest połową przekazu

Wspo­mi­na­łam o sce­na­riu­szu Kazno­dziei, któ­re­go twór­cą był Garth Ennis. Ale prze­cież to komiks, więc nale­ży się też kil­ka słów o ilu­stra­cjach. A te, stwo­rzo­ne przez Ste­va Dil­lo­na (kil­ka z nich z resz­tą ozda­bia ten wpis) są kolej­nym wspa­nia­łym ele­men­tem Kazno­dziei. Pasu­ją ide­al­nie, bo tak, jak fabu­ła komik­su – łączą w sobie realizm z sur­re­ali­zmem. A na każ­dy kolej­ny kadr po pro­stu miło jest popa­trzeć. Przy oka­zji: nie wiem, jaką tech­ni­ką były wyko­ny­wa­ne rysun­ki, ale spra­wia­ją one wra­że­nie natu­ral­nych, nary­so­wa­nych odręcz­nie, na kart­ce praw­dzi­we­go papie­ru. Co jest moim zda­niem waż­ne, bo inne współ­cze­sne komik­sy czę­sto wyglą­da­ją tak, jak­by od począt­ku do koń­ca były wyge­ne­ro­wa­ne na kom­pu­te­rze, przez co bra­ku­je im tej papie­ro­wej naturalności.

Kaznodzieja - Kraksa

Wra­ca­jąc jed­nak do Dil­lo­na: o tym, jak dobrze jego dzie­ła współ­gra­ją z fabu­łą komik­su naj­le­piej świad­czy moim zda­niem to, że kil­ka zawar­tych w Kazno­dziei histo­rii posia­da­ło innych rysow­ni­ków i mnie czy­ta­ło się je przez to znacz­nie gorzej.

Zupeł­nie nie podo­ba­ją mi się tak­że okład­ko­we ilu­stra­cje autor­stwa Glen­na Fabry'ego – posta­ci na nich wyglą­da­ją na „mię­si­ste” i na ste­ry­dach. Miej­cie to na uwa­dze i nie zra­żaj­cie się, bo po wpi­sa­niu hasła "kazno­dzie­ja" do wyszu­ki­war­ki, to wła­śnie rysun­ki Fabry'ego naj­czę­ściej poja­wia­ją się jako wyniki.

Ostatni komiks, który powinniście przeczytać

Zaczę­łam od tego, kto Kazno­dziei czy­tać nie powi­nien i na tym też skoń­czę. Przy czym to, o czym teraz napi­szę, jest kwe­stią dość indy­wi­du­al­ną i was może zupeł­nie nie doty­czyć. Ale może też być inaczej.

Bo widzi­cie, naj­więk­szy pro­blem, jaki mam z Kazno­dzie­ją pole­ga na tym, że za jego spra­wą prze­sta­łam czy­tać komik­sy. To zna­czy: Kazno­dzie­ja nie był ostat­nim komik­sem, któ­ry prze­czy­ta­łam. Potem się­gnę­łam po wie­le innych tytu­łów, z któ­rych część była napraw­dę dobra. Ale gdy koń­czy­łam lek­tu­rę, moja kon­klu­zja zawsze była taka sama: „nie­złe, ale nie aż tak dobre, jak Kazno­dzie­ja”. I te, poja­wia­ją­ce się raz po raz roz­cza­ro­wa­nia spo­wo­do­wa­ły, że po jakimś cza­sie zupeł­nie prze­sta­łam czy­tać komiksy.

Może część z was nazwie mnie z tego powo­du głu­pią babą. Macie do tego pra­wo. Nie­ste­ty nic na to nie pora­dzę: Kazno­dzie­ja jest dla mnie arcy­dzie­łem abso­lut­nym, z któ­rym nie może się mie­rzyć żaden inny komiks. Może na was dzie­ło Enni­sa i Dil­lo­na nie wywrze aż takie­go wra­że­nia, jak na mnie. Jed­nak lepiej nie ryzy­kuj­cie i zostaw­cie sobie Kazno­dzie­ję na koniec. Bo a nuż poczu­je­cie to samo co ja i póź­niej żaden inny komiks nie będzie w sta­nie was zachwycić.

Kaznodzieja - Tylko dla kaznodziejów

wpis ilu­stru­ją kadry z komik­su Kazno­dzie­ja autor­stwa Ste­va Dillona

Wpis pocho­dzi z poprzed­niej wer­sji blo­ga. Został zre­da­go­wa­ny i nie­znacz­nie zmodyfikowany.

Ory­gi­nal­ny tekst możesz prze­czy­tać tutaj.