Dziś będzie o pewnym internetowym zjawisku, które jest trochę jak jedzenie fast-foodów albo przebieganie na pasach na czerwonym świetle, gdy nic nie jedzie. Niby każdy z nas wie, że nie powinien tego robić, ale jednak są sytuacje, kiedy zdaje się, że po prostu nie można inaczej.
Tekst będzie pełen truizmów, rzeczy z których – jak mi się wydaje – większość zdaje sobie sprawę. Ale właśnie przez to, że to taki banał – mało kto o tym mówi, choć mówić się powinno. Piszę więc w nadziei, że mój tekst skłoni kogoś z was do refleksji i być może w przyszłości powstrzyma przed ponownym popełnieniem tego typu błędu.
W słusznej sprawie
Scenariusz jest prosty. W sieci pojawia się materiał, który niewłaściwie przedstawia pewne rzeczy, obraża jakieś osoby. Na taką treść natrafia internauta, który nie jest hejterem lub innym trollem, tylko człowiekiem, ogólnie rzecz ujmując, mądrym. Wspomniany materiał bardzo mu się nie podoba, uważa, że nie należy umieszczać takich rzeczy w internecie. Postanawia więc zareagować. Jak? Oczywiście pisząc w sieci, że takie coś jest niewłaściwe, że tak nie można, i że twórcy danego materiału powinni się wstydzić.
Intencje są słuszne. Rzecz w tym, że wspomniany mądry człowiek, zamiast zdusić ogień w zarodku, dolał do niego oliwy.
Nie ważne co o nas mówią, ważne żeby mówili
Niestety w sieci najcenniejsze nie są treści najbardziej wartościowe, tylko te, które cieszą się największą popularnością. Im więcej polubień, komentarzy i udostępnień, tym lepiej. Bo reklamę na takiej stronie będzie można drożej sprzedać, więc serwis więcej zarobi.
Co się dzieje, gdy pod kontrowersyjnym materiałem piszecie oburzony komentarz lub też posyłacie linka znajomym, z dopiskiem „zupełnie się z tym nie zgadzam”? Jest trochę tak, jakbyście do skrzynki na skargi i zażalenia wrzucali swoją uwagę… wypisaną na banknocie. I zachęcali innych, by zrobili dokładnie to samo.
Wkurzam się i nie rozumiem
Jak już wspomniałam, ten problem nie dotyczy hejterów, tylko ludzi moim zdaniem mądrych. Takich, których blogi czytam lub których obserwuję na facebooku. Wiem, jakie są ich intencje, ale jednocześnie nieco się na nich wkurzam. Bo, żeby wiedzieć, o czym mówią, muszę kliknąć we wskazany przez nich link. I tym samym wejść na stronę, która na moim kliku zarobi.
Poza tym takich blogerów lub znajomych nie do końca rozumiem. W końcu przejmują się, angażują i poświęcają swoją energię na coś, co jest trochę bez sensu. Bo bohater skandalu, niczym celebryta – więcej na zamieszaniu wokół swojej osoby zyska, niż straci.
To nie znaczy, że trzeba milczeć
Nie chcę dzisiejszym wpisem pochwalać bierności i ignorancji. Zwłaszcza, że w wielu przypadkach, to właśnie dzięki oburzonym internautom pewne sprawy udało się zmienić na lepsze.
Chodzi mi raczej o zdrowy rozsądek. Zobaczyłeś kontrowersyjną treść? W takim razie odetchnij głęboko, odczekaj trochę i pomyśl, czy przypadkiem twój komentarz nie przyniesie większej szkody, niż pożytku.
Zło zwalczaj dobrem
Negatywne emocje napędzają nas mocniej od tych pozytywnych. Bardziej rzucają się w oczy i wzbudzają większe zainteresowanie. Przy czym – bardzo często dotyczą spraw dokonanych, których nie można już zmienić. Alternatywą są treści pozytywne, które mogą zdziałać dużo więcej, ale niestety cieszą się mniejszym zainteresowaniem.
Wiem, że brzmi to trochę zawile, więc wyjaśnię na przykładzie, o co mi chodzi. Powiedzmy, że firma Z (skrót od ZŁA) zachowała się w jakiś sposób niewłaściwie – wyszło na jaw, że nie szanuje pracowników, jej szef powiedział coś chamskiego w mediach albo reklama produktu kogoś obraziła (lub też wszystkie te trzy rzeczy naraz). Jeśli skrytykujecie firmę Z, to co prawda przyczynicie się do napędzenia fali hejtu w internecie, ale koniec końców ludzie stwierdzą „może i są źli, ale mają dobre i tanie produkty, więc dalej będę z ich usług korzystać”. Ale jeśli zamiast tego zaczniecie reklamować inną firmę, firmę D (skrót od DOBRA ;), pokażecie ludziom alternatywę i tym samym zachęcicie ich do rezygnacji z usług firmy Z. Co koniec końców, firmę Z uderzy znacznie mocniej, niż krytyka w internecie.
Hejt jak wirus
Nie chcę być osobą, która pierwsza rzuca kamień. Mi też czasem zdarza się pod wpływem emocji podać coś dalej tylko dlatego, bo moim zdaniem wymaga to skrytykowania. W żadnym wypadku nie potępiam też innych, którzy tak postępują, zwłaszcza że – jak wspominałam – często są to osoby, które lubię i szanuję. Po prostu wydaje mi się, że jest to problem, o którym mało się mówi, przez co jest on ignorowany.
A o co chodzi z tym wirusem? Otóż do napisania dzisiejszego wpisu w pewnym sensie zainspirował mnie pewien filmik. I dla tych, którym udało się doczytać do końca – w nagrodę, to właśnie nagranie (które posiada polskie napisy):
autor zdjęcia ilustrującego wpis: Alexas Fotos