Moje życie jest dość nudne i monotonne. Prawie każdy dzień jest taki sam jak poprzedni i w pamięci wszystkie zlewają się w jedną całość. Dziś jednak było zupełnie inaczej.
Gdybym miała pamiętnik, prawdopodobnie tam bym wszystko zapisała. Ale z racji, że takiego nie prowadzę, blog zostanie dziś zdegradowany do roli takiego dziennika. Dlatego nie przedłużając: Drogi pamiętniczku, dzisiejszy dzień minął mi nad wyraz emocjonująco…
Poranek
Środa zaczęła się zwyczajnie. W pracy miałam być na popołudniowej zmianie. Plusem takiej sytuacji jest to, że można się wyspać, a dotarcie do pracy jest przyjemniejsze, bo w autobusach nie ma ścisku. Minusem natomiast, że właściwie cały dzień jest stracony, bo gdy wróci się do domu, jest po godzinie 22, więc jedyną sensowną rzeczą, jaką można zrobić jest zjedzenie kolacji i pójście spać.
Autobus, który przyjechał na przystanek, nie był jednak pusty, ale wypełniony ludźmi po brzegi. Co w samo południe jest dość dziwnym zjawiskiem – takie rzeczy są problemem głównie w porannych i popołudniowych godzinach szczytu. Jakoś wcisnęłam się do środka: w jednej ręce plecak, w drugiej telefon komórkowy z ebookiem, dla zabicia czasu. Wokół pełno ludzi, ścisk taki, że właściwie nie dało się wykonać żadnego ruchu. Chwilę oddechu miałam jedynie na przystankach, kiedy wraz z resztą tłumu wychodziłam na ulicę, by wypuścić wysiadających ludzi.
I właśnie kiedy w taki sposób wyszłam z autobusu na Rondzie Matecznym, zobaczyłam, że mam otwarty plecak. W pierwszej chwili nie wpadłam w panikę. Może sam się otworzył? Może wcześniej zapomniałam go zamknąć? (co było mało prawdopodobne, ale przecież mogło się zdarzyć). Ale coś było nie tak, bo poza główną kieszenią, otwarta była też boczna, do której prawie nigdy niczego nie wkładam. Niedobrze. Sięgnęłam ręką do środka. Fuck, nie ma portfela. Sprawdzam jeszcze raz, i kolejny – w końcu plecak jest duży, mam w nim masę szpargałów, portfel mógł się gdzieś zawieruszyć. Ale jednak go nie było. Okradli mnie.
Gonitwa
Skarciłam samą siebie, bo gdybym nie była pochłonięta lekturą, być może nie padłabym ofiarą kieszonkowca. Ale z drugiej strony, gdyby telefon był w plecaku, również mógłby zostać mi ukradziony. Wysiadłam przystanek przed pracą, pobiegłam do banku zastrzec kartę płatniczą (która, o zgrozo, była zbliżeniowa). W banku pan stwierdził, że nie może mi pomóc, bo musiałabym się wylegitymować dowodem osobistym. A ten był w moim portfelu. Bankier poradził bym zadzwoniła na infolinię. Tak też zrobiłam i o dziwo (a także na szczęście), po kilkuminutowej rozmowie z konsultantem, karta była już zastrzeżona.
Resztę drogi do pracy pokonałam pieszo. Autobus odpadał, bo przecież nie miałam gotówki, biletu miesięcznego i dowodu osobistego, więc gdyby była kontrola, miałabym przechlapane. Już w pracy wytłumaczyłam szefowi, co mnie spotkało. Ten pozwolił mi pójść na policję, zgłosić całą sprawę. W końcu nie było żartów: ktoś mógłby wziąć kredyt na mój dowód, ba – ukraść całą moją tożsamość, bo przecież na dowodzie jest wszystko: PESEL, imiona rodziców, adres zameldowania, nawet mój podpis.
Znowu pieszo, pobiegłam na najbliższy komisariat. Po drodze, w akcie desperacji zadzwoniłam do Siostry. Szczęśliwie Ela nie była zajęta, więc poprosiłam ją, by podjechała na przystanek, na którym – jak przypuszczam – zostałam okradziona. Istniała bowiem nikła szansa, że złodziej zabrał pieniądze, a portfel wyrzucił.
Dotarłam na policję. I tu zaczęły się schody. Funkcjonariusz odpowiedzialny za przyjmowanie zgłoszeń był zajęty, nie było wiadomo, kiedy mógłby się mną zająć – może za pół godziny, a może za półtorej. Poza tym przestępstwo zostało popełnione w rejonie innego komisariatu. Pan policjant wytłumaczy mi, że jeśli zgłoszę kradzież u niego, będą musieli przesłać zgłoszenie na ten drugi komisariat i cała procedura zajmie kilka dni. Stwierdził, że szybciej będzie, jeśli sama wybiorę się do tamtej placówki, bo wtedy sprawa zostanie załatwiona natychmiast.
Zrezygnowałam z pomocy policji i wróciłam do pracy. Komisariaty są czynne całą dobę, więc ten drugi planowałam odwiedzić, gdy już skończę pracę. Kurcze, zaledwie wczoraj czytałam u Zwierza Popkulturalnego o tym, że nie powinno być tak, że kiedy zostanie złamane prawo, to najwięcej problemów ma ofiara zbrodni, a nie przestępca. Poza tym to absurdalne, że z powodu biurokracji policja nie może działać tak sprawnie, jak pan na infolinii w banku – raz, dwa i sprawa załatwiona. Zwłaszcza, gdy liczył się czas i w chwili, w której ja tkwiłam na komisariacie jakiś przestępca przy pomocy moich dokumentów mógł popełniać zbrodnię.
Oddzwoniła Siostra. Poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Bidula przetrząsnęła nawet śmietniki w okolicach przystanku, ale niczego nie znalazła. Straciłam wszelkie nadzieje na odnalezienie portfela. Zaczęłam się zastanawiać ile czasu zajmie mi ponowne wyrobienie wszystkich dokumentów. Skoro zgłoszenie kradzieży jest tak skomplikowane, to jak bardzo zawiłe i czasochłonne będą pozostałe procedury?
Szczęście
I wtedy wydarzył się cud – portfel został odnaleziony! Do Eli zadzwoniła jakaś pani z wiadomością, że odnalazła zgubę. I tu kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności – miałam w portfelu wizytówkę Siostry. Tylko i wyłącznie z sentymentu, bo przecież dane teleadresowe Eli znam na pamięć, nie muszę mieć ich nigdzie zapisanych. Ale właśnie dzięki tej wizytówce pani, która znalazła mój portfel skontaktowała się z Elą.
Przy okazji, moje podejrzenia dotyczące tego, że złodziej mógł porzucić łup po opróżnieniu go z pieniędzy, okazały się słuszne. Z tym, że zrobił to kilka przystanków dalej od miejsca, w którym mnie okradł.
Ale to nie wszystko: Ela (zanim jeszcze portfel się odnalazł) stwierdziła, że skoro ja nie mogę podejść na inny komisariat, to ona zrobi to za mnie. Co prawda niczego nie załatwiła, bo tego typu sprawy trzeba zgłaszać osobiście, ale na miejscu spotkała człowieka, który został okradziony mniej więcej w tym samym czasie i tej samej okolicy, co ja. Może więc obydwoje padliśmy ofiarą tego samego kieszonkowca? Cóż, nigdy się tego nie dowiem, mam tylko nadzieję, że okradzionemu panu szczęście dopisało podobnie, jak mi.
Wielkie szczęście
Wróciłam do pracy, szczęśliwa jak nigdy. Tyle wrażeń jednego dnia – to się nieczęsto zdarza! Tyle, że dzień się jeszcze nie skończył…
Zasiadłam do komputera. Patrzę, a tam nowa wiadomość mailowa, Google Alert. Kliknęłam w niego bez entuzjazmu, bo alerty mam ustawione jedynie na Williama Fichtnera, a ten ostatnio nie pracuje zbyt intensywnie, więc nie spodziewam się żadnego powalającego newsa. A tu taka wiadomość:

źródło: Onet.pl
Niewiele brakowało, a z wrażenia spadłabym z krzesła. Tyle szczęścia jednego dnia. To niewiarygodne!
Nie opiszę wam, jak wielką radość teraz czuję, bo nie jestem w stanie zawrzeć tego w słowach. Zamiast tego pora na morał, bo przecież każda dobra historia powinna taki mieć. A ta ma ich aż cztery.
Po pierwsze – czytanie ebooków na telefonie komórkowym może uchronić go przed kradzieżą. Ale jednocześnie – może na nią narazić twój portfel.
Po drugie – zawsze noś w portfelu wizytówkę swojej Siostry lub innej bliskiej osoby.
Po trzecie – nie należy tracić wiary w ludzi. Bo w tłumie znajdują się nie tylko przestępcy, ale także osoby uczciwe, które niespodziewanie mogą ci pomóc.
I co najważniejsze – nawet najgorszy dzień może się przerodzić w dzień niesłychanie dobry. A nawet jeszcze lepszy.
Drogi pamiętniczku, to wszystko, co miałam ci dziś do napisania. Ale dzień jeszcze się nie skończył, więc kto wie, co jeszcze może się wydarzyć?
I jeszcze jedno: ten wpis dedykuję mojej Siostrze, która jest wspaniała z różnych powodów – nie tylko dlatego, że straciła dziś pół dnia na poszukiwaniach mojego portfela. Dziękuję, Elu!
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie Blogspot.