Amerykański Hardy

Fil­mo­wa­nie nowych wer­sji sta­rych pro­duk­cji nie jest niczym nie­zwy­kłym. Jed­nak­że ostat­ni­mi cza­sy – podob­no z powo­du kry­zy­su – kino i tele­wi­zja coraz chęt­niej się­ga­ją po uży­wa­ne sce­na­riu­sze fil­mo­we. Do tej pory nie mia­łam z tym więk­szych pro­ble­mów. Co praw­da takie odgrze­wa­ne kotle­ty cza­sem sma­ko­wa­ły lepiej, a cza­sem gorzej, ale nigdy nie pod­da­wa­łam w wąt­pli­wość samej sen­sow­no­ści ich serwowania.

Kil­ka dni temu prze­czy­ta­łam jed­nak new­sa o remake'u pew­ne­go dość świe­że­go seria­lu i to spra­wi­ło, że zaczę­łam się zasta­na­wiać, czy two­rze­nie takich nowych wer­sji jest uza­sad­nio­ne, czy może zupeł­nie zby­tecz­ne, wręcz god­ne potę­pie­nia. I co wię­cej: jaki cel może przy­świe­cać twór­com takich pro­duk­cji (poza chę­cią zaro­bie­nia pieniędzy)?

Ocalić od zapomnienia

Jesz­cze kil­ka lat temu nie zda­wa­łam sobie spra­wy z tego, jak szyb­ko dzie­ła popkul­tu­ry ula­tu­ją z pamię­ci maso­wej. Z tego powo­du nie rozu­mia­łam na przy­kład dla­cze­go Peter Jack­son, będą­cy wiel­kim fanem King Kon­ga, posta­no­wił nakrę­cić nową wer­sję fil­mu o wiel­kiej mał­pie. Myśla­łam wte­dy „kur­cze, gdy­bym ja uwiel­bia­ła jakiś film, uwa­ża­ła­bym, że jest to dzie­ło ide­al­ne i nie pró­bo­wa­ła krę­cić go jesz­cze raz, po swojemu”.

Matt Ferguson – King Kong

Choć sama nie uważam, że King Kong Petera Jacksona jest totalnie nieudany, to wiem, że zebrał on kiepskie recenzje. A głównym zarzutem krytyków było to, że nowa wersja filmu zupełnie nie potrafiła oddać ducha oryginału.

autor obrazu: Matt Ferguson

To, gdzie leży pro­blem uda­ło mi się tak napraw­dę zro­zu­mieć dopie­ro w tym roku, za spra­wą Dok­to­ra Who (tak wiem, znów wspo­mi­nam o Dok­to­rze i zda­ję sobie spra­wę z tego, że może­cie już mieć tego tema­tu dość, ale nie mogę się powstrzy­mać ︎;). Twór­cy nowej wer­sji seria­lu czę­sto pod­kre­śla­li w wywia­dach, że sami wycho­wa­li się na tej pro­duk­cji, i że nie mogli prze­bo­leć, iż dzi­siej­sze dzie­cia­ki nie mają zie­lo­ne­go poję­cia, kim jest Dok­tor. A ponie­waż uwa­ża­li Dok­to­ra Who za pew­ne­go rodza­ju bry­tyj­skie dzie­dzic­two naro­do­we, coś o czym spo­łe­czeń­stwo nie powin­no zapo­mi­nać – posta­no­wi­li powo­łać serial na nowo do życia.

Takie podej­ście do tema­tu jestem w sta­nie zro­zu­mieć i stu pro­cen­to­wo je popie­ram. Oczy­wi­ście nie­wie­lu jest twór­ców-ide­ali­stów. Jed­nak gdy już się tacy znaj­dą, wyda­je mi się, że moż­na im dać zie­lo­ne świa­tło na stwo­rze­nie remake'u sta­re­go dzie­ła. ALE pod jed­nym warun­kiem: mia­no­wi­cie muszą oni podejść do tema­tu z gło­wą. Twór­com Dok­to­ra Who coś takie­go się uda­ło. Pete­ro­wi Jack­so­no­wi i jego King Kon­go­wi, już nie do końca.

Bo ja to zrobię inaczej i lepiej

To następ­ny powód two­rze­nia nowych wer­sji, któ­re­mu jestem w sta­nie czę­ścio­wo przyklasnąć.

Na mar­gi­ne­sie war­to wspo­mnieć, że zarów­no tutaj, jak i w innych przy­pad­kach, któ­re dziś wymie­nię, naj­więk­szym pro­ble­mem remake'ów jest to, że ich twór­cy muszą uczy­nić swo­ją wer­sję nie tyl­ko lep­szą od pier­wo­wzo­ru, ale tak­że tak skon­stru­owa­ną, by tra­fia­ła w gusta osób zna­ją­cych ory­gi­nał lub poprzed­nie odsło­ny dane­go dzie­ła. Tak, by nie zna­lazł się żaden fil­mo­wy wete­ran, któ­ry stwier­dzi, że wer­sja sprzed pięć­dzie­się­ciu lat była znacz­nie lep­sza. A to napraw­dę trud­ne zada­nie i nie­wie­lu twór­ców jest w sta­nie mu podołać.

Wra­ca­jąc nato­miast do oma­wia­ne­go tutaj typu remake'ów: tu na przy­kład, sztu­ka ta nie do koń­ca uda­ła się Ridley'owi Scot­to­wi i jego Robin Hoodo­wi. To zna­czy – nowa odsło­na przy­gód słyn­ne­go łucz­ni­ka bar­dzo mi się podo­ba­ła, mię­dzy inny­mi z powo­du tego, że była zupeł­nie inna od wszyst­kich wcze­śniej­szych fil­mów na ten temat. Ale jed­no­cze­śnie, gdy sły­szę hasło „Robin Hood”, zawsze sta­je mi przed ocza­mi twarz Kevi­na Cost­ne­ra, któ­ry wcie­lił się w tą postać w 1991 roku. Bo Ridley Scott, choć stwo­rzył film moim zda­niem napraw­dę uda­ny, to jed­nak nie był w sta­nie zmie­nić nim moich wyobra­żeń na temat pew­nych rze­czy. I wyda­je mi się, że wie­lu innych widzów mia­ło z tym fil­mem podob­ny problem.

Robin Hood

Russell Crowe nie był złym Robin Hoodem. Rzecz w tym, że jego niego postać nie była tak fajna, jak ta grana przez Kevina Costnera.

źródło zdjęcia: IMDb

A jaki będzie dobry przy­kład tego typu remake'u? Wyda­je mi się, że Bat­tle­star Galac­ti­ca jest w tym miej­scu wła­ści­wym tytu­łem. Bo sta­ra wer­sja seria­lu była jedy­nie głu­piut­ką pro­duk­cją scien­ce-fic­tion, mał­pu­ją­cą Gwiezd­ne Woj­ny. Nato­miast nowa nie tyl­ko oka­za­ła się być lep­sza od ory­gi­na­łu, ale tak­że jest to jeden z cie­kaw­szych seria­li, jakie w ogó­le gości­ły w ostat­nich latach w telewizji.

Czas na nowe efekty specjalne

W tej kate­go­rii moż­na chy­ba wymie­nić więk­szość nowych wer­sji fil­mów z gatun­ku fan­ta­sy i scien­ce-fic­tion. Kogo moż­na posta­wić za wzór do naśla­do­wa­nia? Bez dwóch zdań Wład­cę Pier­ście­ni Pete­ra Jack­so­na (czy ktoś jesz­cze pamię­ta, że w 1978 powsta­ła ekra­ni­za­cja pierw­szej czę­ści try­lo­gii Tolkiena?).

Nie­ste­ty two­rze­nie tego typu remake'ów wca­le nie jest takie pro­ste, jak mogło­by się wyda­wać. Dużo czę­ściej zda­rza się bowiem, że nowa wer­sja, pomi­mo fan­ta­stycz­nych efek­tów spe­cjal­nych, jest zupeł­nie nie­do­pra­co­wa­na od stro­ny sce­na­riu­sza. I tym samym wypa­da znacz­nie gorzej od ory­gi­na­łu, któ­ry choć śmiesz­ny z powo­du for­my, wciąż zachwy­ca za spra­wą tre­ści. Tak było na przy­kład z Wehi­ku­łem cza­su, któ­re­go wer­sję z 1960 roku wciąż oglą­dam z przy­jem­no­ścią. Nato­miast tą naj­now­szą widzia­łam jedy­nie raz i od tej pory sta­ram się trzy­mać od niej z daleka.

Wehikuł Czasu

Przestarzałe efekty specjalne, sprawiają czasem, że film ma dużo lepszy klimat, niż produkcje pełne realistycznego CGI.

źródło zdjęcia: IMDb

A ponie­waż przy­kła­dów nie­uda­nych nowych wer­sji jest w tym wypad­ku wię­cej niż tych uda­nych, zawsze bar­dzo podejrz­li­wie patrzę na każ­dy rema­ke zro­bio­ny tyl­ko dla­te­go, bo teraz, dzię­ki kom­pu­te­rom moż­na stwo­rzyć lep­sze efek­ty specjalne.

Bo stara wersja się zdezaktualizowała

Tutaj na pierw­szy rzut oka moż­na wymie­nić spo­ro tytu­łów. Nale­ży się jed­nak zasta­no­wić, co to zna­czy „zdez­ak­tu­ali­zo­wać”. Moim zda­niem bar­dziej, niż o deko­ra­cje, cho­dzi tutaj o treść. Przy­kła­do­wo, współ­cze­sne fil­my poli­cyj­ne nie­zbyt róż­nią się od tych z lat osiem­dzie­sią­tych (a nawet – te star­sze są lep­sze od nowych). Owszem, zmie­ni­ły się stro­je, samo­cho­dy oraz fry­zu­ry, ale wciąż rozu­mie się roz­ter­ki i spo­sób myśle­nia boha­te­rów (czy taka Zabój­cza broń stra­ci­ła coś z powo­du upły­wu cza­su? Chy­ba nie). Zupeł­nie ina­czej spra­wa ma się wte­dy, gdy na przy­kład na treść fil­mu duży wpływ mia­ła Zim­na Woj­na (jak we wspo­mnia­nym Wehi­ku­le cza­su) – w takim wypad­ku pew­ne posta­wy boha­te­rów współ­cze­snym odbior­com mogą wyda­wać się zupeł­nie niezrozumiałe.

Takim dobrze uak­tu­al­nio­nym fil­mem jest moim zda­niem Bat­man Chri­sto­phe­ra Nola­na. Tu zmie­nił się przede wszyst­kim wydźwięk adap­ta­cji komik­su – na bar­dziej reali­stycz­ny. Dzię­ki temu dzie­ło Nola­na przy­pa­dło widzom do gustu znacz­nie bar­dziej, niż nie­zbyt poważ­ne ekra­ni­za­cje z lat dziewięćdziesiątych.

Batman

W Batmanie Christophera Nolana najbardziej zaskoczyło mnie to, że główny bohater nie był nieśmiertelny i po każdej bójce chodził posiniaczony przez kilka dni.

źródło zdjęcia: IMDb

Jed­nak­że powiedz­my sobie szcze­rze: dobre dzie­ła nie dez­ak­tu­ali­zu­ją się łatwo. Owszem, mogą stra­cić na popu­lar­no­ści, być rza­dziej emi­to­wa­ne w tele­wi­zji. Jed­nak­że, gdy już zasią­dzie się do ich oglą­da­nia, zazwy­czaj oka­zu­ją się być bar­dzo dobry­mi pro­duk­cja­mi. Dla­te­go też wyda­je mi się, że two­rze­nie remake'ów tyl­ko dla­te­go, bo sta­ra wer­sja jest… no wła­śnie – sta­ra – jest dość chy­bio­nym pomy­słem. I jeśli auto­ro­wi nie przy­świe­ca­ją inne cele niż tyl­ko aktu­ali­za­cja, to powi­nien on sobie daro­wać robie­nie takie­go remake'a.

Animki w wersji niekreskówkowej

W tym wypad­ku zawsze jestem zde­cy­do­wa­nie na nie, ponie­waż każ­da aktor­ska wer­sja cze­goś, co wcze­śniej było kre­sków­ką, nie przy­pa­dła mi do gustu. Oglą­da­ne w dzie­ciń­stwie nie­ani­mo­wa­ne 101 dal­ma­tyń­czy­ków nigdy nie bawi­ło mnie tak samo, jak kre­sków­ka. Podob­nie w przy­pad­ku przy­gód Aste­ri­xa i Obe­lik­sa, któ­re w wyda­niu aktor­skim, choć momen­ta­mi śmiesz­ne, zawsze wyda­wa­ły mi się nie­na­tu­ral­ne, brzyd­kie i po pro­stu nie­od­da­ją­ce ducha zarów­no kre­sków­ki, jak i komik­sów, na któ­rych bazo­wa­ły. Paskud­nie wyglą­dał tak­że kom­pu­te­ro­wo wyge­ne­ro­wa­ny Gar­field. Nowych odsłon Smer­fów do tej pory nie obej­rza­łam w tro­sce o wła­sne zdro­wie psy­chicz­ne, bo przy­pad­ko­we zoba­cze­nie same­go zwia­stu­na wystar­czy­ło, by zła­mać mi ser­ce. O stra­szą­cych na mie­ście pla­ka­tach z kom­pu­te­ro­wo wyge­ne­ro­wa­ny­mi, nie­bie­ski­mi potwor­ka­mi nie wspominając.

Asterix i Obelix

Uwielbiam Asterixa i Obelixa, ale tylko w rysunkowym wydaniu!

źródło zdjęcia: IMDb

Ogól­nie, w tym wypad­ku pro­ble­mem jest nie tyle sama treść aktor­skich wer­sji kre­skó­wek (jak już wspo­mnia­łam, przy­go­dy Aste­ri­xa i Obe­lik­sa były pod tym wzglę­dem dość dobrze dopra­co­wa­ne), co ich for­ma. Rze­czy, któ­re w kre­sków­kach wyglą­da­ją napraw­dę zabaw­nie (zostań­my przy Aste­ri­xie i weź­my za przy­kład to, jak wpły­wa­ło na nie­go wypi­cie magicz­ne­go napo­ju), w wer­sji nie­kre­sków­ko­wej mogą pre­zen­to­wać się nie tyl­ko nie­na­tu­ral­nie, ale wręcz prze­ra­ża­ją­co (aktor-Aste­rix, któ­ry wypił magicz­ny napój, robił się na twa­rzy zie­lo­ny i dosta­wał wytrzesz­czu oczu, co wyglą­da­ło moim zda­niem dość obrzydliwie).

Dla­te­go moim zda­niem, jeśli coś pier­wot­nie było kre­sków­ką, to kre­sków­ką powin­no zostać. Zwłasz­cza, że ani­ma­cje (szcze­gól­nie te w 2D), nie sta­rze­ją się tak szyb­ko, jak fil­my fabularne.

Z ichniego na nasze

Czy­li zrób­my nową wer­sję, w naszym języ­ku. Tutaj jestem jak naj­bar­dziej na „tak”. Zwłasz­cza, gdy za nową wer­sję wezmą się ame­ry­ka­nie, bo dzię­ki temu uda się im na ska­lę mię­dzy­na­ro­do­wą wypro­mo­wać dzie­ło, o któ­rym wcze­śniej mało kto sły­szał. Oczy­wi­ście cza­sem taka akcja pro­mo­cyj­na może obró­cić się prze­ciw­ko remake'owi. Tak było chy­ba w przy­pad­ku Ring – cały świat zabrał się za oglą­da­nie ory­gi­nal­nej, japoń­skiej wer­sji, gdy poja­wi­ła się wia­do­mość, że w USA krę­ci się to samo, jesz­cze raz. A potem oka­za­ło się, że hol­ly­wo­odz­ki Ring był znacz­nie gor­szy i mniej strasz­ny, od azja­tyc­kie­go*.

Naolito – This is Sparta

Tak totalnie na marginesie…

autor grafiki: Naolito

Cza­sem jed­nak jest zupeł­nie ina­czej. Jak­kol­wiek rasi­stow­sko by to nie zabrzmia­ło: nie potra­fi­łam sku­pić się na oglą­da­niu pierw­szej ekra­ni­za­cji Dziew­czy­ny z tatu­ażem, bo prze­szka­dzał mi język szwedz­ki. Oczy­wi­ście tego same­go pro­ble­mu nie mia­łam przy ame­ry­kań­skim remake'u. Przy oka­zji war­to też wspo­mnieć, że za spra­wą hol­ly­wo­odz­kiej ekra­ni­za­cji, wie­lu ludzi usły­sza­ło o twór­czo­ści Stie­ga Lars­so­na, co pośred­nio też moż­na uznać za plus, nie tyl­ko tego, ale tak­że wie­lu innych remake'ów adap­ta­cji książek.

W tym miej­scu muszę napi­sać tak­że o pol­skich wer­sjach zagra­nicz­nych seria­li. Nie jestem co praw­da spe­cja­list­ką w tym tema­cie, ale wyda­je mi się, że to dobre roz­wią­za­nie. Przy czym tyl­ko wte­dy, kie­dy widzo­wie po pierw­sze – nie zna­ją ory­gi­na­łu, a po dru­gie – nie odczu­wa­ją, że to, co oglą­da­ją, nie pocho­dzi z Pol­ski. Tu wzo­rem do naśla­do­wa­nia niech będzie Kasia i Tomek, w przy­pad­ku któ­rych nie czuć, że przy­wę­dro­wa­li oni nad Wisłę aż z Francji.

* Wierz­cie lub nie, ale gdy oglą­da­łam japoń­ski Ring i poja­wi­ły się napi­sy koń­co­we, napraw­dę zadzwo­nił do mnie tele­fon i to chy­ba prze­ra­zi­ło mnie bar­dziej, niż sam film.

Kupmy patent od Brytyjczyków

Ame­ry­ka­nie cenią sobie akto­rów z Wiel­kiej Bry­ta­nii oraz pocho­dzą­ce stam­tąd pro­duk­cje tele­wi­zyj­ne. Tych pierw­szych zatrud­nia­ją gdzie się tyl­ko da (co dziw­ne, czę­sto zmu­sza­jąc nich, by nie mówi­li z rodzi­mym akcen­tem), co rozu­miem, bo bry­tyj­scy akto­rzy są dość dobrzy w tym, co robią. Nato­miast swój zachwyt zwią­za­ny z bry­tyj­ski­mi seria­la­mi, ame­ry­ka­nie wyra­ża­ją w taki spo­sób, że two­rzą ich nowe, wła­sne wer­sje. I tego aku­rat nie pojmuję.

To zna­czy, cza­sem jestem w sta­nie to zro­zu­mieć. Jeśli pro­du­cen­ci z USA, widząc popu­lar­ność Sher­loc­ka robią swo­je Ele­men­ta­ry, ale sta­ra­ją się, by nowo­jor­ski Hol­mes był zupeł­nie inny od tego z Lon­dy­nu – wte­dy nie ma spra­wy (choć moim zda­niem Ele­men­ta­ry bry­tyj­skie­mu Sher­loc­ko­wi nie dora­sta nawet do pięt). Podob­nie, jeśli krę­ci się House of Cards na pod­sta­wie seria­lu z lat dzie­więć­dzie­sią­tych, o któ­rym dziś mało kto pamię­ta – to też uwa­żam za dobry pomysł.

House of Cards

Zanim Frank Underwood zaczął rozrabiać w Waszyngtonie, nazywał się Francis Urquhart i próbował przejąć władzę w Wielkiej Brytanii.

źródło zdjęcia: IMDb

Strasz­nie roz­ba­wi­ły mnie nato­miast wie­ści na temat tego, co Hol­ly­wo­od pla­nu­je sko­pio­wać w naj­bliż­szym cza­sie. I to wła­śnie było punk­tem wyj­ścia dla dzi­siej­sze­go Dyrdymała.

Otóż ame­ry­ka­nie posta­no­wi­li wziąć na warsz­tat świe­żut­kie, nie­daw­no emi­to­wa­ne Bro­ad­church. Ale naj­wy­raź­niej bojąc się, że sami mogą tę pro­duk­cję popsuć – do współ­pra­cy zapro­si­li twór­ców bry­tyj­skiej wer­sji. A potem stwier­dzi­li, że tak na wszel­ki wypa­dek zwer­bu­ją jesz­cze odtwór­cę głów­nej roli – Davi­da Tennanta.

Co praw­da to wszyst­ko jesz­cze plot­ki, ale jeśli oka­żą się praw­dzi­we, to będę do tego seria­lu bar­dzo źle nasta­wio­na. To zna­czy, zro­zu­mia­ła­bym sytu­ację, w któ­rej ame­ry­kań­ska pro­duk­cja była­by kon­ty­nu­acją tej bry­tyj­skiej – wte­dy zatrud­nie­nie Ten­nan­ta do tej samej roli było­by jak naj­bar­dziej uza­sad­nio­ne. Jeśli jed­nak nowe Bro­ad­church oka­że się wier­ną kopią ory­gi­na­łu, to nie będzie to dobre roz­wią­za­nie, zwłasz­cza dla Ten­nan­ta. Bo choć rozu­miem, że aktor ten pra­cu­je przede wszyst­kim w teatrze i przy­wykł do odgry­wa­nia jed­nej i tej samej roli po kil­ka razy, to jed­nak w przy­pad­ku seria­li wcie­le­nie się, w róż­nych pro­duk­cjach, dwu­krot­nie w tą samą postać będzie moim zda­niem wyglą­da­ło co naj­mniej dziwnie.

Broadchurch remake

Napisanie Dyrdymała o bezsensowności tworzenia nowej wersji Broadchurch mi nie wystarczyło – musiałam dodatkowo wyładować się w Photoshopie.

Inna spra­wa, że tego typu rema­ki mia­ły rację bytu kil­ka lat temu, gdy nie było inter­ne­tu i rzecz wypro­du­ko­wa­na w jed­nym kra­ju bar­dzo rzad­ko była emi­to­wa­na poza jego gra­ni­ca­mi. Teraz jed­nak, wieść o tym, że Bro­ad­church jest dobrym seria­lem roze­szła się bar­dzo szyb­ko i każ­dy, co bar­dziej zapra­wio­ny w bojach oglą­dacz seria­li już tą pro­duk­cję widział. Owszem, nie zmie­nia to fak­tu, że wciąż ist­nie­je duża gru­pa ludzi, któ­rzy o Bro­ad­church nie sły­sze­li, i któ­rzy zoba­czą dopie­ro ame­ry­kań­ską wer­sję. Nie­mniej jed­nak, czy w tym wypad­ku nie było­by lepiej, gdy­by ame­ry­ka­nie, zamiast robie­nia kopii napraw­dę uda­ne­go dzie­ła, któ­ra może się nie udać, po pro­stu wyemi­to­wa­li u sie­bie ory­gi­nal­ną, bry­tyj­ską wer­sję serialu?

Jak więc jest z tymi remake'ami?

Czy two­rze­nie remake'ów jest w koń­cu dobrym pomy­słem, czy wręcz prze­ciw­nie? Cóż, przy­pa­dek każ­de­go fil­mu lub seria­lu powin­no się roz­pa­try­wać indy­wi­du­al­nie. I co waż­niej­sze – wedle wła­snych gustów. Jeśli cho­dzi o mnie, to jak widzi­cie w nie­któ­rych przy­pad­kach mam na ten temat jed­no­znacz­ną opi­nię, a w innych już nie do końca.

Wyda­je mi się jed­nak, że zawsze, bez wzglę­du na wszyst­ko, naj­istot­niej­sze jest to, by twór­ca nowej wer­sji pod­szedł do tema­tu z sza­cun­kiem i nie sta­rał się stwo­rzyć remake'u tyl­ko i wyłącz­nie dla pie­nię­dzy. Choć oczy­wi­ście, to wca­le nie musi ozna­czać, że nowa wer­sja oka­że się lep­sza, od pierwowzoru.


Wpis pocho­dzi z poprzed­niej wer­sji blo­ga. Został zre­da­go­wa­ny i nie­znacz­nie zmodyfikowany.

Ory­gi­nal­ny tekst możesz prze­czy­tać w ser­wi­sie Blog­spot.