David Tennant

Dzi­siej­szy wpis jest dodat­kiem do zakoń­czo­ne­go wczo­raj Tygo­dnia z Doctor Who. A ponie­waż nowy tydzień war­to zacząć od cze­goś pozy­tyw­ne­go, posta­no­wi­łam bli­żej przed­sta­wić na Dyr­dy­ma­łach Davi­da Ten­nan­ta, czy­li akto­ra, któ­ry wcie­lił się w Dzie­sią­te­go Doktora.

Dla­cze­go uwa­żam, że Ten­nant może być świet­nym lekar­stwem na ponie­dział­ko­wą chan­drę? Och, po pro­stu odpal­cie na YouTu­be dowol­ny wywiad z tym czło­wie­kiem, a sami zoba­czy­cie. Popra­wa humo­ru gwarantowana.

Nie wiem co praw­da, czy czy­ta­nie tego wpi­su rów­nież w jakiś spo­sób was roz­ba­wi, ale może przy­naj­mniej dowie­cie się z nie­go cze­goś cie­ka­we­go. W koń­cu zdo­by­wa­nie nowych, inte­re­su­ją­cych infor­ma­cji, też może być czymś, co popra­wia nastrój, praw­da? ︎;)

Aktor nieznany?

Wbrew temu, co mogło­by się wyda­wać po obej­rze­niu Docto­ra Who, David Ten­nant (któ­ry tak napraw­dę ma na nazwi­sko McDo­nald i tak – jest Szko­tem) to nie tyl­ko aktor kome­dio­wy. Nie­strasz­ne mu role w pro­duk­cjach oby­cza­jo­wo-dra­ma­tycz­nych. Czę­sto moż­na go też zoba­czyć na deskach teatru, gdzie gry­wa mię­dzy inny­mi w sztu­kach Szek­spi­row­skich (z resz­tą Ten­nant sam mówi, że gra­nie w teatrze trak­tu­je jako swo­je pod­sta­wo­we „obo­wiąz­ki zawo­do­we”, nato­miast wystę­py w fil­mach lub seria­lach jedy­nie jako pra­ce dorywcze).

W Wiel­kiej Bry­ta­nii Ten­nant jest akto­rem bar­dzo zna­nym. Tak bar­dzo, że jego poja­wie­nie się na uli­cy może powo­do­wać stłucz­ki samo­cho­do­we. Jed­nak­że w kra­jach, w któ­rych jeź­dzi się wła­ści­wą, czy­li pra­wą stro­ną dro­gi, Ten­nant jest mniej roz­po­zna­wal­ny. Dla­cze­go? Wystar­czy zer­k­nąć do jego fil­mo­gra­fii, gdzie nie znaj­dzie­my wie­lu pro­duk­cji, o któ­rych było gło­śno na całym świe­cie. Ze zna­nych tytu­łów moż­na wymie­nić Harry'ego Pot­te­ra (gdzie Ten­nant zagrał jed­ną, krót­ką sce­nę) oraz Jak wytre­so­wać smo­ka (tu aktor pod­kła­dał głos jed­ne­mu z wikin­gów, ale mówił tak mało, że bar­dzo trud­no go usły­szeć) i to wła­ści­wie wszystko.

Nie zna­czy to jed­nak, że na tych pro­duk­cjach doro­bek boha­te­ra dzi­siej­sze­go Dyr­dy­ma­ła się koń­czy. David Ten­nant jest bowiem przede wszyst­kim akto­rem tele­wi­zyj­nym. Czy to źle? W pierw­szej chwi­li, gdy w fil­mo­gra­fii Szko­ta zoba­czy­łam dłu­gą listę nic nie mówią­cych mi tytu­łów, nie­co się prze­stra­szy­łam. Pomy­śla­łam, że szko­da, iż tak uta­len­to­wa­ny czło­wiek mar­nu­je się w fil­mach, o któ­rych nikt nie sły­szał. Ale potem zaczę­łam te dzie­ła oglą­dać i cze­ka­ło mnie bar­dzo miłe zasko­cze­nie. Oka­za­ło się bowiem, że aktor, choć owszem, poja­wia się głów­nie w tele­wi­zji, to wystę­pu­je głów­nie w pro­duk­cjach, któ­re spo­koj­nie mogły­by się mie­rzyć z hol­ly­wo­odz­ki­mi fil­ma­mi. A cza­sem jako­ścią nawet je przewyższają.

L.A. Without a Map

źródło zdjęcia: The Depp Tumblr

L.A. Without a Map

Richard, głów­ny boha­ter fil­mu, jest szkoc­kim gra­ba­rzem, któ­ry pozna­je turyst­kę z Los Ange­les. Spę­dza z dziew­czy­ną jedy­nie jeden dzień, ale to wystar­czy – zako­chu­je się w niej po uszy. A potem pomi­mo tego, że nie zna ani jej nazwi­ska, ani adre­su – posta­na­wia poje­chać do Hol­ly­wo­od i ją odna­leźć. Szczę­ście się do nie­go uśmie­cha – chło­pak ponow­nie spo­ty­ka wybran­kę swo­je­go ser­ca i po wie­lu pery­pe­tiach bie­rze ją za żonę.

Brzmi jak stan­dar­do­wa kome­dia roman­tycz­na? O ile jed­nak inne pro­duk­cje z tego gatun­ku koń­czą się wła­śnie w tym miej­scu, tak w przy­pad­ku L.A. Witho­ut a Map, to był jedy­nie punkt wyj­ścia do wła­ści­wej czę­ści fil­mu. Czę­ści opo­wia­da­ją­cej o tym, że w praw­dzi­wym świe­cie po ślu­bie nie nastę­pu­je „a potem żyli dłu­go i szczę­śli­wie”. Zamiast tego poja­wia­ją się coraz więk­sze zgrzy­ty i nie­po­ro­zu­mie­nia, któ­re w tym wypad­ku dodat­ko­wo zaognia­ne są przez miej­sce akcji, czy­li Los Angeles.

Mia­sto widzia­ne z per­spek­ty­wy głów­ne­go boha­te­ra zmie­nia się bowiem w trak­cie trwa­nia fil­mu. Począt­ko­wo Richard jest nim zachwy­co­ny, z cza­sem jed­nak dostrze­ga fał­szy­wość oraz zepsu­cie tego miej­sca. Na koniec dosta­je­my obraz bar­dzo zbli­żo­ny do tego z Cali­for­ni­ca­tion – co praw­da nie­co grzecz­niej­szy i pozba­wio­ny goli­zny, ale tak samo mówią­cy, że L.A., to tak napraw­dę HELL.A, przy­czó­łek pie­kła i miej­sce, któ­re zabi­je w nas wszyst­ko to, co dobre.

I jesz­cze z cie­ka­wo­stek – w fil­mie mamy cameo Johnny'ego Dep­pa oraz nasze­go roda­ka, Jerze­go Sko­li­mow­skie­go (któ­ry nie wiem, czy spe­cjal­nie, czy może przy­pad­kiem, ale wyglą­dał i uśmie­chał się tutaj pra­wie, jak Jack Nicholson).


Występ Ten­nan­ta: gra­ny przez akto­ra Richard jest posta­cią sym­pa­tycz­ną, ale jed­no­cze­śnie to nie rycerz w lśnią­cej zbroi. Tą dwo­istość świet­nie uda­ło się Ten­nan­to­wi poka­zać. Widać to zwłasz­cza w dru­giej czę­ści fil­mu, gdy poja­wi­ły się wspo­mnia­ne zgrzy­ty pomię­dzy głów­nym boha­te­rem i jego żoną. Wte­dy z jed­nej stro­ny, mając w pamię­ci wcze­śniej­sze sce­ny, wciąż lubi­my Richar­da, ale z dru­giej – nie może­my go nie potę­piać widząc, że to on powo­du­je nie­któ­re konflikty.

Blackpool

źródło zdjęcia: David Tennant News

Blackpool

Pewien nowo­bo­gacz z Black­po­ol posta­na­wia prze­isto­czyć mia­sto w bry­tyj­skie Las Vegas. Pro­blem w tym, że dzień po hucz­nym otwar­ciu jego pierw­sze­go salo­nu gier (któ­ry zgod­nie z jego ambi­cja­mi miał się wkrót­ce prze­isto­czyć w kasy­no z hote­lem), w tym­że salo­nie zna­le­zio­ne zosta­ją zwło­ki nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne­go mężczyzny.

Black­po­ol jest misz­ma­szem kil­ku gatun­ków fil­mo­wych. Mamy tu dra­mat oby­cza­jo­wy, kome­dię roman­tycz­ną, sen­sa­cyj­ny kry­mi­nał i… musi­cal. Teo­re­tycz­nie takie połą­cze­nie nie powin­no się udać, ale w prak­ty­ce – wszyst­kie ele­men­ty świet­nie ze sobą współ­gra­ją. Do tego serial ma kil­ka napraw­dę zaska­ku­ją­cych zwro­tów akcji, świet­nie roz­pi­sa­ne posta­ci oraz wspa­nia­łe aktorstwo.

Jedy­ne, co mi w tym wszyst­kim prze­szka­dza­ło, to ta musi­ca­lo­wa część. To zna­czy, podo­ba­ło mi się to, że Black­po­ol nie był stan­dar­do­wym musi­ca­lem, w któ­rym akto­rzy śpie­wa­li bez prze­rwy. Pio­se­nek uży­wa­no tutaj podob­nie, jak w baj­kach Disney'a, czy­li poja­wia­ły się one co jakiś czas, pomię­dzy stan­dar­do­wy­mi dia­lo­ga­mi. Nie­ste­ty gigan­tycz­nym pro­ble­mem było dla mnie to, że śpiew akto­rów był zagłu­sza­ny dźwię­kiem ory­gi­nal­nych pio­se­nek. Przez to muzycz­ne wstaw­ki wypa­da­ły strasz­nie sztucz­nie. Bar­dziej jak play­back show, niż musical.


Występ Ten­nan­ta: aktor śpie­wał i tań­czył napraw­dę wspa­nia­le. A do tego miał cie­ka­wą rolę, bo grał poli­cjan­ta pro­wa­dzą­ce­go śledz­two. Boha­ter, w któ­re­go się wcie­lił – detek­tyw inspek­tor Peter Car­li­sle (uwiel­biam jak Bry­tyj­czy­cy mówią detec­ti­ve inspec­tor!), z jed­nej stro­ny – niczym Sher­lock Hol­mes – był nie­zwy­kle bystry, pew­ny sie­bie i miał w nosie auto­ry­te­ty. Z dru­giej jed­nak – potra­fił być szu­ją rów­nie dużą, co głów­ny boha­ter (któ­ry momen­ta­mi szu­ją wca­le nie był). Poje­dy­nek tych dwóch posta­ci pre­zen­to­wał się więc nie­zwy­kle cie­ka­wie, bo zna­jąc ich wady oraz zale­ty, oby­dwóm kibi­co­wa­ło się rów­nie mocno.

Traffic Warden

Fil­mik krót­ko­me­tra­żo­wy, w któ­rym strasz­nie spodo­ba­ło mi się to, że wszyst­ko jest w nim ilu­stro­wa­ne przez ulicz­ne pla­ka­ty, zna­ki dro­go­we, szyl­dy rekla­mo­we, nagłów­ki z gazet oraz inne, podob­ne rze­czy. Z resz­tą zobacz­cie sami:

Uro­cze, praw­da? ︎:)


Występ Ten­nan­ta: David nie musiał się spe­cjal­nie wysi­lać, ale mniej­sza o to. Liczy się coś inne­go: napraw­dę cenię sobie akto­rów, któ­rzy gry­wa­ją nie tyl­ko w dużych pro­duk­cjach, ale tak­że w takich małych pro­jek­tach. I czę­sto robią to za bez­cen lub sym­bo­licz­ną zło­tów­kę (a w przy­pad­ku Ten­nan­ta – sym­bo­licz­ne­go funta).

Co praw­da Traf­fic War­den powstał przed Dok­to­rem Who więc Ten­nant nie był wte­dy jesz­cze ani bar­dzo zna­ny, ani tym bar­dziej moc­no roz­chwy­ty­wa­ny. Ist­nie­je więc duże praw­do­po­do­bień­stwo, że aktor gry­wał wte­dy w czym tyl­ko mógł, byle mieć moż­li­wość pra­cy przed kame­rą. Ale to nie­waż­ne, liczy się sam fakt, że Ten­nan­to­wi krót­kie metra­że tak­że nie są straszne.

Casanova

źródło zdjęcia: IMDb

Casanova

Szcze­rze: nigdy spe­cjal­nie nie inte­re­so­wa­ła mnie ani histo­ria Casa­no­vy, ani tym bar­dziej oglą­da­nie fil­mów o nim. Ponow­nie zosta­łam więc zasko­czo­na, bo mini-serial sku­piał się nie tyl­ko na miło­snych pod­bo­jach Casa­no­vy, ale tak­że przed­sta­wił go jako wyśmie­ni­te­go leka­rza, praw­ni­ka, awan­tur­ni­ka, pro­jek­tan­ta mody, wyna­laz­cę lote­rii, gawę­dzia­rza, a nawet – biblio­te­ka­rza. Po pro­stu, czło­wie­ka rene­san­su, któ­ry roman­so­wa­nie z kobie­ta­mi trak­to­wał głów­nie jako hob­by oraz pośred­nią rzecz, któ­ra poma­ga­ła mu osią­gnąć bar­dziej ambit­ne cele.

I znów muszę się odnieść do Cali­for­ni­ca­tion, bo Casa­no­va miał bar­dzo podob­ny wydźwięk – opo­wia­dał przede wszyst­kim o wiel­kiej samot­no­ści oraz tra­ge­dii czło­wie­ka, któ­ry choć mógł mieć każ­dą kobie­tę na świe­cie, nigdy nie zdo­był tej, w któ­rej był napraw­dę zako­cha­ny. Przy czym w odróż­nie­niu od Cali­for­ni­ca­tion, tutaj widzom oszczę­dzo­no poka­zy­wa­nia golizny.

Serial stwo­rzył Rus­sell T. Davies oraz Julie Gard­ner, czy­li ten sam duet, któ­ry póź­niej odpo­wia­dał za moje ulu­bio­ne, pierw­sze czte­ry serie Doctor Who. I to widać, bo Casa­no­va rów­nież posia­da olbrzy­mią daw­kę nie­głu­pie­go humo­ru oraz scen, któ­re wzru­sza­ją lub zmu­sza­ją do reflek­sji. Do tego w seria­lu poja­wi­li się napraw­dę cie­ka­wi boha­te­ro­wie, któ­rych nie tyl­ko lubi­ło się od pierw­szej sce­ny, ale tak­że czu­ło z nimi pew­ną więź emocjonalną.

War­to wspo­mnieć o tym, że w tym samym roku co serial, w kinach gościł Casa­no­va z Heathem Led­ge­rem. Była to jed­nak stan­dar­do­wa pro­duk­cja przy­go­do­wo-roman­tycz­na, któ­ra pod wzglę­dem tre­ści, dzie­łu Davie­sa i Gard­ner nie się­ga­ła nawet do pięt.


Występ Ten­nan­ta: aktor był tu zabaw­ny i uro­czy, ale jed­no­cze­śnie umiał poka­zać roz­ter­ki, jakie prze­ży­wał gra­ny przez nie­go boha­ter. To taki tro­szecz­kę Wład­ca Cza­su w wer­sji prób­nej (z resz­tą Davies i Gard­ner zapro­po­no­wa­li Ten­nan­to­wi rolę w Dok­to­rze Who wła­śnie ze wzglę­du na ich współ­pra­cę przy tym mini-seria­lu). Ale nie ma w tym nicze­go złe­go zwłasz­cza, że Casa­no­va jest mimo wszyst­ko posta­cią nie­co inną, niż Dok­tor. Ten­nant nie zagrał więc dwa razy tego same­go – jedy­nie użył ponow­nie pew­nych gestów Casanovy.

Secret Smile

źródło grafiki: IMDb

Secret Smile

Patrzę na okład­kę fil­mu, a tam bar­dzo smut­na i poważ­na pani, obok rów­nie smut­ne­go i poważ­ne­go face­ta. Myślę sobie: będzie melo­dra­mat oby­cza­jo­wy. Oglą­dam pierw­sze pięć minut: naj­pierw sce­na pogrze­bu jakiejś kobie­ty, potem akcja cofa się o rok i poka­za­ne zosta­je, jak ta sama kobie­ta pozna­je męż­czy­znę. Myślę sobie: jak nic będzie to łza­wy melo­dra­mat oby­cza­jo­wy. A potem oka­zu­je się, że facet, któ­re­go pozna­ła kobie­ta, z roman­tycz­ne­go kochan­ka zmie­nił się w psy­cho­pa­tycz­ne­go prze­śla­dow­cę. I ta-dam, kolej­ny nie­zna­ny, tele­wi­zyj­ny film z Ten­nan­tem mnie zasko­czył. Przy czym wspo­mnia­ne wcze­śniej nie­spo­dzian­ki nie były wszyst­ki­mi, któ­re na mnie czekały.

Nie­ste­ty pro­duk­cja mia­ła jed­ną, wiel­ką wadę: jej twór­com w żaden spo­sób nie uda­ło się zbu­do­wać napię­cia. Rozu­miem, że to nie miał być thril­ler, tyl­ko histo­ria, któ­ra mogła­by się przy­da­rzyć każ­dej dziew­czy­nie. Ale napraw­dę bra­ko­wa­ło mi tu cze­goś, co by mnie prze­stra­szy­ło. Dodat­ko­wo mia­łam pro­blem z polu­bie­niem głów­nej boha­ter­ki. I też rozu­miem, że nie mia­ła ona być oso­bą do koń­ca sym­pa­tycz­ną. Ale z dru­giej stro­ny – jej losy wca­le mnie nie obcho­dzi­ły. To wszyst­ko spra­wi­ło nato­miast, że Secret Smi­le, choć był fil­mem bazu­ją­cym na bar­dzo cie­ka­wym pomy­śle i momen­ta­mi dość zaska­ku­ją­cym, to jed­nak nudził i jego oglą­da­nie nie spra­wia­ło wiel­kiej przyjemności.


Występ Ten­nan­ta: aktor wcie­lił się we wspo­mnia­ne­go wyżej, psy­cho­pa­tycz­ne­go prze­śla­dow­cę. Znów gra­na przez nie­go postać nie wyma­ga­ła spe­cjal­nych zdol­no­ści aktor­skich, ale Ten­nan­to­wi uda­ło się w jakiś spo­sób spra­wić, że jego boha­ter, mimo iż zacho­wy­wał się sym­pa­tycz­nie – budził gro­zę. A może to tyl­ko ja odnio­słam takie wra­że­nie, za spra­wą tego, że po raz pierw­szy zoba­czy­łam Ten­nan­ta w roli kogoś napraw­dę złego?

Recovery

źródło zdjęcia: IMDb

Recovery

Głów­ny boha­ter – Alan – wspa­nia­ły i kocha­ją­cy mąż oraz ojciec, pew­ne­go dnia zosta­je potrą­co­ny przez samo­chód. Z wypad­ku na pozór wycho­dzi dość szczę­śli­wie – żad­nych zła­mań, zadra­pań lub sinia­ków. Nie­ste­ty zamiast tego docho­dzi u nie­go do uszko­dze­nia mózgu – znisz­cze­niu ule­ga­ją sza­re komór­ki odpo­wie­dzial­ne za pamięć krót­ko­trwa­łą, a resz­ta połą­czeń ner­wo­wych prze­sta­je dzia­łać cał­ko­wi­cie popraw­nie. Z tego powo­du Alan nie dość, że zapo­mi­na o rze­czach ele­men­tar­nych (takich jak to, że trze­ba zało­żyć spodnie), to jesz­cze momen­ta­mi prze­sta­je być sobą i zaczy­na zacho­wy­wać się jak bez­myśl­ny, napa­lo­ny i agre­syw­ny nastolatek.

Film z jed­nej stro­ny poka­zu­je dra­mat rodzi­ny głów­ne­go boha­te­ra, dla któ­rej Alan nagle sta­je się nie­mal zupeł­nie obcym czło­wie­kiem i oso­bą, któ­rej niczym dziec­ko – nie wol­no nawet na pięć minut zosta­wić bez opie­ki. Z dru­giej stro­ny mamy tra­ge­dię same­go Ala­na, któ­ry nie zda­je sobie spra­wy z tego, że się zmie­nił i nie potra­fi zro­zu­mieć dla­cze­go rodzi­na nagle zaczę­ła obcho­dzić się z nim, jak z jajkiem.

Podob­nie, jak w Secret Smi­le, mamy tu histo­rię, któ­ra mogła­by się przy­da­rzyć każ­de­mu z nas. Ale w odróż­nie­niu od wcze­śniej opi­sa­ne­go fil­mu, pod­czas oglą­da­nia Reco­ve­ry napraw­dę prze­ży­wa się pro­ble­my boha­te­rów. Zwłasz­cza, że takie­mu wypad­ko­wi jak Alan, mogła­bym prze­cież ulec zarów­no ja, jak i ktoś z moich bliskich.

Podo­ba­ła mi się tak­że zasto­so­wa­na w fil­mie klam­ra w posta­ci pio­sen­ki Pau­la Wel­le­ra. Niby drob­nost­ka, ale jed­nak potę­go­wa­ła prze­sła­nie całe­go filmu.

I jesz­cze jed­na spra­wa – strasz­nie spodo­ba­ło mi się to, jak twór­cy Reco­ve­ry wyko­rzy­sta­li podusz­kę. Zda­wać by się mogło, że to głu­po­ta, ale jed­nak odda­wa­ła ona rów­nie dużo, co sło­wa boha­te­ra. Zobacz­cie sami: tutajtutaj.


Występ Ten­nan­ta: był po pro­stu powa­la­ją­co dobry. Aktor świet­nie oddał emo­cje oraz zmien­ne nastro­je swo­je­go boha­te­ra. Dodat­ko­wo w pro­sty, ale moim zda­niem napraw­dę suge­styw­ny spo­sób uda­ło mu się poka­zać to, że mózg Ala­na został uszko­dzo­ny. I kie­dy Ten­nant nie grał, że jego boha­ter jest w sta­nie nie­zdro­we­go pod­eks­cy­to­wa­nia lub sza­łu, aktor poru­szał się w nie­co zwol­nio­ny spo­sób. Nie jakoś spe­cjal­nie powo­li, tyl­ko nie­co wol­niej, niż nor­mal­nie. I wła­śnie przez to cały czas czu­ło się, że z jego posta­cią jest coś nie tak.

Single Father

źródło grafiki: IMDb

Single Father

Mini-serial będą­cy kolej­nym bar­dzo praw­dzi­wym dra­ma­tem oby­cza­jo­wym. Tym razem głów­ny boha­ter z dnia na dzień sta­je się wdow­cem i musi nie tyl­ko zmie­rzyć się z żalem po stra­cie uko­cha­nej żony, ale tak­że wziąć na sie­bie wycho­wa­nie dość licz­nej gro­mad­ki dzieciaków.

Pro­duk­cja ma podob­ne zale­ty, co Reco­ve­ry, czy­li przej­mu­je­my się losa­mi boha­te­rów, a przy oka­zji rozu­mie­my ich. Dodat­ko­wym plu­sem jest tutaj to, że na począt­ku nie jest wprost powie­dzia­ne, kto jest kim i dzię­ki temu pew­ne zawi­ło­ści gene­alo­gicz­ne odkry­wa­my dopie­ro z cza­sem (ja potrze­bo­wa­łam dwóch albo trzech odcin­ków, by zorien­to­wać się, że głów­ny boha­ter jest nie tyl­ko ojcem, ale tak­że dziad­kiem). A rela­cje pomię­dzy boha­te­ra­mi są poplą­ta­ne nie­mal­że tak moc­no, jak w Modzie na suk­ces. Przy czym, w tym wypad­ku to nie jest minus. Bo przy pomo­cy jed­ne­go tyl­ko boha­te­ra, twór­com seria­lu uda­ło się zapre­zen­to­wać róż­ne rodza­je ojcow­skiej miło­ści. I nie tyl­ko tej ojcowskiej.


Występ Ten­nan­ta: David gra chy­ba naj­bar­dziej zwy­czaj­ną postać, jaką moż­na sobie wyobra­zić. Ale nie oszu­kuj­my się – wcie­le­nie się w kogoś, kto spo­koj­nie mógł­by być naszym nud­nym sąsia­dem, tak­że jest sztu­ką. A dzię­ki temu, że gra­na przez nie­go postać nie była czar­no-bia­ła, Ten­nant mógł zapre­zen­to­wać wie­le na pozór sprzecz­nych ze sobą zacho­wań. Zro­bił to jed­nak w taki spo­sób, że jego boha­ter, jest oso­bą wewnętrz­nie spój­ną. I każ­da rzecz, któ­rą czy­ni, pasu­je do jego charakteru.

Decoy Bride

źródło grafiki: IMDb

The Decoy Bride

Kome­dia roman­tycz­na w dobrym, bry­tyj­skim sty­lu. Byłam świę­cie prze­ko­na­na, że sce­na­riusz napi­sał Richard Cur­tis. Cóż, nie napi­sał, nie zmie­nia to jed­nak fak­tu, że ostat­ni raz tak dobrze bawi­łam się oglą­da­jąc Love Actu­al­ly.

Film opo­wia­da o tym, że pew­na bar­dzo zna­na gwiaz­da fil­mo­wa, któ­rej papa­raz­zi towa­rzy­szą na nie­mal każ­dym kro­ku, chce wziąć ślub z dale­ka od cie­kaw­skich foto­re­por­te­rów. W tym celu uda­je się na wyspę Hegg, o któ­rej jej narze­czo­ny – nie­zbyt uta­len­to­wa­ny pisarz – napi­sał kie­dyś książ­kę. Na miej­scu oka­zu­je się nie­ste­ty, że jeden, szcze­gól­nie upar­ty dzien­ni­karz i tak czai się w zaro­ślach. Żeby go zmy­lić, ślub odby­wa się na niby, a zamiast praw­dzi­wej pan­ny mło­dej, sakra­men­tal­ne „tak” wypo­wia­da pod­sta­wio­na, miej­sco­wa dziew­czy­na. W wyni­ku prze­ocze­nia oka­zu­je się jed­nak, że zwią­zek mał­żeń­ski został zawar­ty napraw­dę. Pań­stwo mło­dzi robią więc wszyst­ko, by odwo­łać zło­żo­ną przy­się­gę. Ale po dro­dze, ku wła­sne­mu zasko­cze­niu odkry­wa­ją, że coraz bar­dziej się w sobie nawza­jem zakochują.

Tak wiem, na papie­rze nie brzmi to jakoś szcze­gól­nie eks­cy­tu­ją­co. Ale film był po pierw­sze napraw­dę zabaw­ny, po dru­gie dość mądry, i wresz­cie po osta­nie – posia­dał wspa­nia­ły kli­mat. Nie mówiąc już o tym, że gra­ją­ca głów­ną boha­ter­kę Kel­ly Mac­Do­nald była po pro­stu fantastyczna.


Występ Ten­nan­ta: gra­na przez akto­ra postać jest niczym ksią­żę z baj­ki. To zna­czy, do ide­ału nie­co mu bra­ku­je, co nie zmie­nia fak­tu, że nie moż­na się w nim nie zako­chać. Ogól­nie jed­nak peł­ni on funk­cję przede wszyst­kim deko­ra­cyj­ną, bo jak napi­sa­łam wyżej, pierw­sze skrzyp­ce gra tutaj Kel­ly Mac­Do­nald. Ale to chy­ba też jest pew­ne­go rodza­ju sztu­ka – zagrać w fil­mie dobrze, ale jed­no­cze­śnie tak, by swo­im bla­skiem (a po Docto­rze Who Ten­nant błysz­czał napraw­dę moc­no) nie przy­ćmić akto­rów, z któ­ry­mi dzie­li się ekran.

A tak na mar­gi­ne­sie – gdy oglą­da­łam ten film tro­chę żal mi się zro­bi­ło Ten­nan­ta, bo uświa­do­mi­łam sobie, że bied­ny facet musiał mieć podob­ne pro­ble­my, gdy sam brał ślub i też sta­rał się to zro­bić w mia­rę po cichu, bez wszech­obec­nych fotoreporterów.

Spies of Warsaw

źródło grafiki: IMDb

Spies of Warsaw / Szpiedzy w Warszawie

Pierw­sza pro­duk­cja z Ten­nan­tem, jaką obej­rza­łam po Docto­rze Who. Ocze­ki­wa­nia mia­łam ogrom­ne, no bo sko­ro serial o Pol­sce krę­ci­ło BBC, to nie mogło być źle, praw­da? I tutaj powin­no nastą­pić dłu­gie milczenie…


Mogło­by się wyda­wać, że dla Ten­nan­ta to, że jest przez więk­szość widzów koja­rzo­ny przede wszyst­kim z Dok­to­rem Who jest jakimś pro­ble­mem, bo nikt nie doce­nia jego innych ról. Wyda­je mi się jed­nak, że jest zupeł­nie odwrot­nie. I nie wiem, na ile dzie­je się tak za spra­wą dobre­go wyczu­cia same­go akto­ra, a jak dużą rolę odgry­wa w tym jego agent i twór­cy fil­mo­wi, ale wyglą­da na to, że każ­dy reży­ser lub pro­du­cent, któ­ry decy­du­je się zatrud­nić Ten­nan­ta, daje mu do gra­nia tyl­ko posta­ci, któ­re będą zupeł­nie inne, ale jed­no­cze­śnie rów­nie cie­ka­we, co Dzie­sią­ty Dok­tor. Bo jedy­nie to może spra­wić, że pod­czas oglą­da­nia nowej roli szkoc­kie­go akto­ra, widzo­wie nie będą myśle­li Ostat­nim Wład­cy Czasu.


W przy­pad­ku Szpie­gów w War­sza­wie nie dość, że myśla­łam o Dok­to­rze cały czas, to jesz­cze sta­ra­łam sobie za jego pomo­cą wyja­śnić wszel­kie luki oraz nie­pra­wi­dło­wo­ści w sce­na­riu­szu. Przy­kła­do­wo: wszy­scy boha­te­ro­wie, bez wzglę­du na naro­do­wość mówią po angiel­sku (poza Niem­ca­mi, któ­rzy mówią po nie­miec­ku) – wyja­śnie­nie: pew­nie tłu­macz w TAR­DIS się popsuł. Albo też: boha­te­ro­wie w jed­nej sce­nie są w War­sza­wie w 1937 roku, a w następ­nej w Pary­żu, w 1938 – to pew­nie znów spraw­ka TARDIS.

A jak­by tego wszyst­kie­go było mało – serial był tak strasz­li­wie nud­ny, że obej­rza­łam go do koń­ca jedy­nie dla­te­go, bo liczy­łam na to, że w ostat­niej sce­nie poja­wi się Cathe­ri­ne Tate w roli Don­ny, trza­śnie Ten­nan­ta w poli­czek i krzyk­nie: „Oi, alien boy, eno­ugh of this sil­ly things. It's time to go back to TAR­DIS, you dumbo!”


Występ Ten­nan­ta: aktor chy­ba tak­że nie był zado­wo­lo­ny z jako­ści sce­na­riu­sza, bo zagrał tak jakoś od nie­chce­nia, przez cały czas ope­ru­jąc jed­ną i tą samą miną (może był roz­ko­ja­rzo­ny, bo wypa­try­wał TAR­DIS na hory­zon­cie?). A jak­by tego wszyst­kie­go było mało – jesz­cze ucze­sa­li go w strasz­nie głu­pi spo­sób. Ten­nant z loka­mi na gło­wie to bar­dzo zły pomysł!

Politician's Husband

źródło grafiki: IMDb

The Politician's Husband

To taki House of Cards*, ale jak­by w dru­gą stro­nę. Bo głów­ny boha­ter nie jest od począt­ku złym czło­wie­kiem, tyl­ko z cza­sem sta­je się posta­cią rów­nie bez­li­to­sną, co gra­ny przez Kevi­na Spacey'a Under­wo­od. A może nawet jesz­cze gor­szą od Underwooda?

Nie będę zdra­dzać fabu­ły The Politician's Hus­band. Jest to jed­nak pro­duk­cja napraw­dę świet­na, z fan­ta­stycz­nym sce­na­riu­szem. A przy tym cała histo­ria jest tak bar­dzo mrocz­na, że kie­dy na ekra­nie poja­wia­ją się napi­sy koń­co­we, czło­wie­ko­wi jest cięż­ko na duszy.


Występ Ten­nan­ta: aktor wcie­la się w głów­ne­go boha­te­ra, czy­li – tak, jak pisa­łam – czło­wie­ka, któ­ry nie jest cał­ko­wi­cie nie­go­dzi­wy. Jak każ­dy z nas, facet potra­fi śmiać się, kochać albo cier­pieć. Ale za spra­wą tego, że zna­my jego dobre cechy – świń­stwa, któ­re popeł­nia, jawią się jesz­cze gorzej, niż jak­by robił je ktoś, o kim z góry byśmy wie­dzie­li, że jest nik­czem­ny (jak taki Under­wo­od na przykład).

Ten­nant zagrał tą postać tak, że jed­no­cze­śnie ją lubi­my i nie­na­wi­dzi­my. Zna­cie inne­go akto­ra, któ­ry potra­fił­by wywo­ły­wać u widza tak sprzecz­ne emocje?

* Tak na mar­gi­ne­sie House of Cards od Net­fli­xa jest nową wer­sją bry­tyj­skie­go seria­lu, sprzed wie­lu lat. Bry­tyj­czy­cy mają więc chy­ba talent do two­rze­nia pro­duk­cji tego typu.

Broadchurch

źródło grafiki: IMDb

Broadchurch

Tytu­ło­we Bro­ad­church, jest fik­cyj­nym, nad­mor­skim mia­stecz­kiem, w któ­rym wszy­scy się zna­ją, a poło­wa miesz­kań­ców żyje z tury­sty­ki. Aż tu pew­ne­go pięk­ne­go dnia ktoś mor­du­je miej­sco­we­go chłop­ca. Osiem odcin­ków seria­lu opo­wia­da o śledz­twie doty­czą­cym tej zbrodni.

Wiem, że podob­nych pro­duk­cji było już wie­le. The Kil­ling, Twin Peaks – pew­nie mogli­by­ście wymie­nić jesz­cze kil­ka tytu­łów. O ile jed­nak w przy­pad­ku tych dwóch seria­li pierw­sze odcin­ki wynu­dzi­ły mnie tak bar­dzo, że zaprze­sta­łam dal­sze­go oglą­da­nia, tak przy Bro­ad­church coś zaskoczyło.

Serial posia­da świet­ny sce­na­riusz oraz fan­ta­stycz­nych akto­rów. Ale to nie wszyst­ko. Pomi­mo dość poważ­ne­go tema­tu, twór­com uda­ło się wpleść do całej histo­rii odro­bi­nę humo­ru, któ­ry jed­nak nie spra­wia, że pokła­da­my się ze śmie­chu, ale nada­je fabu­le pew­nej lek­ko­ści. Dodat­ko­wo jest to coś reali­stycz­ne­go, bo w koń­cu w życiu smut­ne chwi­le też prze­pla­ta­ją się z wesołymi.

Serial posia­da wie­lu boha­te­rów i każ­dą z tych posta­ci uda­ło się dobrze spor­tre­to­wać. Nikt nie został pomi­nię­ty, ale też każ­dy posia­dał dokład­nie tyle cza­su ante­no­we­go, ile potrzebował.

Akcja nie toczy się dyna­micz­nie, nie mamy tutaj pości­gów, strze­la­nin albo wybu­chów. A mimo to całość nie nudzi, każ­dy odci­nek jest inte­re­su­ją­cy od pierw­szej, do ostat­niej minu­ty. Mamy też masę zwro­tów akcji, a jed­na roz­wią­za­na zagad­ka rodzi następ­ne, jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne pyta­nia. Co praw­da gdzieś tak w przed­ostat­nim odcin­ku zorien­to­wa­łam się, kto może być mor­der­cą, ale to w żad­nym stop­niu nie popsu­ło mi odbio­ru całości.


Występ Ten­nan­ta: David miał bez­na­dziej­nie głu­pią fry­zu­rę, ale szyb­ko się o tym zapo­mi­na­ło, ze wzglę­du na gra­ną przez nie­go postać. Zda­ję sobie spra­wę z tego, że jeste­ście już moc­no zmę­cze­ni czy­ta­niem moje­go wpi­su, ale o gra­nym przez Ten­nan­ta detek­ty­wie inspek­to­rze Ale­cu Har­dym muszę napi­sać coś wię­cej. Har­dy jest bowiem boha­te­rem maho­nicz­nym. Na pierw­szy rzut oka aspo­łecz­ny i buco­wa­ty, z cza­sem oka­zu­je się być oso­bą, któ­ra choć bar­dzo moc­no pokrę­co­na, w rze­czy­wi­sto­ści jest kimś nie­zwy­kle dobrym i szla­chet­nym. Z Har­dym zwią­za­ne jest też kil­ka tajem­nic. Przede wszyst­kim za detek­ty­wem cią­gnie się strasz­na, nie­do­koń­czo­na zagad­ka kry­mi­nal­na. A dodat­ko­wo – facet łyka jakieś magicz­ne tablet­ki. Rozu­mie­cie więc, że pomi­mo, iż nie był to boha­ter dokład­nie taki sam, jak Ale­xan­der Maho­ne z Pri­son Bre­aka, to jed­nak on i Har­dy posia­da­li pew­ne cechy wspól­ne, któ­re spra­wia­ły, że postać Ten­nan­ta polu­bi­łam nie­mal­że od pierw­szej sceny.

O ile jed­nak Maho­nek zasad­ni­czo dzia­łał sam, tak Har­dy posia­dał part­ner­kę – poli­cjant­kę Ellie Mil­ler (fan­ta­stycz­na Oli­via Col­man), któ­ra była jego zupeł­nym prze­ci­wień­stwem. Za spra­wą takie­go kon­tra­stu cechy Hardy'ego były jesz­cze moc­niej uwi­docz­nio­ne. Dodat­ko­wo roz­mo­wy pomię­dzy Har­dym a Mil­ler, któ­re pole­ga­ły głów­nie na mniej­szym lub więk­szym prze­ko­ma­rza­niu się oby­dwu posta­ci – były jed­nym z naj­bar­dziej dyna­micz­nych i roz­bra­ja­ją­cych napię­cie ele­men­tów serialu.

Przy czym, co waż­ne – gdy pisa­łam o tym, że ta dwój­ka była part­ne­ra­mi, mia­łam na myśli jedy­nie rela­cje opie­ra­ją­ce się na przy­jaź­ni, sza­cun­ku oraz jed­no­cze­śnie – pew­nej daw­ce nie­na­wi­ści. Zupeł­nie nie było tu nato­miast mowy o jakich­kol­wiek roman­sach – twór­cy seria­lu nawet nie suge­ro­wa­li, że coś takie­go mogło­by zaist­nieć. I bar­dzo dobrze, bo to kolej­ny ele­ment, któ­ry odróż­nia Mil­ler i Hardy'ego od więk­szo­ści dam­sko-męskich, zna­nych z fil­mów lub seria­li par.

Two­rząc ten wpis zasta­na­wia­łam się nad tym, któ­rą z gra­nych przez Ten­nan­ta posta­ci lubię rów­nie moc­no, a nawet bar­dziej od Dok­to­ra. I wyda­je mi się, że takim boha­te­rem jest wła­śnie Har­dy. Z resz­tą, chy­ba nie tyl­ko ja jestem takie­go zda­nia, bo z tego, co uda­ło mi się zauwa­żyć, Hardy'emu wyrósł w inter­ne­cie spo­ry fanklub.

Halorvic – Hardy and Dalek

autor obrazka: Halorvic

I jak go tu nie lubić?

David Ten­nant zda­je się być akto­rem, któ­re­go moż­na sta­wiać innym za przy­kład. Jest uta­len­to­wa­ny i żad­nej roli się nie boi. Potra­fi zarów­no opo­wie­dzieć dzie­ciom baj­kę na dobra­noc, jak i zachę­cić ludzi do kupie­nia szyb­sze­go inter­ne­tu. Do tego jest czło­wie­kiem nie­zwy­kle miłym i chy­ba każ­dy, kto miał przy­jem­ność z nim współ­pra­co­wać, wychwa­la go tak bar­dzo, jak tyl­ko może.

Ja jed­nak naj­bar­dziej cenię Ten­nan­ta za to, że pomi­mo, iż jest on w Wiel­kiej Bry­ta­nii posta­cią bar­dzo roz­po­zna­wa­ną i papa­raz­zi cza­ją się na nie­go na każ­dym kro­ku – potra­fił zacho­wać napraw­dę dużą pry­wat­ność. Jed­no­cze­śnie jed­nak, pomi­mo tego, że aktor nie opo­wia­da na pra­wo i lewo o swo­im życiu rodzin­nym, odpo­wied­nio zapy­ta­ny potra­fi cza­sem powie­dzieć coś cie­ka­we­go na swój temat. Przy czym mówi on wte­dy o spra­wach na pozór try­wial­nych, takich jak dobie­ra­nie skar­pe­tek do pary lub radze­nie sobie z lisa­mi wkra­da­ją­cy­mi się do przy­do­mo­we­go ogro­du. To nato­miast spra­wia, że nie jawi się on jako jakiś ach-och gwiaz­dor fil­mo­wy, tyl­ko zwy­kły facet, któ­ry aku­rat posia­da taką, a nie inną pra­cę. I za to chy­ba fani naj­bar­dziej go kochają.

źró­dło zdję­cia ilu­stru­ją­ce­go wpis: David Ten­nant News

Wpis pocho­dzi z poprzed­niej wer­sji blo­ga. Został zre­da­go­wa­ny i nie­znacz­nie zmodyfikowany.

Ory­gi­nal­ny tekst możesz prze­czy­tać w ser­wi­sie Blog­spot, a jego póź­niej­szą, popra­wio­ną wer­sję (z więk­szą ilo­ścią komen­ta­rzy) tutaj.