Tydzień z Doctor Who, Wpisy Archiwalne – Blogspot Filmowo-Serialowy, Sławy Warte Polubienia, Wspaniałe Filmografie
Szkot, którego musicie poznać
[ Tydzień z Doctor Who ]
BONUS: David Tennant
przewidywany czas czytania: 8 minut
Dzisiejszy wpis jest dodatkiem do zakończonego wczoraj Tygodnia z Doctor Who. A ponieważ nowy tydzień warto zacząć od czegoś pozytywnego, postanowiłam bliżej przedstawić na Dyrdymałach Davida Tennanta, czyli aktora, który wcielił się w Dziesiątego Doktora.
Dlaczego uważam, że Tennant może być świetnym lekarstwem na poniedziałkową chandrę? Och, po prostu odpalcie na YouTube dowolny wywiad z tym człowiekiem, a sami zobaczycie. Poprawa humoru gwarantowana.
Nie wiem co prawda, czy czytanie tego wpisu również w jakiś sposób was rozbawi, ale może przynajmniej dowiecie się z niego czegoś ciekawego. W końcu zdobywanie nowych, interesujących informacji, też może być czymś, co poprawia nastrój, prawda? ︎;)
Aktor nieznany?
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać po obejrzeniu Doctora Who, David Tennant (który tak naprawdę ma na nazwisko McDonald i tak – jest Szkotem) to nie tylko aktor komediowy. Niestraszne mu role w produkcjach obyczajowo-dramatycznych. Często można go też zobaczyć na deskach teatru, gdzie grywa między innymi w sztukach Szekspirowskich (z resztą Tennant sam mówi, że granie w teatrze traktuje jako swoje podstawowe „obowiązki zawodowe”, natomiast występy w filmach lub serialach jedynie jako prace dorywcze).
W Wielkiej Brytanii Tennant jest aktorem bardzo znanym. Tak bardzo, że jego pojawienie się na ulicy może powodować stłuczki samochodowe. Jednakże w krajach, w których jeździ się właściwą, czyli prawą stroną drogi, Tennant jest mniej rozpoznawalny. Dlaczego? Wystarczy zerknąć do jego filmografii, gdzie nie znajdziemy wielu produkcji, o których było głośno na całym świecie. Ze znanych tytułów można wymienić Harry'ego Pottera (gdzie Tennant zagrał jedną, krótką scenę) oraz Jak wytresować smoka (tu aktor podkładał głos jednemu z wikingów, ale mówił tak mało, że bardzo trudno go usłyszeć) i to właściwie wszystko.
Nie znaczy to jednak, że na tych produkcjach dorobek bohatera dzisiejszego Dyrdymała się kończy. David Tennant jest bowiem przede wszystkim aktorem telewizyjnym. Czy to źle? W pierwszej chwili, gdy w filmografii Szkota zobaczyłam długą listę nic nie mówiących mi tytułów, nieco się przestraszyłam. Pomyślałam, że szkoda, iż tak utalentowany człowiek marnuje się w filmach, o których nikt nie słyszał. Ale potem zaczęłam te dzieła oglądać i czekało mnie bardzo miłe zaskoczenie. Okazało się bowiem, że aktor, choć owszem, pojawia się głównie w telewizji, to występuje głównie w produkcjach, które spokojnie mogłyby się mierzyć z hollywoodzkimi filmami. A czasem jakością nawet je przewyższają.
L.A. Without a Map
Richard, główny bohater filmu, jest szkockim grabarzem, który poznaje turystkę z Los Angeles. Spędza z dziewczyną jedynie jeden dzień, ale to wystarczy – zakochuje się w niej po uszy. A potem pomimo tego, że nie zna ani jej nazwiska, ani adresu – postanawia pojechać do Hollywood i ją odnaleźć. Szczęście się do niego uśmiecha – chłopak ponownie spotyka wybrankę swojego serca i po wielu perypetiach bierze ją za żonę.
Brzmi jak standardowa komedia romantyczna? O ile jednak inne produkcje z tego gatunku kończą się właśnie w tym miejscu, tak w przypadku L.A. Without a Map, to był jedynie punkt wyjścia do właściwej części filmu. Części opowiadającej o tym, że w prawdziwym świecie po ślubie nie następuje „a potem żyli długo i szczęśliwie”. Zamiast tego pojawiają się coraz większe zgrzyty i nieporozumienia, które w tym wypadku dodatkowo zaogniane są przez miejsce akcji, czyli Los Angeles.
Miasto widziane z perspektywy głównego bohatera zmienia się bowiem w trakcie trwania filmu. Początkowo Richard jest nim zachwycony, z czasem jednak dostrzega fałszywość oraz zepsucie tego miejsca. Na koniec dostajemy obraz bardzo zbliżony do tego z Californication – co prawda nieco grzeczniejszy i pozbawiony golizny, ale tak samo mówiący, że L.A., to tak naprawdę HELL.A, przyczółek piekła i miejsce, które zabije w nas wszystko to, co dobre.
I jeszcze z ciekawostek – w filmie mamy cameo Johnny'ego Deppa oraz naszego rodaka, Jerzego Skolimowskiego (który nie wiem, czy specjalnie, czy może przypadkiem, ale wyglądał i uśmiechał się tutaj prawie, jak Jack Nicholson).
Występ Tennanta: grany przez aktora Richard jest postacią sympatyczną, ale jednocześnie to nie rycerz w lśniącej zbroi. Tą dwoistość świetnie udało się Tennantowi pokazać. Widać to zwłaszcza w drugiej części filmu, gdy pojawiły się wspomniane zgrzyty pomiędzy głównym bohaterem i jego żoną. Wtedy z jednej strony, mając w pamięci wcześniejsze sceny, wciąż lubimy Richarda, ale z drugiej – nie możemy go nie potępiać widząc, że to on powoduje niektóre konflikty.
Blackpool
Pewien nowobogacz z Blackpool postanawia przeistoczyć miasto w brytyjskie Las Vegas. Problem w tym, że dzień po hucznym otwarciu jego pierwszego salonu gier (który zgodnie z jego ambicjami miał się wkrótce przeistoczyć w kasyno z hotelem), w tymże salonie znalezione zostają zwłoki niezidentyfikowanego mężczyzny.
Blackpool jest miszmaszem kilku gatunków filmowych. Mamy tu dramat obyczajowy, komedię romantyczną, sensacyjny kryminał i… musical. Teoretycznie takie połączenie nie powinno się udać, ale w praktyce – wszystkie elementy świetnie ze sobą współgrają. Do tego serial ma kilka naprawdę zaskakujących zwrotów akcji, świetnie rozpisane postaci oraz wspaniałe aktorstwo.
Jedyne, co mi w tym wszystkim przeszkadzało, to ta musicalowa część. To znaczy, podobało mi się to, że Blackpool nie był standardowym musicalem, w którym aktorzy śpiewali bez przerwy. Piosenek używano tutaj podobnie, jak w bajkach Disney'a, czyli pojawiały się one co jakiś czas, pomiędzy standardowymi dialogami. Niestety gigantycznym problemem było dla mnie to, że śpiew aktorów był zagłuszany dźwiękiem oryginalnych piosenek. Przez to muzyczne wstawki wypadały strasznie sztucznie. Bardziej jak playback show, niż musical.
Występ Tennanta: aktor śpiewał i tańczył naprawdę wspaniale. A do tego miał ciekawą rolę, bo grał policjanta prowadzącego śledztwo. Bohater, w którego się wcielił – detektyw inspektor Peter Carlisle (uwielbiam jak Brytyjczycy mówią detective inspector!), z jednej strony – niczym Sherlock Holmes – był niezwykle bystry, pewny siebie i miał w nosie autorytety. Z drugiej jednak – potrafił być szują równie dużą, co główny bohater (który momentami szują wcale nie był). Pojedynek tych dwóch postaci prezentował się więc niezwykle ciekawie, bo znając ich wady oraz zalety, obydwóm kibicowało się równie mocno.
Traffic Warden
Filmik krótkometrażowy, w którym strasznie spodobało mi się to, że wszystko jest w nim ilustrowane przez uliczne plakaty, znaki drogowe, szyldy reklamowe, nagłówki z gazet oraz inne, podobne rzeczy. Z resztą zobaczcie sami:
Urocze, prawda? ︎:)
Występ Tennanta: David nie musiał się specjalnie wysilać, ale mniejsza o to. Liczy się coś innego: naprawdę cenię sobie aktorów, którzy grywają nie tylko w dużych produkcjach, ale także w takich małych projektach. I często robią to za bezcen lub symboliczną złotówkę (a w przypadku Tennanta – symbolicznego funta).
Co prawda Traffic Warden powstał przed Doktorem Who więc Tennant nie był wtedy jeszcze ani bardzo znany, ani tym bardziej mocno rozchwytywany. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że aktor grywał wtedy w czym tylko mógł, byle mieć możliwość pracy przed kamerą. Ale to nieważne, liczy się sam fakt, że Tennantowi krótkie metraże także nie są straszne.
Casanova
Szczerze: nigdy specjalnie nie interesowała mnie ani historia Casanovy, ani tym bardziej oglądanie filmów o nim. Ponownie zostałam więc zaskoczona, bo mini-serial skupiał się nie tylko na miłosnych podbojach Casanovy, ale także przedstawił go jako wyśmienitego lekarza, prawnika, awanturnika, projektanta mody, wynalazcę loterii, gawędziarza, a nawet – bibliotekarza. Po prostu, człowieka renesansu, który romansowanie z kobietami traktował głównie jako hobby oraz pośrednią rzecz, która pomagała mu osiągnąć bardziej ambitne cele.
I znów muszę się odnieść do Californication, bo Casanova miał bardzo podobny wydźwięk – opowiadał przede wszystkim o wielkiej samotności oraz tragedii człowieka, który choć mógł mieć każdą kobietę na świecie, nigdy nie zdobył tej, w której był naprawdę zakochany. Przy czym w odróżnieniu od Californication, tutaj widzom oszczędzono pokazywania golizny.
Serial stworzył Russell T. Davies oraz Julie Gardner, czyli ten sam duet, który później odpowiadał za moje ulubione, pierwsze cztery serie Doctor Who. I to widać, bo Casanova również posiada olbrzymią dawkę niegłupiego humoru oraz scen, które wzruszają lub zmuszają do refleksji. Do tego w serialu pojawili się naprawdę ciekawi bohaterowie, których nie tylko lubiło się od pierwszej sceny, ale także czuło z nimi pewną więź emocjonalną.
Warto wspomnieć o tym, że w tym samym roku co serial, w kinach gościł Casanova z Heathem Ledgerem. Była to jednak standardowa produkcja przygodowo-romantyczna, która pod względem treści, dziełu Daviesa i Gardner nie sięgała nawet do pięt.
Występ Tennanta: aktor był tu zabawny i uroczy, ale jednocześnie umiał pokazać rozterki, jakie przeżywał grany przez niego bohater. To taki troszeczkę Władca Czasu w wersji próbnej (z resztą Davies i Gardner zaproponowali Tennantowi rolę w Doktorze Who właśnie ze względu na ich współpracę przy tym mini-serialu). Ale nie ma w tym niczego złego zwłaszcza, że Casanova jest mimo wszystko postacią nieco inną, niż Doktor. Tennant nie zagrał więc dwa razy tego samego – jedynie użył ponownie pewnych gestów Casanovy.
Secret Smile
Patrzę na okładkę filmu, a tam bardzo smutna i poważna pani, obok równie smutnego i poważnego faceta. Myślę sobie: będzie melodramat obyczajowy. Oglądam pierwsze pięć minut: najpierw scena pogrzebu jakiejś kobiety, potem akcja cofa się o rok i pokazane zostaje, jak ta sama kobieta poznaje mężczyznę. Myślę sobie: jak nic będzie to łzawy melodramat obyczajowy. A potem okazuje się, że facet, którego poznała kobieta, z romantycznego kochanka zmienił się w psychopatycznego prześladowcę. I ta-dam, kolejny nieznany, telewizyjny film z Tennantem mnie zaskoczył. Przy czym wspomniane wcześniej niespodzianki nie były wszystkimi, które na mnie czekały.
Niestety produkcja miała jedną, wielką wadę: jej twórcom w żaden sposób nie udało się zbudować napięcia. Rozumiem, że to nie miał być thriller, tylko historia, która mogłaby się przydarzyć każdej dziewczynie. Ale naprawdę brakowało mi tu czegoś, co by mnie przestraszyło. Dodatkowo miałam problem z polubieniem głównej bohaterki. I też rozumiem, że nie miała ona być osobą do końca sympatyczną. Ale z drugiej strony – jej losy wcale mnie nie obchodziły. To wszystko sprawiło natomiast, że Secret Smile, choć był filmem bazującym na bardzo ciekawym pomyśle i momentami dość zaskakującym, to jednak nudził i jego oglądanie nie sprawiało wielkiej przyjemności.
Występ Tennanta: aktor wcielił się we wspomnianego wyżej, psychopatycznego prześladowcę. Znów grana przez niego postać nie wymagała specjalnych zdolności aktorskich, ale Tennantowi udało się w jakiś sposób sprawić, że jego bohater, mimo iż zachowywał się sympatycznie – budził grozę. A może to tylko ja odniosłam takie wrażenie, za sprawą tego, że po raz pierwszy zobaczyłam Tennanta w roli kogoś naprawdę złego?
Recovery
Główny bohater – Alan – wspaniały i kochający mąż oraz ojciec, pewnego dnia zostaje potrącony przez samochód. Z wypadku na pozór wychodzi dość szczęśliwie – żadnych złamań, zadrapań lub siniaków. Niestety zamiast tego dochodzi u niego do uszkodzenia mózgu – zniszczeniu ulegają szare komórki odpowiedzialne za pamięć krótkotrwałą, a reszta połączeń nerwowych przestaje działać całkowicie poprawnie. Z tego powodu Alan nie dość, że zapomina o rzeczach elementarnych (takich jak to, że trzeba założyć spodnie), to jeszcze momentami przestaje być sobą i zaczyna zachowywać się jak bezmyślny, napalony i agresywny nastolatek.
Film z jednej strony pokazuje dramat rodziny głównego bohatera, dla której Alan nagle staje się niemal zupełnie obcym człowiekiem i osobą, której niczym dziecko – nie wolno nawet na pięć minut zostawić bez opieki. Z drugiej strony mamy tragedię samego Alana, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że się zmienił i nie potrafi zrozumieć dlaczego rodzina nagle zaczęła obchodzić się z nim, jak z jajkiem.
Podobnie, jak w Secret Smile, mamy tu historię, która mogłaby się przydarzyć każdemu z nas. Ale w odróżnieniu od wcześniej opisanego filmu, podczas oglądania Recovery naprawdę przeżywa się problemy bohaterów. Zwłaszcza, że takiemu wypadkowi jak Alan, mogłabym przecież ulec zarówno ja, jak i ktoś z moich bliskich.
Podobała mi się także zastosowana w filmie klamra w postaci piosenki Paula Wellera. Niby drobnostka, ale jednak potęgowała przesłanie całego filmu.
I jeszcze jedna sprawa – strasznie spodobało mi się to, jak twórcy Recovery wykorzystali poduszkę. Zdawać by się mogło, że to głupota, ale jednak oddawała ona równie dużo, co słowa bohatera. Zobaczcie sami: tutaj i tutaj.
Występ Tennanta: był po prostu powalająco dobry. Aktor świetnie oddał emocje oraz zmienne nastroje swojego bohatera. Dodatkowo w prosty, ale moim zdaniem naprawdę sugestywny sposób udało mu się pokazać to, że mózg Alana został uszkodzony. I kiedy Tennant nie grał, że jego bohater jest w stanie niezdrowego podekscytowania lub szału, aktor poruszał się w nieco zwolniony sposób. Nie jakoś specjalnie powoli, tylko nieco wolniej, niż normalnie. I właśnie przez to cały czas czuło się, że z jego postacią jest coś nie tak.
Single Father
Mini-serial będący kolejnym bardzo prawdziwym dramatem obyczajowym. Tym razem główny bohater z dnia na dzień staje się wdowcem i musi nie tylko zmierzyć się z żalem po stracie ukochanej żony, ale także wziąć na siebie wychowanie dość licznej gromadki dzieciaków.
Produkcja ma podobne zalety, co Recovery, czyli przejmujemy się losami bohaterów, a przy okazji rozumiemy ich. Dodatkowym plusem jest tutaj to, że na początku nie jest wprost powiedziane, kto jest kim i dzięki temu pewne zawiłości genealogiczne odkrywamy dopiero z czasem (ja potrzebowałam dwóch albo trzech odcinków, by zorientować się, że główny bohater jest nie tylko ojcem, ale także dziadkiem). A relacje pomiędzy bohaterami są poplątane niemalże tak mocno, jak w Modzie na sukces. Przy czym, w tym wypadku to nie jest minus. Bo przy pomocy jednego tylko bohatera, twórcom serialu udało się zaprezentować różne rodzaje ojcowskiej miłości. I nie tylko tej ojcowskiej.
Występ Tennanta: David gra chyba najbardziej zwyczajną postać, jaką można sobie wyobrazić. Ale nie oszukujmy się – wcielenie się w kogoś, kto spokojnie mógłby być naszym nudnym sąsiadem, także jest sztuką. A dzięki temu, że grana przez niego postać nie była czarno-biała, Tennant mógł zaprezentować wiele na pozór sprzecznych ze sobą zachowań. Zrobił to jednak w taki sposób, że jego bohater, jest osobą wewnętrznie spójną. I każda rzecz, którą czyni, pasuje do jego charakteru.
The Decoy Bride
Komedia romantyczna w dobrym, brytyjskim stylu. Byłam święcie przekonana, że scenariusz napisał Richard Curtis. Cóż, nie napisał, nie zmienia to jednak faktu, że ostatni raz tak dobrze bawiłam się oglądając Love Actually.
Film opowiada o tym, że pewna bardzo znana gwiazda filmowa, której paparazzi towarzyszą na niemal każdym kroku, chce wziąć ślub z daleka od ciekawskich fotoreporterów. W tym celu udaje się na wyspę Hegg, o której jej narzeczony – niezbyt utalentowany pisarz – napisał kiedyś książkę. Na miejscu okazuje się niestety, że jeden, szczególnie uparty dziennikarz i tak czai się w zaroślach. Żeby go zmylić, ślub odbywa się na niby, a zamiast prawdziwej panny młodej, sakramentalne „tak” wypowiada podstawiona, miejscowa dziewczyna. W wyniku przeoczenia okazuje się jednak, że związek małżeński został zawarty naprawdę. Państwo młodzi robią więc wszystko, by odwołać złożoną przysięgę. Ale po drodze, ku własnemu zaskoczeniu odkrywają, że coraz bardziej się w sobie nawzajem zakochują.
Tak wiem, na papierze nie brzmi to jakoś szczególnie ekscytująco. Ale film był po pierwsze naprawdę zabawny, po drugie dość mądry, i wreszcie po ostanie – posiadał wspaniały klimat. Nie mówiąc już o tym, że grająca główną bohaterkę Kelly MacDonald była po prostu fantastyczna.
Występ Tennanta: grana przez aktora postać jest niczym książę z bajki. To znaczy, do ideału nieco mu brakuje, co nie zmienia faktu, że nie można się w nim nie zakochać. Ogólnie jednak pełni on funkcję przede wszystkim dekoracyjną, bo jak napisałam wyżej, pierwsze skrzypce gra tutaj Kelly MacDonald. Ale to chyba też jest pewnego rodzaju sztuka – zagrać w filmie dobrze, ale jednocześnie tak, by swoim blaskiem (a po Doctorze Who Tennant błyszczał naprawdę mocno) nie przyćmić aktorów, z którymi dzieli się ekran.
A tak na marginesie – gdy oglądałam ten film trochę żal mi się zrobiło Tennanta, bo uświadomiłam sobie, że biedny facet musiał mieć podobne problemy, gdy sam brał ślub i też starał się to zrobić w miarę po cichu, bez wszechobecnych fotoreporterów.
Spies of Warsaw / Szpiedzy w Warszawie
Pierwsza produkcja z Tennantem, jaką obejrzałam po Doctorze Who. Oczekiwania miałam ogromne, no bo skoro serial o Polsce kręciło BBC, to nie mogło być źle, prawda? I tutaj powinno nastąpić długie milczenie…
Mogłoby się wydawać, że dla Tennanta to, że jest przez większość widzów kojarzony przede wszystkim z Doktorem Who jest jakimś problemem, bo nikt nie docenia jego innych ról. Wydaje mi się jednak, że jest zupełnie odwrotnie. I nie wiem, na ile dzieje się tak za sprawą dobrego wyczucia samego aktora, a jak dużą rolę odgrywa w tym jego agent i twórcy filmowi, ale wygląda na to, że każdy reżyser lub producent, który decyduje się zatrudnić Tennanta, daje mu do grania tylko postaci, które będą zupełnie inne, ale jednocześnie równie ciekawe, co Dziesiąty Doktor. Bo jedynie to może sprawić, że podczas oglądania nowej roli szkockiego aktora, widzowie nie będą myśleli Ostatnim Władcy Czasu.
W przypadku Szpiegów w Warszawie nie dość, że myślałam o Doktorze cały czas, to jeszcze starałam sobie za jego pomocą wyjaśnić wszelkie luki oraz nieprawidłowości w scenariuszu. Przykładowo: wszyscy bohaterowie, bez względu na narodowość mówią po angielsku (poza Niemcami, którzy mówią po niemiecku) – wyjaśnienie: pewnie tłumacz w TARDIS się popsuł. Albo też: bohaterowie w jednej scenie są w Warszawie w 1937 roku, a w następnej w Paryżu, w 1938 – to pewnie znów sprawka TARDIS.
A jakby tego wszystkiego było mało – serial był tak straszliwie nudny, że obejrzałam go do końca jedynie dlatego, bo liczyłam na to, że w ostatniej scenie pojawi się Catherine Tate w roli Donny, trzaśnie Tennanta w policzek i krzyknie: „Oi, alien boy, enough of this silly things. It's time to go back to TARDIS, you dumbo!”
Występ Tennanta: aktor chyba także nie był zadowolony z jakości scenariusza, bo zagrał tak jakoś od niechcenia, przez cały czas operując jedną i tą samą miną (może był rozkojarzony, bo wypatrywał TARDIS na horyzoncie?). A jakby tego wszystkiego było mało – jeszcze uczesali go w strasznie głupi sposób. Tennant z lokami na głowie to bardzo zły pomysł!
The Politician's Husband
To taki House of Cards*, ale jakby w drugą stronę. Bo główny bohater nie jest od początku złym człowiekiem, tylko z czasem staje się postacią równie bezlitosną, co grany przez Kevina Spacey'a Underwood. A może nawet jeszcze gorszą od Underwooda?
Nie będę zdradzać fabuły The Politician's Husband. Jest to jednak produkcja naprawdę świetna, z fantastycznym scenariuszem. A przy tym cała historia jest tak bardzo mroczna, że kiedy na ekranie pojawiają się napisy końcowe, człowiekowi jest ciężko na duszy.
Występ Tennanta: aktor wciela się w głównego bohatera, czyli – tak, jak pisałam – człowieka, który nie jest całkowicie niegodziwy. Jak każdy z nas, facet potrafi śmiać się, kochać albo cierpieć. Ale za sprawą tego, że znamy jego dobre cechy – świństwa, które popełnia, jawią się jeszcze gorzej, niż jakby robił je ktoś, o kim z góry byśmy wiedzieli, że jest nikczemny (jak taki Underwood na przykład).
Tennant zagrał tą postać tak, że jednocześnie ją lubimy i nienawidzimy. Znacie innego aktora, który potrafiłby wywoływać u widza tak sprzeczne emocje?
* Tak na marginesie House of Cards od Netflixa jest nową wersją brytyjskiego serialu, sprzed wielu lat. Brytyjczycy mają więc chyba talent do tworzenia produkcji tego typu.
Broadchurch
Tytułowe Broadchurch, jest fikcyjnym, nadmorskim miasteczkiem, w którym wszyscy się znają, a połowa mieszkańców żyje z turystyki. Aż tu pewnego pięknego dnia ktoś morduje miejscowego chłopca. Osiem odcinków serialu opowiada o śledztwie dotyczącym tej zbrodni.
Wiem, że podobnych produkcji było już wiele. The Killing, Twin Peaks – pewnie moglibyście wymienić jeszcze kilka tytułów. O ile jednak w przypadku tych dwóch seriali pierwsze odcinki wynudziły mnie tak bardzo, że zaprzestałam dalszego oglądania, tak przy Broadchurch coś zaskoczyło.
Serial posiada świetny scenariusz oraz fantastycznych aktorów. Ale to nie wszystko. Pomimo dość poważnego tematu, twórcom udało się wpleść do całej historii odrobinę humoru, który jednak nie sprawia, że pokładamy się ze śmiechu, ale nadaje fabule pewnej lekkości. Dodatkowo jest to coś realistycznego, bo w końcu w życiu smutne chwile też przeplatają się z wesołymi.
Serial posiada wielu bohaterów i każdą z tych postaci udało się dobrze sportretować. Nikt nie został pominięty, ale też każdy posiadał dokładnie tyle czasu antenowego, ile potrzebował.
Akcja nie toczy się dynamicznie, nie mamy tutaj pościgów, strzelanin albo wybuchów. A mimo to całość nie nudzi, każdy odcinek jest interesujący od pierwszej, do ostatniej minuty. Mamy też masę zwrotów akcji, a jedna rozwiązana zagadka rodzi następne, jeszcze bardziej skomplikowane pytania. Co prawda gdzieś tak w przedostatnim odcinku zorientowałam się, kto może być mordercą, ale to w żadnym stopniu nie popsuło mi odbioru całości.
Występ Tennanta: David miał beznadziejnie głupią fryzurę, ale szybko się o tym zapominało, ze względu na graną przez niego postać. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteście już mocno zmęczeni czytaniem mojego wpisu, ale o granym przez Tennanta detektywie inspektorze Alecu Hardym muszę napisać coś więcej. Hardy jest bowiem bohaterem mahonicznym. Na pierwszy rzut oka aspołeczny i bucowaty, z czasem okazuje się być osobą, która choć bardzo mocno pokręcona, w rzeczywistości jest kimś niezwykle dobrym i szlachetnym. Z Hardym związane jest też kilka tajemnic. Przede wszystkim za detektywem ciągnie się straszna, niedokończona zagadka kryminalna. A dodatkowo – facet łyka jakieś magiczne tabletki. Rozumiecie więc, że pomimo, iż nie był to bohater dokładnie taki sam, jak Alexander Mahone z Prison Breaka, to jednak on i Hardy posiadali pewne cechy wspólne, które sprawiały, że postać Tennanta polubiłam niemalże od pierwszej sceny.
O ile jednak Mahonek zasadniczo działał sam, tak Hardy posiadał partnerkę – policjantkę Ellie Miller (fantastyczna Olivia Colman), która była jego zupełnym przeciwieństwem. Za sprawą takiego kontrastu cechy Hardy'ego były jeszcze mocniej uwidocznione. Dodatkowo rozmowy pomiędzy Hardym a Miller, które polegały głównie na mniejszym lub większym przekomarzaniu się obydwu postaci – były jednym z najbardziej dynamicznych i rozbrajających napięcie elementów serialu.
Przy czym, co ważne – gdy pisałam o tym, że ta dwójka była partnerami, miałam na myśli jedynie relacje opierające się na przyjaźni, szacunku oraz jednocześnie – pewnej dawce nienawiści. Zupełnie nie było tu natomiast mowy o jakichkolwiek romansach – twórcy serialu nawet nie sugerowali, że coś takiego mogłoby zaistnieć. I bardzo dobrze, bo to kolejny element, który odróżnia Miller i Hardy'ego od większości damsko-męskich, znanych z filmów lub seriali par.
Tworząc ten wpis zastanawiałam się nad tym, którą z granych przez Tennanta postaci lubię równie mocno, a nawet bardziej od Doktora. I wydaje mi się, że takim bohaterem jest właśnie Hardy. Z resztą, chyba nie tylko ja jestem takiego zdania, bo z tego, co udało mi się zauważyć, Hardy'emu wyrósł w internecie spory fanklub.
I jak go tu nie lubić?
David Tennant zdaje się być aktorem, którego można stawiać innym za przykład. Jest utalentowany i żadnej roli się nie boi. Potrafi zarówno opowiedzieć dzieciom bajkę na dobranoc, jak i zachęcić ludzi do kupienia szybszego internetu. Do tego jest człowiekiem niezwykle miłym i chyba każdy, kto miał przyjemność z nim współpracować, wychwala go tak bardzo, jak tylko może.
Ja jednak najbardziej cenię Tennanta za to, że pomimo, iż jest on w Wielkiej Brytanii postacią bardzo rozpoznawaną i paparazzi czają się na niego na każdym kroku – potrafił zachować naprawdę dużą prywatność. Jednocześnie jednak, pomimo tego, że aktor nie opowiada na prawo i lewo o swoim życiu rodzinnym, odpowiednio zapytany potrafi czasem powiedzieć coś ciekawego na swój temat. Przy czym mówi on wtedy o sprawach na pozór trywialnych, takich jak dobieranie skarpetek do pary lub radzenie sobie z lisami wkradającymi się do przydomowego ogrodu. To natomiast sprawia, że nie jawi się on jako jakiś ach-och gwiazdor filmowy, tylko zwykły facet, który akurat posiada taką, a nie inną pracę. I za to chyba fani najbardziej go kochają.
Tydzień z Doctor Who
– pozostałe wpisy:
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: David Tennant News
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie Blogspot, a jego późniejszą, poprawioną wersję (z większą ilością komentarzy) tutaj.