Wbrew temu, co być może myślicie – w ostatnim czasie nie oglądałam tylko Doktora Who lub filmów i seriali, w których pojawił się David Tennant. Zerkałam też na inne produkcje stworzone przez Brytyjczyków. ︎;)
Przy czym tytuł dzisiejszego Dyrdymała odnosi się nie tyle do miejsca powstania poszczególnych seriali, co do brytyjskiego stylu, który da się w nich wyczuć. Dlatego też poza produkcjami made in U.K. znajdzie się tu jeden tytuł irlandzki oraz jeden amerykański, ale robiony pod patronatem BBC.
Black Mirror
Gdyby odnieść się do słownikowej definicji słowa „serial” – Black Mirror nie jest serialem. Nie posiada bohaterów, którzy towarzyszą nam od pierwszego do ostatniego odcinka, ani tym bardziej fabuły rozciągniętej na cały sezon. Produkcja ta jest bowiem zbiorem pięćdziesięcio-minutowych filmów, z których każdy stanowi odrębną historię i posiada indywidualną obsadę. Za każdym razem inny jest też czas i miejsce akcji – czasem wydarzenia rozgrywają się współcześnie, w innych przypadkach w niedalekiej przyszłości, a w jeszcze innych – pokazują, jak świat będzie wyglądał za kilka stuleci.
Jedynym elementem spajającym wszystkie odcinki Black Mirror jest to, że opowiadają one o niebezpieczeństwach związanych z rozwojem technologii, internetu oraz innych mediów. I robią to bez nachalnego moralizatorstwa, ale jednocześnie w sposób, który wstrząsa i nakłania do myślenia.
Ze wszystkich odcinków najbardziej podobał mi się Be Right Back. Poruszone zostało tu to samo zagadnienie, co w Caprice, ale twórcy epizodu podeszli do niego od nieco innej strony. Była to wizja smutniejsza, ale jednocześnie bardziej optymistyczna, bo zakładała, że ludzkiej duszy nie da się przełożyć na komputerowe bity.
Ale, żeby nie było – pozostałe epizody także były naprawdę niezłe. Odcinków wyszło co prawda (póki co) jedynie sześć, ale wydaje mi się, że każdy widz znajdzie tu choć jeden, który nim wstrząśnie.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Downton Abbey
Znów, jak to niestety mam w zwyczaju, oceniłam serial po okładce, screenach znalezionych w Google oraz krótkich klipach z YouTube. I myślałam, że Downton Abbey raczej nie będzie czymś, co przypadnie mi do gustu. Serial opowiadający o angielskiej arystokracji, nakręcony w stylu przywodzącym na myśl teatr telewizji lub Klan – nie, to zdecydowanie nie powinna być produkcja dla mnie! Ale widzowie na całym świecie byli Downton Abbey zachwyceni, w różnego typu zestawieniach najlepszych produkcji telewizyjnych tytuł ten zazwyczaj lądował bardzo wysoko, często na pierwszym miejscu. Rozumiecie więc, że nie mogłam dłużej tego serialu ignorować i musiałam sprawdzić, co to takiego.
Napiszę od razu – wciąż nie rozumiem, dlaczego inni tak bardzo się tą produkcją zachwycają, bo widziałam wiele innych, dużo lepszych seriali. Ale mimo to Downton Abbey nie jest zły i cieszę się, że go zobaczyłam.
Nie wiem co prawda, na ile przedstawiona w serialu rzeczywistość jest zgodna z tym, jak życie angielskiej arystokracji wyglądało naprawdę. Niemniej, dzięki Downton Abbey udało mi się w jakiś sposób poznać tą sferę brytyjskiej kultury i zrozumieć jak rozumowali tamtejsi ludzie z wyższych sfer. Zwłaszcza poznawanie tego ostatniego sprawiało mi dużą frajdę. Bo wbrew temu, co myślałam wcześniej – błękitno-krwiści Anglicy myśleli w tak bardzo inny sposób, niż współcześni ludzie, że zdawali się oni być niemal istotami z innej planety.
Świat arystokracji poznajemy za pośrednictwem młodego prawnika, który jak na osobę żyjącą na przełomie XIX i XX wieku, miał dość współczesne podejście do życia. Tenże bohater w wyniku pewnych zdarzeń, staje się z dnia na dzień szlachcicem i musi nauczyć się żyć tak, jak na arystokratę przystało. A wtedy dowiaduje się wielu rzeczy, które do tej pory nawet nie przychodziły mu do głowy. Jak na przykład tego, że prawdziwi dżentelmeni nie pracują.
W Downton Abbey podobało mi się to, że w trakcie trzech sezonów akcja toczyła się w naprawdę dużym przedziale czasowym – zaczynając się od roku, w którym zatonął Titanic, a kończąc na wydarzeniach mających miejsce po I wojnie światowej. Dzięki temu w serialu udało się pokazać przemiany społeczne, jakie zachodziły na początku XX stulecia. I muszę przyznać, że Downton Abbey wyjaśniało to znacznie lepiej, niż podręczniki do historii (ja przykładowo dopiero dzięki tej produkcji zrozumiałam, dlaczego po I Wojnie światowej kobiety zaczęły się domagać prawa do głosu oraz innych przywilejów, których wcześniej nie miały).
Jak już wspomniałam, to nie jest najlepszy serial, jaki kiedykolwiek powstał. Ale warto się mu przyjrzeć, choćby ze względu na jego lekki i przystępny charakter, oraz wplecione tu i tam elementy historyczne. Najlepiej oglądać przy herbatce, o piątej po południu.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Jack Taylor
To jest właśnie ten tytuł, który był kręcony w Irlandii. Z informacji technicznych, muszę dodać, że od strony formy produkcja przypomina Sherlocka – na takiej zasadzie, że każdy odcinek jest w zasadzie osobnym, półtoragodzinnym filmem, prezentującym w miarę zamkniętą historię.
Jacka Taylora odkryłam za sprawą Iaina Glena. Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało – zakochałam się w głosie tego aktora, w chwili, gdy po raz pierwszy usłyszałam go w Grze o Tron. No właśnie – nie w samym aktorze (choć Glen przed kamerą zawsze radzi sobie świetnie), ale w jego głębokim, niezwykle szlachetnym tonie głosu. Jeśli więc głos Iaina Glena jest miły także dla waszych uszu, Jack Taylor to dla was pozycja obowiązkowa, gdyż aktor gra tam nie tylko główną rolę (a co za tym idzie – ma naprawdę dużo do gadania), ale także – jego głos co jakiś czas można usłyszeć z offu. Jeśli natomiast Iain Glen i jego głos są wam obojętne, wtedy cóż… też powinniście zerknąć na ten serial, bo jest to naprawdę dobra, świetnie nakręcona produkcja!
Tytułowy bohater jest detektywem, byłym funkcjonariuszem irlandzkiej policji. To taki trochę House'owy typ bohatera – piekielnie inteligentny, sarkastyczny, gburowaty, nigdy nie idący na kompromisy. I do tego jeszcze alkoholik. Ale po bliższym poznaniu okazuje się, że jest to człowiek mający wielkie, dobre serce.
Serial posiada wszystkie cechy kryminałów detektywistycznych: mroczny klimat, świat widziany z perspektywy głównego bohatera (który, o czym wspominałam – co jakiś czas odzywa się z offu) i do tego naprawdę niegłupie zagadki do rozwiązania. Do tego wszystkiego twórcy Jacka Taylora czasami bawią się konwencją produkcji sensacyjnych, a czasem zupełnie z nią zrywają, tym samym zaskakując. Dzięki temu tam, gdzie spodziewamy się, że padnie strzał – ten nie pada, a w chwili, gdy myślimy, że ktoś na pewno za spust nie pociągnie, tak się właśnie dzieje.
Produkcja jest adaptacją powieści Kena Bruena, które w Irlandii znajdują się na liście bestsellerów. Przeczytałam pierwszą z jego książek (bo tylko ta została przełożona na nasz język – reszty, choć próbowałam, nie udało mi się poznać, ze względu na dość dużą ilość potocznych, angielsko-irlandzkich zwrotów, których często nawet internetowy translator nie był w stanie przetłumaczyć). Porównując więc papierowy pierwowzór do pierwszego odcinka serialu: obydwa dzieła były ok, nieco się od siebie różniły i zazwyczaj były to zmiany na lepsze dla serialu (twórcy ekranizacji zrezygnowali z kilku książkowych wątków), ale w kilku przypadkach modyfikacje były niepotrzebne (przykładowo wątek bohaterki, dla której Taylor prowadził śledztwo został moim zdaniem w serialu niepotrzebnie skomplikowany).
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Luther
Myślałam, że w produkcjach o policjantach i złodziejach nic mnie już nie zaskoczy. A potem poznałam Johna Luthera.
Główny bohater na pierwszy rzut oka może się wydawać dość nudnym typem. Nie rzuca na prawo i lewo błyskotliwymi tekstami, nie jest sarkastyczny, w trakcie rozwiązywania śledztwa nie szaleje przed tablicą z rozrysowaną mind-mapą jak Mahonek. Zdaje się być spokojnym olbrzymem. Ale grany przez Idrisa Elbę Luther jest niczym uśpiony wulkan – widać po nim, że w jego umyśle dzieje się znacznie więcej, niż pokazuje na zewnątrz. I raz na jakiś czas zdarza mu się wybuchnąć, dokonać czegoś niespodziewanego i brutalnego. Po to tylko, by po wszystkim wrócić z powrotem do stanu uśpienia.
Drugą osobą, którą pokochałam w tym serialu, była grana przez Ruth Wilson – Alice Morgan. Widzieliście kiedyś inną produkcję, w której policjant i poszukiwana przez niego psychopatyczna morderczyni stają się przyjaciółmi? Ja po raz pierwszy zobaczyłam coś takiego w Lutherze. Przy czym relacja tej dwójki nie opierała się na tradycyjnej, kumpelskiej przyjaźni, bo Luther wie, że Morgan jest nieokiełznaną, dziką bestią, która wedle własnego kaprysu może zabić każdego, łącznie z nim samym.
Trzecim elementem, który spodobał mi się w tej produkcji, były zagadki kryminalne. Serial pokazuje przestępstwa, w których każdy z nas mógłby stać się ofiarą. I to mnie najbardziej przerażało. Zwłaszcza, że ci, którzy ginęli, często byli zupełnie przypadkowymi ludźmi, którzy po prostu znaleźli się w złym miejscu i czasie. Było to więc rozwiązanie zupełnie inne od tego, które serwuje nam reszta seriali sensacyjnych, gdzie zazwyczaj okazuje się, że mordercą był ktoś z najbliższego otoczenia ofiary.
Luther podobnie, jak na przykład Sherlock jest produkcją, w której stawia się przede wszystkim na jakość, a nie ilość. W każdym sezonie odcinków jest więc zaledwie kilka, ale każdy z nich jest dopracowany w każdej minucie, do ostatniego szczegółu. Ode mnie szczególne brawa otrzymują osoby odpowiedzialne za zdjęcia, bo udało się im, nawet z na pozór błahych ujęć, w których przykładowo Luther opiera się o drzwi garażu, całość wykadrować i oświetlić w taki sposób, by przypominała małe dzieło sztuki.
Jedyną rzeczą, która moim zdaniem w serialu nie wyszła, była ex-żona Luthera. Szczęśliwie scenarzyści zrozumieli tutaj swój błąd i go naprawili. Reszta jest natomiast arcydziełem. Przy czym takim, które niestety może nie przypaść do gustu standardowym „zjadaczom chleba”, ze względu na brak wybuchów, strzelanin i pościgów samochodowych, do których przyzwyczaiły nas inne produkcje sensacyjne. Ale jeśli jesteście widzami niestandardowymi, Luther jest serialem, który koniecznie powinniście obejrzeć.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Orphan Black
Co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że jesteś klonem? Gdybyś pewnego dnia, zupełnie przypadkiem spotkał drugą wersję siebie. Kogoś, kto wygląda dokładnie tak samo, ale jednocześnie posiada zupełnie inny charakter i sposób bycia? I gdyby okazało się, że poznanie twojej drugiej wersji, to tylko szczyt góry lodowej, początek kłopotów?
Całość może brzmieć bardzo poważnie, ale twórcom Orphan Black udało się stworzyć produkcję dość lekką, wręcz przygodową, ale jednocześnie bardzo dojrzałą i pozbawioną głupot, o które w serialu o takiej tematyce byłoby nietrudno. Każdy odcinek jest interesujący od pierwszej do ostatniej minuty. Mamy masę zwrotów akcji, a każdy epizod kończy się cliffhangerem. Nie są to jednak zakończenia robione na siłę, tylko po to, by przyciągnąć widzów przed telewizory tydzień później – ich rozwiązania budzą jeszcze więcej pytań i są punktem wyjścia do kolejnych, niezwykłych wydarzeń.
Kolejnym plusem są tutaj bohaterowie. Świetnie napisani i fantastycznie zagrani. Tych dobrych lubi się od pierwszej sceny. Ci źli natomiast nie są stereotypowymi czarnymi charakterami, ale osobami, których pojawienie się na ekranie budzi niepokój. Wielkie brawa należą się także dla Tatiany Maslany, za wszystkie jej role w serialu.
Kolejną rzeczą, która bardzo mi się w tej produkcji podoba jest to, że udało się w naprawdę zgrabny sposób pokazać, do jakich absurdalnych sytuacji może dochodzić, gdy posiada się kilka kopii samego siebie.
Co prawda nawet tak niezorientowana w temacie biologii osoba jak ja zauważy w serialu pewne nieprawidłowości (bliźniacy nie posiadają identycznych linii papilarnych, a tak w ogóle, to czy trzydzieści kilka lat temu jakiekolwiek eksperymenty genetyczne były w ogóle możliwe?). Jednak błędy te zupełnie nie przeszkadzają przy oglądaniu. Prawda jest bowiem taka, że zrobionemu przez BBC America Orphan Black udało się połączyć to, co najlepsze w amerykańskich oraz brytyjskich produkcjach. W odróżnieniu od wcześniej wspomnianego Luthera, Orphan Black daje łatwą do przyswojenia rozrywkę, ale jednocześnie posiada świetny i nietuzinkowy scenariusz typowy dla seriali z Wysp Brytyjskich.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Prisoners Wives
Kolejny serial, który obejrzałam ze względu na obecność Iaina Glena. Co prawda w tym wypadku aktor miał dość drugoplanową rolę i przez to nie odzywał się zbyt często, ale okazało się, że sama produkcja jest czymś naprawdę ciekawym. To takie trochę połączenie Prison Breaka (bez elementu uciekania z więzienia) i Gotowych na wszystko. Głównymi bohaterkami, jak wskazuje tytuł, są bowiem żony (i nie tylko żony) skazańców. Kobiety pochodzące z naprawdę różnych środowisk i posiadające chyba każdy możliwy status społeczny – osoby, które normalnie prawdopodobnie nigdy nie wiedziałyby o swoim istnieniu, a które połączyło to, że co tydzień spotykają się w więzieniu, w godzinach odwiedzin. Na tym jednak ich znajomości się nie kończą – bo po zakończeniu wizyty u mężów, bohaterki wciąż w mniejszym lub większym stopniu przyjaźnią się ze sobą i wspierają nawzajem.
Należy jednak pamiętać, że to produkcja brytyjska, a nie amerykańska, więc zupełnie inna jest tutaj zarówno więzienna rzeczywistość, jak i świat poza kratami. Niektóre rzeczy są więc bardziej „cywilizowane”, niż za oceanem, inne natomiast nie tak kolorowe, jak w USA. Ale to wszystko ponownie – czyni Prisoners Wives produkcją zupełnie inną od tych, które możemy na co dzień oglądać w telewizji.
źródła ikonek użytych w grafice ilustrującej wpis: Emojipedia
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie Blogspot.