„Najlepszy serial science-fiction. Ba, w ogóle najlepszy serial, jaki kiedykolwiek powstał. Coś, co każdy powinien zobaczyć. Najwspanialszy, najmądrzejszy, najgenialniejszy” – mniej więcej takie opinie słyszałam o Battlestar Galacitca i to na długo przed tym, jak w zeszłoroczne wakacje zasiadłam do jego oglądania. Poprzeczkę zawiesiłam więc dość wysoko.
Wcześniej obejrzana Caprica mi się podobała, ale powiedzmy sobie szczerze – to nie był serial, który wgniatał w fotel i powodował opad szczęki. Dlatego też do Battlestar Galactica podeszłam tak samo, jak do wszystkich innych rzeczy, którymi zachwyca się ogół społeczeństwa, czyli dość nieufnie. Po prostu nie wierzyłam, że ten serial może być tak fantastyczny, jak wszyscy mówią. Ale, jak się szybko przekonałam – tym razem ludzie z internetu mięli rację. A świat Battlestar Galactica zachwycił mnie tak bardzo, że do tej pory nie mogę wyjść z podziwu.
Meta widoczna już na starcie
Cyloni niespodziewanie zaatakowali. Dwanaście Koloni Kobolu zostało zniszczonych, a cała ludzka rasa uległa zagładzie. Prawie cała. Ocaleli szczęśliwcy, którzy w trakcie ataku przebywali na statkach kosmicznych, których z kolei jakimś cudem Cyloni nie zmienili w kosmiczny złom.
Dobra wiadomość jest taka, że wśród wszystkich będących na chodzie statków, znajduje się okręt wojenny, tytułowy Battlestar Galactica. Zła natomiast, że jest to jednostka dość przestarzała, w połowie przerobiona na muzeum i właściwie niezdolna do walki. I na dodatek z kapitanem w wieku przedemerytalnym. O kontrataku nie ma więc mowy. Ocalałym ludziom nie pozostaje więc nic innego, jak tylko wziąć nogi za pas i uciec na drugi koniec galaktyki, w nadziei, że tam znajdzie się planeta, którą będzie można zasiedlić. I o istnieniu której nie dowiedzą się Cyloni.
Powiem szczerze: gdybym do oglądania Battlestar Galactica zasiadła w dniu emisji pilotowego odcinka, w grudniu 2003 roku, bałabym się, że główni bohaterowie będą przemierzać przestrzeń kosmiczną przez dziesięć sezonów albo i dłużej – dopóty, dopóki nie skończy się im paliwo, jakim są widzowie. Na szczęście serial posiada tylko cztery sezony. I nie oburzajcie się, że używam tu zwrotu „na szczęście”. Bo jak śpiewał Perfect: trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym
. I twórcy Battlestar Galactica wedle tej zasady postąpili, stwarzając serial idealny, w którym nie ma ani jednego niepotrzebnego odcinka, a wszystko jest przemyślane i zdaje się od samego początku dążyć do tego, co stało się na końcu.
Generalnie wydaje mi się, że serial miał duże szczęście – do aktorów, scenarzystów, reżyserów, producentów i wszystkich innych osób, które za niego odpowiadały. Szczęście, polegające na tym, że wiedzieli oni, kiedy podróż Battlestara skończyć. A to jest naprawdę dużą sztuką.
Zasady są po to, żeby je łamać!
Początkowo może się wydawać, że Battlestar Galactica jest dość typową produkcją science-fiction. Postaci są szablonowe, a sama historia bardzo podobna do innych, które w kinie były nam pokazywane wcześniej. Szybko okazuje się jednak, że twórcy serialu dobrze znali konwencję, bawili się nią i często przełamywali utarte schematy.
Co robi standardowy, dobry filmowy przywódca, gdy orientuje się, że część z jego ludzi nie jest w stanie uciec przed wrogiem? Oczywiście wygłasza patetyczne przemówienie, w którym stwierdza, że we leave no man behind
, a potem, w jakiś cudowny sposób wszystkich udaje się w ostatniej chwili uratować. Kiedy więc w pilocie Battlestar Galactica miała miejsce podobna sytuacja i prezydent Roslin zostawiła na pastwę Cylonów pasażerów statków kosmicznych, które nie posiadały napędu nadświetlnego, gapiłam się w ekran z jednoczesnym zaskoczeniem i podziwem. Bo takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Wtedy też po raz pierwszy pomyślałam „wow, ten serial jest naprawdę niezły”. A potem scen takich, jak ta z pilota było jeszcze więcej.
Nie jesteś widzem, jesteś pasażerem Battlestara
W dobry filmie lub serialu lubimy głównych bohaterów i kibicujemy im bez względu na wszystko. Genialny film lub serial posiada natomiast bohaterów, co do których w trakcie oglądania, co najmniej kilkakrotnie zmienimy zdanie. A czy wspominałam już, że Battlestar Galactica jest serialem genialnym?
Najprościej rzecz ujmując, mamy tu sytuację podobną, jak w Caprice, czyli należy uważać, kogo się lubi, bo twórcy serialu byli cwanymi i okrutnymi bestiami – wiedzieli, z kim będziemy sympatyzować i sprawiali, że zaczynaliśmy poczynania naszych ulubieńców kwestionować… Po to tylko, by po jakimś czasie znów odkryć bardziej pozytywne cechy tych bohaterów.
O ile jednak w Caprice bohaterów było zaledwie kilku, tak w Battlestar Galactica jest ich znacznie więcej. I wszyscy, nawet ci najbardziej drugoplanowi są istotni, ludzcy i bardzo prawdziwi. Gdy któryś z nich jest szczęśliwy – cieszymy się razem z nim. Gdy cierpi – my też cierpimy. A jeśli ginie – odczuwamy jego stratę.
Ale twórcy Battlestar Galactica swój geniusz w operowaniu bohaterami pokazują w jeszcze jeden sposób. Mianowicie nawet po kilku sezonach potrafią wpleść do fabuły nowe postaci, zainteresować nimi widzów, ale jednocześnie sprawić, że nie są to osoby, które odbiera się jako zupełnie obce. Tak było chociażby z Romo Lampkinem (OK, przyznaję, w tą postać wcielił się Mark Sheppard, który zawsze dodaje +50 do fajności granym przez siebie bohaterów, ale mniejsza o to).
Na Battlestarze oraz innych statkach kosmicznych znajduje się pełno pań i panów, a ludzki gatunek jest na skraju wymarcia. Dlatego też wcześniej czy później w serialu musiały zaistnieć jakieś relacje damsko-męskie. Ale tego typu wątki twórcom produkcji także udało się przedstawić w odpowiedni sposób. Innymi słowy: znów wszystko było w tej kwestii bardzo prawdziwe: momentami romantyczne, czasami dramatyczne, ale zawsze pozbawione ckliwości oraz innych elementów typowych dla tanich romansideł.
Co więcej w tym wypadku także przełamane zostały pewne schematy. Bo najciekawszy wątek miłosny nie dotyczył bohaterów pięknych i młodych tylko… albo nie, tego nie będę wam spoilerować.
Najważniejsze jednak jest to, iż wszystko, co napisałam wyżej sprawia, że z czasem przestajemy być po prostu widzami serialu. Zaczynamy zżywać się z załogą Galactiki. Ba, nawet używać takich samych przekleństw, jak oni. A potem nagle, z lekkim zaskoczeniem odkrywamy, że gdy któryś z bohaterów, ku pokrzepieniu serc krzyczy So say we all
, my wykrzykujemy to motto razem z nim.
Cyloni i inne straszne stwory
Głównymi antagonistami w Battlestar Galactica są roboty nazywane Cylonami. Na pierwszy rzut oka przypominają oni Terminatory – są bezduszni, niepokonani i nie do zatrzymania. Ale z czasem ten schemat też został złamany i pokazano nam, że są to stwory równie ludzkie, jak my sami. A może nawet bardziej.
Przy czym najstraszniejsze jest to, czego nie widać. Dwunastu Cylonów nie jest z blachy i wygląda jak zwykli ludzie. A to sprawia, że my, pasażerowie Battlestara, stajemy się podejrzliwi. Bo wrogiem może być każdy. Przyglądamy się wnikliwie mijanym na pokładzie Galactiki ludziom. Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Co prawda, jeśli oglądaliśmy wcześniej Capricę możemy wykreślić z listy podejrzanych dwie osoby. Poza tym jednak – nikogo nie możemy być pewni.
Pomyślicie być może, że jak serial jest science-fiction, to muszą w nim być kosmici. Nie wiem, czy twórcy Battlestar Galactica planowali pokazać jakieś zielone ludziki, ale nawet jeśli – musieli zmienić zdanie z powodu Edwarda Jamesa Olmosa, czyli aktora grającego jedną z głównych postaci – generała Williama Adamę. Czemu? Olmos zastrzegł w swoim kontrakcie, że jeśli tylko zobaczy na planie kosmitę, natychmiast zrezygnuje z pracy w serialu. Czy jego upór, wstręt do ufoludków i wymagania z tym związane były słuszne? Chyba tak, bo brak kosmitów nie tylko nie przeszkadza, ale wręcz jest dodatkowym plusem, sprawiającym, że serial jest bardziej realistyczny.
Jednak najgroźniejszymi postaciami w Battlestar Galactica nie są Cyloni, tylko ludzie. A to, jak bardzo człowiek człowiekowi potrafi być wilkiem serial zaprezentował w chyba każdy możliwy sposób: począwszy od konfliktów na tle religijnym, poprzez takie społeczno-klasowe, a na politycznych skończywszy. Przy czym, co ważne, zawsze były tutaj przedstawiane racje obydwu stron i scenarzyści nigdy nie starali się nikogo faworyzować. Dzięki temu widz bardzo często musiał sobie zadać pytanie, za kim sam opowiedziałby się w podobnej sytuacji. A to było trudne, bo prawda zawsze leżała gdzieś pośrodku.
Kosmos prawdziwy, jak nigdy wcześniej
Jeśli chodzi o kosmiczne bitwy, Battlestar Galactica w swojej stylistyce bardzo nawiązuje do Gwiezdnych Wojen. Ale nie ma w tym niczego złego. Napiszę nawet więcej: Battlestar Galactica jest pod tym względem lepszy, bardziej realistyczny.
Bardzo podobało mi się to, że Vipery (czyli kosmiczne odpowiedniki myśliwców), nie latają po linii prostej, tak jak standardowe samoloty bądź X-Wingi z Gwiezdnych Wojen. Te statki walczą w pozbawionej grawitacji przestrzeni kosmicznej i ich piloci ten brak grawitacji wykorzystują, wykonując różnego rodzaju akrobacje, które w ziemskich warunkach byłyby niemożliwe.
Oko cieszył także wystrój Galactiki, która w środku wyglądała bardziej, jak łódź podwodna, niż statek kosmiczny. To zresztą miało swoje przełożenie w słownictwie, jakim posługiwali się żołnierze, bo wiele słów było terminami, jakie stosuje się w marynarce wojennej.
Wróćmy jednak do kosmosu. Inne produkcje science-fiction przyzwyczaiły mnie do tego, że we wszechświecie za każdym rogiem (bądź też za każdym skokiem FTL) znajduje się planeta, na której bez obaw można zamieszkać. Battlestar Galactica zrywa także z tą tradycją. Tutaj kosmos jest po prostu pusty. A znalezienie planety, na której znajdowałaby się woda, przypomina szukanie igły w stogu siana. Jeszcze trudniej jest odnaleźć miejsce, które nadawałoby się na założenie ludzkiej kolonii. I to wszystko sprawia, że znacznie bardziej odczuwamy samotność, zagubienie oraz beznadziejne położenie ostatnich przedstawicieli ludzkiej rasy.
Dobry do samego końca
Spokojnie, nie będę tutaj spoilerować na temat zakończenia. Obiło mi się jednak o uszy, że nie wszystkim finał przypadł do gustu. Że rozwiązania niektórych wątków były za bardzo przekombinowane oraz wydumane. I że samo zakończenie nastąpiło zbyt nagle.
Ja jestem jednak zupełnie odmiennego zdania. Koniec był niespodziewany? A pamiętacie jeszcze, co napisałam akapit wyżej, o igle i stogu siana? Odnalezienie igły także następuje nagle, nie jest procesem, który można by opisać w kilku odcinkach.
Choć Battlestar Galactica zaczął się jako serial science-fiction, z czasem ewoluował w coś podobnego do Capriki, czyli pewnego rodzaju powiastkę filozoficzną. I z racji tego wydaje mi się, że „wydumane” rozwiązania zastosowane w finale były zupełnie na miejscu.
Zanim na ekranie pojawiły się napisy końcowe, zdążyłam jeszcze się uśmiechnąć, wzruszyć, zostałam czymś zaskoczona i skłoniona do refleksji. Niby drobnostka, ale powiedzmy sobie szczerze: jak wiele jest produkcji, które czegoś takiego NIE potrafią? Sporo, czyż nie? I dlatego należy doceniać seriale takie, jak Battlestar Galactica. Zwłaszcza, że ta produkcja wywoływała u mnie emocje nie tylko w finale, ale też przez wszystkie cztery sezony.
To nie koniec moich zachwytów!
Dobry scenariusz to podstawa, ale przecież ważne jest też, by zagrali go odpowiedni aktorzy. A do tych twórcy serialu mieli naprawdę duże szczęście. Wspomniałam Edwarda Jamesa Olmosa i Marka Shepparda, ale tutaj znów, podobnie jak w Caprice, gdybym chciała wymienić wszystkich aktorów, którzy świetnie się spisali, musiałabym wypisać połowę obsady serialu.
Warto wspomnieć także o skomponowanej przez Beara McCreary'ego ścieżce dźwiękowej. Brzmi ona naprawdę nieźle, świetnie współgra z obrazem i potęguje emocje, które są na ekranie. I co równie ważne: sporo utworów dobrze brzmi także samodzielnie, gdy „wyjmie” się je z serialu.
I choć wielu melomanów być może mnie teraz udusi, to korzystając z okazji chciałam napisać, że Battlestarowy cover All Along the Watchtower jest moim zdaniem dużo lepszy od oryginału.
Plusem są też efekty specjalne, za które z resztą Battlestar Galactica zgarnął kilka nagród. A to, że pomimo upływu lat wciąż prezentują się one nieźle (efekty specjalne, nie nagrody) i nawet oglądane w HD nie sprawiają wrażenia sztucznych, chyba najlepiej świadczy o tym, że przyznanie serialowi tych kilku złotych statuetek było jak najbardziej słuszne.
Wróćmy na Ziemię
Na koniec chciałam jeszcze napisać kilka słów (tak wiem, wcale nie uda mi się zmieścić w kilku słowach!) o Battlestar Galactica od drugiej strony, czyli nie o treści serialu, ale o jego produkcji i innych rzeczach z tym tematem związanych.
Po pierwsze: FRAK! Jak już pisałam, nie oglądałam oryginalnego Battlestar Galactica z lat siedemdziesiątych i nie wiem, czy to rozwiązanie tam również było stosowane, czy zostało ono wymyślone dopiero przez twórcę nowej wersji – Ronalda D. Moore'a. Niemniej ominięcie cenzury poprzez zastąpienie przekleństwa słowem bardzo do niego podobnym, jest genialnym rozwiązaniem. Bo dzięki temu postaci w serialu stały się jeszcze bardziej realne i przykładowo w sytuacji zagrożenia, zamiast krzyczeć „ojej, mam kłopoty”, ciskały takimi quasi przekleństwami. I nie wiem, czy ktoś posiada do fraka jakieś prawa autorskie, ale jeśli nie, to dziwię się, że Hollywood nie podłapał tego pomysłu i nie zaczął używać fraka na szerszą skalę.
Po drugie: logo R&D TV. Powiedzmy sobie szczerze: prawie nikt nie ogląda napisów końcowych. A umieszczanie po nich dodatkowych scen jest moim zdaniem rozwiązaniem złym i nie do końca w porządku w stosunku do widza.
Jak więc ten problem rozwiązał Ronald D. Moore oraz David Eick, czyli spółka R&D TV? Tak, że za każdym razem ich logo prezentowane było w inny sposób, przy pomocy krótkiej, śmiesznej animacji. Wydaje mi się, że świadomość, iż w nagrodę za obejrzenie napisów końcowych, zobaczy się coś takiego, działała na widzów bardziej motywująco, niż dodatkowa scena filmowa.
I w reszcie po ostatnie: fani i internet. Steve Jobs powiedział kiedyś, że użytkowników nie wolno słuchać, bo tak naprawdę nie wiedzą oni, czego chcą i co jest dla nich dobre. Słowa te można odnieść również do fanów filmów i seriali. Problem polega na tym, że wielu twórców nie zdaje sobie z tego sprawy. I przykładowo czytają oni na forach, grupach dyskusyjnych lub innych Facebookach, jak to by było fajnie, gdyby bohater A rozpoczął romans z bohaterką B. Potem tworzą taki związek miłosny i jak zareagują na to fani? Tak, że bohater A nigdy nie powinien się zakochiwać w bohaterce B!
Battlestar Galactica był emitowany od 2003 roku, kiedy internet jeszcze raczkował, niewielu traktowało go poważnie, a o uprawianiu PR-u w sieci nikt nawet nie myślał. Twórcom serialu udało się jednak wykorzystać potencjał drzemiący w nowym medium w niezwykle mądry sposób. Czytali oni to, co w internecie pisali fani, dyskutowali z nimi, wyciągali wnioski, a nawet inspirowali się pomysłami widzów. Wszystko to robili jednak w sposób niezwykle mądry i rozważny (cały ten proces opisał Edward James Olmos, w na Comic Con w Dallas, w 2010 roku). I wydaje mi się, że wielu innych, współczesnych twórców seriali powinno sobie w tej kwestii wziąć Battlestara za wzór (piszę współczesnych, jakby rok 2004 był zamierzchłą przeszłością, ale przecież w świecie show biznesu oraz internecie wszystko zmienia się bardzo szybko).
O Battlestar Galactica mogłabym jeszcze długo pisać. Skupić się na większej ilości szczegółów i rozpatrzyć niektóre wątki na kilka różnych sposobów. Ale nie chcę tego robić, bo piękno tej produkcji polega przede wszystkim na tym, że każdy może ją zinterpretować w inny, własny sposób.
Poza tym – co jest równie wspaniałe – serialowi udało się wyjść poza ramy telewizora i stać czymś więcej, co istnieje także poza ekranem. Dlatego też, jeśli już zwiedzicie pokład serialowej Galactiki, zachęcam was, byście pogrzebali w sieci i przejrzeli zasoby YouTuba, bo można tam znaleźć wiele naprawdę ciekawych wywiadów z aktorami oraz twórcami serialu i za ich sprawą dostrzec jeszcze więcej walorów tej produkcji.
Co jeszcze mogę napisać na sam koniec? Chyba tylko, że tak, jak pisali inni internauci – Battlestar Galactica jest genialnym serialem. I tak, każdy powinien go zobaczyć. Jeśli więc jeszcze tego nie zrobiliście, skończcie czytać i szybko zabierzcie się do oglądania!
Tydzień z Battlestar Galactica
– pozostałe wpisy:
Nie bądź pirat!
Zobacz na Upflix, gdzie obejrzeć omawianą produckję legalnie!
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: FDB; autor loga BSG: viperaviator
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie Blogspot.