Doctor Who - Jedenasty

Fani Doctor Who dzie­lą się na trzy obo­zy: jed­ni uwa­ża­ją, że pierw­sze czte­ry serie seria­lu były lep­sze, dru­dzy bar­dziej cenią sezo­ny od pią­te­go wzwyż, a całej resz­cie jest wszyst­ko jed­no. Ja, ste­ty bądź nie­ste­ty, zali­czam się do tej pierw­szej gru­py. Dla­te­go też dzi­siej­szy wpis będzie pró­bą wyja­śnie­nia wam, dla­cze­go Jede­na­ste­go Dok­to­ra nie poko­cha­łam tak bar­dzo, jak jego poprzed­nich wcieleń.

Duży kredyt zaufania i jeszcze większe oczekiwania

Rege­ne­ra­cja Dok­to­ra jest trau­ma­tycz­nym prze­ży­ciem chy­ba dla każ­de­go fana tej posta­ci. I za każ­dym razem powo­du­je mie­sza­ne uczu­cia. Bo z jed­nej stro­ny chcia­ło­by się krzyk­nąć umarł król, niech żyje król, ale z dru­giej – pod­świa­do­mie do nowe­go Dok­to­ra czu­je się nie­chęć, wszak jest on tym, któ­ry w pew­nym sen­sie zabi­ja swo­je­go poprzed­ni­ka, czy­li boha­te­ra, któ­re­go kochaliśmy.

Wła­śnie dla­te­go Mat­ta Smi­tha, czy­li Jede­na­ste­go Dok­to­ra, nie przy­ję­łam z otwar­ty­mi ramio­na­mi. Ale pomy­śla­łam sobie „Hoł­ka, wylu­zuj, Ten­nan­ta też na począt­ku nie­na­wi­dzi­łaś, a teraz masz nawet pla­kat z jego podo­bi­zną zawie­szo­ny nad biur­kiem”. Uwierz­cie mi, napraw­dę, z całych sił sta­ra­łam się prze­ko­nać do nowe­go Dok­to­ra. Zwłasz­cza, że w inter­ne­cie prze­czy­ta­łam wie­le pochwał pod jego adre­sem. Nie­mal wszy­scy auto­rzy recen­zji oraz arty­ku­łów, na któ­re się natknę­łam twier­dzi­li, że Ten­nant był ok, ale to, co w seria­lu dzia­ło się póź­niej, było znacz­nie lepsze.

Doctor Who - Jedenasty po regeneracji

Teoretycznie powinnam Jedenastego Doktora pokochać, bo był naprawdę sympatyczny. Ale jak wiadomo, teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką…

źródło zdjęcia: DVDbash

Nie­ste­ty, kolej­ne odcin­ki mija­ły, a mnie oglą­da­nie nowych przy­gód Jede­na­ste­go Dok­to­ra wciąż nie spra­wia­ło tak dużej rado­ści, jak śle­dze­nie losów jego poprzed­nich wcie­leń. Przy czym pro­ble­mem wca­le nie był dla mnie Matt Smith, gdyż ten spi­sy­wał się cał­kiem nie­źle (choć nie aż tak dobrze, jak Ten­nant), tyl­ko ogól­nie cała for­ma serialu.

Za dużo tego nowego

W pią­tej serii Doctor Who zmie­ni­ło się abso­lut­nie wszyst­ko: nowy Dok­tor, nowa towa­rzysz­ka, nowy śru­bo­kręt sonicz­ny, nowe wnę­trze TAR­DIS, nowy show­run­ner pro­duk­cji, ba – nawet nowe napi­sy począt­ko­we oraz logo serialu.

Twór­cy oddzie­li­li się od poprzed­nich wyda­rzeń gru­bą kre­ską. Czę­ścio­wo rozu­miem to dzia­ła­nie – chcia­no do oglą­da­nia seria­lu zachę­cić tych, któ­rzy nie robi­li tego wcze­śniej oraz oso­by, któ­rym z jakiś powo­dów nie podo­ba­ła się dotych­cza­so­wa for­ma Doctor Who. Poza tym taki czę­ścio­wy restart nie był zupeł­nie nowym zja­wi­skiem, bo wcze­śniej, w epo­ce Clas­sic Who, podob­ny zabieg zasto­so­wa­no kil­ku­krot­nie. Wyda­je mi się jed­nak, że takie postę­po­wa­nie nie było do koń­ca fair w sto­sun­ku do fanów Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Dok­to­ra. Przy­go­dy tych Dok­to­rów prze­sta­ły mieć bowiem jakie­kol­wiek zna­cze­nie, zupeł­nie, jak­by nigdy się nie wydarzyły.

Pomi­mo tego, że wszyst­kie odcin­ki Doctor Who obej­rza­łam w nie­speł­na mie­siąc, w świe­cie Jede­na­ste­go Dok­to­ra czu­łam się zagu­bio­na. Zasta­na­wiam się więc, jakie były pierw­sze wra­że­nia tych, któ­rzy z wcze­śniej­szy­mi Dok­to­ra­mi zży­wa­li się dłu­żej, na bie­żą­co, przez kil­ka lat oglą­da­jąc serial.

Doctor Who - Jedenasty - strój

W pierwszym odcinku z Jedenastym Doktorem czułam jeszcze „grunt pod nogami”, bo widziałam masę znajomych elementów. A potem, w jednej chwili wszystko to zniknęło, przez co poczułam się bardzo zagubiona.

źródło zdjęcia: DVDbash

Co gor­sza nie wszyst­kie wpro­wa­dzo­ne zmia­ny oka­za­ły się dobre. Przy­kła­do­wo śru­bo­kręt sonicz­ny Dzie­wią­te­go oraz Dzie­sią­te­go Dok­to­ra swo­im wyglą­dem przy­po­mi­nał dłu­go­pis i dzię­ki temu zda­wał się być czymś nie­po­zor­nym i nie­groź­nym. Tym­cza­sem śru­bo­kręt Dok­to­ra Jede­na­ste­go swo­im kształ­tem oraz wiel­ko­ścią dorów­ny­wał baje­ranc­kiej, magicz­nej różdż­ce, przez co cały czar tego urzą­dze­nia prysnął.

Doctor Who - Jedenasty i śrubokręt soniczny

Doktorze, po co ci taki duży śrubokręt soniczny? Czy masz jakieś kompleksy?

źródło zdjęcia: DVDbash

Podob­nie spra­wa mia­ła się z wnę­trzem TAR­DIS – wcze­śniej zanie­dba­nym i zda­ją­cym się być zło­żo­nym z przy­pad­ko­wo dobra­nych, zna­le­zio­nych gdzieś na śmiet­ni­ku lub tar­gu sta­ro­ci ele­men­tów. Było w tym coś uro­kli­we­go, kli­ma­tycz­ne­go i nie­spo­ty­ka­ne­go w innych pro­duk­cjach scien­ce-fic­tion. Nato­miast nowy TAR­DIS wyglą­dem zbli­żył się do typo­we­go stat­ku kosmicz­ne­go: chro­mo­wa­ne­go, błysz­czą­ce­go, nie­ska­zi­tel­nie czy­ste­go i ślicz­ne­go. A jak­by tego wszyst­kie­go było mało – nie­któ­re, z poka­zy­wa­nych na ekra­nach pokła­do­wych komu­ni­ka­tów – któ­re wcze­śniej wyświe­tla­ne były w tajem­ni­czym, koli­stym języ­ku Wład­ców Cza­su, teraz były pre­zen­to­wa­ne po angiel­sku, przez co TAR­DIS jesz­cze bar­dziej stra­cił na swo­jej niesamowitości.

Doctor Who - Journey to the Centre of the TARDIS

Wiecie, co było gorsze od wypucowanego pomieszczenia sterującego TARDIS? To, że w jednym z odcinków twórcy serialu postanowili pokazać, jak wygląda reszta wnętrza TARDIS. A to była jedna z tych tajemnic, których wolałam nie poznawać.

źródło zdjęcia: DVDbash

Nawet nowe napi­sy począt­ko­we oraz logo mi nie spa­so­wa­ły. Przy czym tutaj, nie potra­fię wska­zać dokład­nie, cze­mu. Na pew­no nie podo­ba mi się zasto­so­wa­na czcion­ka, któ­ra jest cięż­sza i ma bar­dziej zbi­tą for­mę. A przez to pozba­wio­na jest lek­ko­ści, jaką posia­da­ło poprzed­nie logo.

Towarzysze nie zawsze dobrze dobrani

Choć nie poko­cha­łam Jede­na­ste­go Dok­to­ra od pierw­sze­go wej­rze­nia, na począt­ku jego przy­gód bar­dzo lubi­łam Amy Pond (w tej roli fan­ta­stycz­na Karen Gil­lan). Nie­ste­ty twór­cy seria­lu nie potra­fi­li wyko­rzy­stać poten­cja­łu drze­mią­ce­go w tej posta­ci i roz­wi­ja­li ją w złym kie­run­ku. A to spra­wi­ło, że z cza­sem Amy sta­wa­ła się oso­bą coraz bar­dziej nudną.

Doctor Who - Jedenasty i Amy

Z perspektywy czasu widzę, że z wieloma postaciami, które pojawiały się w serialu za czasów Jedenastego Doktora był ten sam problem: na początku prezentowały się one wspaniale, ale po pewnym czasie ich czar pryskał.

źródło zdjęcia: DVDbash

Dodat­ko­wo Amy posia­da­ła kulę u nogi w posta­ci swo­je­go chło­pa­ka, a póź­niej męża – Rory'ego (w któ­re­go wcie­lił się cał­kiem sym­pa­tycz­ny aktor, Arthur Darvill). Co praw­da podzi­wiam sce­na­rzy­stów za to, że zde­cy­do­wa­li się wpro­wa­dzić do seria­lu zako­cha­ną parę, ale z dru­giej stro­ny, Dzie­wią­ty Dok­tor powie­dział kie­dyś I don't do dome­stic (czy­li w wol­nym tłu­ma­cze­niu: nie bawię się w rela­cje rodzin­ne) i chy­ba miał rację, bo od pią­tej serii, w TAR­DIS z trze­ma oso­ba­mi na pokła­dzie było zbyt tłoczno.

Doctor Who - Jedenasty, Amy i Rory

To tanga i do TARDIS trzeba dwojga. W trójkącie nie da się ani tańczyć, ani podróżować w czasie i przestrzeni.

źródło zdjęcia: DVDbash

Nie będę się dłu­żej roz­wo­dzić nad parą Pon­dów i na ich temat napi­szę jesz­cze tyl­ko jed­ną rzecz: kie­dy ta dwój­ka znik­nę­ła z seria­lu w siód­mym sezo­nie, nie tyl­ko nie roz­pa­cza­łam z tego powo­du, ale wręcz ode­tchnę­łam z ulgą.

Doctor Who - Jedenasty, Amy, Rory i nuda

To zdjęcie idealnie pokazuje, co czuję wobec Pondów.

źródło zdjęcia: DVDbash

Dobra wia­do­mość jest nato­miast taka, że do seria­lu wró­ci­ła River Song, czy­li żona Dok­to­ra, któ­rą pozna­li­śmy w czwar­tej serii, w odcin­ku Silen­ce in the Libra­ry. I ta postać dla odmia­ny była bar­dzo dobrze napi­sa­na. Podo­ba­ło mi się tak­że wyja­śnie­nie, skąd River się wzię­ła. Nie do koń­ca kupi­łam jed­nak prze­mia­nę, jaka nastą­pi­ła w tej posta­ci (wyda­je mi się, że nie moż­na prze­stać być psy­cho­pa­tą). Poza tym Matt Smith zupeł­nie nie paso­wał mi do gra­ją­cej River, dużo od nie­go star­szej, Alex King­ston. Wcze­śniej, pomię­dzy King­ston i Ten­nan­tem czu­ło się che­mię, byłam w sta­nie uwie­rzyć, że dwój­kę gra­nych przez nich boha­te­rów mogło łączyć jakieś głęb­sze uczu­cie. Nato­miast pomię­dzy King­ston i Smi­them w ogó­le takie­go iskrze­nia nie zauwa­ża­łam. Ale pomi­mo tych wad – River Song była super!

Doctor Who - River Song

Hello Sweetie!

źródło zdjęcia: YouTube

Kie­dy w odcin­ku Asy­lum of the Daleks poja­wi­ła się nowa aktor­ka, Jen­na-Louise Cole­man, pomy­śla­łam sobie, że szko­da, iż jej rola była tyl­ko epi­zo­dycz­na, bo dzie­wu­cha paso­wa­ła do Dok­to­ra jak ulał. I chy­ba nie tyl­ko ja odnio­słam takie wra­że­nie, bo w poło­wie siód­mej serii Cole­man zastą­pi­ła parę Pon­dów. I tym samym sta­ła się moim zda­niem naj­lep­szą towa­rzysz­ką, jaka tra­fi­ła się Jede­na­ste­mu Dok­to­ro­wi (wspa­nial­szą nawet od River Song).

Doctor Who - Jedenasty i Clara

Amy 2.0, czyli Clara.

źródło zdjęcia: DVDbash

Co praw­da gra­na przez Jen­nę-Louise Cole­man Cla­ra była taką tro­szecz­kę lep­szą, bar­dziej sza­lo­ną i pozba­wio­ną męża wer­sją Amy Pond, ale to w żaden spo­sób mi nie prze­szka­dza­ło. Bo dzie­wu­cha przy­nio­sła ze sobą powiew świe­żo­ści. Coś, co spra­wi­ło, że oglą­da­nie seria­lu zaczę­ło mi spra­wiać dużo więk­szą radość, niż wcześniej.

Straszna szczelina i inne potworne stwory

W Doctor Who Julie Gard­ner i Rus­sel­la T. Davie­sa podo­ba­ło mi się to, że każ­dy sezon posia­dał ele­ment spa­ja­ją­cy wszyst­kie odcin­ki w serii. Było to jed­nak coś, cze­go nie dostrze­ga­ło się na pierw­szy rzut oka. Naj­pierw Bad Wolf, potem Tor­chwo­od, póź­niej Saxon, a na koń­cu róż­ne prze­po­wied­nie zwią­za­ne z Don­ną. Zna­cze­nie każ­de­go z tych moty­wów było ujaw­nia­ne dopie­ro pod koniec poszcze­gól­nych serii, dzię­ki cze­mu zawsze wywo­ły­wa­ło to we mnie wiel­kie zaskoczenie.

Co przy­niósł pią­ty sezon? Wiel­ką, strasz­ną, świe­cą­cą szcze­li­nę, któ­ra w pra­wie każ­dym epi­zo­dzie wymow­nie poły­ski­wa­ła na jakiejś ścia­nie. I zawsze, przed napi­sa­mi koń­co­wy­mi nastę­po­wał najazd kame­ry na to potwor­ne zja­wi­sko, na wypa­dek, jak­by widzo­wie nie zauwa­ży­li go wcześniej.

Przy Dzie­wią­tym i Dzie­sią­tym Dok­to­rze wspo­mi­na­łam o tym, że twór­cy seria­lu mie­li do widzów sza­cu­nek, trak­to­wa­li ich jak ludzi inte­li­gent­nych, któ­rzy sami sobie potra­fią dopo­wie­dzieć nie­któ­re rze­czy. Nato­miast za spra­wą Jede­na­ste­go Dok­to­ra i tej nie­szczę­snej szcze­li­ny poczu­łam, że nowy show­run­ner – Ste­ven Mof­fat – ma mnie za idiot­kę, któ­rej trze­ba wszyst­ko tłu­ma­czyć, jak dziecku.

Doctor Who - szczelina

Ech, już mniej subtelnie nie dało się tego pokazać, co?

źródło zdjęcia: The Inside Trekker

Wku­rza­ło mnie tak­że to, iż nie­któ­rzy prze­ciw­ni­cy Dok­to­ra byli – prze­pra­szam za okre­śle­nie – z dupy wzię­ci. Kie­dy wcze­śniej do seria­lu powra­ca­li Dale­ko­wie albo Cyber­ma­ni, ich poja­wie­nie zawsze było w jakiś logicz­ny spo­sób tłu­ma­czo­ne. Zwy­kle były to pro­ste wyja­śnie­nie pole­ga­ją­ce na przy­kład na tym, że jed­nej z kre­atur uda­ło się prze­trwać, a potem odbu­do­wa­ła ona całą armię. Tak, to była drob­nost­ka, ale natych­miast roz­wie­wa­ła moje wąt­pli­wo­ści. Nato­miast w trak­cie przy­gód Jede­na­ste­go Dok­to­ra, jego naj­więk­si prze­ciw­ni­cy poja­wia­li się, ot tak, nie wia­do­mo skąd, kie­dy tyl­ko to twór­com seria­lu pasowało.

Doctor Who - brytyjski Dalek

Esencja brytyjskości – Dalek podający herbatę. Pomysł fajny, szkoda tylko, że wzięty z czapy.

źródło zdjęcia: DVDbash

Ofia­ra­mi Mof­fa­ta padły tak­że Pła­czą­ce Anio­ły. W trze­ciej serii, w odcin­ku Blink posta­ci te zosta­ły zapre­zen­to­wa­ne dość cie­ka­wie. Ale ich siła tkwi­ła głów­nie w tym, że po pierw­sze było ich zale­d­wie kil­ka, a po dru­gie przez więk­szość cza­su nie było widać, jak te stwor­ki się prze­miesz­cza­ją. Wszyst­ko spro­wa­dza­ło się do budo­wa­nia napię­cia pole­ga­ją­ce­go na nie­wie­dzy – zarów­no boha­te­rów, jak i same­go widza.

Doctor Who - Płaczący Anioł

Bardzo dosłowny przerost formy nad treścią.

źródło zdjęcia: The Mary Sue

Nie­ste­ty Mof­fat wpadł na pomysł, by Anio­ły wyko­rzy­stać ponow­nie. I co zro­bił? Zaser­wo­wał nam całe ich chor­dy, ba – w Pła­czą­ce­go Anio­ła zmie­ni­ła się nawet Sta­tu­ła Wol­no­ści. A wię­cej wca­le nie zna­czy­ło lepiej! I tak, jak Blink jest jed­nym z cie­kaw­szych odcin­ków Doctor Who (któ­re­go sce­na­rzy­stą – co cie­ka­we – tak­że był Mof­fat), tak póź­niej­sze epi­zo­dy z Anio­ła­mi są moim zda­niem jed­ny­mi z gor­szych przy­gód Jede­na­ste­go Doktora.

Więcej akcji i mniej mądrości

Twór­cy Jede­na­ste­go Dok­to­ra dosta­li od BBC dodat­ko­wą ilość gotów­ki. Dzię­ki temu mogli sobie pozwo­lić na więk­szą ilość baje­rów, lep­sze efek­ty spe­cjal­ne oraz masę innych rze­czy, o któ­rych Julie Gard­ner i Rus­sell T. Davies mogli tyl­ko marzyć. I muszę przy­znać, że cza­sem uda­ło się im dzię­ki temu wykre­ować w seria­lu coś nie­zwy­kłe­go. Przy­kła­do­wo do tej pory nie mogę wyjść z podzi­wu wizji świa­ta z odcin­ka The Wed­ding of River Song, w któ­rym wszyst­kie epo­ki histo­rycz­ne ist­nia­ły równocześnie.

Nie­ste­ty dużo czę­ściej w grę wcho­dzi­ło chy­ba tyl­ko to, by popi­sać się przed widzem, spra­wić, by ten był pod wra­że­niem, ale poza tym nie wywo­łać u nie­go żad­nych innych emo­cji. Jede­na­ste­mu Dok­to­ro­wi zaser­wo­wa­no więc całą masę atrak­cji: dino­zau­ry na stat­ku kosmicz­nym, cybor­ga na dzi­kim zacho­dzie, ryby pły­wa­ją­ce w powie­trzu jak w wodzie – dłu­go jesz­cze mogła­bym wymie­niać. Ale po obej­rze­niu każ­de­go z takich, napraw­dę świet­nych od stro­ny wizu­al­nej odcin­ków, wzru­sza­łam ramio­na­mi. Bo ślicz­nie to wszyst­ko wyglą­da­ło, ale co z tego?

I tutaj docie­ra­my do sed­na pro­ble­mu, głów­ne­go powo­du, któ­ry spra­wił, że Jede­na­ste­go Dok­to­ra lubię mniej, od jego poprzed­ni­ków. Otóż wcze­śniej­sze serie były niczym książ­ki Terry'ego Prat­chet­ta – bawi­ły, ale jed­no­cze­śnie skła­nia­ły do myśle­nia. Julie Gard­ner i Rus­sell T. Davies pil­no­wa­li, by serial był fami­lij­ny, czy­li dawał roz­ryw­kę zarów­no tym młod­szym, jak i star­szym widzom. A poza tym two­rzy­li posta­ci, z któ­ry­mi łączy­ła mnie praw­dzi­wa, emo­cjo­nal­na więź. Tego wszyst­kie­go zabra­kło nato­miast w pią­tej i póź­niej­szych seriach Doctor Who.

Doctor Who - Nightmare in Silver

Za czasów Jedenastego Doktora pojawiło się wiele odcinków, które miały świetny scenariusz, genialne aktorstwo i jakby tego było mało – wyglądały pięknie. Ale co z tego, skoro u mnie nie budziły one absolutnie żadnych emocji.

źródło zdjęcia: DVDbash

Fani Jede­na­ste­go Dok­to­ra mówią, że gdy głów­no­do­wo­dzą­cym seria­lu został Ste­ven Mof­fat, cała pro­duk­cja dosta­ła skrzy­deł. Owszem, Mof­fat jest twór­cą bar­dzo uta­len­to­wa­nym. To spod jego pió­ra wyszły sce­na­riu­sze do jed­nych z lep­szych odcin­ków wcze­śniej­szych sezo­nów Doctor Who: The Emp­ty Child, The Girl in the Fire­pla­ce, Silen­ce in the Libra­ry oraz wspo­mnia­ne­go już dzi­siaj Blink. Przy oka­zji muszę dodać, że to wła­śnie dzię­ki Mof­fa­to­wi powstał seria­lo­wy Sher­lock, któ­re­go bar­dzo lubię.

Wyda­je mi się jed­nak, że w przy­pad­ku Jede­na­ste­go Dok­to­ra, Mof­fa­to­wi zabra­kło kogoś, kto tro­chę by go przy­sto­po­wał, powie­dział „napisz to ina­czej” albo „cze­goś tu bra­ku­je”. Kimś takim był wcze­śniej Rus­sell T. Davies (a w Sher­loc­ku współ­twór­ca seria­lu – Mark Gatiss). Nato­miast Mof­fat pozo­sta­wio­ny bez nad­zo­ru zaczął za bar­dzo kom­bi­no­wać, iść w nie­po­trzeb­ne efek­ciar­stwo i jed­no­cze­śnie nie potra­fił wywo­łać u widzów takich emo­cji, jak wcze­śniej Davies.

Doctor Who - Dinosaurs on a Spaceship

Doktor i dinozaury – to powinien być niezapomniany oraz ekscytujący odcinek, prawda? Cóż, nie był.

źródło zdjęcia: DVDbash

Z resz­tą emo­cje, to nie wszyst­ko. Oglą­da­nie przy­gód naj­now­sze­go Dok­to­ra bar­dzo czę­sto po pro­stu mnie nudzi­ło. I to do tego stop­nia, że nie­któ­re epi­zo­dy przewijałam.

W ponie­dzia­łek napi­sa­łam, że każ­dy odci­nek Doctor Who był czymś nie­po­wta­rzal­nym i nie­za­po­mnia­nym. Tego same­go nie mogę powie­dzieć o pią­tej i póź­niej­szych seriach. W ich przy­pad­ku wie­le epi­zo­dów wypa­ro­wa­ło mi z pamię­ci zaraz po obej­rze­niu. A serial widzia­łam nie­speł­na mie­siąc temu, więc to chy­ba naj­le­piej świad­czy o tym, że Jede­na­sty Dok­tor nie­ste­ty nie był typem zapa­da­ją­cym w pamięć.

Żeby nie było, że tylko marudzę

Nie myśl­cie sobie, że przy­go­dy Jede­na­ste­go w ogó­le mi się nie podo­ba­ły. Po pro­stu przy­pa­dły mi one do gustu mniej, niż losy Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Dok­to­ra. I kto wie, może gdy­bym tych dwóch wcze­śniej­szych Wład­ców Cza­su nie pozna­ła, na Jede­na­ste­go spo­glą­da­ła­bym dużo przychylniej?

A ponie­waż nie chcę naj­now­sze­go Doctor Who tyl­ko i wyłącz­nie mie­szać z bło­tem, oto odcin­ki, któ­re bar­dzo mi się podobały:


Vin­cent and the Doctor – pięk­ny od stro­ny wizu­al­nej, epi­zod z Vin­cen­tem Van Goghiem w roli głów­nej. Nie­sa­mo­wi­te było w nim to, że wszyst­ko wyglą­da­ło, jak z obra­zów słyn­ne­go impre­sjo­ni­sty. A sam Vin­cent oka­zał się być boha­te­rem bar­dzo sym­pa­tycz­nym, choć oczy­wi­ście moc­no eks­cen­trycz­nym. Podo­ba­ło mi się tak­że to, jak wytłu­ma­czo­no sza­leń­stwo mala­rza, któ­ry, jak się oka­za­ło nie był szur­nię­ty, tyl­ko widział wię­cej, niż zwy­kli ludzie. Poza tym to był jeden z nie­licz­nych odcin­ków z Jede­na­stym Dok­to­rem, pod­czas oglą­da­nia któ­re­go napraw­dę, szcze­rze się wzru­szy­łam.

Doctor Who - Vincent and the Doctor

Jeśli uwielbiacie malarstwo Van Gogha, obowiązkowo obejrzyjcie odcinek, w którym Doktor spotyka tego malarza. Nie pożałujecie!

źródło zdjęcia: DVDbash

The Impos­si­ble Astro­naut – Dok­tor umie­ra, nad­cho­dzi Cisza, a my, widzo­wie zosta­je­my wrzu­ce­ni na głę­bo­ką wodę, bo do koń­ca nie wie­my, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Ale wła­śnie dzię­ki temu zaba­wa jest zna­ko­mi­ta. I jak­by tego wszyst­kie­go było mało, w tym dwu­czę­ścio­wym odcin­ku gościn­nie wystą­pił Mark Shep­pard – aktor, któ­ry (o czym wspo­mi­na­łam choć­by tydzień temu, przy oka­zji Bat­tle­star Galac­ti­ki) swo­im poja­wie­niem się zawsze spra­wia, że pro­duk­cje dobre sta­ją się jesz­cze lepsze.

Doctor Who - Mark Sheppard

Istnieje fanowska teoria mówiąca, że życiowym celem Marka Shepparda jest wystąpienie w jak największej ilości cool seriali. Aktor pojawił się więc między innymi w Firefly, Battlestar Galactica, 24, Detektywie MonkuSupernatural. Jak widać, nie zabrakło go także w Doctor Who.

źródło zdjęcia: DVDbash

The Doctor's Wife – kim jest żona tytu­ło­wa Dok­to­ra? Czy to River Song? Nie, to TAR­DIS w ludz­kiej posta­ci. Epi­zod napi­sa­ny przez Neila Gaima­na i nakrę­co­ny w sty­lu Tima Bur­to­na. Czy mogło­by być coś cudow­niej­sze­go? Chy­ba nie!

Doctor Who - The Doctor’s Wife

Doctor Who + fantazja Neila Gaimana + styl Tima Burtona = POŁĄCZENIE IDEALNE

źródło zdjęcia: DVDbash

Czy coś jesz­cze? Nie, to wszyst­ko. Wię­cej cie­ka­wych odcin­ków nie­ste­ty nie jestem sobie w sta­nie przypomnieć.


Ale uwa­ga, to wca­le nie ozna­cza koń­ca pochwał! Jest jesz­cze jed­na rzecz, któ­ra czy­ni Jede­na­ste­go Dok­to­ra lep­szym od swo­ich poprzed­ni­ków. Mia­no­wi­cie przy­gry­wa­ła mu znacz­nie faj­niej­sza ścież­ka dźwię­ko­wa. Przy czym nie twier­dzę, że zatrud­nio­ny od począt­ku ist­nie­nia New Who, Mur­ray Gold dla Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Dok­to­ra two­rzył gor­szą muzy­kę. Po pro­stu z serii na serię pra­ce kom­po­zy­to­ra są coraz lep­sze. A utwo­rów takich, jak I Am The Doctor albo The Maje­stic Tale mogła­bym słu­chać bez końca.

Jedenaście jest mniejsze niż Dziesięć

Być może fani Jede­na­ste­go Dok­to­ra powie­dzą, że jestem nie­spra­wie­dli­wa, wciąż zauro­czo­na Ten­nan­tem i przez to uprze­dzo­na do Mat­ta Smi­tha. A co za tym idzie – że nie potra­fię dostrzec pięk­na nowej odsło­ny Doctor Who z powo­du wła­sne­go upo­ru oraz zaślepienia.

Przy­zna­ję, może być w tym tro­chę racji. Ale dla popar­cia tezy, że Dzie­sią­ty Dok­tor jest lep­szy od Jede­na­ste­go, chcia­łam odnieść się do Googla. A dokład­niej – Google Gra­fi­ki. Co się tam wyświe­tli, kie­dy zapy­ta­my o Doctor Who? Jede­na­sty Dok­tor wygra, gdy weź­mie­my pod uwa­gę ilość ofi­cjal­nych zdjęć pro­mo­cyj­nych, poste­rów oraz tapet. Jeśli jed­nak przyj­rzy­my się twór­czo­ści fanów, oka­że się, że prze­wa­ża­ją pra­ce z Dzie­sią­tym Dok­to­rem. I mam tutaj na myśli nie tyl­ko mniej lub bar­dziej uda­ne fanar­ty, ale tak­że demo­ty, memy oraz róż­ne­go rodza­ju gra­fi­ki wyko­rzy­stu­ją­ce cie­ka­we tek­sty oraz sce­ny z serialu.

Ja bowiem mogę się mylić. Ale inter­nau­ci z całe­go świa­ta zda­ją się potwier­dzać to, co chcia­łam wam udo­wod­nić w dzi­siej­szym wpi­sie. Czy­li, że Dok­tor jest tyl­ko jeden. A imię jego Dzie­sięć, a nie Jede­na­ście (lub czter­dzie­ści i cztery).

Doctor Who - Jedenasty - demotywator

Tak, wiem – ten obrazek jest mega złośliwy, ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam go wam pokazać. ︎;)

źródło zdjęcia: Cheezburger

Nie bądź pirat!

Zobacz na Upflix, gdzie obejrzeć omawianą produckję legalnie!

źró­dło zdję­cia ilu­stru­ją­ce­go wpis: DVD­bash

Wpis pocho­dzi z poprzed­niej wer­sji blo­ga. Został zre­da­go­wa­ny i nie­znacz­nie zmodyfikowany.

Ory­gi­nal­ny tekst możesz prze­czy­tać w ser­wi­sie Blog­spot.