Battlestar Galacticę oraz inne produkcje z uniwersum tego serialu miałam przyjemność obejrzeć w poprzednie wakacje. Jednak wtedy pomyślałam sobie: „poczekam z wpisem, aż pojawi się Blood and Chrome” (czyli kolejny serial związany z Battlestar Galactica). A potem zabrakło mi czasu, by popełnić notkę na ten temat.
Na szczęście letni sezon ogórkowy to dobry czas na to, by nadrobić zaległości nie tylko w oglądaniu, ale też pisaniu o serialach. Natomiast Battlestar Galactica i spółka są produkcjami, które każdy, szanujący się oglądacz seriali znać powinien i aż nie wypada, bym nie wspomniała o nich na Dyrdymałach.
Przy czym, ponieważ od obejrzenia Capriki* minęło dużo czasu, dzisiejszy wpis nie będzie odnosił się do szczegółów fabuły serialu, bo te wyleciały mi już z pamięci. Co nie jest to do końca takie złe, bo pozwala spojrzeć na produkcję z dystansu, nieco bardziej na chłodno. Skupię się więc na elementach, które zapamiętałam – zwłaszcza, że skoro wciąż potrafię je sobie przypomnieć, to znaczy, że naprawdę zrobiły na mnie duże wrażenie.
* Nie mam pojęcia, jak powinno się odmieniać przez przypadki tytuły Caprica i Battlestar Galactica, dlatego proszę, miejcie dla mnie w tej kwestii wyrozumiałość.
Od czego zacząć?
Powyższe pytanie pewnie zadają sobie ci, którzy nie znają uniwersum Battlestar Galactica. Z jednej strony akcja Capriki miała miejsce wcześniej, ale z drugiej: najpierw nakręcono Battlestar Galactica. Co więc obejrzeć jako pierwsze?
Przede wszystkim, jeśli jesteście fanami seriali science-fiction z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, powinniście zacząć do oryginalnego Battlestar Galactica, który miał premierę w 1978 roku (i stety, bądź też nie – nie mi to oceniać – został zakończony po jednym sezonie). Ja tej produkcji nie widziałam, ale podobno w USA ma ona wielu wiernych fanów. Może więc wam też ten serial przypadnie do gustu, jeśli lubicie takie klimaty?

Na wypadek, jakbyście chcieli wiedzieć: tak prezentowali się bohaterowie pierwszej wersji serialu, która powstała w latach 80-tych.
źródło grafiki: WikiSciFi
Jeśli z kolei jesteście zwolennikami science-fiction w nowszym wydaniu, natomiast nie trawicie dramatów obyczajowych – sięgnijcie najpierw po współczesne wydanie Battlestar Galactiki.
Tymczasem osobom którym niestraszne dramaty obyczajowe lub takim, które każdy gatunek filmowy (i serialowy) lubią tak samo, bez dwóch zdań polecam zacząć od Capriki. Ja wybrałam właśnie tą ścieżkę i wydaje mi się, że dzięki temu odkrywanie uniwersum Battlestar Galactica było dla mnie nie tylko dużo ciekawsze, ale też pozbawione rozczarowań, jakie czuły osoby, które wcześniej obejrzały Battlestar Galactica.
Czym jest Caprica?
Zanim przystąpiłam do oglądania, moja wiedza na temat uniwersum Battlestar Galactica była bardzo niewielka. Wiedziałam, że będą tam statki kosmiczne i jakieś straszne roboty, z poruszającą się na prawo i lewo czerwoną żaróweczką zamiast oczu. Właśnie dzięki tej niewiedzy Caprica oraz świat w niej przedstawiony były dla mnie ogromnym, niezwykle pozytywnym zaskoczeniem.
– Czym jest Caprica? – zastanawiałam się, oglądając. – Trochę, jak w Łowcy androidów mamy świat przyszłości, w którym roi się od elementów retro. Jednocześnie ludzie wierzą tutaj w olimpijskie bóstwa. Czy więc Caprica jest alternatywną wersją naszej rzeczywistości? Taką, w której grecka cywilizacja nie upadła, tylko stała się potęgą większą, niż Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny razem wzięte?
Właśnie tego typu pytania zadawałam sobie niemal przez cały czas oglądania serialu. A odpowiedzi uzyskałam dopiero później, gdy zerknęłam na Battlestar Galactica.

Akcja serialu niby ma miejsce w przyszłości, ale ludzie ubierają się, jakby były lata 30-te XX wieku.
źródło zdjęcia: IMDb
Dodatkowo w serialu prawie wcale nie było statków kosmicznych, a robotów pojawiło się zaledwie kilka. Całość była, jak już pisałam, dramatem obyczajowym, w którym futurystyczne dekoracje były tylko… no właśnie – dekoracjami. Nie był to jednak dramat w sensie, że wszyscy siedzą, płaczą i użalają się nad sobą. Poruszonych tematów było tutaj naprawdę wiele: rodzicielstwo, śmierć, terroryzm, różnice kulturowe, przynależność do jakiejś społeczności, religia… długo mogłabym wymieniać. Przede wszystkim jednak Caprica była rozprawką filozoficzną na temat tego, co to znaczy być człowiekiem i czym tak naprawdę jest ludzka dusza.
Dobry scenariusz to podstawa
Akcja serialu, choć nie toczyła się wartko i nie była pełna fajerwerków, wciągnęła mnie i sprawiła, że po obejrzeniu jednego odcinka natychmiast sięgałam po następny.
Bohaterowie nie byli czarno-biali. I gdy przykładowo w jednym epizodzie stałam murem za (świetnie zagranym przez Erica Stoltza) Graystonem, w następnym wszystko zmieniało się o sto osiemdziesiąt stopni i zaczynałam kibicować Adamie (w tej roli równie wspaniały Esai Morales)… po to tylko, by po kilku odcinkach znów zmienić zdanie i ponownie bardziej lubić Graystone'a.

Dobrze jest mieć komu kibicować w serialu. Jeszcze lepiej, kiedy bohaterowie są tak dwuznaczni, że na zmianę kibicuje się im i życzy porażki.
źródło zdjęcia: io9
A tak na marginesie, muszę się tutaj przyznać, że choć na co dzień strasznie wkurzają mnie osoby palące papierosy, tak w serialu to było coś, co naprawdę mi się podobało. Przy czym było to spowodowane nie tylko tym, że nie czułam zapachu dymu, ale także (a nawet: przede wszystkim) tym, że bohaterowie Capriki palili papierosy w niezwykle elegancki sposób.
Wszystko pięknie i ładnie, ale…
Pisałam już o bohaterach, wypada wspomnieć też o aktorach. Poza wymienionym już Ericiem Stoltzem i Esai Moralesem, muszę pochwalić także Paulę Malcomson i Magdę Apanowicz, bo też przykuły one moją uwagę. Gdybym jednak chciała wspomnieć każdego aktora i aktorkę, którzy zagrali w Caprice naprawdę świetnie, musiałabym wypisać prawie wszystkich, którzy pojawili się w serialu.

Jeśli kiedyś stwierdzicie, że jesteście niefotogeniczni i na zdjęciach wyglądacie głupio, to pamiętajcie, że mogło być gorzej, bo istnieją osoby które na fotografiach prezentują się mega-irytująco.
źródło zdjęcia: io9
Przy czym jest tutaj jeden wyjątek: Alessandra Torresani, która wcieliła się w Zoe Graystone. Nie wiem, ile jest tutaj winy samej aktorki, a ile tego, czego wymagali od niej reżyserzy oraz scenariusz, ale po prostu dziewucha była dla mnie jedynym irytującym elementem Capriki. Na jej widok zgrzytałam zębami, rwałam włosy z głowy i miałam ochotę przewinąć serial do przodu. To ostatnie było jednak niemożliwe, bo Zoe była jedną z głównych bohaterek.
Słowo daję, bez niej, serial byłby idealny. A tak, Torresani stała się jedyną rysą na tym diamencie.
Caprica a nasza rzeczywistość
Wrócę jeszcze na chwilę do wątków filozoficznych, bo te także były w serialu przedstawione w taki sposób, jaki lubię najbardziej. To znaczy: nie były to jakieś płytkie, patetyczne rozkminy podobne do przemów amerykańskich prezydentów z filmów katastroficznych. Twórcy Capriki zadawali pytania, które trafiały gdzieś głęboko pod moją czaszkę i sprawiały, że zaczynałam się zastanawiać co ja bym zrobiła, gdybym znalazła się na miejscu bohaterów serialu. Co bym czuła, gdyby ktoś z moich bliskich zginął w ataku terrorystycznym? Co by było, gdyby okazało się, że to mój bliski był osobą, która ten atak terrorystyczny spowodowała? Czy gdybym mogła stworzyć wirtualny odpowiednik zmarłej osoby, którą kocham, zrobiłabym coś takiego?
Takich pytań było więcej. A serial wcale nie pomagał na nie odpowiedzieć. Zamiast tego stawiał kolejne znaki zapytania, które zmuszały mnie, widza, do myślenia i zastanawiania się nad sprawami, które normalnie nigdy by mi nawet nie przyszły do głowy.

Bezduszny robot? A co, jeśli w jego wnętrzu kryje się coś więcej?
źródło zdjęcia: RetroPhaseShift
Bardzo podobał mi się Holonet będący odpowiednikiem naszego, ziemskiego internetu. I pokazanie, że mogą w nim być zarówno rzeczy głupie, paskudne, a nawet niebezpieczne, jak i piękne, które wzmagają naszą kreatywność lub pomagają nawiązywać przyjaźnie.
Dodatkowo twórcy Capriki zwrócili uwagę na to, iż dorośli zazwyczaj nie rozumieją tego medium, często widzą je w czarno-białych barwach i czasem, choć chcą wykorzystywać jego właściwości w dobrych celach, wychodzi im z tego coś zgoła innego. Dzieciaki natomiast, pomimo iż pozornie korzystają z sieci stanowczo za często, są od niej wręcz uzależnione, potrafią używać jej bardziej rozważnie. Niby drobnostka i chyba każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale jednak w Caprice zostało to zaprezentowane w naprawdę mistrzowski sposób.
Liczy się jakość, nie ilość
Pomimo tego, że serial był na naprawdę wysokim poziomie, produkcja została zakończona po jednym sezonie z powodu niskiej oglądalności (na szczęście uniknięto cliffhangerów). Czy to źle? Na pewno nie świadczy to najlepiej o fanach uniwersum Battlestar Galactica – w końcu serial był zrobiony przede wszystkim dla nich, a tu okazało się, że filozoficzne klimaty oraz inne mądrości sobie, ale jednak statki kosmiczne i humanoidalne roboty dodają +100 do fajności każdej produkcji. A Caprica statków kosmicznych i robotów nie miała zbyt wiele.
Ja jednak nad jednosezonowością tej produkcji nie ubolewam. Po pierwsze lubię gdy seriale są krótkie, a ich twórcy nie mają czasu na wodolejstwo oraz przekombinowanie pewnych rzeczy. A po drugie, właśnie dzięki temu Caprica jest idealnym wstępem do Battlestar Galactica. Bo wstępy, jak wiadomo, nie mogą być zbyt rozwlekłe (stwierdziła Hołka, która dziś na wstępie popełniła aż cztery długie akapity).
I na koniec mam pytanie do tych, którzy Capricę i Battlestar Galactica już widzieli. Sama zastanawiam się nad tym od roku, wciąż nie mogę znaleźć odpowiedzi i nie daje mi to spokoju. Czy ten śliczny, nowoczesny, przeszklony, nadmorski dom Graystone'ów był tym samym, w którym później mieszkał Baltar?

Tydzień z Battlestar Galactica
– pozostałe wpisy:
źródło grafiki ilustrującej wpis: SyFy; autor loga BSG: viperaviator
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie Blogspot.