Czasem zdarza się, że człowiek usłyszy tytuł, zobaczy zwiastun lub przeczyta recenzję i pomyśli sobie „ach, więc ten film na pewno tak będzie wyglądał”. I zazwyczaj rzeczywistość okazuje się być całkowicie zgodna z naszymi oczekiwaniami. Ale czasem jest zupełnie inaczej. I dzisiejszy Dyrdymał będzie o takich właśnie zaskoczeniach – zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych.
Percy Jackson
Kiedy kilka lat temu na półkach księgarń pojawił się cegłowaty, pierwszy tom przygód Percy'ego Jacksona, który jakiś mądrala opatrzył komentarzem, że jest to amerykański odpowiednik Harry'ego Pottera, powiedziałam sobie, że nie, że dziękuję. Po pierwsze Potter mi wystarczał, po drugie imię Percy wydało mi się kretyńskie i w końcu po trzecie – opowieść o chłopcu, który jest synem Posejdona sprawiała wrażenie zbyt przekombinowanej.
Książki do tej pory nie przeczytałam, ale za to ostatnio obejrzałam jej ekranizację. I okazało się, że Percy bije o głowę Pottera. Czemu? Powód jest prosty – przygody amerykańskiego bohatera są pozbawione patosu, który niemal non stop towarzyszy brytyjskiemu czarodziejowi. Jackson nie jest cudownym dzieckiem oznaczonym efektowną blizną i nie musi walczyć ze złym, straszliwym antagonistą, którego wszyscy inni się boją.
Percy jest co prawda synem olimpijskiego boga, ale nie należy się tym zrażać. Bo sprawy mają się tak, że Zeus, Posejdon i spółka nie przestali randkować z ludźmi w czasach antycznej Grecji. Robią to do dziś i nie stosują antykoncepcji, przez co na Ziemi roi się od ich dzieciaków. I Percy jest po prostu jednym z nich.
Co najważniejsze – przygody Percy'ego ogląda się bardzo przyjemnie. Jedyne, co mnie raziło, to kilka idiotycznych zachowań bohaterów (utnijmy hydrze głowę, hurra, czemu nie!), ale poza tym film był naprawdę ok.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Secretariat
Lubię filmy o wyścigach konnych mimo, iż ich zakończenia są dość przewidywalne. W końcu wiadomo, że zwierzak, który jest głównym bohaterem, na pewno wygra wielki wyścig. A jeśli dodatkowo mamy do czynienia z „true story”, to niemal pewne jest, że jakiś życzliwy pismak umieści w swojej recenzji zdanie: „film oparty na faktach autentycznych, opowiada historię konia, który wygrał wyścig”. Ale pomimo takich spoilerów, produkcje takie jak Hidalgo lub Seabiscuit oglądało mi się naprawdę dobrze, a w finałowych gonitwach zawsze mocno trzymałam kciuki za głównych bohaterów.
Myślałam, że podobne emocje będą mi towarzyszyć podczas podziwiania zmagań Secretariata, ale się rozczarowałam. Bo choć sam film nie był zły, to fabuła zamiast na dzielnym rumaku, skupiała się głównie na losach jego właścicielki i jej rodzinnych zmagań. Z tego też powodu wyszło z tego kino bardzo obyczajowe. A ponieważ zasiadłam przed telewizorem licząc na zapierające dech w piersiach pościgi, po seansie byłam dość znudzona i niezadowolona.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
King Kong (Petera Jacksona)
Nigdy nie byłam fanką filmów o wielkiej małpie i przez to przez wiele lat w ogóle nie byłam zainteresowana obejrzeniem dzieła Petera Jacksona. Najzwyczajniej w świecie myślałam, że to nie będzie fajne. Ale ostatnio miałam przyjemność zobaczyć reżyserską, trzygodzinną wersję King Konga.
O dziwo oglądanie film wcale mi się nie dłużyło. Bohaterowie zostali zaprezentowani ciekawie, a same wydarzenia przedstawione w efektowny sposób. Najlepsza była oczywiście środkowa część filmu, w której poza King Kongiem pojawiły się także dinozaury i inne krwiożercze bestie. Najgorzej z kolei wypadła końcówka – ale może to dlatego, że wiedziałam, jak skończą się losy gigantycznego goryla. W każdym razie – choć film nie jest arcydziełem okazał się dużo lepszy, niż przypuszczałam.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Wzgórza mają oczy / The Hills Have Eyes
Nie miałam zielonego pojęcia o czym będzie opowiadał film, wiedziałam jedynie, że miał być straszny. Po przeczytaniu tytułu spodziewałam się thrileru, którego akcja będzie działa się na osnutych mgłą angielskich wzgórzach. A tu niespodzianka – okazało się, że tytułowe wzgórza znajdują się na pustynnych obszarach USA, gdzie kiedyś testowano bomby atomowe.
Początek filmu był obiecujący, potem zrobiło się nudno, a pod koniec rzeczywiście strasznie… z tym, że niestety strasznie paskudnie. Bo dobre straszne filmy to takie, podczas oglądania których człowiek ze strachu obgryza paznokcie aż do łokci, a potem boi się samemu pójść do łazienki. To takie filmy, w przypadku których boimy się po prostu tego, że za rogiem czai się psychol z siekierą lub innym ostrym narzędziem. Tymczasem w przypadku złych strasznych filmów czujemy lęk bo wiemy, że jak czający się za rokiem psychol z siekierą lub innym ostrym narzędziem dopadnie swoją ofiarę, to w stronę kamery polecą jej bebechy i hektolitry krwi, a nam z tego powodu przestanie smakować popcorn.
Wzgórza mają oczy były niestety sztandarowym przykładem złego strasznego filmu. Nie dość, że zamiast strachu wywoływał u mnie jedynie mdłości, to na dodatek był cholernie nudny. Dlatego dobrze wam radzę – ten film lepiej omijajcie szerokim łukiem!
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Stowarzyszenie Wędrujących Jeansów / The Sisterhood of the Traveling Pants
Kolejny film na podstawie książki, której nie przeczytałam. Spodziewałam się głupiej komedii romantycznej dla nastolatek – a okazało się, że jest to film dość obyczajowy. I mimo iż pojawiają się w nim zarówno wątki komediowe, jak i romantyczne, to fabuła przede wszystkim mądrze opowiada o dorastaniu, radzeniu sobie ze zmianami zachodzącymi w życiu i akceptowaniu samego siebie.
Przy czym warto pamiętać, że Stowarzyszenie Wędrujących Jeansów to jednak typowo „babskie kino”. I jeszcze jedno: obejrzałam obydwie części, ale pierwsza była znacznie lepsza od drugiej.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Thor
Zazwyczaj podobają mi się ekranizacje komiksów Marvela. Dla przykładu: dwa filmy o Iron Manie uważam za dość udane. Myślałam więc, że Thor również będzie dobry. A tu znowu – choć nie było źle, to spodziewałam się czegoś innego, lepszego.
Przede wszystkim liczyłam na to, że wątek asgardzki będzie potraktowany drugoplanowo, a większa część filmu przedstawiać będzie upadłego boga, który stara się uporać ze swoją śmiertelnością oraz ziemską rzeczywistością. Tymczasem twórcy Thora poszli na łatwiznę i woleli zafundować widzom przede wszystkim efektowne, komputerowo wygenerowane asgardzkie potyczki.
Dodatkowo zachowania głównego bohatera wydały mi się dość nieprawdopodobne. Co prawda zaraz po wylądowaniu na ziemi Thor prawidłowo – wykrzykiwał „jestem bogiem” (uświadom to sobie-sobie ︎;) i nie potrafił zrozumieć, że zderzenie z rozpędzonym samochodem może być bolesne. Potem jednak – ni stąd, ni zowąd koleś zmienił się w stuprocentowego śmiertelnika o dobrych manierach, który potrafił przyrządzić i podać śniadanie do łóżka.
Druga sprawa, że Thor, który w pierwszej części filmu dzielnie wymachując szabelką młotem namawiał pobratyńców do wojny z Lodowymi Gigantami, pod koniec, z jakiegoś zupełnie dla mnie niezrozumiałego powodu zmienił zdanie i stwierdził, że zabijanie Lodowych Gigantów jest złe. Innymi słowy – ta cała przemiana głównego bohatera wydawała mi się sztuczna i całkowicie nieprawdopodobna. A sam film był po prostu taki sobie.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Robin Hood (Ridley'a Scotta)
Książę Złodziei z Kevinem Costnerem w roli Robin Hooda był moim zdaniem świetnym filmem i nie odczuwałam potrzeby zobaczenia nowej wersji przygód legendarnego łucznika. Tym bardziej, że zwiastuny filmu Scotta były tak pełne patosu, że podczas ich oglądania popcorn stawał mi w gardle. Bardzo ostrożnie zasiadłam więc do obejrzenia tego filmu, z postanowieniem, że jeśli pierwsze dziesięć minut okaże się kiepskie, to nie będę oglądać dalej. No i dotrwałam aż do końcowych napisów, bo okazało się, że prawie wszystkie patetyczne sceny pochodziły ze zwiastunów, a reszta była bardzo przyjemna w oglądaniu.
Brawa należą się Ridley'owi Scottowi głównie za to, jak do historii sławnego banity. Otóż w filmie Robin nie jest szlachetnie urodzonym młodzieńcem, który postanowił towarzyszyć wspaniałemu Ryszardowi Lwie Serce w krucjacie. Tutaj Robin jest człowiekiem „z ludu”, który zaciągnął się do armii dla dobrego zarobku. I kiedy niespodziewanie Rysiek Lwie Serce umiera, Robin stwierdza (dość mądrze), że skoro organizator wycieczki kopnął w kalendarz, to żołdu raczej nie będzie i trzeba dezerterować.
W drodze na statek do Anglii Robin spotyka napadniętego przez bandytów, szlachetnie urodzonego rycerza – Robina z Loxley. Koleś jest śmiertelnie ranny i przed śmiercią prosi Robina by ten udał się do Loxley i zwrócił ojcu rycerza jego miecz. A nasz główny bohater postanawia wykorzystać zaistniałą sytuację i wędrować przez Anglię podszywając się pod zmarłego szlachcica. A to dopiero początek rozbieżności z historią Robin Hooda, którą znamy!
W filmie jest niewiele rabowania, za to sporo spisków i zagrywek politycznych. Scenariusz został napisany bardziej na poważnie, przy czym nie brakuje mu kilku lżejszych momentów. Nowy Robin Hood nie jest ani lepszy, ani gorszy od swojej poprzedniej wersji. Jest po prostu zupełnie inny i wydaje mi się, że z tego powodu naprawdę warto go obejrzeć. A dodatkową zachętą niech będzie dla was Cate Blanchett, która zagrała Marion tak genialnie, że Russell Crowe wypadł przy niej po prostu blado.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Super 8
Naczytałam się o tym filmie, że jest świetny, że oddaje klimat dzieł Spielberga, że w kinie dawno nie grali czegoś tak dobrego. Głównie ze względu na to nawiązanie do Spielberga spodziewałam się szalonego filmu przygodowego z mnóstwem humoru sytuacyjnego. Zamiast tego otrzymałam dramat obyczajowy z kosmitą w tle.
Super 8 starał się być wesoły, ale moim zdaniem więcej było w nim smutnych momentów. Scen akcji też nie było zbyt wiele i szczerze mówiąc – przez większość czasu naprawdę się nudziłam. Bohaterowie także nie wydawali mi się sympatyczni i nie miałam komu kibicować. Z powodu tego wszystkiego Super 8 odebrałam bardzo źle.
„Prawie jak Spielberg” to jednak nie to samo, co po prostu „Spielberg”.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Wanted
Nigdy nie przepadałam za stylem gry aktorskiej Angeliny Jolie. A poza tym jakoś tak wyszło, że każdy film z jej udziałem, jaki zobaczyłam, zbytnio mi się nie podobał. To znaczy – żaden nie był strasznie zły, ale jednocześnie każdemu brakowało „tego czegoś”, co sprawiłoby, że chciałabym go zobaczyć ponownie.
O filmie Wanted nawet nie słyszałam, ale gdybym już o nim wiedziała, pewnie darowałabym sobie seans właśnie ze względu na Angelinę. Pewnego dnia zupełnie przypadkiem zobaczyłam jednak naprawdę fajne wideo na YouTube (umieszczam je niżej, ale uwaga – filmik zawiera spoilery!) i pomyślałam, że skoro fanvid wyszedł tak świetnie, to może sam film także okaże się ciekawy. I tym sposobem Wanted stał się pierwszym filmem z Angeliną Jolie, który naprawdę bardzo mi się podobał (przy czym Angelina odegrała tu rolę drugoplanową, więc może to też miało znaczenie).
Zalety filmu oddam wam w trzech słowach: „absurdalny, ale efektowny”. Bohaterowie skaczą tutaj jak w Matrixie, strzelają podkręconymi kulami i na sto jeden innych sposobów łamią prawa fizyki oraz zdrowego rozsądku. Ale wszystko zaprezentowane jest w sposób tak miły dla oka, że widz jakoś zapomina o wszelkich absurdach fabuły i po prostu dobrze się bawi.
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
Zielony Szerszeń [Green Hornet] oraz Zielona Latarnia [Green Lantern]
Dwie świeżutkie, tegoroczne premiery. W zwiastunie Zielony Szerszeń wydawał się fajny, zabawny i pełen akcji, a Zielona Latarnia głupia i kiczowata.
W rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie – to w Zielonym Szerszeniu panuje nuda, żarty są kiepskie, a główni bohaterowie niezbyt sympatyczni. Z kolei Zielona Latarnia jest sprawnie nakręconym filmem science-fiction, z ładnie prezentującymi się efektami specjalnymi, wartką akcją i scenariuszem, który sprawia, że film ogląda się naprawdę przyjemnie. Jeśli więc musielibyście wybierać pomiędzy Zieloną Latarnią i równie Zielonym Szerszeniem, sięgnijcie po ten pierwszy odcień zieleni.
» Nie bądź pirat, TUTAJ możesz sprawdzić, gdzie obejrzeć Zielonego Szerszenia,
a TUTAJ – Zieloną Latarnię. »
Legion oraz Ksiądz [Priest]
Legion był filmem, który miał w sobie spory potencjał i gdyby akcja potoczyła się w nim nieco inaczej, to wyszło by z niego naprawdę dobre dzieło. Bo był i upadły anioł, i ponowne narodziny Jezusa w XXI wieku, i apokalipsa. Na zdrowy rozum bohaterowie takiego filmu powinni uciekać, gdzie ich nogi ponioszą, po drodze efektownie eliminując wszelkich przeciwników, jacy staną im na drodze. Ale scenarzyści zrobili coś zupełnie innego – zamknęli głównych bohaterów w przydrożnej knajpie.
No dobrze, można by im pogratulować innowacyjności. Ale co z tego, skoro pomysł okazał się do kitu? Było źle, ponieważ zastępy opętanych ludzi przypominających zombiaki falowo atakowali feralną knajpę. Pierwsza fala: ludzie broniący knajpy odpierają atak, ale kilku z nich ginie. Druga fala – to samo. Trzecia – także. Nudne, prawda? To właśnie dlatego w apokaliptycznych filmach ludzie powinni przez cały czas uciekać, zamiast siedzieć w jednym miejscu. A jeśli już chcą się gdzieś zaszyć, to scenarzyści powinni dostarczyć im bardziej zróżnicowanych atrakcji.
Zniechęcona Legionem nieco ostrożnie zaczęłam oglądać Księdza (którego wyreżyserował ten sam facet). I tu czekało mnie bardzo pozytywne zaskoczenie, bo ten drugi film, choć równie głupi, okazał się wypełniony dużo większą dawką akcji i przez to był znacznie ciekawszy. Poza tym dość interesująco prezentował się od strony wizualnej – krajobrazy momentami przypominały te z Gwiezdnych Wojen.
Jedyne, czego nie mogę przeboleć, to że w obydwóch filmach główne role zagrał Paul Bettany. Cholernie szkoda mi kolesia, bo moim zdaniem jest on naprawdę dobrym aktorem i niefajnie, że marnuje on swój talent w takich filmach. No ale nic na to nie poradzę. Z resztą, skoro Ksiądz był lepszy od Legionu to widać tu ewidentną tendencję wzrostową – może więc następny film z Bettanym okaże się prawdziwym arcydziełem?
» Nie bądź pirat, TUTAJ możesz sprawdzić, gdzie obejrzeć Legion,
a TUTAJ – Księdza. »
Kac Vegas / Hangover
Ostatni film w dzisiejszym zestawieniu. Nie chcę was już zanudzać, więc napiszę krótko. Bałam się, że będzie to głupia, pełna obleśnych żartów komedyja. Tymczasem film okazał się naprawdę dobry, nieprzewidywalny, no i momentami rozśmieszający aż do łez. Polecam!
» Nie bądź pirat, kliknij i zobacz, gdzie obejrzeć omawianą produkcję legalnie! »
autor zdjęcia ilustrującego wpis: Igor Ovsyannykov
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie LiveJournal.