Nie chcia­łam wspo­mi­nać o tym na bie­żą­co, wola­łam – w ramach żało­by naro­do­wej – zacho­wać ciszę na blo­gu. Poza tym doszłam do wnio­sku, że na pew­ne rze­czy lepiej spoj­rzeć „na chłod­no” – a po kil­ku dniach emo­cje zawsze stygną.

Nie chcia­łam też nigdy pisać na moim blo­gu o tema­tach poli­tycz­nych. Dziś jed­nak wyjąt­ko­wo – motyw ten poja­wi się w tle.


A o czym dziś będzie? O tym, jak minął mi ostat­ni tydzień. Przy czym pod­kre­ślam sło­wo MI – wszyst­kie wyda­rze­nia opi­szę bowiem z wła­snej perspektywy.

10 kwietnia, sobota: Strach powypadkowy

Rano obu­dził mnie radio-budzik. A z radio-budzi­ka­mi tak to już bywa, że nie budzą natych­mia­sto­wo, tyl­ko spra­wia­ją, że czło­wiek przez jakiś czas jest na kra­wę­dzi jawy i snu. Sły­sza­łam więc sło­wa spi­ke­ra mówią­ce o tym, że pre­zy­dent nie żyje. Wzię­łam to jed­nak za wymysł moje­go nie do koń­ca obu­dzo­ne­go umysłu.

Jakiś czas póź­niej wygrze­ba­łam się z łóż­ka i zupeł­nie nie­świa­do­ma kata­stro­fy – wzię­łam prysz­nic. Gdy wró­ci­łam do poko­ju – usły­sza­łam samą koń­ców­kę ser­wi­su infor­ma­cyj­ne­go: Roz­bił się samo­lot pre­zy­denc­ki, Lech Kaczyń­ski nie żyje. I to wszyst­ko. Wciąż mia­łam tro­chę wody w uszach, nie byłam więc do koń­ca pew­na, czy to, co usły­sza­łam, przy­pad­kiem mi się nie przewidziało.

Natych­miast jed­nak włą­czy­łam kom­pu­ter. Cze­ka­jąc, aż pecet się zała­du­je – chwy­ci­łam za tele­fon komór­ko­wy i zadzwo­ni­łam do mamy. Nie uda­ło się nawią­zać połą­cze­nia. Sieć była zablo­ko­wa­na. Coraz bar­dziej uświa­da­mia­łam sobie, że wia­do­mość, któ­rą poda­no w radiu, jest jak naj­bar­dziej prawdziwa.

Weszłam na inter­net – ser­wi­sy infor­ma­cyj­ne łado­wa­ły się strasz­li­wie powo­li – czyż­by były prze­cią­żo­ne z powo­du tego, że wcho­dzi­ło na nie wie­le osób? W koń­cu uda­ło się – stro­na się zała­do­wa­ła i moim oczom uka­za­ły się wia­do­mo­ści o katastrofie.

Jesz­cze raz spró­bo­wa­łam zadzwo­nić do domu – tym razem z tele­fo­nu sta­cjo­nar­ne­go. Uda­ło się. W gło­wie utknę­ły mi dwa zda­nia, któ­re wypo­wie­dzia­ła moja Mama: Oni wszy­scy nie żyją - pre­zy­dent, naj­waż­niej­si poli­ty­cy i dowód­cy woj­sko­wi… Dobrze, że żyje­my w spo­koj­nych cza­sach, w prze­ciw­nym razie mogła­by z powo­du tego wszyst­kie­go wybuch­nąć wojna…

Sło­wa Mamy wbrew pozo­rom wca­le mnie nie uspo­ko­iły. Wręcz prze­ciw­nie, pomy­śla­łam: a co, jeśli woj­na jed­nak wybuchnie?


Wie­le osób porów­nu­je to, co wyda­rzy­ło się 10 kwiet­nia, do 11 wrze­śnia 2001. Sama rów­nież czu­łam się podob­nie, jak pod­czas ata­ków na World Tra­de Cen­ter. Ale było coś, co róż­ni­ło obec­ne wyda­rze­nia od tych sprzed dzie­wię­ciu lat. Wte­dy bowiem, żyją­cy za sied­mio­ma góra­mi Tali­bo­wie zaata­ko­wa­li miesz­ka­ją­cych za wiel­ką wodą Ame­ry­ka­nów. Wszyst­ko odby­wa­ło się więc dale­ko od moje­go domu i nie czu­łam, że wyda­rze­nia te doty­czy­ły mnie bez­po­śred­nio. Zga­dza się, czu­łam strach, bo ter­ro­ry­ści odgra­ża­li się, że zaata­ku­ją tak­że Pol­skę, a każ­dy spo­tka­ny na uli­cy ciem­no­wło­sy, bro­da­ty facet wyda­wał mi się podej­rza­ny. Wie­dzia­łam jed­nak, że Ara­bo­wie prę­dzej zaata­ku­ją inne, lepiej roz­wi­nię­te od Pol­ski kra­je. A nawet, jeśli obio­rą sobie za cel nas – zagro­że­ni będą głów­nie miesz­kań­cy więk­szych mia­stach. War­sza­wa, Kra­ków – tam ludzie napraw­dę mogli się bać. W Zako­pa­nem ryzy­ko ata­ku tak­że ist­nia­ło, ale było znacz­nie mniejsze.


W sobo­tę byłam jed­nak w Kra­ko­wie, sto kilo­me­trów od domu. I zasta­na­wia­łam się, co będzie, jeśli woj­na jed­nak wybuch­nie, jeśli Rosja­nie* nas zaatakują.

W moim umy­śle w kil­ka chwil powsta­ła cała masa argu­men­tów, dla­cze­go woj­na może nastąpić:

  • Przede wszystkim sama katastrofa samolotu. Świadkowie mówili, że przed lądowaniem piloci wykonywali dziwne manewry – czyżby mieli jakąś awarię? A jeśli tak, to przecież samolot był kilka miesięcy temu na przeglądzie w Rosji – może więc dokonano pewnych „modyfikacji”, które mogły przyczynić się do katastrofy?
  • Drugą sprawą była mgła, którą bezpośrednio obwiniało się za katastrofę. Nie od dziś wiadomo, że Rosjanie, przed paradami na Placu Czerwonym często rozpylali w powietrzu specjalne specyfiki, które miały za zadanie rozproszyć burzowe chmury. A co, jeśli nasi wschodni sąsiedzi posiadają także miksturę, która działa odwrotnie i powoduje mgłę?
  • W samolocie znajdowali się wszyscy, najważniejsi dowódcy wojskowi. Może więc ktoś chciał ich usunąć specjalnie?
  • Jakiś czas temu Rosjanie prowadzili ćwiczenia wojskowe, w których symulowali atak militarny na Polskę.

Tak, wiem – to wszyst­ko brzmi jak jed­na, wiel­ka, głu­pia i nie­praw­do­po­dob­na teo­ria spi­sko­wa. Pomy­śla­łam jed­nak: a co, jeśli Rosja­nie chcą, żeby­śmy wła­śnie tak myśle­li? Co, jeśli chcą, byśmy mówi­li, jak moja Mama, że żyje­my w spo­koj­nych cza­sach, że woj­ny na pew­no nie będzie. Czy nie na tym wła­śnie pole­ga atak przez zasko­cze­nie? Czy podob­nie nie było 1 wrze­śnia 1939 roku, gdy zaata­ko­wa­li nas Niemcy?


Myśla­łam dalej – jeśli woj­na by wybu­chła, Kra­ków był­by jed­nym z celów ata­ku. Jeśli do Pol­ski wkro­czy­li­by Rosja­nie, musia­ła­bym jak naj­szyb­ciej wró­cić do domu, do Zako­pa­ne­go, bo tam było­by naj­bez­piecz­niej. Jed­nak­że powrót był­by trud­ny – moż­li­we, że musia­ła­bym prze­być całą dro­gę pie­szo. I co wte­dy? Być może pora­dzi­ła­bym sobie, ale musia­ła­bym mieć pro­wiant. Żyw­ność, w któ­rą na wszel­ki wypa­dek – muszę się zaopa­trzyć jak naj­szyb­ciej, bo potem może już być za późno.


Przy­zna­ję się, że poja­wi­ły się też bar­dziej racjo­nal­ne myśli, spro­wa­dza­ją­ce się do „nie pani­kuj, nie będzie żad­nej woj­ny”. Czu­łam jed­nak, że nie uspo­ko­ję się, jeśli nie podej­mę jakich­kol­wiek dzia­łań. Poje­cha­łam więc do skle­pu i kupi­łam tro­chę kon­serw oraz innej żyw­no­ści z dłu­gą datą waż­no­ści. Nie za dużo - jedy­nie tyle, by być w sta­nie scho­wać to póź­niej do plecaka. 

Wró­ci­łam na stan­cję, scho­wa­łam kon­ser­wy pod łóż­kiem i ode­tchnę­łam z ulgą. Pomy­śla­łam, że jeśli woj­na jed­nak nastą­pi, to będę na nią w pew­nym sen­sie przygotowana.

*Tu nale­ży się drob­ne wyja­śnie­nie – nie czu­ję żad­nej wro­go­ści do rosyj­skich oby­wa­te­li. Po pro­stu – jakoś nie ufam rosyj­skim politykom.

11 kwietnia, niedziela: Prezydent wraca do kraju

Tak samo, jak pod­czas 11 wrze­śnia – mój umysł jakoś nie był w sta­nie zaak­cep­to­wać pew­nych fak­tów. Gdy obu­dzi­łam się rano, wciąż byłam prze­ko­na­na, że cała kata­stro­fa nigdy się nie wydarzyła.

Prze­glą­da­łam infor­ma­cje o tych, któ­rzy zgi­nę­li. Naj­smut­niej było mi wte­dy, gdy na liście widzia­łam nazwi­ska poli­ty­ków. Nie dla­te­go, że wcze­śniej darzy­łam ich sym­pa­tią. Po pro­stu przy­kro było spo­glą­dać na tych, któ­rzy jesz­cze kil­ka dni wcze­śniej mie­li wiel­kie pla­ny na przy­szłość – w wywia­dach mówi­li o kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej i o innych spra­wach, zwią­za­nych z ich poli­tycz­ną karie­rą. Po pro­stu – Memen­to Mori.

O dwu­na­stej w połu­dnie w radiu zapa­dła cisza, a ja sta­nę­łam w oknie, wsłu­cha­na w odgłos żało­śnie wyją­cej, pobli­skiej syre­ny stra­żac­kiej. Nie czu­łam smut­ku spo­wo­do­wa­ne­go śmier­cią pre­zy­den­ta. Byłam po pro­stu przy­tło­czo­na tym, że życie jest takie krót­kie, i że nikt nie wie, kie­dy przyj­dzie na nie­go pora.


Podo­ba­ło mi się to, jak na ante­nie radia Eska Rock rela­cjo­no­wa­li jak trum­na z cia­łem pre­zy­den­ta prze­jeż­dża uli­ca­mi War­sza­wy. Spi­ker powie­dział wte­dy: Kon­dukt z cia­łem pana pre­zy­den­ta prze­jeż­dża wła­śnie pod okna­mi nasze­go radia. Posłu­chaj­cie, co sły­chać na uli­cy… Cisza. Zupeł­na, gro­bo­wa cisza. Dzię­ki temu poczu­łam atmos­fe­rę, jaka pano­wa­ła wte­dy w stolicy.


Swo­ją dro­gą – muszę wspo­mnieć o tym, o czym mówią wszy­scy – taką muzy­kę, jaką w radiu gra­li w trak­cie żało­by naro­do­wej, powin­ni pusz­czać czę­ściej. Może sta­cje radio­we wycią­gną z tego typu opi­nii odpo­wied­nie wnioski?

12 kwietnia, poniedziałek: Krzyż i chorągiewki

Rano zapa­li­łam znicz pod Krzy­żem Katyń­skim. Po dro­dze mija­łam grup­ki uczniów, któ­rzy wyraź­nie cie­szy­li się, że upie­kła im się jakaś lek­cja w szko­le. Mam mie­sza­ne uczu­cia na ten temat. Z jed­nej stro­ny – dobrze, że poka­zu­je się mło­dzie­ży pew­ne wzor­ce. Z dru­giej – taki maso­wy, wymu­szo­ny patrio­tyzm jakoś mnie nie prze­ko­nu­je. Moim zda­niem, tego typu rze­czy każ­dy powi­nien wyko­ny­wać sam, wedle wła­sne­go sumie­nia, a nie w ramach szkol­nej wycieczki.

Jed­no trze­ba przy­znać – na śmier­ci pre­zy­den­ta na pew­no zyska­li pro­du­cen­ci zni­czy oraz czer­wo­nych, bia­łych i czar­nych wstą­żek. Z zaku­pem tych ostat­nich mia­łam napraw­dę duży pro­blem. Uda­ło mi się jed­nak. Po połu­dniu wywie­si­łam w oknie nie­wiel­ką fla­gę. Być może to nic wiel­kie­go, ale ja wyko­na­łam taki gest po raz pierw­szy w życiu – nigdy wcze­śniej, z żad­nej oka­zji nie wywie­sza­łam w oknie abso­lut­nie nicze­go (no, może poza lamp­ka­mi cho­in­ko­wy­mi na świę­ta, ale umów­my się – to się nie liczy).

13 kwietnia, wtorek: To nie żarty

Gdy wra­ca­łam z zajęć na uczel­ni, usły­sza­łam w radiu, że zasta­na­wia­ją się, czy by nie pocho­wać Kaczyń­skie­go na Wawe­lu. Par­sk­nę­łam wte­dy śmie­chem i stwier­dzi­łam: „Chy­ba sobie żartują!”

Kil­ka godzin póź­niej oka­za­ło się, że to jed­nak nie żar­ty. Posta­no­wio­no, że pre­zy­dent zosta­nie pocho­wa­ny w Krakowie.

Dla­cze­go byłam prze­ciw­na Wawe­lo­wi? Z co naj­mniej trzech powodów.

Po pierw­sze, Kaczyń­ski w żad­nym wypad­ku sobie na to nie zasłu­żył. W porów­na­niu z inny­mi ludź­mi, któ­rych gro­by znaj­du­ją się na Wawe­lu, nasz pre­zy­dent był po pro­stu nikim. Czy gdy­by nie zgi­nął w kata­stro­fie lot­ni­czej, tak­że spo­tkał­by go taki zaszczyt? Raczej wątpię.

Po dru­gie – Kaczyń­ski swo­ją dzia­łal­no­ścią był zwią­za­ny z War­sza­wą i Gdań­skiem, a nie z Kra­ko­wem. Ostat­nio Kra­ko­wia­cy sprze­ci­wi­li się temu, by nadać pre­zy­den­to­wi hono­ro­we oby­wa­tel­stwo mia­sta. A teraz, nagle - Wawel?!

I wresz­cie po trze­cie – powie­dzia­no, że rodzi­na zgo­dzi­ła się na to, by parę pre­zy­denc­ką pocho­wać w Kra­ko­wie. Mam pyta­nie – któ­rzy człon­ko­wie rodzi­ny? Czy cór­ka pre­zy­den­ta, napraw­dę jest szczę­śli­wa z powo­du tego, że na grób swo­ich tra­gicz­nie zmar­łych rodzi­ców będzie musia­ła wybie­rać się na dru­gi koniec Pol­ski? A poza tym – czy waszym zda­niem sam Lech Kaczyń­ski chciał­by spo­czy­wać na Wawelu?

14 kwietnia, środa - Żyję w kraju, w którym…

…pew­ni ludzie potra­fią znisz­czyć nawet żało­bę narodową.

Wawel podzie­lił Pola­ków. Nie mam poję­cia, kto stał za decy­zją, by pre­zy­den­ta pocho­wać w Kra­ko­wie, ale oso­ba ta powin­na się napraw­dę wsty­dzić za to, że dopro­wa­dzi­ła do takiej sytu­acji. Kra­ko­wia­cy byli źli, że Kaczyń­ski będzie spo­czy­wał na Wawe­lu. War­sza­wia­kom było przy­kro, że grób pre­zy­den­ta nie będzie się znaj­do­wał na Powąz­kach. Dodat­ko­wo miesz­kań­cy sto­li­cy byli wku­rze­ni na Kra­ko­wia­ków o to, że ci nie są zado­wo­le­ni z tego, że cia­ło Kaczyń­skie­go tra­fi na Wawel.

Wiem, że w takim wypad­ku nale­ży szyb­ko podej­mo­wać decy­zje i nie ma cza­su na przy­kład na refe­ren­dum. Jed­nak z dru­giej stro­ny – dla­cze­go poli­ty­cy nie posłu­cha­li „gło­su ludu”? Gdy­by tak uczy­ni­li – praw­do­po­dob­nie wszy­scy byli­by zadowoleni.


Z innych spraw. Wie­czo­rem zadzwo­ni­łam do domu i opo­wie­dzia­łam sio­strze o tym, co myśla­łam i wyra­bia­łam w sobo­tę. Ela stwier­dzi­ła, że jestem pierw­szą zna­ną jej oso­bą, któ­ra zare­ago­wa­ła w ten spo­sób, że więk­szość jej zna­jo­mych pra­wie wca­le się tym wszyst­kim nie prze­ję­ła. Smutne.

15 kwietnia, czwartek: Straszny film

W sie­ci poja­wił się ama­tor­ski film z miej­sca kata­stro­fy. Nie uda­ło mi się na nim dostrzec tego wszyst­kie­go, co zoba­czy­li inni poszu­ki­wa­cze teo­rii spi­sko­wych. Jed­nak ponow­nie zadrża­łam i pomy­śla­łam: a co jeśli, to jed­nak nie był wypadek?

16 kwietnia, piątek: Akcja wielkie sprzątanie

Dostrze­głam pierw­szy i chy­ba jedy­ny plus tego, że Kaczyń­ski zosta­nie pocho­wa­ny na Wawe­lu. Tak, jak co roku dro­go­wcy sym­bo­licz­nie łata­li pew­ne dziu­ry w Kra­kow­skich dro­gach, tak teraz zabra­li się za uzu­peł­nia­nie ubyt­ków w nawierzch­ni na nie­co więk­szą ska­lę. Kto wie, może gdy­by pogrze­by na Wawe­lu odby­wa­ły się czę­ściej, to w mie­ście znik­nę­ły­by wszyst­kie dziu­ry w drodze?

17 kwietnia, sobota: Jakże mały jest ten świat

Z same­go rana obu­dzi­ło mnie wycie syre­ny za oknem. Zerwa­ła się z łóż­ka, zasta­na­wia­jąc się, co się dzie­je. Pali się? Rosja­nie jed­nak nas zaata­ko­wa­li? Zde­ner­wo­wa­na włą­czy­łam radio. Oka­za­ło się, że jest godzi­na 8.56 i w całej Pol­sce uczczo­no wła­śnie pamięć wyda­rzeń sprzed tygodnia.

Minu­ta ciszy – nie ma spra­wy. Ale żeby syre­ną alar­mo­wą tak wcze­śnie rano ludzi budzić? Mogli to sobie darować.


Jakiś czas póź­niej roz­ma­wia­łam przez tele­fon z Bab­cią. Bab­cia stwier­dzi­ła, że nie­dłu­go wybie­ra się na pogrzeb kole­żan­ki. Myśla­łam, że jej zna­jo­ma po pro­stu umar­ła ze sta­ro­ści. Oka­za­ło się, że kobie­ta była w samo­lo­cie prezydenta.

Mówi­my o Kaczyń­skim i jego żonie, wspo­mi­na­my poli­ty­ków, woj­sko­wych i duchow­nych, któ­rzy zgi­nę­li w kata­stro­fie. Wie­lu zapo­mi­na jed­nak o tym, że na pokła­dzie Tupo­le­wa była cała masa zwy­kłych ludzi, któ­rzy po pro­stu dostą­pi­li wiel­kie­go zaszczy­tu i uda­li się do Katy­nia razem z pre­zy­den­tem. Zna­jo­ma mojej Bab­ci, pani z Biblio­te­ki Jagiel­loń­skiej i inni ludzie – być może tacy, któ­rych ty tak­że zna­łeś lub zna­łaś. Oso­by, któ­re były świę­cie prze­ko­na­ne, że wygra­ły los na lote­rii. Tak samo, jak w nie­dzie­lę, po usły­sze­niu od Bab­ci tej przy­krej wia­do­mo­ści, pomy­śla­łam po pro­stu – Memen­to Mori.

18 kwietnia, niedziela: Ostatni akt dramatu

Zasta­na­wia­łam się, czy wybrać się na pogrzeb. Z jed­nej stro­ny – byłam prze­ciw­na temu, by pre­zy­dent tra­fił na Wawel. Moja nie­obec­ność była­by więc pew­nym rodza­jem ciche­go pro­te­stu, któ­re­go i tak nikt by nie dostrzegł. Z dru­giej stro­ny – zasta­na­wia­łam się, co ja powiem wnu­kom, jak za wie­le lat zapy­ta­ją mnie, czy byłam świad­kiem tego wydarzenia.

Nie mia­łam zamia­ru pchać się na Rynek. Posta­no­wi­łam jed­nak zoba­czyć prze­jazd koro­wo­du pogrze­bo­we­go jadą­ce­go wzdłuż Zwie­rzy­niec­kiej. Poświę­ci­łam się więc, wsta­łam wcze­śnie rano i uda­łam na miej­sce. Pre­zy­dent się spóź­nił, cze­ka­łam na nie­go ści­śnię­ta, w tłu­mie przez ponad dwie godzi­ny. W koń­cu orszak żałob­ny prze­mknął uli­cą. Powo­li, ale jed­no­cze­śnie na tyle szyb­ko, że nie zdą­ży­łam zbyt dokład­nie mu się przyj­rzeć. Dwie godzi­ny cze­ka­nia dla kil­ku sekund patrze­nia. Tak wiem, to co mówię, nie brzmi ani tro­chę patrio­tycz­nie. Jed­nak czy to moja wina, że zanim poczu­łam patrio­tycz­ne unie­sie­nie, to koro­wód pogrze­bo­wy znik­nął mi z oczu?!

Nie­waż­ne, mniej­sza o to. Pre­zy­den­ta poże­gna­łam na Zwie­rzy­niec­kiej, nie uczest­ni­czy­łam w obcho­dach na Ryn­ku, ale w żad­nym wypad­ku tego nie żałuję.


Minął tydzień i jeden dzień. Żało­ba się skoń­czy­ła, fla­gi w oknach znik­nę­ły. Ludzie prze­sta­li dys­ku­to­wać o Wawe­lu, w radiu z powro­tem sły­chać „zwy­kłą” muzy­kę. Rosja­nie póki co nas nie zaata­ko­wa­li, a ja wciąż mam pod łóż­kiem masę kon­serw – w naj­bliż­szym cza­sie nie będę więc głodować.


Zgi­nął pre­zy­dent, zgi­nę­li poli­ty­cy i woj­sko­wi. Zgi­nę­li też inni, zwy­kli ludzie, o któ­rych tak­że powin­ni­śmy pamię­tać. Życie jed­nak musi toczyć się dalej. Zawsze uwa­ża­łam, że zmar­łych powin­no się pamię­tać, a z histo­rii wycią­gać pew­ne wnio­ski, ale mimo to – nale­ży wybie­gać myśla­mi w przy­szłość, a nie grze­bać się w prze­szło­ści. Pre­zy­dent Lech Kaczyń­ski nie żyje. Koniec tema­tu. Trze­ba iść dalej, do przodu.

źró­dło zdję­cia ilu­stru­ją­ce­go wpis: Wiki­pe­dia

Wpis pocho­dzi z poprzed­niej wer­sji blo­ga. Został zre­da­go­wa­ny i nie­znacz­nie zmodyfikowany.

Ory­gi­nal­ny tekst możesz prze­czy­tać w ser­wi­sie Live­Jo­ur­nal.