Pod koniec 2007 roku, gazety rozpisywały się na temat Chrisa McCandlessa, jego szalonej filozofii i przede wszystkim tego, że w 1992 roku facet postanowił żyć zupełnie sam, na łonie natury, na dzikiej Alasce. Szum wokół tej postaci spowodowany był premierą filmu Into the Wild. W kilku artykułach, które w tym czasie przeczytałam, dziennikarze pokazali McCandlessa w niezbyt dobrym świetle, zazwyczaj przedstawiając go jako szurniętego poszukiwacza przygód, którego pobyt na Alasce zakończył się w taki, a nie inny sposób (którego nie zdradzę) z powodu jego niezbyt dobrego przygotowania do całej wyprawy. Przy okazji każda z tych notek prasowych zawierała spoiler mówiący, jaki był finał całej historii.
Dziennikarze doprowadzili jednak do tego, że zainteresowałam się całą sprawą i ostatnio, w ramach wakacyjnego nadrabiania kulturalnych zaległości, obejrzałam film Into the Wild. I muszę przyznać, że jest to dzieło, które każdy powinien poznać.
Inaczej, niż w gazecie
Sean Penn, który był zarówno twórcą scenariusza, jak i reżyserem Into the Wild pokazał historię Chrisa McCandlessa/Alexandra Supertrumpa zupełnie inaczej, niż dziennikarze. Film opowiadał nie tylko o zmaganiach bohatera na Alasce. Przedstawiał całą jego dwuletnią podróż, którą Supertramp rozpoczął w 1990 roku. Śledząc jego losy, z każdą minutą coraz bardziej lubiłam głównego bohatera. Rozumiałam go i jednocześnie podziwiałam, że odważył się wsiąść do pociągu bylejakiego i odjechać w nieznane. McCandlessowi udało się bowiem odzyskać to, co my wszyscy utraciliśmy – wolność. Facet był całkowicie niezależny: podróżował bez pieniędzy i bez mapy. Robił dokładnie to, na co miał ochotę, nie bacząc na swoje bezpieczeństwo lub to, jakie mogą być konsekwencje jego czynów. I co najważniejsze – Supertramp wcale nie trafił na Alaskę z powodu głupiego widzimisię. Przez dwa lata włóczenia się po Stanach tak naprawdę przygotowywał się do tamtej wyprawy. A potem dotarł tam, dokąd zamierzał.
Czym jest wolność?
Podkreślę to jeszcze raz: Supertramp cały czas przemieszczał się, podróżował. I moim zdaniem właśnie dzięki temu był wolny.
Nasuwa się jednak pytanie, czy żeby osiągnąć tą upragnioną wolność, należy tak samo radykalnie jak McCandless zerwać wszelkie kontakty z rodziną i przez dłuższy czas wieść żywot włóczęgi? Moim zdaniem nie. Przepis na wolność jest dużo prostszy. Wystarczy udać się w podróż, ale przemieszczać się o własnych siłach – nie samochodem, tylko pieszo lub choćby rowerem. Wyruszyć należy w miejsce nieznane, najlepiej dość odludne. I co najważniejsze: trzeba na czas podróży ograniczyć lub całkowicie zrezygnować z korzystania z rzeczy elektronicznych, takich jak telewizor, komputer, internet lub telefon.
Wiem, że taki przepis jest właściwy. Bo jeśli zapytacie mnie, jaka była najwspanialsza podróż mojego życia, odpowiem bez wahania, że to nie były ani wczasy w Tunezji, ani w Grecji, ani w jakimś innym miejscu. Najlepiej wspominam wyprawę na Bornholm, który zwiedziłam właśnie spełniając wszystkie wyżej wymienione założenia. I uwierzcie mi – czułam się wtedy wolna, jak nigdy wcześniej.
Nie bądź pirat!
Zobacz na Upflix, gdzie obejrzeć omawianą produckję legalnie!
autor grafiki ilustrującej wpis: Pete Lloyd
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie LiveJournal.