Seriale dzielę na trzy kategorie. Takie, których nie oglądam. Takie, które oglądam dla zabicia czasu, ale bez których mogę się obejść. I takie, które oglądam, bo jest w nich coś, za co je lubię.
Wbrew pozorom, nie jestem serialową maniaczką. Większość produkcji, które można w obecnej chwili oglądać, ja zaliczam do pierwszej z wyżej wspomnianych grup. Jeśli chodzi o drugą kategorię, to tu mogłabym wymienić kilka tytułów, ale właśnie – zazwyczaj obejrzałam jeden, dwa sezony i dalej jakoś mi się nie chciało. Z kolei do ostatniej grupy obecnie zaliczam tylko dwa seriale. O pierwszym, najulubieńszym, napiszę przy innej okazji. Dziś skupię się na tym, dlaczego oglądam Doktora House'a.
Miłość nieunikniona
Zaczęło się dość niewinnie – ludzie wokół gadali o wyczynach doktora, więc ja, żeby być w temacie, postanowiłam zobaczyć o co chodzi. No i się wciągnęłam.
Jaki jest House, wie prawie każdy i ja o tym rozpisywać się nie zamierzam. Wymienię jednak krótko kilka rzeczy, które sprawiły, że lubię ten serial bardziej od innych.
Przede wszystkim Hugh Laurie, który w każdej minucie każdego odcinka daje popis swoich zdolności aktorskich. Koleś zdominował ten serial. I nie mam mu tego za złe.
Po drugie – sama postać House'a. I nie chodzi tylko o to, że facet jest przeciwieństwem stereotypowego lekarza, że jest wredny, leniwy, nie nosi białego fartucha, utyka, nadużywa środków przeciwbólowych i na dodatek twierdzi, że wszyscy kłamią. Podoba mi się to, że choć jego zachowania często są dość przewidywalne, to jednak twórcy serialu raz, na jakiś czas robią nam niespodziankę i sprawiają, że doktor nie działa tak, jak na niego przystało. A czasem odwrotnie – wydaje się, że House zrobił coś wbrew swojej naturze, ale ostatecznie okazuje się, że doktor tylko udawał i wszystko szło dokładnie po jego myśli. Co więcej połączenie tych dwóch rozwiązań sprawia, że tak do końca nigdy nie można przewidzieć zachowania tego bohatera.
No i ostatni plus – każdy epizod stanowi jedną, zamkniętą historię. A ja lubię procedurale!
Niestety nie wszystko jest idealne
Nie mogę się jednak Doktorem Housem tylko i wyłącznie zachwycać (i nie byłabym sobą, gdybym trochę nie pomarudziła).
Bo to niestety w przypadku wielu produkcji telewizyjnych bywa – pierwszy sezon był najlepszy, a potem nie było już tak fajnie. Największym błędem było moim zdaniem wprowadzenie w czwartym sezonie nowych postaci. Zwiastowało to coś świeżego, co zerwałoby z pewną rutyną, ale ostatecznie ta zmiana nie przyniosła niczego ciekawego.
Drugim niewypałem było zmienienie pewnych proporcji – początkowo głównym tematem każdego odcinka było leczenie pacjenta, a w tle przewijały się wątki związane z Housem i jego ekipą. W tej chwili większy nacisk jest położony na losy szpitalnej ekipy. I choć nie ogląda się tego źle, to jednak brakuje mi emocji, jakie wiązały się z diagnozowaniem nieznanej, śmiercionośnej choroby.
Jednak, mimo tych błędów serial wciąż ogląda się miło i przyjemnie. Wcześniej było może lepiej, ale teraz też nie jest bardzo źle. No i co najważniejsze – przez tych kilka sezonów House nie stracił ani trochę swojej houseowatości. I dobrze, bo głównie dzięki temu wciąż z chęcią oglądam dalsze wyczyny kuśtykającego doktora.
Nie bądź pirat!
Zobacz na Upflix, gdzie obejrzeć omawianą produckję legalnie!
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: Digital Spy
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie LiveJournal.