Dzisiaj, moi drodzy, przygotujcie się na dużą dawkę filozofowania (i jakby ktoś pytał, to tak, ciągle naiwnie myślę, że nie piszę tego wszystkiego sama dla siebie, że pewnego dnia ktoś to może przeczytać ︎:)
A do całych tych rozważań doprowadziły mnie dwie rzeczy: słowa mojego wykładowcy i lektura, którą przeczytałam w ramach zajęć przez niego prowadzonych: Książka dziecięca 1990-2005: konteksty kultury popularnej i literatury wysokiej.
Niedobry Disney zabija wyobraźnię
Zacznijmy od tego, że na zajęciach dowiedziałam się, iż zachodnia literatura dziecięca (czyli kolorowe książki z bohaterami bajek Disneya i inne im podobne), jaka zalała polski rynek wydawniczy w latach dziewięćdziesiątych sprawiła, że wyobraźnia dzieci żyjących w naszym kraju zubożała. Gdy tylko usłyszałam to stwierdzenie, głośno się z nim nie zgodziłam. A to dlatego, że ja również wychowałam się na tego typu książkach i nie wydaje mi się, by moja wyobraźnia była z tego powodu w jakiś sposób źle rozwinięta.
Teraz druga sprawa – lektura, o której napisałam wyżej. Z książki wynika jasno, że obecnie w literaturze dziecięcej (podobnie z resztą, jak w literaturze dla dorosłych) nastąpiło duże umasowienie. Wszyscy na całym świecie nie tylko czytają te same książki, ale też większość dzieł powiela zaistniałe już wcześniej schematy. Na przykład – dzieci na całym świecie zaczytują się w Harrym Potterze, a w samej książce o przygodach czarodzieja znajdziemy masę rzeczy zaczerpniętych z innych dzieł literackich.
Więc na wykładzie byłam, z profesorem się nie zgodziłam i lekturę przerobiłam. No i zaczęłam się zastanawiać.
Dawniej było lepiej?
Po pierwsze – czy na moją wyobraźnię naprawdę tak duży wpływ miały disneyowskie książeczki? I co więcej – czy moja wyobraźnia aż tak bardzo różni się od wyobraźni osób starszych ode mnie, które nie znały zachodnich bajek? Moi rodzice nie mieli dostępu do takich książek, jak ja, ale oni również byli pod wpływem „literatury masowej”. Moja mama tak samo, jak jej rówieśniczki z innych krajów, zaczytywała się w książkach o Ani z Zielonego Wzgórza. I podobnie jak wiele dzieci w Polsce, śledziła losy Tomka z serii książek Alfreda Szklarskiego. Owszem, nie był to dzieła promowane w taki sposób, jak współczesne książki, a ich treść była czasem zupełnie inna od lektur mojego dzieciństwa. Ale mimo wszystko były to produkty masowe, tak samo, jak książki, które dzieci czytają dzisiaj.
Powtarzalność nieunikniona
Druga rzecz, z którą mam większy problem, to sprawa samej masowości, powtarzalności. Wszędzie napotykamy się na te same motywy i schematy, które sprawiają, że wszystko staje się w większym lub mniejszym stopniu przewidywalne.
Pewien pisarz – chyba Sapkowski (przyjmijmy, że to on, OK?) powiedział kiedyś (to nie będzie dokładny cytat), że byłby kłamcą, gdyby stwierdził, że pisząc Wiedźmina nie inspirował się innymi dziełami literackimi. Zgadzam się z nim zupełnie. Ba, uważam nawet, że wpływ na każdy rodzaj twórczości ma nie tylko literatura czy inne gatunki sztuki. Świat się skurczył, zatarły się pewne granice. A kultura masowa ma na nas wpływ bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie. Człowiek musiałby chyba wyrzucić z umysłu wszelkie wspomnienia i zaszyć się z dala od cywilizacji, radia, telewizji i wszelkich innych wiadomości docierających ze świata, żeby napisać coś oryginalnego. Inaczej nie można stworzyć niczego niepowtarzalnego. Bo bez względu na to, jak bardzo byśmy się silili na oryginalność, sygnały, które docierają do nas ze świata sprawiają, że mamy podobne pomysły, skojarzenia, czy poglądy, jak wielu innych ludzi na świecie.
Na szczęście nie myślimy jeszcze wszyscy tak samo. Ale czasem zastanawiam się, czy nasza oryginalność nie jest po części wynikiem niepowtarzalnego wymieszania pewnych powtarzających się wzorców.
Pamiętaj o (mówiącej dużymi literami) śmierci
A tak w ogóle, to piszę o tym wszystkim, bo sama wiem, jak trudno jest osiągnąć coś oryginalnego. Nieraz mi się zdarza, że wymyślam coś, a potem nagle czytam, że ktoś inny wpadł na bardzo podobny pomysł.
Pamiętam, jaka byłam z siebie zadowolona, gdy napisałam opowiadanie Memento Mori, w którym – jak sądziłam – zerwałam ze stereotypową wizją śmierci. A jakiś czas później, po raz pierwszy w życiu, przeczytałam jedną z książek Terry’ego Pratchetta. I z żalem stwierdziłam, że napisane przeze mnie opowiadanie wcale nie jest takie oryginalne. Na początku byłam strasznie zła z tego powodu. Przecież nigdy wcześniej nie przeczytałam żadnej z książek ze Świata Dysku. Stworzyłam coś, co dla mnie było nowe, ale niestety dla reszty świata już od dawna znane.
Ale potem zrozumiałam to, o czym wam tu przed chwilą naskrobałam. I zamiast się złościć na pana Pratchetta umieściłam cytat z jego książki na początku mojego opowiadania. Stwierdziłam, że nie ma sensu zaprzeczać, że ktoś wpadł na podobny pomysł jak ja dużo wcześniej. Trzeba się z tym po prostu pogodzić.
Niepowtarzalna wyobraźnia masowa
Podsumowywując: moim zdaniem, choćbyśmy mieli olbrzymią wyobraźnię i starali się kreować rzeczy niewiarygodnie oryginalne, to i tak musimy się pogodzić z tym, że inni myślą podobnie. A gdy już to sobie uświadomimy, najlepiej powiedzieć po prostu: „chrzanić to” i dalej tworzyć to, co lubimy. I czerpać z tego taką samą przyjemność, jak wcześniej.
Bo przecież najważniejsze jest, że wszystko pochodzi z głębi naszej duszy, a ta – bez względu na kulturę masową – zawsze będzie jedyna i niepowtarzalna. I tego stwierdzenia zamierzam się trzymać, jeśli zapytacie mnie, jaka jest moja wyobraźnia.
autor zdjęcia ilustrującego wpis: Michael Gaida
Wpis pochodzi z poprzedniej wersji bloga. Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz przeczytać w serwisie LiveJournal.